Wpisy archiwalne w kategorii

Słowacja

Dystans całkowity:1062.24 km (w terenie 44.00 km; 4.14%)
Czas w ruchu:05:26
Średnia prędkość:17.00 km/h
Suma podjazdów:12289 m
Suma kalorii:668 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:55.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk

dno i dziewięć warstw mułu

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(22)
Zachciało mi się jazdy po górach i ładnych widoków. Tu pora na odrobinę reklamy: wydana przez „Tatraplan” mapa Małej Fatry w skali 1:50000 jest znakomita dla rowerzystów, są na niej bowiem zaznaczone wszystkie okoliczne trasy rowerowe, czyli po tutejszemu cyklotrasy. Wybrałam biegnącą górskim grzbietem trasę nr 2426 i w drogę.

droga przez Panską Lukę © niradhara


Początkowo jest sielanka – spokojna, cicha osada, asfalcie, łagodny podjazd. Potem zaczynają się kamole i Piotrkowy dżips pokazuje nachylenie 17%. Byłam na to przygotowana duchowo, chodziłam wszak do szkoły w czasach, gdy uczono czytania map i dobrze wiem, co oznacza zagęszczenie poziomic ;-) Niestety jednak, Kellysek to nie góral, więc zamiast jechać mozolnie wpycham go pod górę.

17% po kamolach © niradhara


Na szczęście każda góra ma swój wierzchołek. Pojawiają się jakieś widoczki, a droga szerokością przypomina autostradę.

zaczyna się nieźle © niradhara


ooo - to przecież nasi © niradhara


widoczek z trasy © niradhara


wjeżdżamy w las © niradhara


Szybko jednak owa górska autostrada się kończy. Wjeżdżamy w las, a tam kamole, koleiny, błotko. Niezrażeni brniemy dalej, aż do momentu, gdy drogę zagradza nam pierwsze powalone drzewo. Gorzej, że za nim są kolejne, a czołganie się z rowerem pod przeszkodami nie jest moim ulubionym sportem. Poddajemy się i zawracamy.

no i szlaban © niradhara


zaczyna się zjazd © niradhara


Zjeżdżamy polną drogą w kierunku Kubikowej. To znaczy Piotrek zjeżdża, bo ja na bardziej stromych odcinkach mam ataki paniki i schodzę z roweru. Przypominam sobie zjadliwe komentarze pod oglądanym ostatnio na BS filmikiem, na którym część ekipy sprowadzała rowery i boleśnie uświadamiam sobie swoją beznadziejność. Wpadam w straszliwą, czarną depresję.

chwilowo jadę pierwsza © niradhara


wreszcie asfalt © niradhara


wreszcie jest jakiś widok © niradhara


Piotrek mnie sfocił © niradhara


Jedziemy teraz w stronę Żiliny. Po drodze rzuca mi się w oczy maleńka miejscowość Dolna Tizina. Na mapie zaznaczony jest punkt widokowy, z którego mamy nadzieję zobaczyć dolinę Wagu.

Dolna Tizina © niradhara


tu Mała Fatra jest mniej skalista © niradhara


szkoda, że mamy dzis zbyt mało czasu by tam pojechać © niradhara


widok na dolinę Wagu © niradhara


Widoki są rzeczywiście piękne, ale jakoś nie poprawiają mi humoru. Wciąż rozmyślam o tym, jak często Piotrek musi na mnie czekać, jaką jestem mu kulą u nogi. Najgorsze, że w tym wieku osobowość już się nie zmienia, zawsze będę takim wlokącym się w ogonie rowerowym nieudacznikiem. Po prostu dno i dziewięć warstw mułu!

tyle tu jeszcze dróg do odkrycia © niradhara


urocze miasteczko © niradhara




A to kilka fotek z wczorajszej wycieczki pieszej po Małej Fatrze. Diery są miejscem, które każdy powinien zobaczyć.

początek szlaku © niradhara


Piotrek podziwia widoki © niradhara


na dnie wąwozu © niradhara


rower tu nie przejedzie © niradhara


fotograf na mnie czeka © niradhara


chwila odpoczynku © niradhara


woda kryształowo czysta © niradhara


ach, te skały © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

znów po zbójnicku

Niedziela, 20 maja 2012 · Komentarze(13)
Piękny słoneczny ranek, rowery czekają gotowe do drogi. Tylko jak tu wskoczyć na siodło, gdy ból mięśni po wczorajszej wędrówce „Zbójnickim chodnikiem” zmienia prostą czynność powstania z krzesła w wyrafinowaną torturę?

nie ma to jak góry © niradhara


jest w czym wybierać © niradhara


studiowanie mapy © niradhara


Piotrek lubi teren © niradhara


Nie dla mnie zaplanowana wcześniej wycieczka do skansenu. Trzeba wymyślić coś innego. Wolno sączę jedną kawę, potem drugą. Studiuję mapy Małej Fatry i okolicy. Są na nich zaznaczone trasy rowerowe. Opisów wprawdzie nie ma, ale z układu poziomic można wywnioskować, które z nich obfitować mogą w piękne widoki. Decydujemy się na przejazd Janosikovską Cyklotrasą. A niech tam, znów będzie po zbójnicku!

