piękno i adrenalina

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(22)
Ten wyjazd to był pomysł Piotrka. Wyszukał w necie namiary na fajny camping, wyrwał mnie z łóżka o piątej rano i oznajmił, że jedziemy na Słowację, a konkretnie w Małą Fatrę.

Dolina Vratna © niradhara


No to jedziemy! Nie mam wprawdzie opracowanej żadnej trasy, ale zawsze można zacząć od uroczej Doliny Vratnej. Na campingu kupuję mapę i ruszamy. Widoczność cudowna, widoki zapierają dech w piersiach.

przy tabliczce fotka jest obowiazkowa © niradhara


uwielbiam skały © niradhara


potok Varinka © niradhara


Dolina Vratna to jedno z najatrakcyjniejszych miejsc na Słowacji. Bogactwo form skalnych i roślinności przyciąga tłumy turystów. Na szczęście teraz, przed sezonem, jest jeszcze pusto i cicho.

Piotrek zostawia Tiesnavy za sobą © niradhara


znikajacy czerwony punkt © niradhara


Bramą do doliny są Tiesnavy – głęboki wąwóz o długości niespełna 1 km i szerokości w najwęższym miejscu niewiele ponad 10 m. Wąwóz leży pomiędzy masywami Bobotów na wschodzie i Sokolia na zachodzie. Tu nigdy dosyć fotek. Zatrzymujemy się co chwilę i pstrykamy, pstrykamy, pstrykamy…

jedna fotka... © niradhara


druga fotka © niradhara


a Piotrek stoi i czeka © niradhara


no, wreszcie można jechać ;-) © niradhara


widok w stronę Wielkiego Krywania © niradhara


Skręcamy na wschód, do podchodzącej pod masyw Rozsutców Doliny Stefanowej. Słońce grzeje coraz rozkoszniej, ptaszki śpiewają, a droga pusta po horyzont. Aż chce się żyć :-)

wjeżdżamy w Dolinę Stefanową © niradhara


przed nami Wielki Rozsutec © niradhara


W miejscowości Stefanowa kończy się droga, dalej niestety można tylko pieszo. Robimy kolejną sesję zdjęciową i wracamy.

osada Stefanova © niradhara


Wielki i Mały Rozsutec © niradhara


Wielki Rozsutec robi wielkie wrażenie © niradhara


Przy drodze stoją liczne reklamy hotelu „Boboty”. Postanawiamy do niego podjechać, z ciekawości i w nadziei na zjedzenie lodów. Pniemy się pod górę, dojeżdżamy i … zonk! Budynek wyróżnia się niewątpliwie na tle innych, wygląda bowiem jak żywcem przeniesiony z jakiegoś osiedlowego blokowiska. Zamiast przytulnego tarasu kawiarnianego, beton i pordzewiałe poręcze. Nie ryzykujemy wejścia do środka. Trzeba jednak przyznać, że kierownictwo, niewątpliwie w trosce o dobro klienta, tnie koszty jak może i oleju do smażenia frytek używa od sezonu narciarskiego do letniego bez zbędnej wymiany, o czym dobitnie świadczy rozchodzący się w powietrzu zapach.

podjeżdżamy pod hotel Boboty © niradhara


widok z hotelowego tarasu © niradhara


Fotki hotelu nie robię, żeby sobie blogu nie szpecić, wsiadamy na rowery i szybko zjeżdżamy w dół. Trzeba jeszcze wrócić do Vratnej i dojechać do jej końca, pod stację kolejki linowej. Tu znowu kończy się droga. Powrót do Terchovej niezwykle sympatyczny, bo cały czas z górki :-)

Chata Vratna i stacja kolejki linowej © niradhara


W miasteczku zatrzymujemy się pod sklepem, by zrobić zakupy (tak, jak zwykle to ja mam bagażnik, inni jeżdżą sobie na luzie rowerami górskimi), gdy nagle nasz wzrok przykuwa gigantyczna postać na szczycie pagórka. To pomnik słynnego zbójnika Juraja Janosika, który tu właśnie się urodził. Piotrek zostaje, by przypilnować rowerów, a ja wchodzę na górę przyjrzeć się zbójowi z bliska.

hej tam pod szczytem coś błyszczy z dala © niradhara


jakiś niepodobny do Perepeczki © niradhara


Janosik od zadniej strony © niradhara


tam na dole stoi Piotrek © niradhara


Po zrobieniu zakupów wracamy na obiad na camping i tu kończy się część rowerowa, a zaczynają przygody. Ortodoksyjni bikerzy czytać dalej stanowczo nie powinni ;-)



Nasycony obiadem i znośnym w smaku słowackim „Złotym bażantem” Piotrek oddaje się krótkiej drzemce, a mnie zaczyna coś nosić. Ciągle mam przed oczyma piękno skał, chciałabym tam wrócić. Lubię jeździć rowerem w takim terenie, ale to trochę jak lizanie cukierka przez papierek, skały trzeba przecież dotknąć!

