Wczorajsze wieczorne studiowanie przewodnika „Szlak Architektury Drewnianej. Podkarpackie” zaowocowało nieodpartym pragnieniem zobaczenia cerkwi w Piątkowej. Wnikliwie przyglądam się zatem mapie, by po drodze zobaczyć możliwie najwięcej lokalnych atrakcji. Początkowo jedziemy znaną nam już drogą, obok cerkwi w Dobrej i Uluczu, które zwiedziliśmy kilka dni temu. Zatrzymujemy się jednak na chwilę, by mógł zobaczyć je Janusz.
Do kościoła w Warze prowadzi podjazd krótki, ale nasłoneczniony, jedziemy jednak by zaliczyć kolejny drewniany obiekt. Rozczarowanie jest straszne. To coś w rodzaju zaniedbanej stodoły z wieżyczką. No trudno, za to teraz jazda w dół – trochę się schłodzimy :-)
Wracamy na drogę wzdłuż Sanu, by zobaczyć pałac znajdujący się we wsi Nozdrzec. Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą z 1436r. Na wysokiej skarpie nad Sanem znajdował się dwór obronny. Pierwotnie była to drewniana fortyfikacja, później murowana, zaopatrzona w baszty. W 1843r na miejscu poprzedniej fortyfikacji, został wzniesiony pałac projektowany przez Aleksandra Fredrę. Na ogrodzeniu wisi wielki transparent z napisem „pałac do sprzedania”. Hm, ładny, ale kto by to sprzątał ;-)
Teraz przeprawiamy się na drugi brzeg Sanu. Kilka kilometrów jedziemy drogą, na której szaleją tiry wożące urobek z nadrzecznych żwirowni. Oddycham z ulgą, gdy wreszcie dojeżdżamy do Dąbrówki Starzeńskiej, gdzie znajdują się ruiny zamku.
Znajdują się one nieopodal Sanu, na skraju wsi przy głównej drodze z Dynowa, w otoczeniu parku. Do XXI wieku zachowały się dwie basteje od zachodu, nikłe resztki murów obwodowych, budynków oraz fosy. Od wschodu natomiast widać dziury w ziemi prowadzące zapewne do piwnic pierwotnego dworu obronnego.
Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z XV wieku. Już na początku XVI wieku wymieniony jest bliżej nieznany dwór Nabrzychskich. W 1564 miejscowość przejęli Stadniccy i wybudowali nowy murowany dwór obronny. W latach 1626-33 Stadniccy rozbudowali go w zamek o 3 skrzydłach i 2 narożnych bastejach. Po wygaśnięciu tego rodu zamek przejął jego spadkobierca Józef Antoni Podolski, a następnie rodzina Parysów. W 1789 roku kupił go Piotr Starzeński. Końcem września 1939 r. gdy rezydował tu Kazimierz Starzeński zajęli go napadający na Polskę Sowieci. Jak na barbarzyńców przystało, zamek zdewastowali i ograbili, a bibliotekę i archiwum spalili. Sprofanowali też zwłoki Starzeńskich w kaplicy grobowej. Od 1941 obiekt zajęli Niemcy, a od 1944 ponownie Sowieci niszcząc to co jeszcze pozostało. 25 lutego 1947 r. wysadziła go w powietrze UPA doprowadzając do stanu ruiny. Reszty dokonała zapewne okoliczna ludność pobierając z ruin materiał budowlany.
Do cerkwi w Piątkowej kierujemy się drogą przez Przełęcz Kruszelnicką. Podjazd jest długi i łagodny, ruchu praktycznie żadnego, a las daje miły chłodek. Jedzie się naprawdę super.
Wreszcie docieramy do Piątkowej. Jest tu jedna z najciekawszych architektonicznie cerkwi leżących na szlaku architektury drewnianej. Trochę trudno jednak podziwiać jej walory, jako że wokół budowli jest tylko wąski wykoszony pas. Cerkiew jest zamknięta. Obchodzimy ją wkoło, pstrykamy fotki i wracamy.
Cerkiew św. Dymitra w Piątkowej to drewniana parafialna cerkiew greckokatolicka. Na nadprożu głównego wejścia widnieje napis: Oddaje się tą cerkiew Roku Bożego 1732. Data zapisana jest cyframi arabskimi i cyrylicą. Taką datę podają również szematyzmy duchowieństwa greckokatolickiego. Analiza cech architektonicznych sugeruje jednak, że jest to data remontu lub przebudowy cerkwi, a sama konstrukcja jest wcześniejsza. Od czasu wojny cerkiew nie była użytkowana, całe jej wyposażenie zrabowano. Świątynia w Piątkowej należy do nielicznych na terenie południowo-wschodniej Polski, trójdzielnych cerkwi kopułowych. Cerkiew przeszła gruntowny remont w latach 1958-1961, obecnie nieużytkowana.
Jedziemy przez Jawornik Ruski, gdzie znajduje się cerkiew św. Dymitra, zbudowana w 1882 w miejscu starszej cerkwi pod tym samym wezwaniem, istniejącej co najmniej do 1830. Obok cerkwi znajduje się murowana trójkondygnacyjna dzwonnica parawanowa, służąca jako brama. Po II wojnie światowej cerkiew była użytkowana przez parafię rzymskokatolicką w Borownicy jako kościół filialny, do czasu zbudowania nowego, murowanego kościoła około 2000, obecnie stoi nieużytkowana. Władze Cerkwi Greckokatolickiej rozpoczęły w 2008 starania o zwrot budynku.
