Wpisy archiwalne w kategorii

powyżej 200 km

Dystans całkowity:432.73 km (w terenie 40.00 km; 9.24%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:1387 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:216.36 km
Więcej statystyk

Park Zamków Jurajskich

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(21)
Pomysł na wycieczkę zrodził się w ubiegłym tygodniu, kiedy to usłyszeliśmy podaną przez radio wiadomość o otwarciu w Ogrodzieńcu Parku Zamków Jurajskich. Tym razem trasę zaplanował Piotrek. Wykorzystał oprogramowanie MapSource, testowaliśmy też reakcję Garmina Egde na niezaplanowane zmiany tejże trasy. Tym sposobem zamiast zaplanowanych 200 km, wyszło 230, wzrosła też znacznie suma podjazdów.

Kellysek porównuje miniaturę z oryginałem © niradhara


Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Początkowo jechaliśmy znanymi nam dobrze drogami. Pierwsza ciekawostka to przydrożna ekspozycja starych motorów w Chełmku.

pirat drogowy © niradhara


co jeden to ładniejszy © niradhara


pojazd uprzywilejowany © niradhara


Było zimno, mżył deszcz. Taka pogoda utrzymywała się aż do Jaworzna. Tu mały quiz. Z czego Jaworzno słynne jest na całą Polskę?

postój na rynku w Jaworznie © niradhara


Część z Was odpowiedziała może, że jest tu duża elektrownia, inni pomyśleli o siedzibie OKE, a jeszcze inni, że Jaworzno, jak Rzym, położone jest malowniczo na wzgórzach…

nawet rynek nie jest płaski © niradhara


Otóż, Panie i Panowie, Jaworzno słynie głównie z tego, że mieszka tu wspaniały biker Vanhelsing :)

GPS zdawał egzamin, prowadził nas bocznymi drogami, czasem terenem. Chmury się rozproszyły, słoneczko zaczęło przygrzewać i jechało się naprawdę bardzo przyjemnie.

trzeba szybko spakować aparat i uciekać przed komarami © niradhara


to podobno Dąbrowa Górnicza © niradhara


Pierwszym zabytkiem na trasie był kościół pw. Św. Marka w Rodakach. W formie dziś istniejącej został zbudowany w 1601 r. Kościółek jest konstrukcji zrębowej, jednonawowy z prezbiterium na zewnątrz niewyodrębnionym. Od północy zakrystia i otwarte soboty. Wieżyczka ma sygnaturkę kształtu barokowego. Ołtarz główny barokowy z wizerunkiem św. Marka. Obok dzwonnica drewniana konstrukcji słupowej o ścianach pochyłych i siodłowym dachu. Niedawno chyba był remontowany, bo deski wyglądają jak nowe.

ten zabytek pachnie świeżością © niradhara


Dojeżdżamy na Podzamcze. Za nami ponad 100 km i pomimo spożytych w drodze kanapek, jesteśmy koszmarnie głodni. W „Stodole” rzucamy się na pierogi, zmiatając je z talerzy w rekordowym tempie.

w "Stodole" © niradhara


Wzniesiony w XIV przez ród Włodków Sulimczyków, później przebudowywany zamek w Ogrodzieńcu, leży na najwyższym wzniesieniu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej - Górze Zamkowej. Pierwsze umocnienia stanęły tu za panowania Bolesława Krzywoustego i przetrwały do 1241 roku, kiedy to najazd tatarski zrównał je z ziemią. Na ich miejscu w połowie XIV wieku zbudowano zamek gotycki - siedzibę rodu rycerskiego Włodków Sulimczyków. Warownia była doskonale wkomponowana w teren: z trzech stron osłaniały ją wysokie skały, a obwód zamykał kamienny mur, wjazd prowadził wąską szczeliną między skałami.

ruiny widać z daleka © niradhara


XVI-wieczna przebudowa, gdy właścicielami zostali krakowscy Bonerowie, przekształciła zamek w renesansową rezydencję. Warownia składała się z rozbudowanego, trzywieżowego zamku górnego oraz obszernego przedzamcza. Następnie zamek przechodził w ręce Ligęzów oraz Firlejów. W 1655 roku podczas potopu szwedzkiego zamek został zdobyty przez wojska szwedzkie, które stacjonowały w nim prawie dwa lata, rujnując znaczną część zabudowań. W 1702 roku również nie oparto się szwedzkiemu szturmowi. Pożar strawił wówczas ponad połowę zamku. Praktycznie nie podjęto już jego odbudowy. Ostatni mieszkańcy opuścili zrujnowaną warownię około 1810 roku.

kiedyś musiał być piękny © niradhara


Zamek zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Cykam mu więc tylko fotkę i udajemy się do Parku Zamków Jurajskich. Są tu, odtworzone na podstawie dokumentacji historycznej, makiety zamków i warowni, skonstruowane w skali 1:25.

Park Zamków Jurajskich © niradhara


makieta zamku w Smoleniu © niradhara


Można też obejrzeć repliki maszyn oblężniczych z okresu średniowiecza m.in. katapultę, trebusz – maszyny miotające pociski, balistę – rodzaj kuszy na kołach i inne.