ciekawe czemu Piotrek przygląda się z taka uwagą? © niradhara


widoczność jest dziś świetna © niradhara


w oddali pojawia się masyw Krywania © niradhara


osada Janosikowce © niradhara


Kajman medytujący pod przydrożną kapliczką © niradhara


to chyba kamieniołom © niradhara


O dziwo, w czasie jazdy ból mięśni powoli ustępuje. To pewnie dzięki pięknym widokom, które każą zapomnieć o wszystkim innym :-)

urocza ta droga, nieprawdaż? © niradhara


Wielki i Mały Rozsutec © niradhara


trochę stromo © niradhara


ostatni rzut oka na zachód © niradhara


ostatni rzut oka na Rozsutce © niradhara


Zarówno trasę, jak i historię Janosika Piotrek opisał na swoim blogu tak dokładnie, że dla mnie niewiele już zostało. No, może tylko ten mały epizod – w czasie przejazdu przez wieś zawołałam do Piotrka, żeby zatrzymał się przy najbliższym sklepie, bo bardzo chce mi się pić, a zapas wody właśnie się kończy, na co przechodzący obok Słowak z ujmującym uśmiechem na ustach rzucił propozycję: „to może chcesz śliwowicy?”
I jak tu nie lubić tego kraju? ;-)))

Terchova z Rozsutcem w tle © niradhara


z pewnością wrócę na ten camping © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

piękno i adrenalina

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(22)
Ten wyjazd to był pomysł Piotrka. Wyszukał w necie namiary na fajny camping, wyrwał mnie z łóżka o piątej rano i oznajmił, że jedziemy na Słowację, a konkretnie w Małą Fatrę.

Dolina Vratna © niradhara


No to jedziemy! Nie mam wprawdzie opracowanej żadnej trasy, ale zawsze można zacząć od uroczej Doliny Vratnej. Na campingu kupuję mapę i ruszamy. Widoczność cudowna, widoki zapierają dech w piersiach.

przy tabliczce fotka jest obowiazkowa © niradhara


uwielbiam skały © niradhara


potok Varinka © niradhara


Dolina Vratna to jedno z najatrakcyjniejszych miejsc na Słowacji. Bogactwo form skalnych i roślinności przyciąga tłumy turystów. Na szczęście teraz, przed sezonem, jest jeszcze pusto i cicho.

Piotrek zostawia Tiesnavy za sobą © niradhara


znikajacy czerwony punkt © niradhara


Bramą do doliny są Tiesnavy – głęboki wąwóz o długości niespełna 1 km i szerokości w najwęższym miejscu niewiele ponad 10 m. Wąwóz leży pomiędzy masywami Bobotów na wschodzie i Sokolia na zachodzie. Tu nigdy dosyć fotek. Zatrzymujemy się co chwilę i pstrykamy, pstrykamy, pstrykamy…

jedna fotka... © niradhara


druga fotka © niradhara


a Piotrek stoi i czeka © niradhara


no, wreszcie można jechać ;-) © niradhara


widok w stronę Wielkiego Krywania © niradhara


Skręcamy na wschód, do podchodzącej pod masyw Rozsutców Doliny Stefanowej. Słońce grzeje coraz rozkoszniej, ptaszki śpiewają, a droga pusta po horyzont. Aż chce się żyć :-)

wjeżdżamy w Dolinę Stefanową © niradhara


przed nami Wielki Rozsutec © niradhara


W miejscowości Stefanowa kończy się droga, dalej niestety można tylko pieszo. Robimy kolejną sesję zdjęciową i wracamy.

osada Stefanova © niradhara


Wielki i Mały Rozsutec © niradhara


Wielki Rozsutec robi wielkie wrażenie © niradhara


Przy drodze stoją liczne reklamy hotelu „Boboty”. Postanawiamy do niego podjechać, z ciekawości i w nadziei na zjedzenie lodów. Pniemy się pod górę, dojeżdżamy i … zonk! Budynek wyróżnia się niewątpliwie na tle innych, wygląda bowiem jak żywcem przeniesiony z jakiegoś osiedlowego blokowiska. Zamiast przytulnego tarasu kawiarnianego, beton i pordzewiałe poręcze. Nie ryzykujemy wejścia do środka. Trzeba jednak przyznać, że kierownictwo, niewątpliwie w trosce o dobro klienta, tnie koszty jak może i oleju do smażenia frytek używa od sezonu narciarskiego do letniego bez zbędnej wymiany, o czym dobitnie świadczy rozchodzący się w powietrzu zapach.

podjeżdżamy pod hotel Boboty © niradhara


widok z hotelowego tarasu © niradhara


Fotki hotelu nie robię, żeby sobie blogu nie szpecić, wsiadamy na rowery i szybko zjeżdżamy w dół. Trzeba jeszcze wrócić do Vratnej i dojechać do jej końca, pod stację kolejki linowej. Tu znowu kończy się droga. Powrót do Terchovej niezwykle sympatyczny, bo cały czas z górki :-)

Chata Vratna i stacja kolejki linowej © niradhara


W miasteczku zatrzymujemy się pod sklepem, by zrobić zakupy (tak, jak zwykle to ja mam bagażnik, inni jeżdżą sobie na luzie rowerami górskimi), gdy nagle nasz wzrok przykuwa gigantyczna postać na szczycie pagórka. To pomnik słynnego zbójnika Juraja Janosika, który tu właśnie się urodził. Piotrek zostaje, by przypilnować rowerów, a ja wchodzę na górę przyjrzeć się zbójowi z bliska.

hej tam pod szczytem coś błyszczy z dala © niradhara


jakiś niepodobny do Perepeczki © niradhara


Janosik od zadniej strony © niradhara


tam na dole stoi Piotrek © niradhara


Po zrobieniu zakupów wracamy na obiad na camping i tu kończy się część rowerowa, a zaczynają przygody. Ortodoksyjni bikerzy czytać dalej stanowczo nie powinni ;-)



Nasycony obiadem i znośnym w smaku słowackim „Złotym bażantem” Piotrek oddaje się krótkiej drzemce, a mnie zaczyna coś nosić. Ciągle mam przed oczyma piękno skał, chciałabym tam wrócić. Lubię jeździć rowerem w takim terenie, ale to trochę jak lizanie cukierka przez papierek, skały trzeba przecież dotknąć!