rzut oka w dół © niradhara


Mapa Małej Fatry, którą kupiłam na campingu jest w skali 1:50000 i bardziej nadaje się do wytyczania tras rowerowych niż dreptania po górach, ale podane są na niej czasy przejścia poszczególnych odcinków górskich szlaków. Przed piątą Piotrek się budzi i zmolestowany podwozi mnie autem do wąwozu Tiesnavy. W planie mam wejście na górującą nad doliną skałkę i zejście tą samą drogą w dół. Powinno mi to zająć łącznie dwie godziny. Idę więc!

przełom Varinki pograżony w cieniu © niradhara


Boboty jeszcze w słońcu © niradhara


Już pierwszy rzut oka z góry na dolinę boleśnie uświadamia mi, że o tej godzinie kontrast światła i cienia jest zbyt duży, co niestety fatalnie wróży jakości zdjęć. Pretensje mogę mieć niestety tylko do siebie, to akurat można było przewidzieć.

widok staje się coraz rozleglejszy © niradhara


Sokolia jak postrzępione © niradhara


Szlak prowadzi stromo pod górę, cały czas pomiędzy skałami. Wreszcie dochodzę do lasu. Ciemno tu i ponuro. Ścieżki nie widać, bo przysypana liśćmi, oznakowanie szlaku gdzieś się czasem gubi i zaczyna mnie ogarniać dziwne przeczucie. Nie jest to jednak najwyższy punkt, do którego planowałam dotrzeć, poddać się tuż pod szczytem głupio, wspinam się zatem na niego, napawam się widokami i wracam. Jakoś jednak to wracanie mi nie wychodzi. Nie widzę nigdzie oznaczenia szlaku. Klnę w duchu, że nie zabrałam ze sobą dżipsa. Usiłuję wrócić tą samą drogą, ale wszystkie drzewa są do siebie podobne, teren podstępnie robi się coraz bardziej stromy, ślizgam się na liściach i nieodmiennie ląduję na skraju jakiejś przepaści.

lajtowy chodniczek © niradhara


odrobina wspinaczki © niradhara


Oj niedobrze, jak spadnę to szybko ciała nie znajdą i Piotrek nie dostanie odszkodowania. Uświadamiam sobie, że mogę nie znaleźć drogi powrotnej przed zmrokiem. Mam wprawdzie czołówkę, ale jej światło wystarczy chyba tylko do przyciągnięcia komarów. Kurteczka, którą ze sobą zabrałam, też nie jest wystarczająco ciepła do przetrwania nocy w górach. Decyduję się iść z powrotem na szczyt, a stamtąd zejść okrężną drogą. Nie przyglądam się mapie, bo i tak nie mam innego wyjścia. Dzwonię tylko do Piotrka, żeby go uprzedzić o opóźnieniu.

szczyty gór jeszcze w słońcu © niradhara


„Zbójnicki chodnik”, którym teraz schodzę, nazwę swą zawdzięcza zapewne stromiźnie i skali trudności. Poręcze, jeśli są, to nadżarte zębem czasu i rdzą. Zdarza się, że są tylko przyłożone do skały, a nie przymocowane. O ósmej zaczyna się ściemniać, a ja wciąż jeszcze jestem wśród skał. Wtedy dzwoni telefon. Piotrek oznajmia mi, że czeka już u wylotu szlaku i boi się o mnie, bo miejscowi powiedzieli mu, że szlak jest zamknięty.

skąd tu się wzięły konwalie? © niradhara


Teraz ja zaczynam się bać. W wyobraźni pojawia się obraz osuniętej po zimie półki skalnej. Nocleg w górach znów zaczyna wydawać się realny. Od dawna już nie robię zdjęć, żeby nie tracić czasu, kiedy jednak w dole widzę Terchovą, wyciągam aparat po raz ostatni. Miasteczko jest tak blisko, a zarazem tak daleko.

w dole Terchova, ale na wprost raczej się nie dojdzie © niradhara


Zaczynam czuć drżenie nóg. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy strach. Wreszcie słyszę gdzieś w dole szum strumienia. W serce zaczyna wstępować nadzieja. Skały zostają za mną, teren się wypłaszcza. Jest już godzina dziewiąta i prawie całkiem ciemno, ale nie chce mi się nawet na chwilę zatrzymywać, by wyjąć lampkę. Byle tylko szybciej dojść do cywilizacji! Tam czeka na mnie Piotrek… :-)

ostatnie promienie słońca © niradhara


Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Będzie co wspominać. Aaaa …….zapomniałabym się przyznać – to ja pyskowałam zawsze na bezmyślność gubiących się w górach turystów!

magneticlife.eu because life is magnetic

Komentarze (22)

Ale te asfalty gładkie i tyle słońca. Ela wymyśl coś w Waszej okolicy na 17 czerwca jeśli macie okienko i ochotę. Generalnie to planujemy tego dnia Stożek, ale zawsze można zmienić. Będziemy całą drużyną. Trochę wstyd, chyba ponad rok obiecuję. Pozdrawiam.

