Park Zamków Jurajskich
Sobota, 26 czerwca 2010
· Komentarze(21)
Kategoria powyżej 200 km, zamki, pałace, dwory
Pomysł na wycieczkę zrodził się w ubiegłym tygodniu, kiedy to usłyszeliśmy podaną przez radio wiadomość o otwarciu w Ogrodzieńcu Parku Zamków Jurajskich. Tym razem trasę zaplanował Piotrek. Wykorzystał oprogramowanie MapSource, testowaliśmy też reakcję Garmina Egde na niezaplanowane zmiany tejże trasy. Tym sposobem zamiast zaplanowanych 200 km, wyszło 230, wzrosła też znacznie suma podjazdów.
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Początkowo jechaliśmy znanymi nam dobrze drogami. Pierwsza ciekawostka to przydrożna ekspozycja starych motorów w Chełmku.
Było zimno, mżył deszcz. Taka pogoda utrzymywała się aż do Jaworzna. Tu mały quiz. Z czego Jaworzno słynne jest na całą Polskę?
Część z Was odpowiedziała może, że jest tu duża elektrownia, inni pomyśleli o siedzibie OKE, a jeszcze inni, że Jaworzno, jak Rzym, położone jest malowniczo na wzgórzach…
Otóż, Panie i Panowie, Jaworzno słynie głównie z tego, że mieszka tu wspaniały biker Vanhelsing :)
GPS zdawał egzamin, prowadził nas bocznymi drogami, czasem terenem. Chmury się rozproszyły, słoneczko zaczęło przygrzewać i jechało się naprawdę bardzo przyjemnie.
Pierwszym zabytkiem na trasie był kościół pw. Św. Marka w Rodakach. W formie dziś istniejącej został zbudowany w 1601 r. Kościółek jest konstrukcji zrębowej, jednonawowy z prezbiterium na zewnątrz niewyodrębnionym. Od północy zakrystia i otwarte soboty. Wieżyczka ma sygnaturkę kształtu barokowego. Ołtarz główny barokowy z wizerunkiem św. Marka. Obok dzwonnica drewniana konstrukcji słupowej o ścianach pochyłych i siodłowym dachu. Niedawno chyba był remontowany, bo deski wyglądają jak nowe.
Dojeżdżamy na Podzamcze. Za nami ponad 100 km i pomimo spożytych w drodze kanapek, jesteśmy koszmarnie głodni. W „Stodole” rzucamy się na pierogi, zmiatając je z talerzy w rekordowym tempie.
Wzniesiony w XIV przez ród Włodków Sulimczyków, później przebudowywany zamek w Ogrodzieńcu, leży na najwyższym wzniesieniu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej - Górze Zamkowej. Pierwsze umocnienia stanęły tu za panowania Bolesława Krzywoustego i przetrwały do 1241 roku, kiedy to najazd tatarski zrównał je z ziemią. Na ich miejscu w połowie XIV wieku zbudowano zamek gotycki - siedzibę rodu rycerskiego Włodków Sulimczyków. Warownia była doskonale wkomponowana w teren: z trzech stron osłaniały ją wysokie skały, a obwód zamykał kamienny mur, wjazd prowadził wąską szczeliną między skałami.
XVI-wieczna przebudowa, gdy właścicielami zostali krakowscy Bonerowie, przekształciła zamek w renesansową rezydencję. Warownia składała się z rozbudowanego, trzywieżowego zamku górnego oraz obszernego przedzamcza. Następnie zamek przechodził w ręce Ligęzów oraz Firlejów. W 1655 roku podczas potopu szwedzkiego zamek został zdobyty przez wojska szwedzkie, które stacjonowały w nim prawie dwa lata, rujnując znaczną część zabudowań. W 1702 roku również nie oparto się szwedzkiemu szturmowi. Pożar strawił wówczas ponad połowę zamku. Praktycznie nie podjęto już jego odbudowy. Ostatni mieszkańcy opuścili zrujnowaną warownię około 1810 roku.
Zamek zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Cykam mu więc tylko fotkę i udajemy się do Parku Zamków Jurajskich. Są tu, odtworzone na podstawie dokumentacji historycznej, makiety zamków i warowni, skonstruowane w skali 1:25.