rzut oka w dół © niradhara


Mapa Małej Fatry, którą kupiłam na campingu jest w skali 1:50000 i bardziej nadaje się do wytyczania tras rowerowych niż dreptania po górach, ale podane są na niej czasy przejścia poszczególnych odcinków górskich szlaków. Przed piątą Piotrek się budzi i zmolestowany podwozi mnie autem do wąwozu Tiesnavy. W planie mam wejście na górującą nad doliną skałkę i zejście tą samą drogą w dół. Powinno mi to zająć łącznie dwie godziny. Idę więc!

przełom Varinki pograżony w cieniu © niradhara


Boboty jeszcze w słońcu © niradhara


Już pierwszy rzut oka z góry na dolinę boleśnie uświadamia mi, że o tej godzinie kontrast światła i cienia jest zbyt duży, co niestety fatalnie wróży jakości zdjęć. Pretensje mogę mieć niestety tylko do siebie, to akurat można było przewidzieć.

widok staje się coraz rozleglejszy © niradhara


Sokolia jak postrzępione © niradhara


Szlak prowadzi stromo pod górę, cały czas pomiędzy skałami. Wreszcie dochodzę do lasu. Ciemno tu i ponuro. Ścieżki nie widać, bo przysypana liśćmi, oznakowanie szlaku gdzieś się czasem gubi i zaczyna mnie ogarniać dziwne przeczucie. Nie jest to jednak najwyższy punkt, do którego planowałam dotrzeć, poddać się tuż pod szczytem głupio, wspinam się zatem na niego, napawam się widokami i wracam. Jakoś jednak to wracanie mi nie wychodzi. Nie widzę nigdzie oznaczenia szlaku. Klnę w duchu, że nie zabrałam ze sobą dżipsa. Usiłuję wrócić tą samą drogą, ale wszystkie drzewa są do siebie podobne, teren podstępnie robi się coraz bardziej stromy, ślizgam się na liściach i nieodmiennie ląduję na skraju jakiejś przepaści.

lajtowy chodniczek © niradhara


odrobina wspinaczki © niradhara


Oj niedobrze, jak spadnę to szybko ciała nie znajdą i Piotrek nie dostanie odszkodowania. Uświadamiam sobie, że mogę nie znaleźć drogi powrotnej przed zmrokiem. Mam wprawdzie czołówkę, ale jej światło wystarczy chyba tylko do przyciągnięcia komarów. Kurteczka, którą ze sobą zabrałam, też nie jest wystarczająco ciepła do przetrwania nocy w górach. Decyduję się iść z powrotem na szczyt, a stamtąd zejść okrężną drogą. Nie przyglądam się mapie, bo i tak nie mam innego wyjścia. Dzwonię tylko do Piotrka, żeby go uprzedzić o opóźnieniu.

szczyty gór jeszcze w słońcu © niradhara


„Zbójnicki chodnik”, którym teraz schodzę, nazwę swą zawdzięcza zapewne stromiźnie i skali trudności. Poręcze, jeśli są, to nadżarte zębem czasu i rdzą. Zdarza się, że są tylko przyłożone do skały, a nie przymocowane. O ósmej zaczyna się ściemniać, a ja wciąż jeszcze jestem wśród skał. Wtedy dzwoni telefon. Piotrek oznajmia mi, że czeka już u wylotu szlaku i boi się o mnie, bo miejscowi powiedzieli mu, że szlak jest zamknięty.

skąd tu się wzięły konwalie? © niradhara


Teraz ja zaczynam się bać. W wyobraźni pojawia się obraz osuniętej po zimie półki skalnej. Nocleg w górach znów zaczyna wydawać się realny. Od dawna już nie robię zdjęć, żeby nie tracić czasu, kiedy jednak w dole widzę Terchovą, wyciągam aparat po raz ostatni. Miasteczko jest tak blisko, a zarazem tak daleko.

w dole Terchova, ale na wprost raczej się nie dojdzie © niradhara


Zaczynam czuć drżenie nóg. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy strach. Wreszcie słyszę gdzieś w dole szum strumienia. W serce zaczyna wstępować nadzieja. Skały zostają za mną, teren się wypłaszcza. Jest już godzina dziewiąta i prawie całkiem ciemno, ale nie chce mi się nawet na chwilę zatrzymywać, by wyjąć lampkę. Byle tylko szybciej dojść do cywilizacji! Tam czeka na mnie Piotrek… :-)

ostatnie promienie słońca © niradhara


Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Będzie co wspominać. Aaaa …….zapomniałabym się przyznać – to ja pyskowałam zawsze na bezmyślność gubiących się w górach turystów!

magneticlife.eu because life is magnetic

pętelka tatrzańsko-spisko-pienińsko-podhalańska

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(23)
Nie lubię robić wpisu po kilku dniach, szczególnie po pierwszym, pourlopowym dniu w pracy, gdy człowiekowi kotłuje się w głowie nawał spraw, które w międzyczasie się uzbierały, a wrażenia z wycieczki stają się coraz bardziej ulotne. Pętelka, którą przejechaliśmy z Piotrkiem w ostatni dzień naszych wakacji zasługuje jednak na uwiecznienie na blogu, choćby w postaci kilku fotek. Była tak malownicza, że zachęcamy wszystkich do pojechania naszym śladem :)

