To nie był jeden z tych cudownych snów, w których szybuję
pod chmurami podziwiając archipelagi rajskich wysp lub skaliste szczyty górskie
i zbocza iskrzące się barwami jesiennego lasu… Śniło mi się, że jestem autorką tętniącego
niegdyś życiem bloga, teraz opuszczonego i pokrytego kurzem gdzieś w
zakamarkach Internetu. Ci, co trafiają tam przez przypadek, patrzą na baton
rowerowy i krzyczą wśród gromkiego śmiechu: „Zero! Zero! Zero! …