Krótki odcinek drogi od Jawornika na kolejną przełęcz daje nam nieźle popalić. Zamiast wić się łagodnymi serpentynami, droga prowadzi prostą stromizną i wyciska z nas siódme poty. Gdy wreszcie docieram na górę jestem tak zasapana, że zapominam o uwiecznieniu widoczku. Byle tylko w dół, byle poczuć chłodzący powiew wiatru…
Po kolejnym przeprawieniu się przez San, chybocząca się nieco kładką, wracamy na camping znaną nam już świetnie drogą. Panowie postanawiają jednak dobić do setki, żeby dystans ładniej wyglądał, ja sobie odpuszczam, mając przed oczyma jedynie wizję odświeżającej kąpieli :-)
Opisy wycieczek rowerowych podkarpackim szlakiem ikon zachęciły naszego bikestatowo-carawaningowego przyjaciela Janusza do zawitania w te strony. Wczoraj dotarł na camping Diabla Góra, a dziś wspólnie wyruszamy na trasę.
Podziwianie architektury drewnianej planowaliśmy zacząć od skansenu w Sanoku. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że by zajrzeć do wnętrz zabytkowych budynków, oprócz wykupienia biletów musielibyśmy wynająć sobie przewodnika, co uczyniłoby kwotę 3x12+50 czyli 86 zł za trzy osoby. Wymieniamy więc tylko rzeczowe uwagi na temat stanu umysłowego osoby ustalającej ceny i wsiadamy na rowery, pozostawiając za sobą zdegustowaną naszym brakiem zainteresowania kasjerkę.
Kolejny punkt programu to zamek w Sanoku. Piotrek i ja przyjechaliśmy tu kilka dni temu samochodem (ale to, jak wiadomo, się nie liczy) i zwiedziliśmy znajdującą się tu wystawę ikon. Po prostu cuda, naprawdę warto zobaczyć!
Już w czasach piastowskich, po odzyskaniu przez króla Kazimierza Wielkiego Grodów Czerwieńskich, na obecnym wzgórzu zamkowym stał prawdopodobnie drewniany gród otoczony następnie murem obronnym. W okresie panowania Władysława Jagiełły, na sanockim zamku 2 maja 1417 odbyła się królewska uczta weselna z nowo poślubioną wybranką księżniczką Elżbietą Granowską. Od tego czasu zamek królewski w Sanoku stanowił już oprawę małżonek królewskich. Z polecenia królowej Bony przebudowano gotycki zamek na styl renesansowy. Od początku XV do połowy XVI wieku na zamku miał siedzibę Urząd Grodzki ze starostą oraz sądy: grodzki i ziemski. Obok stała wieża w której odbywali kary skazani za przewinienia. Na zamku swoje urzędy sprawowali starostowie oraz kasztelani sanoccy. Pod koniec XVI wieku zamek uległ dalszej rozbudowie, dobudowane zostało wówczas skrzydło południowe. Na przełomie XVII/XVIII wieku dobudowano skrzydło północne.
W okresie zaborów zamek był siedzibą starostwa. Upadek zamku nastąpił pod koniec XIX oraz na początku XX wieku. W roku 1915 po inwazji rosyjskiej, rozebrane zostało skrzydło południowe. We wrześniu 1939 roku zamek został splądrowany. Do roku 1946 mieścił tu się szpital wojskowy a następnie rusznikarnia. W latach 2000-2004 na zamku prowadzone były prace renowacyjno-konserwatorskie, przebudowie uległy wnętrza zamkowe na potrzeby ekspozycji i powiększających się zbiorów muzealnych..
Przy rynku wznosi się kościół pw. Znalezienia Krzyża Świętego. W 1384 siostra Kazimierza Wielkiego i matka króla Ludwika Węgierskiego, Elżbieta Łokietkówna wydała zgodę na wzniesienie siedziby franciszkanów w Sanoku. Franciszkanie wybudowali drewniany kościół i klasztor. Sanok był kilkakrotnie trawiony przez pożary. Jeden z nich, wywołany przez Tatarów, zniszczył kościół. W 1606 dokonano odbudowy, w wyniku czego powstał nowy murowana świątynia.
W okresie I Rzeczypospolitej pomieszczenia klasztoru były miejscem odbywania sejmików szlacheckich dla całej ziemi sanockiej. Po raz kolejny zabudowania kościoła i klasztoru zostały zniszczone przez pożar w 1632. W latach 1632-1640 dokonano ponownej odbudowy kościoła i klasztoru wykonanej z kamienia łamanego i datę końcową uznaje się za powstanie obecnego kształtu kościoła i klasztoru.