para mieszana Kellysków © niradhara


błękitne niebo - będzie pięknie © niradhara


cuchnący spalinami korek zaczyna się 15 km przed Morskim Okiem © niradhara


Słowacja ..i luz, można wreszcie patrzeć na góry, a nie na jezdnię © niradhara


Tatry Bielskie © niradhara


wjeżdżamy na Spisz © niradhara


tu nie ma pięknych, stylowych domów © niradhara


Tatry zostają za nami © niradhara


przed nami znów góry, ale trochę mniejsze © niradhara


podjazdów tu nie brak © niradhara


jeszcze jeden rzut oka za siebie © niradhara


samotny na drodze © niradhara


taki samotny pagórek jakoś tu nie pasuje © niradhara


Tatry i rozległe, płaskie pole to zaskakujące zestawienie © niradhara


stromy, długi podjazd + upał = chwilowy kryzys © niradhara


krótka chwila ulgi, czyli kilkadziesiąt metrów po płaskim © niradhara


droga pnie się wciąż w górę, jakby nie mogła strawersować zbocza © niradhara


za to widok rozległy © niradhara


gdzie nie spojrzeć, tam pięknie © niradhara


Kajman z wrażenia padł na kolana © niradhara


widoczek ze Spiszu - 1 © niradhara


widoczek ze Spiszu - 2 © niradhara


widoczek ze Spiszu - 3 © niradhara


widoczek ze Spiszu - 4 © niradhara


teraz przed nami parę kilometrów zjazdu © niradhara


Piotrek pomknął jak strzała, ja czasem zatrzymuję się i pstrykam © niradhara


Trzy Korony z profilu, czyli jesteśmy w Pieninach © niradhara


obiad w karczmie na Polanie Sosny był pyszny © niradhara


Jezioro Sromowskie © niradhara


słońce zniża się nad horyzontem, a my znów pniemy się w górę © niradhara


Przełęcz Trybska - koniec ostrych podjazdów © niradhara


widok z Przełęczy Trybskiej na Tatry © niradhara


drewniany kościółek w Trybszu © niradhara


wreszcie w naszym domku na kółkach © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

pętelka z widokami na Tatry

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · Komentarze(17)
To jedna z tych wycieczek, do opisywania których słowa są zbędne. Jedynym wartym wspomnienia incydentem jest nieudana próba dotarcia szlakiem rowerowym na Halę Gąsienicową. Kamienie wielkości głowy niemowlęcia przy średnim nachyleniu 10% to nie dla rowerów trekingowych . A tak bardzo chciałam znaleźć się w sercu gór… Drogi, którymi dziś jechaliśmy były bez wątpienia bardzo malownicze, ale patrzeć na góry z daleka i nie dotknąć skały, to jak lizanie cukierka przez papierek :(

taką drogą aż chce się jechać © niradhara


przed nami Tatry © niradhara


Śpiący Rycerz © niradhara


droga przez Majerczykówkę © niradhara


jeszcze są daleko © niradhara


podjazd na Budzów Wierch © niradhara


w dali Olcza © niradhara


z tego domku jest pewnie świetny widok © niradhara


Kasprowy Wierch © niradhara


widok aż po Osobitą © niradhara


podjazd przez przysiółek Wyżaki © niradhara


potok Sucha Woda © niradhara


Piotrek analizuje mapę © niradhara


pojawiają sie Hawrań i Murań © niradhara


droga do Łysej Polany © niradhara


jeszcze jedna fotka duetu H-M © niradhara


kościółek w Jaworzynie Tatrzańskiej © niradhara


wnętrze kościółka © niradhara


szczyty spowite chmurami © niradhara


Tatry Słowackie © niradhara


jeszcze jeden widoczek Tatr Słowackich © niradhara


i jeszcze jeden © niradhara


pogaduszki z napotkanymi bikerami © niradhara


Tatry do znudzenia © niradhara


Białka © niradhara


dawne przejście graniczne © niradhara


znowu w Polsce © niradhara


droga do Jurgowa © niradhara


zabytkowa zagroda sołtysów © niradhara


Białka po raz drugi © niradhara


kościół w Brzegach © niradhara


wnętrze kościoła © niradhara


podjazd z widokiem na Średni Wierch © niradhara


przysiółek Kucówka © niradhara


Hawrań i Murań po raz ostatni © niradhara


przedostatni podjazd © niradhara


widok z Bukowiny Tatrzańskiej © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Dolina Białej Wody

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(14)
Dolina Białej Wody to ostatnia z dolin tatrzańskich, do których wolno wjechać rowerem, a my tam dotąd nie byliśmy. Tadeusz Boy-Żeleński pisał o niej jako o „dolinie bez konkurencji”, postanowiliśmy sprawdzić czy miał rację.

mogłabym tu siedzieć cały dzień © niradhara


Podjeżdżamy przez Murzasichle, a potem drogą Oswalda Balcera przez Capowski Las (uwielbiam fantazję górali w tworzeniu nazw). Zaczyna padać, góry oczywiście toną w chmurach i na samą myśl o tym, że nic nie zobaczę, odechciewa mi się dalszej jazdy. Na szczęście Piotrkowi udaje się jakoś mnie zmotywować. Wielkie dzięki :)

jedziemy w stronę granicy © niradhara


widoczek z drogi © niradhara


Jakby w nagrodę deszcz ustaje, chwilami nawet prześwituje słonko. Raźniej mi się robi na duszy. Dodatkowa atrakcją jest długi, obfitujący w widoczki zjazd do Łysej Polany.

i jeszcze jeden © niradhara


początek doliny © niradhara


Dolina Białej Wody leży po słowackiej stronie, wlot do niej znajduje się tuż za mostkiem granicznym. Szutrowa droga, na której zachowały się zabytkowe resztki asfaltu, prowadzi wzdłuż brzegu Białki, stanowiącej granicę między Polską a Słowacją. Turystów tu niewielu. Cisza i spokój.