Można też obejrzeć repliki maszyn oblężniczych z okresu średniowiecza m.in. katapultę, trebusz – maszyny miotające pociski, balistę – rodzaj kuszy na kołach i inne.
Z Ogrodzieńca udajemy się do Ryczowa, gdzie znajdują się ruiny strażnicy z XIV wieku. Ruiny są na skale, słabo widoczne. Nie zauważyłam ich, a że był akurat fajny zjazd, zatrzymałam się kilometr dalej, zdziwiona, że Piotrek został gdzieś w tyle. Zatem, kto chce zobaczyć fotkę, musi zajrzeć na jego blog.
Jedziemy do Bydlina. Najpierw asfaltem, a potem czerwonym szlakiem rowerowym pomiędzy Górami Bydlińskimi a Lisią Górą. Przejechanie tędy ciężkim rowerem trekkingowym, na stosunkowo wąskich oponach, objuczonym sakwami, jest dla mnie koszmarem. Bojąc się wywrotki i stłuczenia lustrzanki, część trasy pokonuje per pedes.
Wreszcie docieramy do zamku Bydlin. Ruiny rycerskiego zameczku z XIV wieku stoją na wysokim skalnym grzbiecie wapiennym. Z trzech stron znajdowały się bagna, a jedyny łagodny stok wzgórza przecięto fosą. Niewielki dziedziniec przylegał do wieży od strony południowo-wschodniej, a całość otaczał mur. W 2 połowie XVI wieku zamek znalazł się w rękach Jana Firleja, który przerobił go na zbór ariański. Później jeszcze raz zamek zmieniał funkcje - w 1594 roku syn Jana, Mikołaj, przekształcił go w kościół katolicki św. Krzyża. Kilkakrotnie odbudowywano kościół po napadach, jednak ostatecznie w końcu XVIII wieku został opuszczony i popadł w ruinę.
Dalej zaczyna się dzień świstaka. Piotrek kilkakrotnie zmienia decyzję co do trasy. Jedziemy, jedziemy, pokonując kolejne paskudne podjazdy, a GPS wciąż podaje, że do domu jest 95 km. Nieco wkurzona wyciągam moją ukochaną papierową mapę i dzięki niej dojeżdżamy do Rabsztyna.
Pierwotny zamek, o którym wzmianki pochodzą z XIII w., był drewniany. Murowany wybudowany został za Kazimierza Wielkiego, po którego śmierci przeszedł w ręce prywatne w ramach spłaty długów. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W początkach XVII w. rozbudowano rabsztyńską twierdzę w stylu renesansowym. Częściowo zatraciła ona charakter obronny. U podnóża zamku górnego powstał zamek dolny z trójskrzydłowym pałacem o dwóch kondygnacjach, w którym było 40 pokoi. Całość oddzielona była od reszty wzgórza głęboką fosą. W czasie potopu wycofujące się wojska szwedzkie splądrowały i zniszczyły zamek, którego już nie odbudowano. Częściowo był jeszcze używany do początków XIX wieku, potem został opuszczony. W drugiej połowie XIX w. poszukiwacze skarbów wysadzili jedyną zachowaną część zamku – basztę oraz mury zamku dolnego.
Koniec zwiedzania na dziś. Pora wracać. GPS postanawia nas pognębić do reszty i wytycza nową trasę, tym razem wyliczając, że do domu mamy jeszcze ponad 120 km. Tego już za wiele. Robi się przecież późno, nie chcemy utknąć po ciemku w lesie, a na ekranie zobaczyć komunikat „bateria wyczerpana”. Decydujemy się na powrót głównymi drogami. Spora ilość podjazdów i teren sprawiły, że ostatnie kilometry dłużą się niesłychanie, czasem mam wrażenie, że zasnę jadąc. Robimy częste postoje, żeby trochę się rozbudzić. Siodełko uwiera coraz mocniej…
Ale… wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wreszcie dom i wygodne łóżeczko. Jak słodko się śpi po takiej wycieczce… :)
Kellysek porównuje miniaturę z oryginałem© niradhara
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Początkowo jechaliśmy znanymi nam dobrze drogami. Pierwsza ciekawostka to przydrożna ekspozycja starych motorów w Chełmku.