Sanok to jedno z miast leżących na słynnym szlaku Szwejka. Koniecznie trzeba więc przysiąść na ławeczce obok dzielnego wojaka i pogłaskać go po nosie. To przynosi szczęście ;-)
Wart zobaczenia jest również kościół Przemienienia Pańskiego. Stoi w miejscu starej gotyckiej świątyni pw. Michała Archanioła, która doszczętnie spłonęła w 1782 roku i nie została odbudowana. Obecny kościół powstał dzięki staraniom ówczesnego proboszcza ks. Franciszka Czaszyńskiego w 1874 roku. Został wzniesiony według projektu nadinżyniera Józefa Braunseisa. Polichromia secesyjna kościoła pochodzi z początku XX wieku, a wykonał ją Tadeusz Popiel.
Pora opuścić miasto. Kluczymy zaułkami, by ominąć ruchliwą czteropasmówkę. Oddychamy z ulgą, gdy nam się to udaje. Przy drodze krajowej nr 28, w dzielnicy Sanoka - Olchowcach znajduje się cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego. Zbudowano ją w 1844 roku. Obecnie funkcjonuje jako kościół rzymskokatolicki parafialny.
W Majkowej Górze skręcamy w cichą, spokojną drogę prowadzącą wzdłuż Sanu. Naszym celem są ruiny zamku Kmitów w Sobieniu. Początki warowni strzegącej szlaku wzdłuż doliny Sanu sięgają XIII wieku. Na przełomie XIII i XIV wieku powstał tu murowany zamek. W dokumentach pojawił się po raz pierwszy jako Soban, stanowiący własność królewską. Zamek został nadany w 1389 przez Władysława Jagiełłę rycerskiemu rodowi Kmitów. W 1512 roku został zniszczony przez wojska węgierskie. Wkrótce potem Kmitowie przenieśli swoją siedzibę do Leska, a opuszczony zamek popadł w ruinę.
Wytyczając trasę wycieczki korzystam zawsze z map wydawnictwa Compass, na którcy zaznaczone są wszystkie ciekawe obiekty. Jednym z nich jest parafialna cerkiew greckokatolicka, znajdująca się w Manastercu. Została zbudowana w latach 1818-1820, poświęcona w 1822, a odnowiona w 1934. W 1965 cerkiew została przejęta przez Kościół rzymskokatolicki, i zamieniona w kościół pw. Przemienienia Pańskiego. Nie należy do zabytków leżących na szlaku architektury drewnianej, ale warto ją zobaczyć.
Podobną historię ma cerkiew w Bezmiechowej Dolnej. Zbudowana została w 1830. Jako cerkiew filialna należała do parafii greckokatolickiej w Manastercu. Od 1968 używana jest przez Kościół rzymskokatolicki.
Im dalej od Sanoka, tym bardziej puste drogi. Co ciekawe, nawet wąziuteńka nitka asfaltu X kolejności odśnieżania, prowadząca przez las, liczy sobie bez porównania mniej dziur, niż drogi powiatowe w okolicach Bielska :-)
Ostatni punkt programu wycieczki to drewniana trójdzielna cerkiew greckokatolicka (obecnie kościół parafialny p.w. Matki Bożej Różańcowej). Wzniesiona została w 1726 r. w Ropience, a w 1985 r. przeniesiona do Wańkowej. Wyposażenie zostało zniszczone i rozkradzione.
Pora wracać na camping. Jeszcze tylko krótki postój przy sklepie w Tyrawie Wołoskiej, by nabyć produkty na wieczornego grilla. To był kolejny udany dzień :-)
A na koniec jeszcze jedna fotka z Sanoka. Nie została wprawdzie zrobiona w czasie wycieczki rowerowej, ale wstawiam ją, bo choć w części oddaje urok pięknie oświetlonego rynku :-)
XIII Zlot Karawaning.pl powoli dobiega kresu. Pogoda nas nie rozpieszczała. Do Kórnika, Kruszwicy, Biskupina i na Ostrów Lednicki zmuszeni byliśmy pojechać autem. Szkoda, bo plany były bardziej ambitne. By jednak stało się zadość porzekadłu „wszystko dobre, co się dobrze kończy”, słoneczko wyjrzało wreszcie zza chmur i zachęciło nas do wspólnego pokręcenia z grupą wspaniałych campingowo-rowerowych przyjaciół. Wyruszyliśmy w składzie: Piotrek, Janusz, Grażyna, jej mąż Adam i ja.
Celem dzisiejszej wycieczki było Strzelno, a konkretnie najwspanialszy jego zabytek, zaliczany do Szlaku Piastowskiego zespół klasztorny. Położony jest on na niewielkim wzniesieniu, zwanym Wzgórzem św. Wojciecha. Składa się z Kościoła św. Trójcy i NMP, plebanii, budynku dawnego klasztoru oraz największej w Polsce rotundy romańskiej – świątyni św. Prokopa.
Bazylika św. Trójcy pochodzi z 1216 roku. Dzisiejszy wygląd nadała jej przebudowa mająca miejsce w pierwsze połowie wieku XVIII. Szczególnie piękne jest wnętrze świątyni. Najcenniejszymi jego elementami są kolumny pokryte płaskorzeźbą figuralną – należą do unikatowych zabytków romańskich. Wykonane z piaskowca przywiezionego najprawdopodobniej z Brzeźna (okolice Konina) Datowane są na drugą połowę wieku XII i początek XIII. W całej Europie, oprócz kolumn strzelińskich, rzeźbione kolumny zachowały się tylko w Hiszpanii w Santiago de Compostela (w katedrze św. Jakuba) oraz we Włoszech, w Wenecji (w katedrze św. Marka). Unikatowe są również barokowe malunki na konfesjonałach. Jeszcze dziesięć lat temu, jak mówi przewodnik oprowadzający po kościele, konfesjonały zamalowane były brązową farbą i nikt nie miał pojęcia, że coś się pod nią kryje.