sami na drodze © niradhara


Biała Woda © niradhara


Im dalej wjeżdżamy, tym rozleglejszy staje się widok. Oczy i serce się cieszą, a rozum wścieka. Przyczyną jest awaria lustrzanki, która co innego pokazuje, a co innego fotografuje. Żeby skadrować fotkę muszę obliczać i uwzględniać poprawki. W dodatku zdjęcia są źle naświetlone :(

widok coraz rozleglejszy © niradhara


koniec jazdy © niradhara


Docieramy do Polany Białej Wody. Koniec jazdy. Przed nami amfiteatr tatrzańskich szczytów. Welon mgły odrealnia krajobraz i dodaje atmosfery tajemniczości. Żadne zdjęcie nie odda otaczającego nas piękna, żadne słowa go nie opiszą. Już wiem, że będę wiele razy wracać w to miejsce, by zobaczyć je w pełnym słońcu, w barwach jesieni, w kojącej bieli śniegu…

Polana Biała Woda © niradhara


tego widoku nic nie jest w stanie oddać © niradhara


ach, gdyby można było to zobaczyć w pełnym słońcu! © niradhara


Młynarz © niradhara


Piotrek wrócił jeszcze do źródełka po wodę © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

w proporcji 1:20

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · Komentarze(29)
Kategoria mixy, Słowacja
A takie słoneczne Święta zapowiadano… W tej części nieba, pod którą my mieszkamy, coś się jednak komuś pomieszało i wczoraj z Niedzieli Wielkanocnej postanowił zrobić Lany Poniedziałek. Noc, dla odmiany, pomylił z innymi świętami i postanowił rozświetlić niebo jak choinkę na Boże Narodzenie. Bębniący o dach deszcz nie zachęcał do wczesnego wstawania. A jednak… dziś, kiedy wreszcie zwlekliśmy się z łóżek, na niebie nieśmiało zaświeciło słońce. „Carpe diem” zakrzyknął radośnie Piotrek i zarządził szybkie pakowanie rowerów na bagażnik auta. (Uwaga: Piotrek nie sepleni i nie chodziło mu o to, że ma ochotę na zjedzenie karpia, po prostu jako wybitny erudyta cytował Horacego.)

burza nad Żarem © niradhara


No to jedziemy! Kierunek – Słowacja, dolina Vratna. Jest to atrakcyjna turystycznie dolina położona w krywańskiej części Małej Fatry. Otacza ją wieniec szczytów: Boboty, Velky Rozsutec, Stoh, Poludnovy Grun, Chleb, Velky Krivan, Kraviarske, Baraniarky, Sokolie. Do Vratnej prowadzi droga z Terchovej przez wąski wąwóz Tiesnavy.

wjeżdżamy w dolinę © niradhara


potok Vratnanka © niradhara


wodospadzik © niradhara




krzyż bez czaszki © niradhara


Wąwóz, którego dnem płynie spieniony potok Vratanka, jest naprawdę niezwykle malowniczy. Przystaję często, by zrobić fotkę. Wściekam się, bo słońce co chwila chowa się za chmurami, a wtedy zdjęcia wychodzą spłaszczone i szare. Czasem odczekuję chwilę, by złapać choćby jeden promyk. Jest tu na co popatrzeć i co uwieczniać na fotkach. Można nieźle poćwiczyć wyobraźnię odgadując zaklęte w skałach kształty.

skalna fantazja © niradhara


Velky Rozsutec © niradhara


Po drodze mijamy nieczynne teraz wyciągi krzesełkowe. Dolina Vratna jest najbardziej znanym ośrodkiem narciarskim w Małej Fatrze i drugim co do wielkości w całej Słowacji (po Jasnej).

na narty już za mało śniegu © niradhara


przed nami Velky Krivan © niradhara


miejscowe kwiatki © niradhara


Droga pnie się cały czas pod górę. Wreszcie dojeżdżamy po podnóża masywu górskiego. Tu znajduje się kolejka gondolowa na Chleb (1647 m n.p.m), z którego można przejść dalej na Velky Kryvan. Niestety, nie z rowerami, więc wracamy ;)

dolna stacja kolejki linowej © niradhara


Piotrek foci wagoniki © niradhara


a one wyglądają tak © niradhara


Wyjeżdżając z domu w pośpiechu, nie wzięliśmy ze sobą nic do jedzenia, a zrobiła się właśnie pora obiadowa. Na szczęście, choć sezon zimowy minął, a letni jeszcze się nie zaczął, znajdujemy czynną restaurację, w której można zapłacić kartą. W dodatku bryndzove pirohy to po prostu rewelka! :)

jedzonko mniam mniam © niradhara


Boboty © niradhara


Z rozkosznie pełnymi brzuszkami kierujemy się w stronę Rozsutca. Nagle czuję, że z nieba coś mi na nos kapie… Ups, skąd wzięły się te czarne chmurzyska, spomiędzy których dochodzą odgłosy podejrzanie przypominające huk gromu?

jeszcze raz Velky Rozsutec © niradhara


oni też usiłują uciec przed deszczem © niradhara


Za pierwsza kroplą pojawiają się następne i już nie mamy wątpliwości, że jedynym słusznym kierunkiem jest parking. Temperatura gwałtownie spada. Piotrek, który nie był przygotowany na takie warunki, trzęsie się z zimna w krótkich spodenkach i cienkiej bluzie.