granicho-bez-4 18:55 sobota, 26 maja 2012

Ale przygoda :-)

shem 16:39 piątek, 25 maja 2012

Ajjj, czytałem - faktycznie, można było dostać pietra od samej wysokości, o szybko zapadającym zmroku już nie wspomnę. Grunt to nie wpadać w panikę :)

k4r3l 20:09 wtorek, 22 maja 2012

Każdy z nas ma swoje pasje, każdy też ma swoje niedociągnięcia. W moim przypadku dyndanie nad przepaścią to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. O Elę raczej się nie bałem, wiem że lubi takie trasy i jestem jej wdzięczny za to, że nie ciągnie mnie tam na siłę:)

Co do młodszych modeli to mam tak, że nawet do auta się przywiązuję i niechętnie wymieniam:)

Kajman 19:02 wtorek, 22 maja 2012

Piotr ożywia kadry. Jak go widzę to wiadomo, że jesteś blisko i spoko wodza. Czemu znikasz mu z pola widzenia i zamartwiasz go? Biorę stronę Piotra.

krzara 18:21 wtorek, 22 maja 2012

Piotrek trochę się o mnie bał, ale nie był zły, bo przecież nie zrobiłam nic nagannego. Nie moja wina, że szlak ukradli. Informowałam go o sytuacji na bieżąco i uspokajałam przez telefon. Może nawet był ze mnie odrobinę dumny, że dałam sobie radę. W każdym razie z wielką troskliwością zrobił mi kolację i masaż obolałych mięśni :-)))

A filozoficznie rzecz ujmując - stara żona jest jak bumerang - zawsze wraca, a może i szkoda, bo jakby nie wróciła, to byłaby okazja zafundować sobie młodszy i lepszy model ;-)

niradhara 18:14 wtorek, 22 maja 2012

A ja jestem ciekawy reakcji Piotra,gdy wróciłaś...;)
Był zły czy szczęśliwy,a może jedno i drugie?:))

funio 17:33 wtorek, 22 maja 2012

Kto rano wstaje ten...ma taaakie widoki :).Wspaniała wycieczka, fotki i relacja z dreszczykiem emocji.Czasem najbardziej wytrawnym podróżnikom zdarza się popełnić błąd.Najważniejsze, żeby wyciągnąć właściwe wnioski z przygody.Podziwiając piękno gór, nie należy tracić czujności bo góry, jakie piękne, takie groźne.Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło.

pioter50 15:58 wtorek, 22 maja 2012

No nie wiem, ale niekiedy męska dłoń i obecność by się przydała ;) (tak sobie wykombinowałem).

srk23 15:26 wtorek, 22 maja 2012

To nie jest odwaga. W takich sytuacjach wolę być sama, bo po pierwsze nie muszę z nikim dyskutować i przekonywać, że podjęta przeze mnie decyzja jest jedynym logicznym wyjściem z sytuacji, a po drugie za nie ponoszę za nikogo odpowiedzialności - a to daje spory luz psychiczny.

niradhara 04:57 wtorek, 22 maja 2012

Odważna jesteś Elu niesamowicie. Ja nie odważyłabym się na taki spacer. Fotki, jak zawsze rewelacyjne :)

rowerzystka 22:32 poniedziałek, 21 maja 2012

Tylko pozazdrościć tak pięknych widoków i tras rowerowych. U nas niestety takich nie ma:( A fotki śliczne:))

sikorski33 21:02 poniedziałek, 21 maja 2012

ale miałaś przezycie ! Też mam trochę takich wspomnień , ale z odległej przeszłości ...wiem więc co czułaś ....a głosu niedźwiedzia gdzies za krzakami , nie było ? ......ale dla takich chwil warto !!! Zazdroszczę wam ,że jakoś tak macie tam w te góry blisko ! ....oj .....te strumienie , te skały ....coś pięknego !

tunislawa 20:55 poniedziałek, 21 maja 2012

Piękne foteczki - ta zieleń aż chce się żyć..... Janosik jakiś taki robokop

Nefre 20:47 poniedziałek, 21 maja 2012

Po fotkach widzę, że Piotr miał rację "wyrywając" Cię z domu.
Historia mrożąca krew w żyłach, dobrze że z happy endem.

robd 19:48 poniedziałek, 21 maja 2012

Przepraszam, ale tyle się tu działo i w takim tępie, a fotografie tak piękne, że mi się wyrwało.

angelino 19:11 poniedziałek, 21 maja 2012

Wiedziałam już z blogu Piotra, że przygoda skończyła się szczęśliwie, mogłam więc czytać bez zdenerwowania. Piękne widoki, piękna przygoda, podziwiam Twoją odwagę.

anwi 19:08 poniedziałek, 21 maja 2012

Kurde

angelino 19:08 poniedziałek, 21 maja 2012

Przeczytałem wpis i obejrzałem zdjęcia z wypiekami na twarzy. Piękno gór, wspaniałe widoki, przygoda, adrenalina. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Góry są piękne, ale i niebezpieczne.

czecho 18:01 poniedziałek, 21 maja 2012

Przepiękne zdjęcia i cudowne miejsce. Będzie to chyba mój punkt do odwiedzenia.

sebekfireman 17:45 poniedziałek, 21 maja 2012
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa wkeoc

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]