Znajdująca się po lewej stronie placu św. Wojciecha Rotunda świętego Prokopa to największa romańska świątynia w Polsce zbudowana na planie koła. Zapis w kronikach Jana Długosza podaje datę 16 marca 1133 jako dzień jej konsekracji. Budowla wykonana została z granitowych ciosów kamiennych, z późniejszymi elementami z cegły. Jej dzieje były burzliwe, była sprofanowana przez żołnierzy napoleońskich, podczas II wojny została zamieniona na magazyn. W 1945 Niemcy zdetonowali w niej ładunki wybuchowe. Wybuch i pożar zniszczyły kopułę, górne partie wieży i całe wyposażenie wnętrza, natomiast ściany przetrwały. Surowe wnętrze robi duże wrażenie. To jedno z takich miejsc, które naprawdę warto zobaczyć.
Anglicy powiadają “a hungry man is an angry man”. To porzekadło szczególnie sprawdza się w Strzelnie. Obsługa punktów gastronomicznych wywalczyła sobie najwyraźniej wolne soboty, a złakniony turysta zadowolić się musi suchą bułką spożytą na rynku :-D
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o drewniany kościół w Orchowie. Byliśmy tu kilka dni temu, ale tym razem szczęście nam dopisuje – możemy zobaczyć wnętrze. Proste, ale pełne uroku.
Wracamy na pustoszejący z wolna kamping. Część załóg wyruszyła już do domu. My wyjeżdżamy jutro. Spędziliśmy tu wiele pięknych chwil, spotkaliśmy wspaniałych ludzi i zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc. Żegnaj Wielkopolsko, a może raczej – do zobaczenia :-)
Poprzedniego dnia wieczorem niespodzianie zadzwonił do mnie Jurek57, proponując wspólną wycieczkę po jego rodzimej Wielkopolsce. Rano wyruszam z campingu w Przybrodzinie wraz z Piotrkiem i Januszem. Z Jurkiem spotykamy się kilka kilometrów przed Witkowem. Dojeżdżamy na rynek i właśnie rozstawiam statyw, bo zrobić pamiątkową fotkę, gdy – kolejna niespodzianka – kontaktuje się z nami Sebekfireman. Jest w okolicy wraz z ekipą sympatycznych bikerów z Gniezna. No to się zrobił mały zlot Bikestats, trzeba to koniecznie uwiecznić dla potomności :-)
Sebastian i jego przyjaciele mają w planie zwiedzanie opuszczonych dworów i pałaców, ale w ramach integracji postanawiają przejechać wspólnie z nami kilka kilometrów. Najpierw prowadzą nas do Małachowa Złych Miejsc. Ta groźna i tajemnicza nazwa pochodzi ponoć stąd, że straszy tu duch złego hrabiego, który dawno temu zarządzał okolicznymi włościami. Pewnego razu, gdy hrabia wracał do swojej posiadłości, jego kareta ugrzęzła w bagnie, a on sam się utopił. Każdy, kto spotka się z duchem na drodze, ginie w tragicznym wypadku.
Tuż przy drodze stoi replika figurki przedstawiającej egipską boginię Izydę trzymającą na kolanach swego syna Horusa. Odnaleziony w pobliskim wczesnośredniowiecznym grodzisku oryginał przechowywany jest obecnie w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu. Stanowi ważną poszlakę, że tędy właśnie przebiegał niegdyś Szlak Bursztynowy.
Zwartą grupą jedziemy do pałacu w Arcugowie. Został on wzniesiony jako dwór w 1815 roku, z fundacji Michała Rożnowskiego, później rozbudowany. Obecnie jest budynkiem dwukondygnacyjnym z elementami neogotyckimi i romantycznymi, nakrytym płaskim dachem, zwieńczonym krenelażem (element architektoniczny w postaci zwieńczenia murów obronnych i baszt). W północno-wschodnim narożniku znajduje się ośmioboczna wieżyczka, natomiast od strony południowej przylega neogotycka kaplica wzniesiona po 1910 roku. W zaniedbanym parku krajobrazowym widoczne są fragmenty założenia regularnego z alejami grabową i kasztanową.
Sesja fotograficzna w romantycznym parku to niestety ostatnie chwile spędzone wspólnie z Sebastianem i jego ekipą. Oni wyruszają na południe, szukając pałacowych ruin, a my kierujemy się w stronę Niechanowa. Tu podziwiamy najpierw klasycystyczny pałac rodziny Żółtowskich. W pałacu mieści się obecnie Ośrodek Szkolenia i Wychowania Ochotniczych Hufców Pracy. Nie ma co, warunki jak w luksusowym hotelu, aż by się chciało popracować trochę w takim hufcu :-D
W centrum Niechanowa znajduje się drewniany kościół z 1776 roku pod wezwaniem św. Jakuba. Po modernizacji w 1908 roku zyskał murowaną część nawy oraz wieżę. Część drewniana kryta jest gontem. Najciekawsze jest ponoć jego rokokowe wnętrze. Oczywiście kościół zamknięty na głucho. Głośno wygłaszam parę nieprzyjemnych komentarzy na temat uniemożliwiania turystom podziwiania skarbów kultury narodowej, przy jednoczesnym czerpaniu pełnymi garściami z funduszy państwowych, czyli innymi słowy naszych podatków. No trudno, jedziemy dalej :-(
Kolejnym zabytkiem na naszej trasie jest dwór znajdujący się we wsi Żydowo. Składa się z kilku skrzydeł. Najstarsze pochodzi prawdopodobnie z XVIII wieku. Kolejne dobudowywano w XIX wieku i 1937. W związku z tym budowla nie stanowi jednolitej całości. Obecnie należy do Gospodarstwa Rolno-Hodowlanego Żydowo. Dwór położony jest w parku krajobrazowym o powierzchni pięciu hektarów. Budowla nie robi wielkiego wrażenia, uwieczniamy więc ją szybko na fotce i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do Czerniejewa. Na początek rzuca nam się w oczy położony w centrum piękny kościół św. Jana Chrzciciela. Wielokrotnie przebudowywana świątynia pochodzi z końca XV wieku. Ciekawa jest nie tylko bryła kościoła, ale i jego późnobarokowe wyposażenie. Podziwiamy je wprawdzie tylko przez kratę, ale lepszy rydz niż nic!
Największą atrakcją Czerniejewa jest znajdujący się na północnym skraju miasta pałac Lipskich. Według posiadanego przeze mnie przewodnika „Szlak Piastowski”, jest on udostępniony do zwiedzania. Tymczasem, cóż za rozczarowanie, trwa właśnie remont i możemy tylko z zewnątrz podziwiać bryłę pałacu.
A jest co podziwiać! Zespół pałacowy w Czerniejewie zaliczany jest do najwspanialszych zabytków architektury barokowo-klasycystycznej w Wielkopolsce. Został wybudowany gdy właścicielem Czerniejewa był generał Jan Lipski. Tę prawdziwie królewską rezydencję wzniósł dla niego w latach 1771-1780 Ignacy Graff z Rydzyny. Początkowo miała ona charakter późnobarokowy. W latach 1789-1790, pałac został przekształcony zgodnie z panującymi w owym czasie prądami klasycystycznymi.
Na zespół składa się pałac główny z bocznymi skrzydłami, oficynami, wozownią i stajnią (dziś mieści się tu hotel i restauracja) oraz 25 ha park z zabytkowym drzewostanem i stawami. Czas jakiś krążymy parkowymi alejkami. Chcemy nie tylko jak najdłużej napawać się pięknem budowli, ale i przedłużyć czas spędzony z Jurkiem. Tu bowiem nasze drogi się rozchodzą. Jurek kieruje się w stronę Pobiedzisk, a my rozpoczynamy powrót na camping.
Droga powrotna nie oznacza jednak końca atrakcji. Te czekają na nas jeszcze w Grzybowie. Tu podziwiamy najpierw drewniany kościół św. Michała Archanioła zbudowany w 1757 r. z fundacji właściciela wsi Stanisława Trąmpczyńskiego. W latach 1929-1930 dobudowano doń wieżę o konstrukcji słupowej. Wszystkie dachy są kryte gontem. Nieopodal kościoła wzniesiono w 1936 r. kaplicę grobową będącą kopią wawelskiej romańskiej świątyni św. Feliksa i Adaukta, która pełni rolę mauzoleum rodu Lutomskich.
Grzybowo najbardziej znane jest z tego, że powstało tu jedno z największych wczesnośredniowiecznych grodzisk w Wielkopolsce. Jego powierzchnia całkowita wynosi prawie 5 ha. Wnętrze grodu było zabudowane drewnianymi domami, odkryto m.in. relikty kuźni. Gród zamieszkany był przez ok. 1000-1200 osób. Charakter znalezisk m. in. uzbrojenia, ozdób dowodzi wysokiego statusu mieszkańców oraz prowadzenia przez nich handlu. Z racji wielkości i centralnego położenia spełniał on bardzo ważną rolę w państwie piastowskim.
Badania grodziska w Grzybowie nie mają zbyt długiej historii. Pierwszych odkryć dokonał na nim w latach 70. XIX w. Wilhelm Schwartz. W latach osiemdziesiątych XX wieku zainteresowało się tym miejscem poznańskie środowisko archeologów mediewistów. W wyniku dotychczasowych prac przebadano ok. 10% powierzchni grodziska. Znaleziono kilka tysięcy różnego rodzaju zabytków m.in. ułamki z ceramiki, wiele wyrobów z kości, kamienia, drewna, żelaza i metali kolorowych. Sensacją było odkrycie po 1999 r. dalszych części skarbu odnalezionego w XIX w. - blisko 700 fragmentów monet i 150 ozdób. Monety są dirhemami arabskimi pochodzącymi z okresu od VIII w. do 954 r.
Dotychczas poznano najlepiej konstrukcje wałów obronnych - zewnętrznego, do dziś widocznego oraz wewnętrznego, który został zniwelowany, ale zachowały się dobrze jego podwaliny, który to obejmował najprawdopodobniej północno-zachodnią część grodu. Wały wykonywano z drewna (przeważnie dębowego) stosując konstrukcję rusztową zabezpieczoną hakami, przesypując je ziemią. Jego szerokość u podstawy wynosiła ok. 27 m, wysokość sięgała 16 m.
Dziś teren należy do Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy, staraniem którego wzniesiono na terenie grodziska nowoczesny pawilon wystawowy, wyglądem zewnętrznym zawiązujący do budowli z okresu świetności grodu. Zrekonstruowano średniowieczne chaty, organizowane są pokazy rzemiosł, dzięki którym wyobrazić sobie można życie codzienne ludzi średniowiecza.
Najodważniejsi i najwaleczniejsi zwiedzający mogą, dzięki Grupie Historycznej Stowarzyszenia Aurea Tempora, wdziać strój rycerza i stoczyć pojedynek na miecze lub topory. Oczywiście, załapałam się! Wierna replika średniowiecznej zbroi jest bardzo ciężka i wraz z mieczem i tarczą waży łącznie prawie 20 kg. Walczyć w tym trochę trudno, ale parametry wytrzymałościowe stroju są niezłe i przez głowę przemknęło mi myśl, że jako rowerzystka czuła bym się w nim znacznie bezpieczniejsza w starciu z blachosmrodami :-D
Pojedynek wygrany, pora wracać. I wszystko byłoby jak w pięknej bajce, gdyby na koniec nie przebiegł mi drogi czarny kot. Na jego widok splunęłam najpierw przez lewe ramię, krzycząc głośno „zgiń, przepadnij maro nieczysta”, potem przez kilka kilometrów jak mantrę powtarzałam sobie niegdysiejsze wyjaśnienia Anwi, że koty tak naprawdę są czarne tylko z wierzchu. Nie pomogło, magia kota i tak zadziałała. Zagapiłam się, wpadłam w torowisko ciuchci przecinające na ukos drogę. Zaliczyłam spektakularne spotkanie z asfaltem, a fantazyjne kształty i kolory nabytych w ten sposób siniaków długo jeszcze posłużą mi jako materiał do robienia Piotrkowi testów Rorschacha :-D
Od dawna cieszyłam się na ten wyjazd – XIII Zlot Karawaning.pl w Przybrodzinie. Planowałam rowerowe zwiedzanie wszystkich okolicznych atrakcji. Od początku jednak prześladował mnie pech. Zamiast zapowiadanych wcześniej upałów zrobiło się zimno i deszczowo. Na dodatek zatrułam się pierogami, co zaowocowało dwudniową, pozbawiającą sił głodówką. W końcu jednak, gdy pogoda się odrobinę poprawiła, postanowiłam wsiąść na rower. W towarzystwie Piotrka i Janusza wybrałam się na krótką przejażdżkę po okolicy.
Drogi tu spokojne, samochodów jak na lekarstwo. Jeździ się naprawdę miło. Podziwianie zabytków zaczęliśmy od pochodzącego z XVIII wieku dworu w Osówcu. Obecnie znajduje się on w rękach prywatnych. Kilkaset metrów od niego odnaleźliśmy neogotycką kaplicę grobową pw. Matki Boskiej Różańcowej, pochodzącą z 1883 roku.
W Orchowie zatrzymaliśmy się obok drewnianego, krytego gontem kościoła Wszystkich Świętych, pochodzącego z II połowy XVIII wieku. Niestety, był zamknięty.
Na mapie „Szlak piastowski”, z której korzystaliśmy, zaznaczony jest skansen maszyn rolniczych w Słowikowie. Nastawiłam się na dłuższe zwiedzanie, a tu rozczarowanie – przy drodze stoi zaledwie kilka lekko zardzewiałych eksponatów. Za to biletu kupować nie trzeba :-)
Najważniejszym punktem wycieczki było Trzemeszno, a w nim kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP i św. Michała Archanioła w Trzemesznie. Pierwotnie romański zespół poklasztorny pochodzi z XII wieku, do jego pozostałości dobudowano w XIV i XV wieku gotycką budowlę. W latach 1764-81 staraniem opata Michała Kościeszy Kosmowskiego kościół został gruntownie odrestaurowany i przebudowany, a jego wnętrze ozdobione w stylu późnego baroku. Wzory architektoniczne, oparte na planie krzyża łacińskiego, otoczonego wieńcem kaplic i wzniosłą kopułą, zaczerpnięto z rzymskiej bazyliki św. Piotra.
W czasie wycofywania się wojsk niemieckich u schyłku II wojny światowej świątynię ogarnął pożar, na skutek którego uszkodzeniu lub całkowitemu zniszczeniu uległo wnętrze kościoła. Temperatura była tak wysoka, że zeszkleniu uległa część ścian. Odbudowa trwała do 1960 roku. W rok później papież Paweł VI nadał świątyni godność bazyliki mniejszej.
Wewnątrz największe wrażenie robi olbrzymia kopuła pokryta rekonstrukcja klasycystycznych fresków. Ciekawy jest również symboliczny grób św. Wojciecha.
Na trzemesznieńskim rynku uwagę zwraca obelisk z podobizną Jana Kilińskiego, wsławionego udziałem w Powstaniu Kościuszkowskim. Na schodkach u jego stóp, jako że ławki na skwerku były świeżo malowane, skonsumowaliśmy kanapki i poturlaliśmy się z powrotem na camping.
Obiecałam sobie wprawdzie, że nie wyjdę na rower, dopóki w oczy kłuć będzie zalegające wszędzie białe paskudztwo, ale gdy rano zadzwonił Lunatryk i powiedział: „jak nie chcesz jechać, to pożycz mi mapę, bo ja nie odpuszczę!”, policzki zarumieniły mi się ze wstydu i wyszeptałam tylko do słuchawki: „daj mi tylko chwilę na przebranie się w rowerowe ciuchy”.
No i tak to pojechaliśmy sobie razem w kierunku stawów w Dankowicach. Po drodze Patryk wypatrzył ciekawe ule, jakieś kapliczki i wiatraczki. Niestety większość stała dość daleko od drogi, a przedzieranie się do nich przez mokry śnieg nie wydało mi się zachęcające. Na pocieszenie przeleciał nam nad głową najprawdziwszy bocian. Nie zdążyłam go wprawdzie sfocić, ale radość i nadzieja na nadejście wiosny rozgrzały mi serce :-)
Nadzieja owa znalazła się jednak w opozycji do śniegu z deszczem, który zaczął bezczelnie kapać nam na nosy w Jawiszowicach. Na dodatek okazało się, że zabytkowy drewniany kościółek jest zamknięty, mimo iż dziś niedziela i nie nacieszymy się pięknem jego wnętrza.
Droga powrotna do domu nie obfitowała ani w piękne widoki ani w ciekawe wydarzenia i nie byłoby właściwie o czym pisać, gdyby nie myśl nagła, zainspirowana „Podręcznikiem dla leszczyków”, że zamiast montowania na kole trzech magnesów, które trzeba przecież kupić za ciężko zarobione pieniądze, wystarczy samemu się roztroić i wtedy przejechane kilometry uwzględniać w statystykach z przelicznikiem x3. Natychmiast wyjęłam z głębi mej przepastnej sakwy czarodziejską różdżkę, zmultiplikowałam Patryka i wykonałam stosowną fotkę, żeby żaden złośliwy komentator nie zarzucił mi niedostatecznej dokumentacji wpisu! ;-)
Oj dłużyła mi się ta ponura, mglista zima… Wreszcie jednak pojawił się niezawodny znak nadejścia wiosny! Oto hibernujący do tej pory Kajman, kierowany nieomylnym instynktem istoty ciepłolubnej, wypełzł ze swej nory, wchłonął pierwsze promienie intensywnie świecącego słońca i wyruszył na poszukiwanie łupu…
No dobra, może niezupełnie na poszukiwanie łupu, a na zwykłą rowerową przejażdżkę po okolicy, ale ważne, że coś się wreszcie zaczęło dziać! Pokręciliśmy się trochę nad Jeziorem Międzybrodzkim, popodziwialiśmy widoki i wróciliśmy w stronę Porąbki.
Nad Jeziorem Czanieckim spotkaliśmy Kubę. Plotkowaliśmy na tyle długo, by lekko zmarznąć w zrywającym się powoli zimnym wietrze, po czym Kuba ruszył zaatakować Przegibek, a my potoczyliśmy się do domu.
Patryka znam niemal od zawsze, a nasza znajomość zacieśniła się, gdy jakiś czas temu postanowił porzucić wielki świat i przeprowadzić się wraz z żoną do Kobiernic. W zasadzie można powiedzieć, że łączą nas więzy niemal rodzinne, bo ich suczka Luna to wielka miłość naszego Funia :-D
Patryk, a właściwie Lunatryk, bo taki wybrał nick na BS, od jakiegoś czasu zerkał na mój blog, aż wreszcie postanowił zaryzykować wspólną przejażdżkę. Przypadła mi rola przewodnika po najboczniejszych z bocznych dróg. Takich, po których można jeździć nie stresując się blachosmrodami.
Witaj na Bikestats, Lunatryku! Życzę Ci wielu wspaniałych wycieczek, pełnych wrażeń, które sprawiają, że warto żyć. Mam nadzieję, że na następną przejażdżkę uda nam się wyciągnąć nasze ślubne połowy :-)
Ślubne połowy… no właśnie… kto jeszcze pamięta Kajmana? Wikipedia podaje wprawdzie, że „kiedy warunki zewnętrzne stają się niekorzystne, kajman przeczekuje je ukryty w norze”, ale na miłość boską, kiedyś wreszcie trzeba z tej nory wypełznąć!
Ach, co za dzień! Słońce grzeje jak w lecie. Nic, tylko wsiąść na rower i cieszyć się życiem. Piotrek i Janusz są trochę niewyspani, opracowuję więc krótką i niezbyt męczącą trasę.
Zwiedzanie zaczynamy od pochodzącego z XVI wieku modrzewiowego kościółka pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Jurkowie. To kościół jednonawowy, konstrukcji zrębowej, oszalowany i pokryty gontem. W 1977 r. został powiększony i odnowiony. Wewnątrz znajduje się barokowy ołtarz z XVI w. z obrazem Chrystusa upadającego pod krzyżem oraz dwustronnie malowanymi skrzydłami ze św. Katarzyną i św. Biskupem Stanisławem.
Mamy szczęście, kościół jest otwarty i możemy zobaczyć wnętrze. Robię fotkę i nagle coś zaczyna mi na ekranie migać na czerwono. Och nie, tylko nie to! A jednak… na śmierć zapomniałam o konieczności naładowania baterii. Jest tak pięknie, drzewa przystroiły się w bajecznie kolorowe szaty jesieni, a ja tego nie uwiecznię :-(
W Złotej jest kolejny, leżący na szlaku architektury drewnianej, kościół. Zamknięty na głucho i nie dane nam jest zobaczenie barokowego wnętrza. Sama budowla ukryta jest za drzewami, nie robię nawet fotki, żeby zaoszczędzić baterię. Jedziemy dalej, do sanktuarium w Domosławicach. Widząc moją zbolałą minę Piotrek lituje się i proponuje mi zrobienie kilku fotek jego aparatem. Dziękuję Kochanie :-)
W necie znalazłam informację, że pierwotnie znajdowała się tutaj drewniana kaplica, w której umieszczony został obraz Matki Bożej Domosławickiej Królowej Doliny Dunajca. Obraz okazał się cudowny. W roku 1796 wzniesiony został przez Antoniego Hr. Lanckorońskiego murowany kościół z drewnianą wieżą. Do budowy kościoła został wykorzystany materiał z ruin zamku z pobliskiego Melsztyna.
W Charzewicach wreszcie mamy możliwość zjechania z głównej drogi. Teraz jest bezpieczne, ale za to pod górkę. Słoneczko przygrzewa coraz mocniej, podjazd jest stromy. Rozległy widok na wijący się i srebrzący w słońcu Dunajec jest piękny, ale troska o stan baterii w aparacie nie pozwala na udawanie, że zatrzymuję się wyłącznie w celu zrobienia fotki. Trzeba się przyznać do katastrofalnego spadku kondycji :-(
Wreszcie docieramy do melsztyńskich ruin, głównego celu naszej dzisiejszej wycieczki. Budowę zamku rozpoczął kasztelan krakowski Spycimir w 1347r. Strome i urwiste stoki stanowiły naturalne zabezpieczenie od strony południowej. Zamek składał się z budynku mieszkalnego z wysuniętą okrągłą wieżą, z cysterny oraz z zabudowań gospodarczych. Warownia została rozbudowana pod koniec XIV w. Na zachodniej krawędzi wzgórza wzniesiona została wysoka pięciokondygnacyjna wieża na planie prostokąta, która pełniła funkcję militarno-mieszkalną o czym świadczą otwory strzelnicze na dwóch dolnych kondygnacjach oraz na najwyższej. Stary i nowy zamek zostały połączone murem zamykając jednym obwodem obronnym całe założenie. Kolejna rozbudowa systemu obronnego, która umożliwiła wykorzystanie broni palnej, nastąpiła około roku 1461.
W roku 1511 Melsztyn został sprzedany i stał się własnością Jordanów. W połowie XVI wieku nastąpiła przebudowa najstarszej części zamku w stylu renesansowym na rezydencję magnacką. Zamek w niezmienionym stanie dotrwał prawie do końca XVIII wieku, mimo że zmieniali się jego właściciele. Oparł się nawet atakom Szwedów w XVII wieku. Tragiczny dla melsztyńskiego zamku okazał się rok 1770, kiedy to najpierw został zajęty przez konfederatów barskich a następnie zdobyty i spalony przez wojska rosyjskie. Od tego momentu zamek znajduje się w ruinie. Malowniczej ruinie, trzeba przyznać, robię zatem kilka fotek i bateria definitywnie pada.
Jedziemy do Zakliczyna. Tu krótka przerwa na pizzę, a potem Piotrek proponuje mała korektę zaplanowanej trasy i zahaczenie o klasztor oo. Franciszkanów. Fundatorem klasztoru pod wezwaniem Matki Bożej Anielskiej był Zygmunt Tarło, kasztelan sądecki, właściciel Melsztyna i Zakliczyna. W 1624 roku rozpoczęto budowę drewnianego klasztoru, który wnet spłonął. W jego miejsce postawiono nowy, murowany.
Od Zakliczyna jedziemy spokojnymi, bocznymi drogami. Można jechać obok siebie, porozmawiać, pożartować. Bardzo lubię poczucie humoru Janusza, dowcip ocierający się o pure nonsense :-D
Przez Dunajec przeprawiamy się promem. Przewoźnik jest miły i tłumaczy nam, jak to się dzieje, że prom płynie w obie strony bez silnika. Całe życie się człowiek uczy :-)
Wracamy na camping. Janusz rzuca okiem na licznik i z niedowierzaniem w głosie pyta: „Jak to trzydzieści parę kilometrów a my tak jedziemy i jedziemy?”. Rzeczywiście dzisiejsze tempo jazdy do rekordowych nie należy, mimo to wycieczka bardzo udana :-)