Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:299.38 km (w terenie 4.50 km; 1.50%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:2876 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:37.42 km
Więcej statystyk

w krainie zamków i wygasłych wulkanów

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(23)
Komputer się zbiesił! Specjalnie wyszukałam camping z dostępem do Internetu, by dostarczać Szanownym Czytelnikom najświeższe, jeszcze ciepłe relacje, a tu podstępna kupa złomu odmówiła współpracy z miejscową siecią wi-fi. Tak to pozostałam daleko w tyle za Kajmanem, który informował o wszystkim na bieżąco. Żywię zatem w pełni uzasadnioną obawę, że wpis ten jest robiony jedynie sobie a muzom, bo kto chciał poczytać o naszej wycieczce szlakiem zamków i wulkanów, uczynił to już dawno :(

mury i wieża klinowa zamku Bolków © niradhara


Honor jednak nakazuje napisać coś więcej niż przebyty dystans i suma przewyższeń. Piotrek skupił się na historii, mnie pozostała więc jedynie teraźniejszość. Zacznę od „Campingu pod Lasem” w Bolkowie. Wart jest by zrobić mu darmową reklamę. Pięknie położony na skraju miasta zapewnia ciszę i spokój. Stanowiska dla przyczep są świetnie przygotowane – każde ma podłączenie nie tylko do prądu, ale i wody. Trawka pięknie wykoszona, sanitariaty nowe i wypucowane na błysk. W recepcji na powitanie dostaliśmy mnóstwo darmowych map i ulotek reklamowych, w tym mapę tras rowerowych wytyczonych w gminie Bolków.

Piotrek na dziedzińcu zamkowym © niradhara


Niestety z tymi trasami rowerowymi to trochę ściema. Prowadzą po prostu lokalnymi bocznymi drogami, a oznaczenia i owszem są, ale stanowczo nie tam, gdzie powinny. Nie ma ich w mieście, nie wiadomo więc jak z niego wyjechać (pozostaje albo orientacja według drogowskazów albo stron świata), później za to dekorują drzewa i słupy w miejscach, gdzie i tak nie ma innej drogi.

broń masowego rażenia © niradhara


Zwiedzanie okolicy zaczynamy oczywiście od zamku wzniesionego w XIII wieku przez Bolka I, księcia świdnicko-jaworskiego. Najbardziej charakterystyczną częścią twierdzy jest wieża zbudowana na planie kropli wody według normandzkich wzorów. Wystający „dziób” skierowany ku wejściu jest jedynym przykładem tego typu umocnień w Polsce. Dzieje zamku były niezwykle burzliwe. W XV wieku mieszkały tu ponoć czarownice, a rycerz Jan z Czernej upodobał sobie zamek jako punkt wypadowy do łupienia kupieckich karawan. Zamek ma też swoją tajemnicę. Stanisław Stulin, historyk sztuki z Wrocławia twierdzi, że właśnie tutaj ukryta została Bursztynowa Komnata.

pora wejść na wyższy poziom © niradhara


cień wielkiej wieży © niradhara


Wszystkim wchodzącym na wieżę doradzam stanowczo, by udali się tam w kaskach. Strop nad schodami jest tak niski i często wchodzący w bliski kontakt z głowami zwiedzających, że znaleźli się nawet chętni na odkupienie od nas kasków ;)

dziedziniec zamkowy © niradhara


widoczek z murów © niradhara


to właśnie kobiety lubią najbardziej - całe miasto u mych stóp ;) © niradhara


Z Bolkowa jedziemy w kierunku Płoniny. Cały czas rozglądam się wokół i mam wrażenie, że to jakiś inny kraj. U nas wre życie, buduje się i remontuje drogi, chodniki, firmy przenoszą się do luksusowych siedzib, a piękne, przypominające dworki a nawet małe pałacyki, domy powstają całymi tysiącami. Tu czas stanął w miejscu. Wszystko wokół jest poniemieckie, nie widać nowych domów, a stare są zaniedbane. Wiele stoi pustych, straszących powybijanymi oknami. Najczęściej słyszanym dźwiękiem jest pianie kogutów.

