Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:875.57 km (w terenie 54.00 km; 6.17%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:7159 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:54.72 km
Więcej statystyk

kilka słów o Oregonie 450T

Środa, 30 czerwca 2010 · Komentarze(19)
Kategoria w pobliżu domu
Kilka dni temu wypłacono mi wreszcie odszkodowanie za potrącenie przez samochód. Otrzymałam nie tylko zwrot kosztów naprawy roweru, zabiegów rehabilitacyjnych, odkupienia podartej odzieży, ale też rekompensatę za ból i straty moralne. Takiej extra kasy nie można głupio przepuścić np. na remont mieszkania ;P Tak to stałam się szczęśliwą właścicielką Oregona 450T.

poranne zorze © niradhara


Typowo rowerowym sprzętem jest Garmin Edge, zawierający wiele funkcji sportowych typu ściganie się z samym sobą, pomiar kadencji, czy też poinformowanie najbliższej rodziny, że delikwent przesadził z intensywnością treningu i właśnie zszedł na zawał :D

jak dobrze wstać skoro świt © niradhara


Wytworne damy takich rzeczy nie potrzebują, wybrałam więc model turystyczny, czyli właśnie Oregona 450T ;) W necie znalazłam informację, że posiada on mapę bazową świata i mapę topo Europy. Na wakacje wybieramy się w tym roku na Litwę, robimy czasem weekendowe wypady do Czech i na Słowację, ucieszyła mnie zatem perspektywa sprawnego nawigowania po drogach i ścieżkach rowerowych.

chmurka © niradhara


Zaczęłam pierwsze testy, urządzenie jednak uporczywie pisało o błędzie kalkulacji trasy. Zadzwoniłam na infolinię Garmina. Miły, ale kompletnie niedoinformowany konsultant przez pół godziny usiłował rozwiązać problem. Całe szczęście, że infolinia jest bezpłatna! W końcu zapytał jakiegoś mądrzejszego kolegi…

na piwo jeszcze zbyt wcześnie © niradhara


Rozczarowanie było duże, gdy okazało się, że zainstalowany w 450T zestaw map nie pozwala na nawigację po drogach, a jedynie na przełaj, do określonego punktu. Poradził mi bym dokupiła sobie mapę City Navigator, za jedyne 500 zł. Dodał inteligentnie, że zamieszczone w opisie urządzenia informacje o mapach i nawigacji z wykorzystaniem sieci drogowej to nie jest broń Boże żadne robienie w konia klienta, tylko chwyt marketingowy!

śniadanie z widokiem na góry © niradhara


No cóż, poszperałam trochę na własną rękę… i znalazłam darmowe mapy. Na dziś zaplanowałam trasę korzystając z MapSource. Wyjechałam jeszcze przed wschodem słońca, by uniknąć ruchu na drodze w kierunku Żywca i wrócić do domu zanim upał zrobi się iście afrykański.

kapliczka © niradhara


Urządzenie sprawowało się świetnie. Po wybraniu trybu samochodowego (chodzi wyłącznie o wygląd ekranu) trasa rysowana jest bardzo wyraźnie. Przed skrętem urządzenie najpierw piszczy raz, by można było zmienić pas ruchu, a za chwilę po raz drugi. Najlepszym sprawdzianem jest wg mnie przejazd przez miasto. Przez Żywiec przeprowadził mnie bez żadnych problemów.

wszędzie górecki © niradhara


Oregon ma bardzo wygodny dotykowy ekran. Obsługuje się go naprawdę rewelacyjnie. Niestety, przy bardzo ostrym słońcu trzeba ustawić podświetlenie na maxa, co skraca żywotność baterii. Urządzenie działa na baterie NiMH, które musimy kupić osobno, no a do nich ładowarkę. Kolejny wydatek to uchwyt rowerowy. Przyznam, że bardzo stabilny, pomimo znacznych rozmiarów urządzenia.

dworek w Łodygowicach © niradhara


Generalnie jestem zadowolona. Podobają mi się bajery typ profil trasy, możliwość skonfigurowania ekranu wg własnych upodobań, czy nawigowanie do punktu wskazanego palcem na mapie. Stanowczo nie podoba mi się natomiast sposób, w jaki firma Garmin traktuje swych klientów.

i znów na starych śmieciach © niradhara


Do sumy kilometrów doliczyłam jeszcze wyjazd do sklepu.


magneticlife.eu because life is magnetic

potrąciło Cię auto... i co dalej?

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 · Komentarze(9)
Kategoria w pobliżu domu
Rozkład dzisiejszego dnia mam ułożony nieco inaczej niż zwykle. Rano wpadłam tylko na chwilę do pracy, w południe znalazłam krótką chwilę na przejażdżkę do Wielkiej Puszczy, a po południu muszę iść na służbowe spotkanie. Trasa do Puszczy była już wcześniej opisana. Zamieszczę więc kilka dobrych rad dla tych, którzy mieli pecha, tak jak ja, zostać potrąceni przez auto.

będzie nowy asfalcik © niradhara


Jeśli sprawcą wypadku jest kierowca auta należy bezwzględnie wezwać policję i zażądać spisania notatki. Notatka musi zawierać nie tylko dokładny opis zdarzenia, ale też numer polisy OC kierowcy. W zależności od doznanych obrażeń natychmiast, a najdalej następnego dnia, udajemy się do lekarza i opowiadamy o tym, co nas boli. Dopilnowujemy, by lekarz wpisał w karcie, że było to zgłoszenie po wypadku. Jeśli chce nam dać L-4 bierzemy bez wahania. W aptece bierzemy imienny rachunek (nie paragon!). Grzecznie udajemy się na wszystkie zlecone badania i skrzętnie gromadzimy wyniki.

szum wody © niradhara


Do ubezpieczyciela występujemy najpierw o szkody materialne. Z pewnością odwiedzi nas rzeczoznawca, który obejrzy i sfotografuje zniszczony rower i ubrania. Po czym rower naprawiamy, kupujemy nowe ubranka, a rachunki za wszystko dołączamy do akt szkody.

wodospadzik © niradhara


Po zakończonym leczeniu zaczynamy walkę o odszkodowanie za utratę zdrowia i straty moralne. Znów występujemy do ubezpieczyciela Dołączamy dokumentację medyczną, rachunki za lekarstwa, rehabilitację, prywatne wizyty lekarskie itp., barwnie opisujemy jak niekorzystnie odbiło się to na naszej psychice. Korzystniej jest jednak podpisać umowę z firmą wyspecjalizowaną w dochodzeniu tego typu roszczeń. Ja skorzystałam z usług VOTUM S.A. Firma pobiera 30% od kwoty, która zdoła wywalczyć. Nie musiałam się z nikim użerać, a otrzymana suma w pełni mnie usatysfakcjonowała :)

zwózka drewna © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Park Zamków Jurajskich

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(21)
Pomysł na wycieczkę zrodził się w ubiegłym tygodniu, kiedy to usłyszeliśmy podaną przez radio wiadomość o otwarciu w Ogrodzieńcu Parku Zamków Jurajskich. Tym razem trasę zaplanował Piotrek. Wykorzystał oprogramowanie MapSource, testowaliśmy też reakcję Garmina Egde na niezaplanowane zmiany tejże trasy. Tym sposobem zamiast zaplanowanych 200 km, wyszło 230, wzrosła też znacznie suma podjazdów.

Kellysek porównuje miniaturę z oryginałem © niradhara


Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Początkowo jechaliśmy znanymi nam dobrze drogami. Pierwsza ciekawostka to przydrożna ekspozycja starych motorów w Chełmku.

pirat drogowy © niradhara


co jeden to ładniejszy © niradhara


pojazd uprzywilejowany © niradhara


Było zimno, mżył deszcz. Taka pogoda utrzymywała się aż do Jaworzna. Tu mały quiz. Z czego Jaworzno słynne jest na całą Polskę?

postój na rynku w Jaworznie © niradhara


Część z Was odpowiedziała może, że jest tu duża elektrownia, inni pomyśleli o siedzibie OKE, a jeszcze inni, że Jaworzno, jak Rzym, położone jest malowniczo na wzgórzach…

nawet rynek nie jest płaski © niradhara


Otóż, Panie i Panowie, Jaworzno słynie głównie z tego, że mieszka tu wspaniały biker Vanhelsing :)

GPS zdawał egzamin, prowadził nas bocznymi drogami, czasem terenem. Chmury się rozproszyły, słoneczko zaczęło przygrzewać i jechało się naprawdę bardzo przyjemnie.