pirat drogowy© niradhara
co jeden to ładniejszy© niradhara
pojazd uprzywilejowany© niradhara
Było zimno, mżył deszcz. Taka pogoda utrzymywała się aż do Jaworzna. Tu mały quiz. Z czego Jaworzno słynne jest na całą Polskę?
postój na rynku w Jaworznie© niradhara
Część z Was odpowiedziała może, że jest tu duża elektrownia, inni pomyśleli o siedzibie OKE, a jeszcze inni, że Jaworzno, jak Rzym, położone jest malowniczo na wzgórzach…
nawet rynek nie jest płaski© niradhara
Otóż, Panie i Panowie, Jaworzno słynie głównie z tego, że mieszka tu wspaniały biker Vanhelsing :)
GPS zdawał egzamin, prowadził nas bocznymi drogami, czasem terenem. Chmury się rozproszyły, słoneczko zaczęło przygrzewać i jechało się naprawdę bardzo przyjemnie.
trzeba szybko spakować aparat i uciekać przed komarami© niradhara
to podobno Dąbrowa Górnicza© niradhara
Pierwszym zabytkiem na trasie był kościół pw. Św. Marka w Rodakach. W formie dziś istniejącej został zbudowany w 1601 r. Kościółek jest konstrukcji zrębowej, jednonawowy z prezbiterium na zewnątrz niewyodrębnionym. Od północy zakrystia i otwarte soboty. Wieżyczka ma sygnaturkę kształtu barokowego. Ołtarz główny barokowy z wizerunkiem św. Marka. Obok dzwonnica drewniana konstrukcji słupowej o ścianach pochyłych i siodłowym dachu. Niedawno chyba był remontowany, bo deski wyglądają jak nowe.
ten zabytek pachnie świeżością© niradhara
Dojeżdżamy na Podzamcze. Za nami ponad 100 km i pomimo spożytych w drodze kanapek, jesteśmy koszmarnie głodni. W „Stodole” rzucamy się na pierogi, zmiatając je z talerzy w rekordowym tempie.
w "Stodole"© niradhara
Wzniesiony w XIV przez ród Włodków Sulimczyków, później przebudowywany zamek w Ogrodzieńcu, leży na najwyższym wzniesieniu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej - Górze Zamkowej. Pierwsze umocnienia stanęły tu za panowania Bolesława Krzywoustego i przetrwały do 1241 roku, kiedy to najazd tatarski zrównał je z ziemią. Na ich miejscu w połowie XIV wieku zbudowano zamek gotycki - siedzibę rodu rycerskiego Włodków Sulimczyków. Warownia była doskonale wkomponowana w teren: z trzech stron osłaniały ją wysokie skały, a obwód zamykał kamienny mur, wjazd prowadził wąską szczeliną między skałami.
ruiny widać z daleka© niradhara
XVI-wieczna przebudowa, gdy właścicielami zostali krakowscy Bonerowie, przekształciła zamek w renesansową rezydencję. Warownia składała się z rozbudowanego, trzywieżowego zamku górnego oraz obszernego przedzamcza. Następnie zamek przechodził w ręce Ligęzów oraz Firlejów. W 1655 roku podczas potopu szwedzkiego zamek został zdobyty przez wojska szwedzkie, które stacjonowały w nim prawie dwa lata, rujnując znaczną część zabudowań. W 1702 roku również nie oparto się szwedzkiemu szturmowi. Pożar strawił wówczas ponad połowę zamku. Praktycznie nie podjęto już jego odbudowy. Ostatni mieszkańcy opuścili zrujnowaną warownię około 1810 roku.
kiedyś musiał być piękny© niradhara
Zamek zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Cykam mu więc tylko fotkę i udajemy się do Parku Zamków Jurajskich. Są tu, odtworzone na podstawie dokumentacji historycznej, makiety zamków i warowni, skonstruowane w skali 1:25.
Park Zamków Jurajskich© niradhara
makieta zamku w Smoleniu© niradhara
Można też obejrzeć repliki maszyn oblężniczych z okresu średniowiecza m.in. katapultę, trebusz – maszyny miotające pociski, balistę – rodzaj kuszy na kołach i inne.
Piotrek podziwia machiny wojenne© niradhara
Z Ogrodzieńca udajemy się do Ryczowa, gdzie znajdują się ruiny strażnicy z XIV wieku. Ruiny są na skale, słabo widoczne. Nie zauważyłam ich, a że był akurat fajny zjazd, zatrzymałam się kilometr dalej, zdziwiona, że Piotrek został gdzieś w tyle. Zatem, kto chce zobaczyć fotkę, musi zajrzeć na jego blog.
widoczek z drogi© niradhara
Jedziemy do Bydlina. Najpierw asfaltem, a potem czerwonym szlakiem rowerowym pomiędzy Górami Bydlińskimi a Lisią Górą. Przejechanie tędy ciężkim rowerem trekkingowym, na stosunkowo wąskich oponach, objuczonym sakwami, jest dla mnie koszmarem. Bojąc się wywrotki i stłuczenia lustrzanki, część trasy pokonuje per pedes.
początek nie jest najgorszy© niradhara
górsko-leśna masakra© niradhara
tu powinni wreszcie wykosić© niradhara
Wreszcie docieramy do zamku Bydlin. Ruiny rycerskiego zameczku z XIV wieku stoją na wysokim skalnym grzbiecie wapiennym. Z trzech stron znajdowały się bagna, a jedyny łagodny stok wzgórza przecięto fosą. Niewielki dziedziniec przylegał do wieży od strony południowo-wschodniej, a całość otaczał mur. W 2 połowie XVI wieku zamek znalazł się w rękach Jana Firleja, który przerobił go na zbór ariański. Później jeszcze raz zamek zmieniał funkcje - w 1594 roku syn Jana, Mikołaj, przekształcił go w kościół katolicki św. Krzyża. Kilkakrotnie odbudowywano kościół po napadach, jednak ostatecznie w końcu XVIII wieku został opuszczony i popadł w ruinę.
ruiny zamku Bydlin© niradhara
ścieżka wokół zamku© niradhara
Dalej zaczyna się dzień świstaka. Piotrek kilkakrotnie zmienia decyzję co do trasy. Jedziemy, jedziemy, pokonując kolejne paskudne podjazdy, a GPS wciąż podaje, że do domu jest 95 km. Nieco wkurzona wyciągam moją ukochaną papierową mapę i dzięki niej dojeżdżamy do Rabsztyna.
Pierwotny zamek, o którym wzmianki pochodzą z XIII w., był drewniany. Murowany wybudowany został za Kazimierza Wielkiego, po którego śmierci przeszedł w ręce prywatne w ramach spłaty długów. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W początkach XVII w. rozbudowano rabsztyńską twierdzę w stylu renesansowym. Częściowo zatraciła ona charakter obronny. U podnóża zamku górnego powstał zamek dolny z trójskrzydłowym pałacem o dwóch kondygnacjach, w którym było 40 pokoi. Całość oddzielona była od reszty wzgórza głęboką fosą. W czasie potopu wycofujące się wojska szwedzkie splądrowały i zniszczyły zamek, którego już nie odbudowano. Częściowo był jeszcze używany do początków XIX wieku, potem został opuszczony. W drugiej połowie XIX w. poszukiwacze skarbów wysadzili jedyną zachowaną część zamku – basztę oraz mury zamku dolnego.
ruiny zamku Rabsztyn© niradhara
Koniec zwiedzania na dziś. Pora wracać. GPS postanawia nas pognębić do reszty i wytycza nową trasę, tym razem wyliczając, że do domu mamy jeszcze ponad 120 km. Tego już za wiele. Robi się przecież późno, nie chcemy utknąć po ciemku w lesie, a na ekranie zobaczyć komunikat „bateria wyczerpana”. Decydujemy się na powrót głównymi drogami. Spora ilość podjazdów i teren sprawiły, że ostatnie kilometry dłużą się niesłychanie, czasem mam wrażenie, że zasnę jadąc. Robimy częste postoje, żeby trochę się rozbudzić. Siodełko uwiera coraz mocniej…
chwila wytchnienia na rynku w Oświęcimiu© niradhara
a tam piją piwo© niradhara
Ale… wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wreszcie dom i wygodne łóżeczko. Jak słodko się śpi po takiej wycieczce… :)