Piotrek podziwia machiny wojenne © niradhara


Z Ogrodzieńca udajemy się do Ryczowa, gdzie znajdują się ruiny strażnicy z XIV wieku. Ruiny są na skale, słabo widoczne. Nie zauważyłam ich, a że był akurat fajny zjazd, zatrzymałam się kilometr dalej, zdziwiona, że Piotrek został gdzieś w tyle. Zatem, kto chce zobaczyć fotkę, musi zajrzeć na jego blog.

widoczek z drogi © niradhara


Jedziemy do Bydlina. Najpierw asfaltem, a potem czerwonym szlakiem rowerowym pomiędzy Górami Bydlińskimi a Lisią Górą. Przejechanie tędy ciężkim rowerem trekkingowym, na stosunkowo wąskich oponach, objuczonym sakwami, jest dla mnie koszmarem. Bojąc się wywrotki i stłuczenia lustrzanki, część trasy pokonuje per pedes.

początek nie jest najgorszy © niradhara


górsko-leśna masakra © niradhara


tu powinni wreszcie wykosić © niradhara


Wreszcie docieramy do zamku Bydlin. Ruiny rycerskiego zameczku z XIV wieku stoją na wysokim skalnym grzbiecie wapiennym. Z trzech stron znajdowały się bagna, a jedyny łagodny stok wzgórza przecięto fosą. Niewielki dziedziniec przylegał do wieży od strony południowo-wschodniej, a całość otaczał mur. W 2 połowie XVI wieku zamek znalazł się w rękach Jana Firleja, który przerobił go na zbór ariański. Później jeszcze raz zamek zmieniał funkcje - w 1594 roku syn Jana, Mikołaj, przekształcił go w kościół katolicki św. Krzyża. Kilkakrotnie odbudowywano kościół po napadach, jednak ostatecznie w końcu XVIII wieku został opuszczony i popadł w ruinę.

ruiny zamku Bydlin © niradhara


ścieżka wokół zamku © niradhara


Dalej zaczyna się dzień świstaka. Piotrek kilkakrotnie zmienia decyzję co do trasy. Jedziemy, jedziemy, pokonując kolejne paskudne podjazdy, a GPS wciąż podaje, że do domu jest 95 km. Nieco wkurzona wyciągam moją ukochaną papierową mapę i dzięki niej dojeżdżamy do Rabsztyna.

Pierwotny zamek, o którym wzmianki pochodzą z XIII w., był drewniany. Murowany wybudowany został za Kazimierza Wielkiego, po którego śmierci przeszedł w ręce prywatne w ramach spłaty długów. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W początkach XVII w. rozbudowano rabsztyńską twierdzę w stylu renesansowym. Częściowo zatraciła ona charakter obronny. U podnóża zamku górnego powstał zamek dolny z trójskrzydłowym pałacem o dwóch kondygnacjach, w którym było 40 pokoi. Całość oddzielona była od reszty wzgórza głęboką fosą. W czasie potopu wycofujące się wojska szwedzkie splądrowały i zniszczyły zamek, którego już nie odbudowano. Częściowo był jeszcze używany do początków XIX wieku, potem został opuszczony. W drugiej połowie XIX w. poszukiwacze skarbów wysadzili jedyną zachowaną część zamku – basztę oraz mury zamku dolnego.

ruiny zamku Rabsztyn © niradhara


Koniec zwiedzania na dziś. Pora wracać. GPS postanawia nas pognębić do reszty i wytycza nową trasę, tym razem wyliczając, że do domu mamy jeszcze ponad 120 km. Tego już za wiele. Robi się przecież późno, nie chcemy utknąć po ciemku w lesie, a na ekranie zobaczyć komunikat „bateria wyczerpana”. Decydujemy się na powrót głównymi drogami. Spora ilość podjazdów i teren sprawiły, że ostatnie kilometry dłużą się niesłychanie, czasem mam wrażenie, że zasnę jadąc. Robimy częste postoje, żeby trochę się rozbudzić. Siodełko uwiera coraz mocniej…

chwila wytchnienia na rynku w Oświęcimiu © niradhara


a tam piją piwo © niradhara


Ale… wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wreszcie dom i wygodne łóżeczko. Jak słodko się śpi po takiej wycieczce… :)


magneticlife.eu because life is magnetic

życiówka

Sobota, 15 sierpnia 2009 · Komentarze(19)
Trasa: Kobiernice –Rajsko – Oświęcim -Imielin – Mysłowice – Sosnowiec – Dąbrowa Górnicza – Pogoria – Ząbkowice – Łosień – Bolesław - Bukowno – Jaworzno – Chełmek- Oświęcim – Rajsko – Wilamowice – Kobiernice.

Od dawna już moim marzeniem było przekroczenie granicy 200 km. Pomyślałam sobie zatem, że spotkanie z Kosmą100 i Gak-bikiem to wspaniała okazja, żeby nie tylko spędzić czas w towarzystwie przesympatycznych ludzi, ale równocześnie zrealizować to marzenie.

Wstaliśmy zatem z Piotrkiem wcześnie i rozbudzeni kawą o 5:30 wyjeżdżamy z domu. Jest już widno, ale słoneczko dopiero powoli wstaje, na polach snuje się mgła i jest bardzo zimno. Dzień jednak zapowiada się pięknie.

wstaje nowy dzień © niradhara


Początkowy etap trasy jest nam dobrze znany. Pierwszą z atrakcji jest Trójkąt Trzech Cesarzy leżący nad Czarną Przemszą na granicy Mysłowic i Sosnowca. Jest to miejsce, w którym niegdyś stykały się granice trzech zaborów. Wyobrażałam sobie wcześniej, że stoi on w środku jakiegoś parku, a przy drodze są tablice informacyjne, jak do niego dojechać. Niestety – tablic brak, jakiś starszy pan wpuszcza nas w długą koszmarnie błotnistą drogę wzdłuż działek, a historyczne miejsce znajduje się w środku chaszczy.

Trójkąt Trzech Cesarzy © niradhara


Na przedmieściach Sosnowca spotykamy się z Moniką, która wyjechała nam na spotkanie. Niestety okazuje się, że nie dane nam będzie poznać osobiście Grzegorza, którego uziemił w domu pechowy kapeć :(

Monika pilotuje nas przez Sosnowiec i Dąbrowę. Najpierw pokazuje nam pozostałości cmentarza żydowskiego na Mydlicach.

widziane z trawy © niradhara


Następnie przejeżdżamy przez centrum Dąbrowy na Zieloną. Jest to dla mnie bardzo wzruszające, albowiem jako małe dziecko chadzałam tam z dziadkiem na spacery. No, a potem zaczyna się objazd wszystkich Pogorii.

z Moniką © niradhara


Aby pokrzepić się nieco po krążeniu piaszczystymi ścieżkami, poplotkować i skonsultować dalszą trasę udajemy się na lody.

lody już zjedzone © niradhara


Niestety, piękne chwile mijają zbyt szybko – Monika musi jechać do pracy :(
Po rozdzierającym serca pożegnaniu i obietnicy ponownego spotkania wyruszamy na Pogorię IV.

w drodze na Pogorię IV © niradhara


Pogoria IV © niradhara


Wokół Pogorii IV jest poprowadzona asfaltowa ścieżka rowerowa. Korzysta z niej bardzo wielu rowerzystów i rolkarzy. Jakim cudem Piotrkowi udaje się zrobić zdjęcie, na którym jest prawie pusta, tego swych prostym kobiecym rozumem nijak pojąć nie mogę.

wokół Pogorii IV © niradhara


W dalszą drogę, zgodnie z sugestiami Moniki, udajemy się przez Ząbkowice na Łosień. Teren robi się pagórkowaty, słoneczko grzeje coraz mocniej i po raz kolejny tego dnia zmuszona jestem się przebrać. Dobrze, że w sakwach wożę ze sobą całą szafę. Początkowo planowaliśmy przejechanie przez Sławków, ale wyliczywszy, że brakłoby nam kilometrów do upragnionej dwusetki decydujemy się zahaczyć o Bukowno. Tu, w okolicach dworca jest lokal, w którym podają najlepsze ruskie pierogi jakie jadłam w ostatniej pięciolatce.

chwila przed rzuceniem się na pierogi © niradhara


Zjeżamy jeszcze na chwilę nad Zalew Sosina, gdzie ludziska wygrzewają się na słoneczku i radośnie ignorują zakaz kąpieli.

na plaży © niradhara


Wreszcie wjeżdżamy do Jaworzna. Jest rozkopane, więc zatrzymujemy się na chwilę przy kościele, żeby przyjrzeć się dokładnie mapie i zasięgnąć języka, jak tu przebić się w kierunku Chełmka.

kapliczka © niradhara


Od Oświęcimia zaczyna mi się już jechać gorzej z powodu zmasowanego ataku wszelkich stworzeń latających wciskających się pod okulary, wpadających nawet do nosa (co za bezczelność!) i złośliwie kąsających. Jest już ciemno, na szczęście moja nowa lampka oświetla drogę znakomicie i pozwala na ominięcie wszelkich dziur w drodze. Wreszcie dom. Udało się. Na liczniku 202 kilometry. Jestem szczęśliwa, tym bardziej, że jest to, wstyd się przyznać, moja pierwsza dwusetka w życiu. Stwierdzam jednak, że czuję się świetnie, mogłabym jeszcze trochę przejechać i mam nadzieję na poprawienie tego wyniku w przyszłości :)

Moniko, dziękuję Ci bardzo, bardzo serdecznie za piękne chwile na wycieczce, za nauczenie mnie jak jeździć nie męcząc się zbytnio i za to, że we mnie wierzyłaś! Do zobaczenia za dwa tygodnie :)))

Grzegorzu, do trzech razy sztuka – wierzę, że jeszcze się spotkamy :)

Piotrek, dzięki za wspólne pedałowanie :)

Aha, pamiętajcie wszyscy, że Marcinkiewicz nie dlatego porzucił żonę i dzieci, że Isabel jest młoda i ładna, tylko dlatego, że lubi jeździć na rowerze ;P

magneticlife.eu because life is magnetic