trzeba szybko spakować aparat i uciekać przed komarami © niradhara


to podobno Dąbrowa Górnicza © niradhara


Pierwszym zabytkiem na trasie był kościół pw. Św. Marka w Rodakach. W formie dziś istniejącej został zbudowany w 1601 r. Kościółek jest konstrukcji zrębowej, jednonawowy z prezbiterium na zewnątrz niewyodrębnionym. Od północy zakrystia i otwarte soboty. Wieżyczka ma sygnaturkę kształtu barokowego. Ołtarz główny barokowy z wizerunkiem św. Marka. Obok dzwonnica drewniana konstrukcji słupowej o ścianach pochyłych i siodłowym dachu. Niedawno chyba był remontowany, bo deski wyglądają jak nowe.

ten zabytek pachnie świeżością © niradhara


Dojeżdżamy na Podzamcze. Za nami ponad 100 km i pomimo spożytych w drodze kanapek, jesteśmy koszmarnie głodni. W „Stodole” rzucamy się na pierogi, zmiatając je z talerzy w rekordowym tempie.

w "Stodole" © niradhara


Wzniesiony w XIV przez ród Włodków Sulimczyków, później przebudowywany zamek w Ogrodzieńcu, leży na najwyższym wzniesieniu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej - Górze Zamkowej. Pierwsze umocnienia stanęły tu za panowania Bolesława Krzywoustego i przetrwały do 1241 roku, kiedy to najazd tatarski zrównał je z ziemią. Na ich miejscu w połowie XIV wieku zbudowano zamek gotycki - siedzibę rodu rycerskiego Włodków Sulimczyków. Warownia była doskonale wkomponowana w teren: z trzech stron osłaniały ją wysokie skały, a obwód zamykał kamienny mur, wjazd prowadził wąską szczeliną między skałami.

ruiny widać z daleka © niradhara


XVI-wieczna przebudowa, gdy właścicielami zostali krakowscy Bonerowie, przekształciła zamek w renesansową rezydencję. Warownia składała się z rozbudowanego, trzywieżowego zamku górnego oraz obszernego przedzamcza. Następnie zamek przechodził w ręce Ligęzów oraz Firlejów. W 1655 roku podczas potopu szwedzkiego zamek został zdobyty przez wojska szwedzkie, które stacjonowały w nim prawie dwa lata, rujnując znaczną część zabudowań. W 1702 roku również nie oparto się szwedzkiemu szturmowi. Pożar strawił wówczas ponad połowę zamku. Praktycznie nie podjęto już jego odbudowy. Ostatni mieszkańcy opuścili zrujnowaną warownię około 1810 roku.

kiedyś musiał być piękny © niradhara


Zamek zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Cykam mu więc tylko fotkę i udajemy się do Parku Zamków Jurajskich. Są tu, odtworzone na podstawie dokumentacji historycznej, makiety zamków i warowni, skonstruowane w skali 1:25.

Park Zamków Jurajskich © niradhara


makieta zamku w Smoleniu © niradhara


Można też obejrzeć repliki maszyn oblężniczych z okresu średniowiecza m.in. katapultę, trebusz – maszyny miotające pociski, balistę – rodzaj kuszy na kołach i inne.

Piotrek podziwia machiny wojenne © niradhara


Z Ogrodzieńca udajemy się do Ryczowa, gdzie znajdują się ruiny strażnicy z XIV wieku. Ruiny są na skale, słabo widoczne. Nie zauważyłam ich, a że był akurat fajny zjazd, zatrzymałam się kilometr dalej, zdziwiona, że Piotrek został gdzieś w tyle. Zatem, kto chce zobaczyć fotkę, musi zajrzeć na jego blog.

widoczek z drogi © niradhara


Jedziemy do Bydlina. Najpierw asfaltem, a potem czerwonym szlakiem rowerowym pomiędzy Górami Bydlińskimi a Lisią Górą. Przejechanie tędy ciężkim rowerem trekkingowym, na stosunkowo wąskich oponach, objuczonym sakwami, jest dla mnie koszmarem. Bojąc się wywrotki i stłuczenia lustrzanki, część trasy pokonuje per pedes.

początek nie jest najgorszy © niradhara


górsko-leśna masakra © niradhara


tu powinni wreszcie wykosić © niradhara


Wreszcie docieramy do zamku Bydlin. Ruiny rycerskiego zameczku z XIV wieku stoją na wysokim skalnym grzbiecie wapiennym. Z trzech stron znajdowały się bagna, a jedyny łagodny stok wzgórza przecięto fosą. Niewielki dziedziniec przylegał do wieży od strony południowo-wschodniej, a całość otaczał mur. W 2 połowie XVI wieku zamek znalazł się w rękach Jana Firleja, który przerobił go na zbór ariański. Później jeszcze raz zamek zmieniał funkcje - w 1594 roku syn Jana, Mikołaj, przekształcił go w kościół katolicki św. Krzyża. Kilkakrotnie odbudowywano kościół po napadach, jednak ostatecznie w końcu XVIII wieku został opuszczony i popadł w ruinę.

ruiny zamku Bydlin © niradhara


ścieżka wokół zamku © niradhara


Dalej zaczyna się dzień świstaka. Piotrek kilkakrotnie zmienia decyzję co do trasy. Jedziemy, jedziemy, pokonując kolejne paskudne podjazdy, a GPS wciąż podaje, że do domu jest 95 km. Nieco wkurzona wyciągam moją ukochaną papierową mapę i dzięki niej dojeżdżamy do Rabsztyna.

Pierwotny zamek, o którym wzmianki pochodzą z XIII w., był drewniany. Murowany wybudowany został za Kazimierza Wielkiego, po którego śmierci przeszedł w ręce prywatne w ramach spłaty długów. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W początkach XVII w. rozbudowano rabsztyńską twierdzę w stylu renesansowym. Częściowo zatraciła ona charakter obronny. U podnóża zamku górnego powstał zamek dolny z trójskrzydłowym pałacem o dwóch kondygnacjach, w którym było 40 pokoi. Całość oddzielona była od reszty wzgórza głęboką fosą. W czasie potopu wycofujące się wojska szwedzkie splądrowały i zniszczyły zamek, którego już nie odbudowano. Częściowo był jeszcze używany do początków XIX wieku, potem został opuszczony. W drugiej połowie XIX w. poszukiwacze skarbów wysadzili jedyną zachowaną część zamku – basztę oraz mury zamku dolnego.

ruiny zamku Rabsztyn © niradhara


Koniec zwiedzania na dziś. Pora wracać. GPS postanawia nas pognębić do reszty i wytycza nową trasę, tym razem wyliczając, że do domu mamy jeszcze ponad 120 km. Tego już za wiele. Robi się przecież późno, nie chcemy utknąć po ciemku w lesie, a na ekranie zobaczyć komunikat „bateria wyczerpana”. Decydujemy się na powrót głównymi drogami. Spora ilość podjazdów i teren sprawiły, że ostatnie kilometry dłużą się niesłychanie, czasem mam wrażenie, że zasnę jadąc. Robimy częste postoje, żeby trochę się rozbudzić. Siodełko uwiera coraz mocniej…

chwila wytchnienia na rynku w Oświęcimiu © niradhara


a tam piją piwo © niradhara


Ale… wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wreszcie dom i wygodne łóżeczko. Jak słodko się śpi po takiej wycieczce… :)


magneticlife.eu because life is magnetic

z widokiem na Jezioro Czanieckie

Środa, 23 czerwca 2010 · Komentarze(17)
Kategoria w pobliżu domu
Miałam zamiar natychmiast po powrocie z pracy przebrać się, zmienić rowery i jechać na jakąś dalszą wycieczkę. Niepotrzebnie siadałam na kanapie. Bo jak już usiadłam, to jakoś tak mi się położyło i zasnęło. A później czasu i ochoty starczyło już tylko na krótką przejażdżkę.

Jezioro Czanieckie © niradhara


płasko po horyzont © niradhara


Kellysek woli patrzeć na góry © niradhara


na wale przeciwpowodziowym © niradhara


to zbocze osuwa się do jeziora © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

jedziemy na wojnę

Sobota, 19 czerwca 2010 · Komentarze(20)
Kategoria mixy, Integracja BS
Wszyscy faceci, duzi i mali, kochają ponoć militaria i wojnę, więc gdy tylko przeczytałam wiadomość od Ewci, że dziś w Wyrach będzie wielka bitwa, wiedziałam już, gdzie się z Piorkiem wybierzemy.

faceci lubią wojenkę © niradhara


Rano straszliwie lało, postanowiliśmy więc dojechać do Tychów autem i stamtąd, wraz z Ewcią, która była naszą przewodniczką, pojechać rowerami do Wyr. Po południu wypogodziło się i, ku naszemu zdziwieniu, leśnymi ścieżkami jechały wielkie tłumy rowerzystów, wszyscy oczywiście w jednym kierunku.

jesteśmy na placu boju © niradhara


Sześć lat temu członkowie Stowarzyszenia na Rzecz Zabytków Fortyfikacji „Pro Fortalicium” oraz przedstawiciele Urzędu Gminy Wyry postanowili wdrożyć w życie ideę przypomnienia szerszej grupie osób o historycznym wydarzeniu, jakim była Bitwa Wyrska.

bitwa się zaczyna © niradhara


coś się czai we wsi © niradhara


czołgi ruszyły © niradhara


no i było małe bum © niradhara


Bitwa Wyrska rozegrała się pomiędzy 1–3 września 1939 roku w rejonie miejscowości Wyry i Gostyń położonych pod Mikołowem. W okresie jej szczytowego nasilenia w walkach po obu stronach brało udział kilkanaście tysięcy żołnierzy. Dlatego śmiało można stwierdzić, że była to największa bitwa, jaka rozegrała się we wrześniu 1939 roku na Górnym Śląsku.

wojsko trzeba dopingować © niradhara


strzelcy nie maszerują tylko leżą i czekają © niradhara


ja się poświęcam i siedzę na płocie a Kajman zakosił mi lustrzankę :( © niradhara


sanitariuszki lubią cień © niradhara


Po zakończonej bitwie postanowiliśmy jeszcze zobaczyć bunkry. Był tylko jeden.

jedziemy bo bunkra © niradhara


schron bojowy © niradhara


Za to czekała nas niespodzianka – czyli przegląd wojsk.

w okopach © niradhara


dzielny wojak © niradhara


Jankesi chyba zawsze lubili fast foody © niradhara


ale siodło © niradhara


prekursorka komórki © niradhara


Jeszcze tylko wstąpiliśmy na małą przekąskę, poplotkowaliśmy trochę i nadeszła pora powrotu.

Kellysek był w mieście © niradhara


Dziękuję Ewuniu za informację i miłe towarzystwo. Do następnego razu! :)


magneticlife.eu because life is magnetic

do Kaniowa

Niedziela, 13 czerwca 2010 · Komentarze(14)
Kategoria w pobliżu domu
W nocy szalała burza, po której powitał nas deszczowy ranek. Tak też dobrze, można się wyspać. Człowiek wyspany, to człowiek przyjazny światu. W przypływie dobrego humoru postanowiłam zatem ugotować niedzielny obiad dla rodziny. Gdy tak sobie mieszałam w garach, usłyszałam dzwonek u furtki. Co za niespodzianka – odwiedził nas Krzychu60 z kumplami. Chłopcy nie zabawili długo, miałam jednak okazję zbadać, jak cudownie lekkie są ich rowery.

jadą goście, jadą © niradhara


lekki jak piórko © niradhara


Cel naszej dzisiejszej poobiedniej przejażdżki określił Piotrek. Chciał sprawdzić, czy w Kaniowie, miejscowości najbardziej dotkniętej przez powódź, opadła już woda. Muszę przyznać, że ostatnio jakoś niechętnie ruszam się z domu. Może to dlatego, że jak się człowiek napatrzył na takie widoki, to te, które ma wokół siebie wydają się nieciekawe :(

widoczek © niradhara


Po drodze zauważyłam nielegalną uprawę maku. Ciekawe, czy PKP zostaną pociągnięte do odpowiedzialności?

PKP dorabia uprawą maku © niradhara


W Kaniowie woda częściowo opadła, jednak w miejscu, gdzie jej poziom był najwyższy, nadal jest rozlewisko.

jest jak dawniej © niradhara


rozlewisko © niradhara


Rozlewisko najwyraźniej spodobało się boćkowi.

gdzie by tu polecieć © niradhara


a może jednak postoję... © niradhara


Piotrek wypatrzył fragment rowerowej trasy wiślanej. Wytyczono go chyba niedawno, bo nie jest jeszcze zaznaczony na mapie. Próbowaliśmy nim jechać, ale komary usiłowały nas pożreć żywcem i zdesperowana zarządziłam odwrót.

powrót na asfalt © niradhara


Z Kaniowa wracaliśmy trasą znaną już na pamięć. Zaczynam tęsknić za wakacyjnym wyjazdem i nowymi wrażeniami…

pożegnanie dnia © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic