MuNK - drugi dzień meetingu

Niedziela, 5 czerwca 2011 · Komentarze(28)
Jak by tu rozpocząć opis tego dnia? Czy tym, że harce i swawole przy ognisku skończyły się o drugiej w nocy, czy też tym, że niezmordowana ekipa już od wczesnego ranka gotowa była do działania, a może od podziękowania Kubie i Michałowi za pomoc w przygotowaniu twarożku? Tak czy inaczej nastała niedziela, słonko grzeje, a my po śniadaniu wyruszamy w drogę.

na zaporze w Porąbce © niradhara


po jednej stronie Soła © niradhara


po drugiej Jezioro Międzybrodzkie © niradhara


Pierwszy postój robimy na zaporze w Porąbce. Widoki, dla mnie tak powszednie, podobają się chyba wszystkim, bo zapamiętale je uwieczniają. Po raz kolejny doceniam, jakie to szczęście mieszkać w takim miejscu :)

sesja fotograficzna © niradhara


Przemek © niradhara


Iwona i Krzysiu © niradhara


Mariusz © niradhara


Na specjalne życzenie naszych gości zmieniamy nieco plan dnia. Pierwszym celem stają się ruiny słynnego w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ośrodka wypoczynkowego w Kozubniku. Dziś można byłoby tu kręcić filmy wojenne. Wielu wielbicieli paintballa zna i ceni sobie to miejsce.

wjeżdżamy do Kozubnika © niradhara


najbardziej znana współczesna ruina w Polsce południowej © niradhara


Robert jedzie spokojnie © niradhara


Krzyśka uwiera siodełko © niradhara


Część ekipy wykruszyła się już wcześniej z różnych przyczyn – konieczność stawienia się w pracy, imprezy rodzinne itp. W Porąbce żegnamy wyjeżdżającego w Alpy (tym, którzy tam nie byli wyjaśniam, że są to góry niemal tak ładne jak Beskid Mały :P ) Marusię i w okrojonym składzie wjeżdżamy do Wielkiej Puszczy. Dzień staje się coraz gorętszy. Na szczęście droga pnie się w górę bardzo łagodnie i jest częściowo zacieniona.

zbieranie sił © niradhara


zaczynamy podjazd © niradhara


Wesoło zaczyna się robić dopiero przy stromym podjeździe na Beskidek (inna nazwa to Przełęcz Targanicka). Jestem jedyną osobą na trekingu, który w tych okolicznościach przyrody nie jest najlepszym środkiem transportu. Ostatnie metry pokonuję z buta, pchając mój ukochany, ale nieco przyciężki wehikuł.

Krzysiu zdobywa Beskidek © niradhara


na Beskidku © niradhara


Z przełęczy, aż do Andrychowa, prowadzi długi zjazd. Do Kaskady Rzyczanki dojeżdżamy więc szybko. Szukającym tego miejsca na mapie muszę dodać, że potok nosi też drugą nazwę Wieprzówka, a na drogowskazie do skalnego przełomu widnieje nazwa Łupki Wierzchowskie.

docieramy do Kaskady Rzyczanki © niradhara


Jest to naprawdę piękne miejsce, nic więc dziwnego, że na skałach nad wodą zalegają tłumy ludzi. Jest też uroczy psiak. Łagodnie, niemal czule patrzy na nas, leżąc u nóg swoich państwa. Jego czujność budzi dopiero przejeżdżający obok Krzara. Wstaje, zaczyna go podejrzliwie obwąchiwać. Czyżby przeszedł szkolenie w wykrywaniu dopalaczy?

wydaje się, że odpoczywa, a jednak zachował czujność © niradhara


Krzysiek na wszelki wypadek woli się oddalić © niradhara


może chce się rzucić do wody © niradhara


Iwonka jest gotowa to uwiecznić © niradhara


Zaczynają się żarty na temat źródeł nadludzkiej kondycji Krzyśka :P Po chwili jednak zwyciężają uroki krajobrazu i opalających się panienek i ekipa rozpoczyna prawdziwą orgię fotograficzną ;)

focenie - 1 © niradhara


focenie - 2 © niradhara


focenie - 3 © niradhara


focenie - 4 © niradhara


focenie - 5 © niradhara


Zauroczony miejscem Jacek pyta mnie, jak daleko ciągną się te formacje skalne. Nie wiem – odpowiadam – nigdy nie dojechaliśmy dalej, bo za każdym razem, gdy tu jesteśmy łapie nas burza. I w tym momencie, niczym w starannie wyreżyserowanym filmie grozy, rozlega się potężny huk gromu. Błyskawicznie decydujemy o rezygnacji z okrążania malowniczego Zagórnika i powrocie do domu. Wskakujemy na rowery i ruszamy. Prowadzę sześcioosobową grupę. Druga jedzie z Piotrkiem. Zatrzymuję się na rozjeździe, żeby na nich zaczekać. Czarne chmury kłębią się jednak coraz groźniej, zaczyna padać, burza potężnieje i czekanie w otwartym polu nie wydaje się dobrym rozwiązaniem. Szybko docieramy do najbliższego przystanku.

znów nadciągają czarne chmury © niradhara


Zabezpieczeni nieco przed deszczem martwimy się o pozostałych. Próbujemy nawiązać z nimi kontakt, niestety sieć padła i telefony milczą jak zaklęte. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że oni też znaleźli jakiś daszek nad głową.

no i zaczęło się © niradhara


Pioruny biją coraz bliżej, ulewny deszcz przechodzi chwilami w siekący grad. Ulicą płyną strugi wody. Co kilka minut Jacek z nadzieją w głosie oznajmia: „chyba już się przejaśnia”. Niestety, czas upływa, grad i deszcz zmieniają tylko kąt padania, zmuszając nas do wejścia na ławkę. Po godzinie zaczyna nam już być wszystko jedno. Ogarnia nas głupawka i żeby nie zamarznąć zaczynamy tańczyć na ławce, śpiewać, machać kierowcom, dla których stanowimy niebywałą atrakcję. Niektórzy zatrzymują się, żeby nam zrobić zdjęcie. Pozujemy z wdziękiem ;)



Niespodziewanie obok naszego przystanku zatrzymuje się jadący samochodem Marcin. To Piotrkowi udało się jakoś do niego dodzwonić. Marcin musi podrzucić do Kobiernic Ilonę i Roberta, bo inaczej Ilona nie zdążyłaby do pracy.

W końcu ulewa nieco się uspokaja, wsiadamy więc na rowery i już po chwili spotykamy ekipę Piotrka, która przeczekiwała burzę tuż za rogiem. Początkowo ogarnia nas radość, ale już po chwili zmienia się w przerażenie. Brakuje Iwony! Nasza grupa myślała, że jest z nimi, a oni że jest z nami. Krótka narada wojenna i zapada decyzja: ja prowadzę grupę do Kobiernic, a Piotrek z Krzyśkiem wyruszają na poszukiwania.

w drodze powrotnej © niradhara


W Czańcu czeka nas jednak radosna niespodzianka – na przystanku siedzi suchutka Iwona. Dzielna dziewczyna trafiła tu sama, a że z samochodu była widziana przez Roberta, więc ekipa poszukiwawcza została odwołana. Czujemy niewypowiedziana ulgę i radość. Nie przeszkadza nam nawet, że znów zaczyna padać i słychać odgłosy kolejnej, zbliżającej się burzy. Oczyma duszy widzę się już w przytulnym domu. Nie jest to jednak koniec przygód na dziś :(
Na stromym i zasypanym jakąś śliską roślinnością zakręcie wpadam w poślizg i zaliczam spektakularny ślizg po asfalcie. Jadący za mną Angelino nie ma szans na wyhamowanie. Oboje leżymy na środku drogi. Wtedy okazuje się, że żadna ekipa ratunkowa nie jest tak szybka i sprawna jak bikestatowa. Jedni zatrzymują ruch, inni uprzątają z jezdni nas i rowery. Jesteśmy mocno potłuczeni, ale w jednym kawałku, możemy o własnych siłach wrócić do domu.

pierwsza pomoc © niradhara


Ach, home, sweet home, gdzie czeka na nas bigosik :)

pożegnalny bigos © niradhara


Powoli impreza się kończy. Mam nadzieję, że nasi goście ocenią ją jako udaną. Mnie najbardziej przemówiły do serca słowa Andrzeja „przeżyłem z wami więcej w dwa dni niż z innymi ludźmi przez całe życie”.
Kochani, serdecznie dziękuję Wam wszystkim za przybycie, urocze towarzystwo i świetną zabawę. Krzysiek przypisał temu meetingowi numer pierwszy, ustalając w ten sposób stanowczo i nieodwołalnie, że muszą być kolejne. A zatem - do zobaczenia :)


magneticlife.eu because life is magnetic

Komentarze (28)

Jadąc na północ miałem te ciemne chmury za plecami. Na szczęście nie zdążyły jeszcze się uformować w burzę. Mimo to wolałbym zmoknąć ,ale zobaczyć te kaskady Rzyczanki i zostać do końca.

Przejeżdżając przez Tychy wspominałem ten bigos ,bo już byłem naprawdę głodny :P

Pozdrower i do zobaczenia.

marusia 11:50 wtorek, 14 czerwca 2011

łooo, ale się porobiło :) filmik super, najważniejsze to nie tracić dobrego samopoczucia, a wiadomo, że w grupie raźniej :) całe szczeście, że wszyscy cali :)

k4r3l 12:58 poniedziałek, 13 czerwca 2011

Nie jest źle. L-4 się skończyło:)

Kajman 20:40 czwartek, 9 czerwca 2011

Jak zdrówko? U mnie naprawdę duża poprawa, mam nadzieję, że Ty też, jak ładnie się mówi, dobrzejesz?

angelino 19:58 czwartek, 9 czerwca 2011

Super spotkanie ! Tylko pogratulować :)
Świetna wycieczka !
Pozdrawiam .

sikor4fun-remove 16:56 środa, 8 czerwca 2011

@Mrozin: bigos jest podstawą każdej imprezy, trudno jest się bawić z pustym żołądkiem ;)

@Miciu22: ekipa jest wspaniała, było super i musimy powtórzyć imprezkę :)

@Przemek: oj tak, to będzie kultowy przystanek ;)

@Janusz: dziękuję, nic poważnego się nie stało, Kajman ma dodatkowe zajęcie, bo musi mnie dwa razy dziennie smarować maścią ;)

niradhara 09:12 środa, 8 czerwca 2011

Filmik super,ale mieliście przygody w drugim dniu.Powrotu do zdrowia życzę :)

Janusz507 08:22 środa, 8 czerwca 2011

Hahaha, obejrzałem film, wesoło mieliście na przystanku :-) Teraz jak będziesz tamtędy przejeżdżać to będziesz mówić: to jest ten przystanek :-)

shem 23:26 wtorek, 7 czerwca 2011

Widzę, że impreza była udana i wszyscy zadowoleni. W takiej ekipie nie mogło być inaczej :)

miciu22 18:58 wtorek, 7 czerwca 2011

Fajnie że Wasza inicjatywa wypaliła, świetne tereny do kręcenia no i ten bigos. pozdr.

mrozin 06:58 wtorek, 7 czerwca 2011

Robert, spoko, bigos też wejdzie do tradycji :)

niradhara 22:10 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Kapitalne spotkanie, dzięki Wam poznaliśmy tylu wspaniałych ludzi.
P.S. Trochę mi żal tego pożegnalnego bigosu ;(
Mam nadzieję, że trochę zostało ... na przyszły rok? ;)

robd 22:06 poniedziałek, 6 czerwca 2011

@Paweł: masz rację w tak doborowym towarzystwie, jakie do nas zawitało, nawet kolejna epoka lodowcowa nie byłaby straszna :)

Ilonko, Krzysiek swoją mistrzowską grą na gitarze rzeczywiście zasłużył sobie na specjalne traktowanie :D
Jeszcze raz dziękuję, że wpadliście, cieszę się bardzo, że Wam się podobało. To zachęta do organizowania kolejnych imprez :)

niradhara 22:02 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Elu ale zawsze możesz mikrofalować dla Krzary,he he
MuNK-cud, miód, malina

Ilona 21:47 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Wycieczka pełna przygód:) Super! i tak ma być.
W tak dużym gronie jeździ się na pewno lepiej, nawet gdy leje i czasami jeździ się po asfalcie nie tylko rowerem;)

kundello21 21:47 poniedziałek, 6 czerwca 2011

@Marek: masz rację, piękne wspomnienia nam pozostały :).

@Krzysiek - jeszcze nie raz poszalejemy i może znów poczujesz się bosko :) Tylko nie wytłumiaj moich odczuć upominaniem: "Ela, nie faluj!" :D

niradhara 21:23 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Kapitalna impreza. Dzięki Wam czułem się bosko. Było dla ciała i dla duszy. O wszystko zadbaliście z najdrobniejszymi detalami. Cudownie, że Was poznałem i dzięki Wam innych rowerowych świrów.

krzara 21:17 poniedziałek, 6 czerwca 2011

@Iwonka: medale na kolejnym meetingu będą wodoodporne ;)

@Andrzej: banan jest megahitem :))) Nawet przystanek Woodstock wymięka przy naszym Kubusiu :)

niradhara 20:31 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Ten czechowy banan też mnie ciągle rozśmiesza.

angelino 20:14 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Jednak zmokłam, na samej końcówce. mój medal także - będzie mi przypominał i Żar i żar i ulewę. Drobne sprostowanie - ja też końcówkę podjazdu na Beskidek pokonałam z buta.

anwi 19:53 poniedziałek, 6 czerwca 2011

@Tomek: burza była super, będzie co wspominać :)

@Czesiek: Ty też założyłeś mi niezłą kotwicę - teraz na sam widok przystanku autobusowego przypomina mi się jak z figlarnym błyskiem w oku i nadzieją w głosie mówisz: "może dadzą banana" i dostaję ataku śmiechu :D

@Michał: jaka tam wpadka, było wesoło :)

niradhara 18:25 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Wygląda na to, że wczoraj wycieczki rowerowe trzeba było rozpoczynać z samego rana, żeby nie zaliczyć wpadki z deszczem.

Autochton 18:07 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Oj, działo się tyle. Andrzej świetnie to ujął w słowa.
Pozdrawiam.

czecho 18:03 poniedziałek, 6 czerwca 2011

...nawet kaskadę Rzyczanki:(

funio 17:45 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Ta burza przebija wszystko...

funio 17:43 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Nic poważnego, ale jestem bardzo obolała. Sińce i zadrapania powoli zaczynają nabierać pięknych, soczystych barw.

niradhara 17:04 poniedziałek, 6 czerwca 2011

Gratuluję udanej imprezy.Mam tylko nadzieję, że po upadku nie pozostaną jakieś groźne konsekwencje?

pioter50 17:02 poniedziałek, 6 czerwca 2011
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa pangi

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]