szlak rowerowy do Płoniny © niradhara


Dojeżdżamy do Płoniny. Znajdują się tu ruiny średniowiecznego rozbójnickiego zamku i renesansowego pałacu. Stoją tuż obok siebie, ale mają dwóch różnych właścicieli. Do ruin pałacu wstęp jest surowo wzbroniony, do zamku teoretycznie też, albowiem grozi zawaleniem, ale mieszkający w budynku obok miły pan, za zgodą właściciela oprowadza po nim ryzykantów.

rozpoczynamy zwiedzanie © niradhara


Piotrek dzielnie pnie się w górę © niradhara


ruiny zamku Niesytno © niradhara


Samozwańczy przewodnik ciekawie opowiada o najnowszej historii zamku i prowadzi wszędzie tam, gdzie mury są względnie stabilne. O niezwykle interesujących dziejach tego miejsca najwięcej dowiedzieć się można z tej stronki.

Piotrek z przewodnikiem © niradhara


ciekawe co tam jest? © niradhara


niestety, nie biała dama, tylko fragment schodów © niradhara


jest jeszcze pałac © niradhara


Ruiny są niezwykle romantyczne, pięknie położone na stromej skale, w miejscach, gdzie drzewa nie zasłoniły jeszcze widoku, podziwiać można panoramę okolicy.

za chwilę znajdziemy się na tej skałce © niradhara


Piotrek podziwia widoki © niradhara


a widoczek jest rozległy © niradhara


wszystko pofałdowane © niradhara


Nie wszędzie można normalnie dojść, są miejsca gdzie trzeba się wspiąć po skale. Piotrek zostaje i podziwia widoki. Ja lubię patrzeć na świat z góry, więc udaję się za przewodnikiem. Przy schodzeniu proszę go o zrobienie fotki. Trochę rozmazana, ale jest.

schody ukradli, trzeba się powspinać © niradhara


w pałacu wyrósł las © niradhara


forma przestrzenna skalno-korzenna © niradhara


ruiny renesansowego pałacu © niradhara


w najlepszym stanie są schody © niradhara


Z żalem opuszczamy Niesytno. Kierujemy się na północ. Krajobraz się zmienia. Góry oddalają się od siebie wzajemnie, przybywa przestrzeni. Jedziemy drogami wśród łąk i lasów, mijamy ciche wsie i miasteczka. Wciąż towarzyszy mi wrażenie podróży w czasie.

typowy krajobraz Pogórza Kaczawskiego © niradhara


Mysłów - budownictwo typowe dla regionu © niradhara


Na chwilę zatrzymujemy się w Mysłowie, by rzucić okiem na należący niegdyś do opatów lubiąskich (inne źródła podają krzeszowskich) pałac w Mysłowie. Jest niedostępny dla turystów, jedziemy więc dalej.

pałac w Mysłowie © niradhara


Dojeżdżamy do zamku w Lipie. Zbudowany został przypuszczalnie na przełomie XIII i XIV wieku. Powszechnie przyjmuje się, że powstał z inicjatywy przedstawiciela któregoś ze śląskich rodów rycerskich, niektóre źródła jednak wiążą go z zakonem templariuszy. Templariuszom przypisuje się też założenie najstarszej we wsi kopalni „Elisabeth”. Poszukiwano tu i próbowano wydobywać rudy żelaza i miedzi, a także złota i srebra.

ruiny zamku w Lipie © niradhara


Do teorii, że budowniczymi zamku byli templariusze, nie pasuje zagadkowa piramida. Znany wszystkim kształt sugeruje raczej jakiegoś dalekiego potomka Cheopsa ;) W wnętrzu piramidy znajduje się studnia, do której słońce pada na wprost dokładnie w dniu letniego przesilenia.

zagadkowa piramida © niradhara


niebo błękitne nade mną, żądza znalezienia skarbu we mnie © niradhara


zaglądam w każdy zakamarek © niradhara


Ruiny są w bardzo złym stanie i grożą zawaleniem, a wstęp do nich jest zakazany, na szczęście jednak dowiedzieliśmy się o tym dopiero na sam koniec, gdy po dokładnej penetracji wszelkich możliwych zakamarków wyszliśmy z drugiej strony zamku.

ooo, dobrze weszliśmy od drugiej strony, tam nie było takiej tablicy © niradhara


Pogórze Kaczawskie zwane jest Krainą Wygasłych Wulkanów. Zaledwie kilkanaście milionów lat temu unosiły się tu kłęby gazów i pyłów wulkanicznych. Spod ziemi dobiegały głuche odgłosy, uwalniane przy trzęsieniach. Żarzyły się pokryte stygnącą lawą zbocza wulkanów.

Czartowska Skała © niradhara


Z czasem stożki się obniżyły, zarosły bujną roślinnością, wciąż jednak są dominującym elementem krajobrazu. Jednym z nich jest Czartowska Skała - bazaltowy komin stanowiący pozostałość po wulkanie tarczowym, który w trzeciorzędzie pokrywał pobliskie tereny lawą. Obecnie jest to pomnik przyrody, z doskonale widoczną wyraźną słupowatą oddzielnością bazaltu.

Piotrek pilnuje rowerów © niradhara


a ja patrzę na niego z góry © niradhara


Piotrek tradycyjnie poprzestaje na dotarciu do podnóża skały, ja wychodzę z założenia, że jeśli da się na coś wejść, to trzeba to zrobić.

widok ze szczytu © niradhara


zaczynamy odwrót © niradhara


Ostatnim punktem programu jest pochodzący z XVIII wieku pałac w Jastrowcu, zwany „zamkiem na wodzie”. Wielkie rozczarowanie, bo wody ani śladu. Bryła budynku też szczególną finezją nie grzeszy.

pałac w Jastrowcu © niradhara

Jeszcze tylko rzut oka na stający przy drodze zamek w Świnach i wracamy na camping. Jestem urzeczona. Krajobrazy, zamki, atmosfera minionej epoki na długo pozostaną mi w pamięci. Bardzo chciałabym kiedyś tu wrócić. Sporo jeszcze zostało do zobaczenia.

zamek Świny © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do Zatora

Niedziela, 12 czerwca 2011 · Komentarze(17)
Poranna kawa nie natchnęła mnie dziś pomysłem na wycieczkę, przyjęłam więc propozycję Piotrka, by pojechać do Zatora.

jadę © niradhara


Uparłam się tylko, żeby przejechać przez Wieprz, bo lubię widoczki rozciągające się z górki, na której stoi jakaś stacja przekaźnikowa. Uraz psychiczny spowodowany ostatnią wywrotką ciągle jeszcze daje znać o sobie. W dalszym ciągu wolę pedałowanie pod górę od pędzenia w dół, a na samą myśl o hamowaniu robi mi się gorąco.

podobają mi się takie wieże © niradhara


jeszcze trochę pod górę i będą widoczki © niradhara


widoczek 1 © niradhara


widoczek 2 © niradhara


widoczek 3 © niradhara


widoczek 4 © niradhara


Wiem, że to z czasem minie, chwilowo jednak moja prędkość podróżna znacznie spadła. Jak tylko zaczyna się zjazd, Piotrek znika mi gdzieś na horyzoncie :(

szczyt niedaleko © niradhara


zaczyna się zjazd © niradhara


widoczek 5 © niradhara


widoczek 6 © niradhara


W Zatorze są do zobaczenia dwa ciekawe obiekty. Pierwszy to gotycki kościół św. św. Wojciecha i Jerzego, z cegły i łamanego kamienia, który powstał w 1393 r. Został zbudowany na miejscu starszego kościoła z 1292 r. Kilkakrotnie przebudowywany. Najciekawsze elementy wewnątrz neogotycki ołtarz z obrazem Matki Boskiej Śnieżnej okrytym srebrną sukienką oraz gotycka chrzcielnica z brązu.

kościół św. Wojciecha i Jerzego © niradhara


wnętrz kościoła © niradhara


ołtarz © niradhara


gotycka chrzcielnica z brązu © niradhara


ambona © niradhara


Drugim jest zamek książęcy, pierwotnie o cechach obronnych, wzniesiony w1445 r. W 1836 r. późnogotycki i renesansowy zamek został zmieniony przez Potockich w romantyczną rezydencję o cechach neogotyku angielskiego. Przebudowy tej dokonał architekt Franciszek Maria Lanci oraz rzeźbiarz Parys Filippi, zaś wnętrza ozdobili Kajetan Goliński i Włoch Liatti. Mieściły się tu bogate zbiory dzieł sztuki. W okresie okupacji zamek został zrabowany i zdewastowany. Po wojnie najpierw był magazynem zboża, potem siedzibą Rybackiego Zakładu Doświadczalnego. Obecnie trwa proces sądowy mający ustalić prawowitego właściciela.

Kajman u bramy zamkowej © niradhara


zamek Potockich © niradhara


zamek - wejście © niradhara


detal 1 © niradhara


detal 2 © niradhara


detal 3 © niradhara


detal 4 © niradhara


W planach mieliśmy dalszą trasę, ale kanapki się skończyły, brakło nam picia, a z powodu święta wszystkie sklepy były nieczynne. Wróciliśmy zatem do domu, bo tu w lodówce zawsze można jakiegoś browca znaleźć :)

boczna droga © niradhara


most w Kobiernicach wciąż w trakcie remontu © niradhara


ciekawe jak pomalują łuki? © niradhara


rowerzyści wszędzie przejadą © niradhara


nad Sołą © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

reaktywacja

Piątek, 10 czerwca 2011 · Komentarze(16)
Kategoria w pobliżu domu
Po niedzielnym bliskim spotkaniu z asfaltem żebra jeszcze trochę dają znać o sobie. Na szczęście ból pojawia się tylko w czasie śmiechu, kichania, głębokiego oddychania i leżenia na lewym boku. W takiej sytuacji pozostaje tylko zrezygnować z popołudniowej drzemki, połknąć tabletkę niwelującą skutki uczulenia na pyłki, zrobić poważną minę i wsiąść na rower :)

musimy tam wrócić i pościgać się rowerami wodnymi © niradhara


nad Jeziorem Międzybrodzkim sezon turystyczny już się zacząl © niradhara


Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się dziś pocić nie na podjazdach, a na zjazdach. Powodem były nagłe napady paniki, że znów wpadnę w poślizg i wyląduję pod kołami samochodu. Jak na złość ruch był niezwykle intensywny, zapewne spowodowany masowym najazdem turystów, rozpoczynających już weekend.

zgadnijcie czyja podobizna jest na tej fladze? © niradhara


przystanek na zaporze © niradhara


Każdy mniejszy czy większy uraz psychiczny z czasem mija, więc o niefortunnym niedzielnym poślizgu z pewnością wkrótce zapomnę. Ciekawa jestem tylko, czy mógł on być spowodowany (co się później okazało) tym, że zamiast 4,5 atmosfer w przedniej oponie miałam tylko 2?

wreszcie zza chmur wyjrzalo słońce © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

MuNK - drugi dzień meetingu

Niedziela, 5 czerwca 2011 · Komentarze(28)
Jak by tu rozpocząć opis tego dnia? Czy tym, że harce i swawole przy ognisku skończyły się o drugiej w nocy, czy też tym, że niezmordowana ekipa już od wczesnego ranka gotowa była do działania, a może od podziękowania Kubie i Michałowi za pomoc w przygotowaniu twarożku? Tak czy inaczej nastała niedziela, słonko grzeje, a my po śniadaniu wyruszamy w drogę.

na zaporze w Porąbce © niradhara


po jednej stronie Soła © niradhara


po drugiej Jezioro Międzybrodzkie © niradhara


Pierwszy postój robimy na zaporze w Porąbce. Widoki, dla mnie tak powszednie, podobają się chyba wszystkim, bo zapamiętale je uwieczniają. Po raz kolejny doceniam, jakie to szczęście mieszkać w takim miejscu :)

sesja fotograficzna © niradhara


Przemek © niradhara


Iwona i Krzysiu © niradhara


Mariusz © niradhara


Na specjalne życzenie naszych gości zmieniamy nieco plan dnia. Pierwszym celem stają się ruiny słynnego w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ośrodka wypoczynkowego w Kozubniku. Dziś można byłoby tu kręcić filmy wojenne. Wielu wielbicieli paintballa zna i ceni sobie to miejsce.

wjeżdżamy do Kozubnika © niradhara


najbardziej znana współczesna ruina w Polsce południowej © niradhara


Robert jedzie spokojnie © niradhara


Krzyśka uwiera siodełko © niradhara


Część ekipy wykruszyła się już wcześniej z różnych przyczyn – konieczność stawienia się w pracy, imprezy rodzinne itp. W Porąbce żegnamy wyjeżdżającego w Alpy (tym, którzy tam nie byli wyjaśniam, że są to góry niemal tak ładne jak Beskid Mały :P ) Marusię i w okrojonym składzie wjeżdżamy do Wielkiej Puszczy. Dzień staje się coraz gorętszy. Na szczęście droga pnie się w górę bardzo łagodnie i jest częściowo zacieniona.

zbieranie sił © niradhara


zaczynamy podjazd © niradhara


Wesoło zaczyna się robić dopiero przy stromym podjeździe na Beskidek (inna nazwa to Przełęcz Targanicka). Jestem jedyną osobą na trekingu, który w tych okolicznościach przyrody nie jest najlepszym środkiem transportu. Ostatnie metry pokonuję z buta, pchając mój ukochany, ale nieco przyciężki wehikuł.

Krzysiu zdobywa Beskidek © niradhara


na Beskidku © niradhara


Z przełęczy, aż do Andrychowa, prowadzi długi zjazd. Do Kaskady Rzyczanki dojeżdżamy więc szybko. Szukającym tego miejsca na mapie muszę dodać, że potok nosi też drugą nazwę Wieprzówka, a na drogowskazie do skalnego przełomu widnieje nazwa Łupki Wierzchowskie.

docieramy do Kaskady Rzyczanki © niradhara


Jest to naprawdę piękne miejsce, nic więc dziwnego, że na skałach nad wodą zalegają tłumy ludzi. Jest też uroczy psiak. Łagodnie, niemal czule patrzy na nas, leżąc u nóg swoich państwa. Jego czujność budzi dopiero przejeżdżający obok Krzara. Wstaje, zaczyna go podejrzliwie obwąchiwać. Czyżby przeszedł szkolenie w wykrywaniu dopalaczy?

wydaje się, że odpoczywa, a jednak zachował czujność © niradhara


Krzysiek na wszelki wypadek woli się oddalić © niradhara


może chce się rzucić do wody © niradhara


Iwonka jest gotowa to uwiecznić © niradhara


Zaczynają się żarty na temat źródeł nadludzkiej kondycji Krzyśka :P Po chwili jednak zwyciężają uroki krajobrazu i opalających się panienek i ekipa rozpoczyna prawdziwą orgię fotograficzną ;)

focenie - 1 © niradhara


focenie - 2 © niradhara


focenie - 3 © niradhara


focenie - 4 © niradhara


focenie - 5 © niradhara


Zauroczony miejscem Jacek pyta mnie, jak daleko ciągną się te formacje skalne. Nie wiem – odpowiadam – nigdy nie dojechaliśmy dalej, bo za każdym razem, gdy tu jesteśmy łapie nas burza. I w tym momencie, niczym w starannie wyreżyserowanym filmie grozy, rozlega się potężny huk gromu. Błyskawicznie decydujemy o rezygnacji z okrążania malowniczego Zagórnika i powrocie do domu. Wskakujemy na rowery i ruszamy. Prowadzę sześcioosobową grupę. Druga jedzie z Piotrkiem. Zatrzymuję się na rozjeździe, żeby na nich zaczekać. Czarne chmury kłębią się jednak coraz groźniej, zaczyna padać, burza potężnieje i czekanie w otwartym polu nie wydaje się dobrym rozwiązaniem. Szybko docieramy do najbliższego przystanku.

znów nadciągają czarne chmury © niradhara


Zabezpieczeni nieco przed deszczem martwimy się o pozostałych. Próbujemy nawiązać z nimi kontakt, niestety sieć padła i telefony milczą jak zaklęte. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że oni też znaleźli jakiś daszek nad głową.

no i zaczęło się © niradhara


Pioruny biją coraz bliżej, ulewny deszcz przechodzi chwilami w siekący grad. Ulicą płyną strugi wody. Co kilka minut Jacek z nadzieją w głosie oznajmia: „chyba już się przejaśnia”. Niestety, czas upływa, grad i deszcz zmieniają tylko kąt padania, zmuszając nas do wejścia na ławkę. Po godzinie zaczyna nam już być wszystko jedno. Ogarnia nas głupawka i żeby nie zamarznąć zaczynamy tańczyć na ławce, śpiewać, machać kierowcom, dla których stanowimy niebywałą atrakcję. Niektórzy zatrzymują się, żeby nam zrobić zdjęcie. Pozujemy z wdziękiem ;)



Niespodziewanie obok naszego przystanku zatrzymuje się jadący samochodem Marcin. To Piotrkowi udało się jakoś do niego dodzwonić. Marcin musi podrzucić do Kobiernic Ilonę i Roberta, bo inaczej Ilona nie zdążyłaby do pracy.

W końcu ulewa nieco się uspokaja, wsiadamy więc na rowery i już po chwili spotykamy ekipę Piotrka, która przeczekiwała burzę tuż za rogiem. Początkowo ogarnia nas radość, ale już po chwili zmienia się w przerażenie. Brakuje Iwony! Nasza grupa myślała, że jest z nimi, a oni że jest z nami. Krótka narada wojenna i zapada decyzja: ja prowadzę grupę do Kobiernic, a Piotrek z Krzyśkiem wyruszają na poszukiwania.

w drodze powrotnej © niradhara


W Czańcu czeka nas jednak radosna niespodzianka – na przystanku siedzi suchutka Iwona. Dzielna dziewczyna trafiła tu sama, a że z samochodu była widziana przez Roberta, więc ekipa poszukiwawcza została odwołana. Czujemy niewypowiedziana ulgę i radość. Nie przeszkadza nam nawet, że znów zaczyna padać i słychać odgłosy kolejnej, zbliżającej się burzy. Oczyma duszy widzę się już w przytulnym domu. Nie jest to jednak koniec przygód na dziś :(
Na stromym i zasypanym jakąś śliską roślinnością zakręcie wpadam w poślizg i zaliczam spektakularny ślizg po asfalcie. Jadący za mną Angelino nie ma szans na wyhamowanie. Oboje leżymy na środku drogi. Wtedy okazuje się, że żadna ekipa ratunkowa nie jest tak szybka i sprawna jak bikestatowa. Jedni zatrzymują ruch, inni uprzątają z jezdni nas i rowery. Jesteśmy mocno potłuczeni, ale w jednym kawałku, możemy o własnych siłach wrócić do domu.

pierwsza pomoc © niradhara


Ach, home, sweet home, gdzie czeka na nas bigosik :)

pożegnalny bigos © niradhara


Powoli impreza się kończy. Mam nadzieję, że nasi goście ocenią ją jako udaną. Mnie najbardziej przemówiły do serca słowa Andrzeja „przeżyłem z wami więcej w dwa dni niż z innymi ludźmi przez całe życie”.
Kochani, serdecznie dziękuję Wam wszystkim za przybycie, urocze towarzystwo i świetną zabawę. Krzysiek przypisał temu meetingowi numer pierwszy, ustalając w ten sposób stanowczo i nieodwołalnie, że muszą być kolejne. A zatem - do zobaczenia :)


magneticlife.eu because life is magnetic

MuNK - meetingu dzień pierwszy

Sobota, 4 czerwca 2011 · Komentarze(18)
Wypada chyba zacząć relację od rozszyfrowania nazwy MuNK – czyli „Meeting u Niezależnych Krokodyli”. Krokodyl – wiadomo, kojarzy się z Kajmanem czyli z Piotrkiem, natomiast mój nick Niradhara to hinduskie imię tłumaczone jako Niezależna, a że zamiast zlot napisaliśmy meeting – to efekt takiej śmiesznej mody, która każe ludziom na czymś, co dawniej zwało się swojsko sklepem, umieszczać szyldy typu „Polski market” lub „Rzeźnik shop” :P

ekipa BS na górze Żar © niradhara


Przygotowania do imprezy trwały kilka dni, parafrazując bowiem słowa, które Lis wypowiedział do Małego Księcia, można rzec: „jesteś odpowiedzialny za to, co organizujesz”. Piotrek kosił trawę i załatwiał wstęp do wnętrza góry Żar, ja zajmowałam się planowaniem pozostałych atrakcji, gastronomią i wykonaniem pamiątkowych medali.

pierwsi goście dotarli © niradhara


W końcu, w słoneczny sobotni poranek zaczęli się zjeżdżać goście czyli: Angelino, Anwi, Autochton, Czecho, Funio z synem, Ilona, Janusz507, Krzara, Krzysio32, Marusia, ProjektKamczatka (czyli mój syn Marcin), Rafaello, Robd, Shem, Yacek i Kuba, kumpel Autochtona, mający status kandydata na Bikestatowicza.

witamy kolejnych © niradhara


parking się zapełnia © niradhara



niektórzy docierają na rowerze © niradhara


W przedsionku przyczepy zorganizowany był bufet. Wzmocnieni kawą goście zabrali się do rozbijania namiotów. Tuż przed jedenastą wyruszyliśmy w stronę Międzybrodzia. Wstęp do wnętrza elektrowni zarezerwowany był na godzinę 12, nie było więc czasu na zatrzymywanie się i robienie fotek.

robi się tłoczno © niradhara


przy zaporze w Porąbce © niradhara


jedziemy zwarta grupą © niradhara


Elektrownia Porąbka-Żar to druga co do wielkości elektrownia szczytowo-pompowa w Polsce. Uruchomiono ją w 1979. Jako zbiornik dolny wykorzystano zaporowe Jezioro Międzybrodzkie. Górny, sztuczny zbiornik wybudowany jest na szczycie góry Żar. Sama elektrownia (sztolnie wodne, transportowe, pomocnicze, komora maszynowni) mieści się w wydrążonym wnętrzu tej góry. Jest częściowo udostępniona do zwiedzania, ale trzeba wcześniej zebrać grupę chętnych i zarezerwować termin.

przy wejściu do elektrowni © niradhara


do wnętrza góry nie da się wjechać rowerami © niradhara


Ekipa zniknęła w mrocznych czeluściach góry, a ja pojechałam dalej. Musiałam być pierwsza w miejscu, gdzie rozchodzą się drogi na szczyt Żaru i Kiczerę Międzybrodzką, z tej ostatniej bowiem świetnie widać górny zbiornik na Żarze i część ekipy chciała ucieszyć oczy tym widokiem. Tuż przed rozjazdem dogonił mnie Marcin i razem czekaliśmy na resztę.

zbiornik na górze Żar © niradhara


czekamy na ekipę zwiedzającą elektrownię © niradhara


Zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami jako pierwszy pokonał podjazd Krzysiek. Jego zamiłowanie do wszelkiego typu wyścigów jest powszechnie znane. Tym razem cel był podwójny – nie tylko być pierwszym, ale pobić rekord podjazdu Kuby, czyli 31min i 15 sekund (licząc od kościoła do zbiornika). Nie udało się, ale czas został przekroczony tylko o 2 minuty co, przy bardzo wysokiej temperaturze powietrza i wilgotności jak w dżungli, jest nie lada wyczynem!

pierwszy oczywiście podjechał Krzysiek © niradhara


Jedni szybciej, inni wolniej, w końcu cała ekipa dotarła na szczyt Żaru. Tu czekała na nich drobna niespodzianka – wszyscy bez wyjątku zostali udekorowani pamiątkowymi medalami. Byli tylko trochę rozczarowani faktem, że są one srebrne, a nie złote i nie bardzo przemawiało do nich moje nieśmiałe tłumaczenie, że w zamyśle domorosłej artystki (czyli moim) medal miał przypominać tylne koło roweru: w środku symbol Bikestats - koło zębate czyli tylnia przerzutka, napis układający się jak szprychy i srebrna obręcz.

pamiątkowy medal dla zdobywców Żaru © niradhara


Krzysiek cieszy się ze zdobytego medalu © niradhara


Tak na prawdę medale dostaliśmy wszyscy:) © Kajman


Po pierwszych uniesieniach wywołanych podziwianiem widoków i uwiecznieniem na fotkach gór, jezior, rzeki i siebie wzajemnie, przyszła pora na małą przekąskę. Nasz pobyt na Żarze nie trwał jednak tak długo, jak byśmy chcieli. Czarne chmury zaczęły przysłaniać niebo a odgłosy przetaczających się po górach grzmotów zmusiły nas do ewakuacji. Czterech śmiałków postanowiło zjechać „na łeb na szyję” – w tych dwóch dosłownie, reszta zjechała asfaltem.

focą bez opamiętania © niradhara


Marusia © Kajman


zaczyna się chmurzyć © niradhara


gleba zaliczona © niradhara


Wobec zagrożenia, jakie stanowi burza, zmuszeni byliśmy zrezygnować z planowanych wcześniej wyścigów rowerów wodnych :( Tego dnia natura jednak postanowiła nas tylko nieco postraszyć i zanim wróciliśmy do bazy, rozpogodziło się. Po wzmocnieniu się bigosem większość ekipy pojechała jeszcze na wzgórze Wołek, zobaczyć ruiny zamku Skrzyńskich.

Gero chciałby się zapisać na BS © niradhara


Powoli zbliżał się wieczór, a wraz z nim kolejna atrakcja czyli integracyjne ognisko z pieczeniem kiełbasek. Gwiazdą wieczoru okazał się Krzysiek, który wydrukował limitowaną serię śpiewników okolicznościowych, przepięknie grał na gitarze i śpiewał oraz prowadził rozmaite zabawy sprawnościowe typu skok przez wiosło (konkretnie pagaj), okrążanie ogniska przez stonogę itp.

Krzysiek zadbał o część artystyczną © niradhara


stonoga okrąża ognisko © niradhara


skok przez wiosło © niradhara


Naprawdę należała mu się za to ekstra porcja bigosu :)))

jest bigos, jest impreza :) © niradhara


Było super, a kto nie przyjechał, niech teraz żałuje!

magneticlife.eu because life is magnetic