Sokolie © niradhara


zmarznięty Piotrek © niradhara


formy skalne © niradhara


wąwóz Tiesnavy © niradhara


Piotrek foci skałki © niradhara


może te? © niradhara


a może te? © niradhara


Na szczęście z góry jedzie się szybko. W kilka minut docieramy do samochodu. A tyle jeszcze chcieliśmy zobaczyć – boczną odnogę doliny, muzeum Juraja Janosika, który tu właśnie w Terchowej się urodził, skansen w pobliskiej miejscowości… Przejechaliśmy raptem 12 km rowerami, a 240 km autem, co czyni proporcję 1:20! A jednak nie żałuję, widoki warte były tłuczenia się blachosmrodem, a Janosika jeszcze kiedyś odwiedzimy :)

wreszcie w Terchowej © niradhara


a teraz do ciepłego domu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

integracja tatrzańska

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · Komentarze(15)
Kiedy się kogoś lubi, chce się podzielić z nim wszystkim co najlepsze. Piotrek i ja postanowiliśmy zatem podzielić się z naszym miłym gościem – Jackiem najpiękniejszymi widokami w okolicy.

joie de vivre © niradhara


Samochodem dotarliśmy do słowackiej miejscowości Liptovsky Hradok. Stąd wyruszyliśmy rowerami w stronę Tatr.

stąd startujemy © niradhara


Z drogi, którą jechaliśmy, rozpościerają się piękne widoki na Tatry Zachodnie i Tatry Niskie. Niestety, wielkie, czarne chmurzyska podstępnie usiłowały zasłonić góry. Deszcz wydawał się wisieć w powietrzu.

nad Tatrami Niskimi się chmurzy © niradhara


nad Zachodnimi niestety też © niradhara



dzieci kukurydzy © niradhara


Po drodze mijaliśmy skansen w Pribylinie. Mieliśmy jednak zbyt mało czasu, by go zwiedzić.

skansen w Pribylinie © niradhara


W Podbańskiej zatrzymaliśmy się na haluszki. Jest to tradycyjne słowackie danie – małe kluseczki z serem, śmietaną i słoniną. Pychotka!

wjeżdżamy w Dolinę Cichą © niradhara


Gdy już wjechaliśmy w Dolinę Cichą płanetnicy doszli do wniosku, że niczym nie są w stanie nas zniechęcić i zabrali chmury w jakieś inne miejsce, by straszyć kogoś innego. Jechaliśmy zatem powoli pod górkę rozkoszując się pięknem Tatr.

ach, te góry! © niradhara


niebo i skały © niradhara


nawet nie widać, że to podjazd © niradhara


wodospadzik © niradhara


Gdy dotarliśmy do końca Doliny Cichej niebo znów błyskawicznie zasnuło się chmurami i zaczął padać deszcz, który nie pozwolił nam na dłuższe kontemplowanie widoków. Zjechaliśmy kawałek w dół i przeczekaliśmy deszczyk w znajdującej się przy szlaku wiacie.

cel osiągnięty © niradhara



i po deszczu © niradhara


po prawej potoczek © niradhara


a po lewej pojawia się Krywań © niradhara


Krywań w promieniach zachodzącego słońca © niradhara


Przepraszam Szanownych Czytelników za lakoniczność wpisu. Integrujemy się tak intensywnie, że już z niczym nie mogę nadążyć :)


magneticlife.eu because life is magnetic

pętla orawsko-tatrzańska

Niedziela, 4 lipca 2010 · Komentarze(29)
Kategoria mixy, Słowacja
Jesteśmy pierwsi! W Kobiernicach z całą pewnością, a kto wie, czy i nie w całej Polsce? Do lokalu wyborczego wkraczamy punktualnie o godzinie szóstej. Komisja chyba trochę się zdziwiła na widok tak rannych ptaszków, w dodatku wyglądających nieco zabawnie w strojach rowerowych. Cóż, czasem trzeba wcześnie wstać, gdy chce się zobaczyć taki widok :)

Kellysek znów w Tatrach © niradhara


Do Twardoszyna dojeżdżamy samochodem. Tu zdejmujemy rowery z bagażnika, zostawiamy auto i wyruszamy w kierunku Orawicy. Droga cały czas łagodnie pnie się w górę. Jest chłodno, na niebo wypełzają wciąż nowe chmury, widoczność jest kiepska i boję się, że uczyni to naszą wycieczkę niezbyt atrakcyjną.

w dali Giewont © niradhara


Orawica znana jest z basenów termalnych, malowniczo położonych pod Tatrami. Meander Park to nowy kompleks basenów, który ze względu na liczne atrakcje, takie jak sztuczne fale wodne, jacuzzi, gejzer, strumienie masujące, grzyb wodny i zjeżdżalnie, ściąga tłumy nie dających się odstraszyć wysokimi cenami turystów. Część basenów jest pod dachem, część na otwartej przestrzeni.

wczesnym rankiem parking jeszcze jest pusty © niradhara


Kilkadziesiąt metrów dalej jest kilkakrotnie tańsze, stare, ale pięknie wyremontowane odkryte kąpielisko. Naturalna woda geotermalna jest wysoko zmineralizowana, sodowo-wapienno-magnezowo-siarkowa z dużą zawartością żelaza i ma własności lecznicze, więc i tu nie brak chętnych do moczenia się.

za chwilę otworzą © niradhara


Z Orawicy przez Dolinę Błatną jedziemy do Zuberca. Zaliczamy kilka stromych podjazdów, co w połączeniu z podnoszącą się temperaturą, wymusza zdejmowanie kolejnych warstw odzieży. Chmury powoli się rozpraszają. Naszym oczom ukazuje się Osobita w całej krasie.

Osobita po raz pierwszy © niradhara


Wkrótce na horyzoncie pojawia się Zuberec. Pierwszy historyczne wzmianki o nim pochodzą z 1593 roku, gdy był miejscowością poddańczą Zamku Orawskiego. Jego słowacka nazwa pochodzi od żubra, który najprawdopodobniej jeszcze w średniowieczu występował na Orawie dość licznie.

z górki prosto do Zuberca © niradhara


Zaledwie 3 km od Zuberca, na polanie Brestová u stóp Tatr Zachodnich znajduje się wyjątkowy skansen - Muzeum Wsi Orawskiej (Múzeum oravskej dediny). Jego środkiem płynie Zimny Potok (Studený potok), na brzegach którego, na powierzchni ok. 20 ha rozciąga się wieś - zespół charakterystycznych zabudowań ludowych, pochodzących z poszczególnych regionów Orawy. Skansen zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Zatrzymujemy się więc tylko na bryndzowe pierogi i haluszki.

jestem już głodna © niradhara


tak kurzył, że nie zauważył myśliwego © niradhara


skansen widziany zza płotu © niradhara


Dalej Doliną Zimnej Wody Orawskiej (Studena Dolina) dojeżdżamy do zamkniętej dla ruchu samochodowego, malowniczej Doliny Rohackiej. Zaczyna się bardzo stromy podjazd. Pot spływa po plecach. Czasem słońce chowa się na chwilę litościwie i wtedy można trochę ochłonąć.

chmurzy się © niradhara


Dolina Rohacka © niradhara


czasem wychodzi słonko © niradhara


Jadę, jak zwykle, obładowanym kellyskiem. Piotrek jedzie na accencie. Zapowiedział mi, że tym razem nie ucieknę mu na podjazdach, pełznę więc nie oglądając się za siebie. W pewnym momencie zatrzymuję się i z aparatem w ręku czekam na Piotrka, by zrobić mu fotkę w ruchu. Czekam chwilę, jeszcze jedną i jeszcze… Piotrka nie ma. Najpierw pomyślałam, że zatrzymał się gdzieś na papieroska, ale ileż można palić! Zaniepokojona wypytuję przejeżdżających rowerzystów, czy go aby nie widzieli. Dowiaduję się, że pojechał gdzieś dołem. Hm, tam jest tylko szlak pieszy. Musi o tym wiedzieć, bo przecież kiedyś wracaliśmy tym szlakiem ze Stawów Rohackich. Pewnie postanowił mi udowodnić, że accent może wszystko! Dzwonię, ale nie odbiera telefonu. Postanawiam zatem dojechać do celu i tam na niego zaczekać.

może to on? © niradhara


stoję i czekam © niradhara


jeszcze tylko kilkaset metrów... © niradhara


Celem jest położony na wysokości 1370 m n.p.m. Stawek Tatliaka. Wokół rozciąga się piękna panorama, w której królują Wołowiec i ostre szczyty Rohaczy.

Staw Tatlakia © niradhara


Według ludowej legendy w okolicach Rohaczy mieszkały boginki – piękne kobiety z niezwykle rozwiniętym biustem. Zasłynęły z wykradania dzieci i porywania młodych kobiet, które miały się nimi opiekować. Jedną z takich porwanych kobiet miał kiedyś zobaczyć przy jeziorze mieszkaniec Zuberca. Kobieta poprosiła go o przekazania mężowi, aby ten przyniósł jej jajka od czarnej kury i mak. Jajkami zabawiłaby dzieci boginek, a mak sypałaby w czasie ucieczki pod nogi, aby zatrzymał ścigające ją boginki. Jej mąż był chyba jednak wielkim sklerotykiem, gdyż zapomniał, co miał przynieść i w ten sposób zmarnował okazję uratowania swojej żony. A może zrobił to umyślnie?

początek szlaku do Rohackich Stawów © niradhara


W końcu Piotrek dociera na miejsce. Okazuje się, że zaliczył dwie ślepe odnogi asfaltu w poszukiwaniu wodospadu. Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę powrotną– przed nami kilkanaście kilometrów zjazdu :)

Osobita po raz drugi © niradhara


żegnajcie Tatry © niradhara


Z Zuberca jedziemy przez Podbiel. Tu w 1803 roku uruchomiono trzy kopalnie rudy żelaza, a w 1836 roku wybudowano hutę, którą jednak w 1864 r. zamknięto, gdyż Podbielska ruda, mimo iż bogata w żelazo, dawała bardzo kruche, nie odpowiadające wymogom jakościowym wyroby.

ruiny huty © niradhara


Dojeżdżamy do głównej drogi. Przez chwilę dyskutujemy nad podjechaniem nią do Zamku Orawskiego, ale perspektywa dodatkowych 30 km w ruchu i spalinach nie wydaje mi się zachęcająca. Wracamy do Twardoszyna. Tu odnajdujemy jeszcze unikatowy drewniany kościół Wszystkich Świętych (gotický drevený kostolik) z II połowy XV w., zbudowany na wzgórzu przy głównej drodze. Dzisiejszy wygląd obiekt uzyskał podczas renesansowej przebudowy w połowie XVII stulecia (wtedy nie użyto ani jednego gwoździa) oraz podczas remontu w latach 1986–1993 (po raz pierwszy w dziejach budowli pojawiły się gwoździe).

słowacka architektura drewniana © niradhara


soboty © niradhara


Jeszcze tylko szybkie przekąszenie kanapki na skwerku, a potem pakujemy rowery na bagażnik i wracamy autem do domu.

szanuj zieleń! © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Tatry w blasku słońca

Niedziela, 6 czerwca 2010 · Komentarze(24)
Kocham góry. Nie ma chyba nic piękniejszego niż ośnieżone, błyszczące w słońcu szczyty. Postanowiliśmy zatem z Piotrkiem, pomimo lekkiego zmęczenia wczorajszą rundką po Spiszu, udać się w Tatry.

wyruszamy skoro świt © niradhara


Wszystkim, którzy zamierzają jeździć po Słowacji polecam cykl turystycznych map rowerowych VKU (Vojenský Kartografický Ustaw). Jest ich dziewięć i obejmują całą Słowację. Do każdej jest dołączona część opisowa, zawierająca również profil trasy.

Magistrala Podtatrzańska © niradhara


Trasa, którą na dziś wybraliśmy przebiega „Magistralą Podtatrzańska” czyli szlakiem rowerowym prowadzącym z Podbańskiej do Kieżmarku.

widoczek z trasy © niradhara


i jeszcze jeden © niradhara


i kolejny © niradhara


Szlak ten częściowo pokrywa się z Drogą Wolności (Cestą Svobody) i wiedzie przez lasy i łąki u podnóży Tatr Wysokich i Bielskich, łącząc wyloty dolin i poszczególne miejscowości podtatrzańskie.

Nowe Smokowce © niradhara


jak miło gdy nie ma aut © niradhara


Droga wznosi się bardzo łagodnie w górę, nie jest męcząca. Robimy tylko krótką przerwę na kanapkę i banana.

pędzący Kajman © niradhara


lubię mapy © niradhara


Wreszcie docieramy do początku szlaku rowerowego nr 10 prowadzącego Doliną Mięguszowiecką nad Popradzki Staw.

początek szlaku © niradhara


Bardzo urozmaicona krajobrazowo Dolina Mięguszowiecka należy do najczęściej odwiedzanych w Tatrach. Pierwszym jej właścicielem był hrabia Botyz. Otrzymał ją w 1264 r. od króla Beli IV, którego na polowaniu w Tatrach podobno uratował przed rozjuszonym niedźwiedziem. Długo była własnością jego potomków. Później zmieniała właścicieli, a od 1928 roku tereny doliny są własnością państwa.

znów się opalę w kratkę © niradhara


ach, jak ten potok szumi © niradhara


to my © niradhara


Droga cały czas stromo pnie się w górę. Wszyscy rozsądni ludzie wjeżdżają tu na rowerach górskich. Jazda na Kellysku z sakwami jest naprawdę ciężka. Kilka razy muszę go podprowadzać :(

W końcu jednak docieramy do Popradzkiego Stawu. Leży on na wysokości 1494 m n.p.m. Jezioro ma prawie 7 ha powierzchni. W przeszłości nosiło nazwę Rybi Staw. Dzisiejsza nazwa wiąże się z wypływająca z niego rzeką.

Popradzki Staw © niradhara


Pierwszy obiekt turystyczny na brzegu jeziora powstał w 1879 roku, było to jednoizbowe drewniane schronisko. Już w następnym roku schronisko spłonęło. O podpalenie byli podobno obwinieni zielarze, którzy traktowali turystów jako zagrożenie ich egzystencji. Nowe, kamienne schronisko wybudowano w roku 1881, jednak po dziewięciu latach działalności i ono zamieniło się w popiół. Trzecie z kolei wybudował Franciszek Mariassy. Przebudowywano je kilkakrotnie. Jego drewniana część zawaliła się w 1961 roku pod ciężarem śniegu. Rezultatem kolejnych rekonstrukcji jest dzisiejszy górski hotel nad Popradzkim Stawem.

w tym schronisku zatrułam się kiedyś grochówką © niradhara


Piotrek udaje się do schroniska na piwko. Ja przezornie wybrałam się na wycieczkę w obuwiu, w którym można chodzić po górskich szlakach. Ruszam więc najpierw ścieżką dookoła stawu, a potem wspinam się nieco wyżej, by móc sfotografować staw z góry.

ścieżka wokół stawu zalana wodą © niradhara


spd nie zawsze jest najlepsze ;) © niradhara


Dolina Złomisk © niradhara


Jednym z górujących nad stawem szczytów jest Szatan. Związana jest z nim legenda.

Jeden z węglarzy wypalających drewno nad Popradzkim Stawem spotkał pewnego razu w dolinie dziwnego mężczyznę, z ciężarem na plecach, który zwrócił się do niego z prośbą o niezwykłą przysługę. Poprosił, aby ten pomógł mu przenieść ciężki worek na przełęcz na Grani Baszt. Brzęk proponowanej zapłaty szybko przekonał biednego węglarza i niebawem obaj zaczęli wspinać się stromym żlebem w górę. Jednak tuż przed przełęczą zastała ich noc. Jasna księżycowa noc była bardzo zimna. Tajemniczy cudzoziemiec nazbierał stos kamieni, napluł na niego i wtedy spomiędzy skał wyskoczyły płomienie. Przerażony węglarz szybko zrozumiał, że ma do czynienia z samym Szatanem – piekielnym strażnikiem skarbów ukrytych we wnętrzu Tatr. Przez całą noc nie zmrużył oka ze strachu i gdy tylko się rozwidniło, pognał w dół do wsi, pokazać ludziom złote ziarenka, na które zapracował w Dolinie Mięguszowieckiej. Wielu odważnych wybierało się potem w poszukiwaniu skarbu na zbocza stromego szczytu, który od tamtych czasów nosi nazwę Szatan. Jednak piekielny strażnik skarbu zawsze przepędzał ich, spuszczając kamienne lawiny.

Nie wiadomo czy szatan i jego skarby rzeczywiście ukrywają się we wnętrzu najwyższego szczytu Grani Baszt. Prawdą jednak jest, że bardzo często padające kamienie walą się Szatanim Żlebem w dół.

Popradzki Staw i Grań Baszt © niradhara


Jeszcze tylko ostatni rzut oka na jezioro i trzeba wracać. Czeka nas pakowanie i powrót do domu. To był naprawdę piękny weekend :)

pożegnanie z Tatrami © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic