Ma dwa miesiące. Do dziś mieszkał w ciasnym kojcu z licznym rodzeństwem, a ludzie zwący się hodowcami nie zrobili na mnie dobrego wrażenia. A jednak jest odważny, ciekawy świata, niezwykle przyjacielski. Właśnie został nowym członkiem naszej rodziny. Nie ma jeszcze imienia. Pomóżcie nam je wybrać. Powinno być dwu- a co najwyżej trzysylabowe i chcielibyśmy, żeby w jakiś sposób kojarzyło się z rowerami lub podróżowaniem. Będziemy wdzięczni za wszystkie propozycje :-)))
Jeszcze dwa dni temu zarzekaliśmy się, że ze względu na nasze zamiłowanie do turystycznego włóczęgostwa, nie możemy sobie pozwolić na kolejnego psa. Wczoraj wieczorem mówiliśmy, że owszem, ale musi to być mały piesek, taki do wożenia w koszyku. Na koniec długiej nocnej rozmowy stanęło na tym, że jedynym prawdziwym psem jest długowłosy owczarek niemiecki i że trzydzieści lat tradycji do czegoś zobowiązuje. Dziś rano wsiedliśmy w samochód i oto jest… Podziwu godna konsekwencja, prawda? ;-)
Jechałam właśnie w stronę Porąbki, gdy nagle w kieszeni kurtki rozdzwonił się telefon. Okazało się, że Janusz507 i Vanhelsing minęli właśnie Oświęcim i postanowili wpaść do Kobiernic. Przeliczyłam szybko dystanse, uwzględniłam średnie prędkości – szosową (ich) i bułczaną* (moją) i wyszło mi, że spotkamy się na rynku w Wilamowicach. Tak też się stało. Przyjechaliśmy razem do Kobiernic, porozmawiali chwilę przy herbatce, po czym oni wsiedli na rowery i zniknęli w mrokach nocy.
Januszu, Piotrze, było mi bardzo miło, że zechcieliście wpaść. Zapraszam znowu :-) __________________________________________________ * - prędkość bułczana jest to maksymalna prędkość rozwijana przez starsze panie pędzące po bułki do sklepu ;-)
Ktoś mądry powiedział „jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”. Ostatnio oboje z Piotrkiem w nadmiarze doświadczamy dowodów prawdziwości tego stwierdzenia, postanowiłam zatem po prostu cieszyć się chwilą i świecącym słońcem.
Do przebytego dystansu dodać wypada dojazd do pracy i do dentysty. BTW – kto powiedział, że to człowiek jest koroną stworzenia? Siedząc na fotelu dentystycznym marzyłam, by być jak rekin. W jego szczęce znajduje się kilkanaście generacji zębów, które są wymieniane po zniszczeniu. Wymiana może następować nawet po pięciu dniach. Bardzo praktyczne, prawda? No i ten uśmiech ;-D
W ramach obowiązków służbowych byłam dziś na szkoleniu, na którym zostałam zatruta czymś, co w interpretacji organizatorów miało być obiadem. Najbardziej podejrzanym składnikiem owej karmy był ocet z dodatkiem jakichś warzyw. Myślałam, że na rowerze minie mi straszliwy ból żołądka , ale niestety robił się coraz straszliwszy, skróciłam więc planowaną trasę i rozpoczęłam kurację starą i sprawdzoną metodą. Teraz powoli wracam do świata żywych, a nawet wesołych ;-D
Obowiązki nie pozwoliły Piotrkowi jechać ze mną nad Jezioro Imielińskie. Szczerze mówiąc, nie ma czego żałować. Jezioro jest spore, ale urodą nie powala. Trasa zaliczona i wracać tam raczej nie będę.
Po wczorajszej błotnej masakrze marzyła mi się trasa niedługa, asfaltowa i obfitująca w piękne widoki. Zdecydowałam się na pętelkę wokół Jeziora Żywieckiego.
Zanim wyjechałam, Piotrek z wielką troskliwością uświadamiał mi, że temperatura jest bardzo niska i muszę się ciepło ubrać. Posłuchałam go. Tymczasem słoneczko zaczęło przygrzewać coraz mocniej. No i dylemat, jak się zacznę rozbierać na przystanku autobusowym to mnie zamkną za obrazę moralności i odczuć estetycznych społeczeństwa, a nie lubię pocić się w czasie jazdy. W końcu znalazłam ustronne miejsce i zrobiło mi się dużo lżej ;-)
Szkoda, że lżej mi było tylko przez chwilę, bo już na pierwszym podjeździe poczułam dramatyczny brak kondycji. Właściwie to specjalnie dla tego wpisu należałoby utworzyć nową kategorię: „dysząc i sapiąc”. Wszystko przez tą paskudną zimę, dobrze że już odchodzi.
W Zarzeczu zjechałam nad Jezioro Żywieckie. Posiedziałam trochę na ławce podziwiając widok. Delektowałam się ciszą i spokojem, nabierając sił do kolejnego tygodnia pracy…