Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2017

Dystans całkowity:166.70 km (w terenie 4.00 km; 2.40%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:1840 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:33.34 km
Więcej statystyk

z widokiem na Góry Opawskie

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Jak wspominałam w ostatnim wpisie, okolice Gór Opawskich to wspaniałe tereny dla rowerzystów. Wyznaczono tu wiele tras rowerowych, zadbano o informację turystyczną, wybudowano wieże widokowe. Od jednej z nich, znajdującej się w Wieszczynie, zaczynamy dzisiejszą przejażdżkę.






Najbardziej charakterystycznymi punktami w okolicy są szczyty Biskupiej Kopy i Srebrnej Kopy. Dla turystów preferujących wycieczki piesze wytyczono kilka prowadzących na nie szlaków z Pokrzywnej i Jarnołtówka. Pstrykamy obowiązkowe fotki i jedziemy dalej.






Pustą i ciekawą widokowo drogą dojeżdżamy do stadniny w Chocimiu. Tu stoimy jakiś czas i podziwiamy popisy dzielnych amazonek i ich wspaniałych rumaków.









Kolejny punkt w naszym planie to ruiny klasztoru kapucynów, znajdujące się gdzieś na Kaplicznej Górze. Zjeżdżamy zatem w teren i zaczynamy poszukiwania. Zapominamy jednak, że znajdujemy się w miejscu znanym z działalności czarownic i ich mistrza diabła. Ten ostatni skutecznie gmatwa nasze ścieżki i doprowadza do tajemniczego, ogrodzonego drutem kolczastym miejsca. Na klasztor nam to nie wygląda i zrezygnowani rozpoczynamy powrót do cywilizacji.






Dojeżdżamy do rogatek Prudnika. Na chwilę zatrzymujemy się przy barokowej kaplicy św. Antoniego i zamku Fipperów. Omijamy centrum i jedziemy w stronę Łąki Prudnickiej, gdzie znajduje się najbardziej interesujący nas obiekt.






Początki wsi Łąka Prudnicka przypadają na okres po  1241 roku, kiedy to miała miejsce kolonizacja tych terenów, spustoszonych uprzednio przez najazd tatarski. Osada trafiła wówczas w ręce książąt niemodlińskich. Prawdopodobnie to oni wznieśli tu w XV wieku murowany zamek. W roku 1481 kasztelanię prudnicką wraz z Łąką kupił rycerski ród von Wurben. W roku 1592 wieku wieś stała się własnością rodziny Tschentschau-Mettich. Nowi właściciele w kilku etapach przebudowali zamek zgodnie z ówczesną modą na renesansową rezydencję. Powstało czteroskrzydłowe założenie z wewnętrznym dziedzińcem. Budynki były dwukondygnacyjne częściowo podpiwniczone.  Po roku 1825 obiekt kilkukrotnie zmienił właściciela.  W latach 1875-83 miała miejsce neogotycka przebudowa. Wzniesiona została wtedy w narożniku płd-zach kwadratowa wieża. 



W marcu 1945, w obawie przez zbliżającym się frontem, właściciele opuścili  swą posiadłość.  Pozostawiony bez opieki zamek został ograbiony i zdewastowany. W latach 50-tych XX wieku był użytkowany przez Stadninę Koni w Prudniku. Na początku XXI wieku stał się własnością prywatną. W roku 2006 został zlicytowany przez komornika. Kupił go przedsiębiorca z Podhala zapewniając, że szybkim czasie powstanie tu centrum hotelowo - restauracyjne. Niestety, żadne prace konserwatorskie ani zabezpieczające nie zostały przeprowadzone. 






Właściciel zamku wyjechał do USA i ślad po nim zaginął. Konserwator zabytków  nie jest w stanie przeprowadzić nawet formalnej kontroli obiektu,  w którym doszło już do katastrofy budowlanej (zawalił się dach, zapadły się podłogi w pomieszczeniach). Inspekcja może być bowiem przeprowadzona tylko w obecności właściciela lub jego przedstawiciela.  



Z Łąki Prudnickiej do Pokrzywnej prowadzi wzdłuż Złotego Potoku ścieżka rowerowa. Camping, na którym mieszkamy, znajduje się w Złotej Dolinie. Wiele tu nazw upamiętniających fakt, że niegdyś eksploatowano znajdujące się w okolicy złoża szlachetnego kruszcu. My niestety nie mieliśmy szczęścia i nie znaleźliśmy ani jednej złotej bryłki. Za to prawdziwym skarbem okazał się campingowy basen. To wspaniały finał rowerowej wycieczki, w tak upalny dzień jak dziś :)









magneticlife.eu because life is magnetic

szlak czarownic

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Cud to wielki, mówiąc szczerze,
Kajman znowu na rowerze.
To nie bajka, tylko fakt,
ruszył na czarownic szlak :)



"Szlak czarownic po czesko - polskim pograniczu" to projekt zrealizowany przez Starostwo Powiatowe w Nysie, współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. W ramach projektu wytyczono szlak rowerowy biegnący przez miejsca związane z "polowaniem na czarownice". Od dawna już chcieliśmy zwiedzić te tereny i wreszcie się udało. Na miejsce wypadowe wybraliśmy uroczy camping w Pokrzywnej. Na pierwszą wycieczkę rowerową ruszamy w stronę czeskiej miejscowości Zlate Hory.



Dokumentem, który zapoczątkował prowadzone na wielką skalę prześladowania kobiet, była bulla papieża Innocentego VIII "Summis desiderantes" z 1484 roku, a wkrótce dwaj dominikańscy inkwizytorzy napisali słynny tekst o magii  "Młot na czarownice" (Malleus maleficarum). Znaleźć w nim można było m.in. stwierdzenia, że plotka jest przesłanką wystarczającą do oskarżenia, a żywa obrona jest świadectwem opętania podsądnej przez diabła. Szczegółowo wyłożone są sposoby wymuszania zeznań – z rekomendowaną kolejnością stosowania tortur włącznie. Wskazane jest używanie rozpalonego żelaza i golenie całego ciała podsądnej w poszukiwaniu znaków diabła. W Złatych Horach najwięcej stosów zapłonęło w 1651 roku, trawiąc 54 ofiary polowań na czarownice. Stos rozpalano na wzgórzu poza miastem. Procesy czarownic były zyskownym przedsięwzięciem dla władz i duchownych.  W zachowanym rachunku za spalenie 11 czarownic i czarowników, opiewającym łącznie na 425 talarów, wymienione są m. in. kwoty 9 talarów dla burmistrza, 18 talarów dla wójta, 18 talarów dla sędziów i 351 talarów dla biskupa. 



Ze względu na długie tradycje w poszukiwaniu i wytapianiu złota, w pobliżu Zlatych Hor znajduje się  skansen górniczy "Zlatorudne mlyny".  Dojeżdżamy do niego leśną ścieżką i rozczarowanie - za wstęp nie można zapłacić kartą, a my nie mamy niestety czeskich koron. Robimy więc tylko fotkę jedynego widocznego obiektu i ruszamy dalej - do Polski.



Dojeżdżamy do Gluchołaz. Miasto zostało założone w XIII wieku, przez biskupa Wawrzyńca. Początkowo w zakolu rzeki Białej był warowny gród i zamek Ziegenhals (Kozia Szyja). Jedyną zachowaną wieżą średniowiecznych murów miejskich jest Wieża Bramy Górnej. Wzmiankowana była już w 1418 roku. Około 1600 roku podwyższono ją do obecnej wysokości 25 metrów i zwieńczono renesansową attyką. W 1903 r. wieżę nakryto hełmem w postaci ceglanej piramidy.



Głuchołaski rynek, zbudowany na planie prostokąta, należy do największych na Śląsku. Kamienice wokół rynku pochodzą z okresu odbudowy po wielkim pożarze miasta w 1834 r. Usytuowany obok rynku kościół św. Wawrzyńca powstał w drugiej połowie XIII wieku. Gotycka świątynia została przebudowana na barokową w wieku XVIII.





W 1651 roku powołano w Głuchołazach filię nyskiego sądu dla czarownic. Do miasta przybyło dwóch inkwizytorów i kat. Oskarżonych o czary więziono w lochach nieistniejącego już dziś ratusza. Do dyspozycji kata była izdebka tortur, która mieściła się obok. Sprowadzono tam tzw. "tron czarownic" czyli fotel najeżony gwoździami. Nikt z podsądnych nie wytrzymał więcej, niż 8 dni tortur.  Wyroki wykonywano na Szubienicznej Górze. Kat, oprócz zapłaty w talarach, otrzymywał również wino dla dodania odwagi.



Rejon Głuchołaz to wymarzone miejsce dla rowerzystów. Znajdziecie tu wiele wytyczonych tras rowerowych, informacje turystyczne w każdej miejscowości, a w nich darmowe mapki i przewodniki. Do tego cisza, spokój i piękne widoki, z królującą nad okolicą Biskupią Kopą. Naprawdę warto tu przyjechać :)
















magneticlife.eu because life is magnetic

spotkanie z bestią

Sobota, 5 sierpnia 2017 · Komentarze(3)
Rano, za dziesięć czwarta. Według Funia to świetna pora, żeby wstać. Próbuję go ignorować, ale naprawdę trudno jest spać będąc lizanym po nosie. Imię naszego psiaka zostało wybrane w wyniku ogłoszonego onegdaj na Bikestats konkursu, zaczynam się jednak ostatnio zastanawiać, czy nie dołożyć mu przydomka Pobudnik Namolny ;)

No cóż, przynajmniej zaliczam kolejny rowerowy świt.  Robione wczesnym rankiem zdjęcia są najefektowniejsze, gdy ubarwione kryjącym się jeszcze za horyzontem słońcem chmury odbijają się w wodzie. Zaczynam więc od mostu tęczowego na Sole.



Kolejny przystanek na pieszo-rowerowej kładce do Kęt. Usiłuję uchwycić jakiś fajny kadr z widokiem na góry, ale niebo powlokła właśnie ponura kołderka, światło jest banalne i nic  mi z focenia nie wychodzi. Może w drugą stronę będzie lepiej? Opieram się o barierkę... OMG... Co za bestia!  Fala paniki rodzi się w żołądku, ściska serce i dociera do głowy. Jeśli zejdę tu na zawał, to nie tylko bestia, ale wszystkie jej dzieci i wnuki będą miały co jeść do końca życia! Są przecież mięsożerne. Stoję sparaliżowana. Bestia łypie okiem i czeka na mój nieuważny ruch... Cofam się powoli, by nie wpaść w sieci. Udało się. Serce wali jeszcze jak oszalałe, ale nie mogę przecież tak po prostu odjechać. Muszę, po prostu muszę jej zrobić zdjęcie, by ostrzec innych. Jak mawiał klasyk - nie jedźcie tą drogą ;)






Zrobione. A teraz byle dalej stąd, najlepiej gdzieś do cywilizacji, gdzie tak straszliwe niebezpieczeństwa nie czyhają na niewinne rowerzystki. Uliczki Kęt są jeszcze wyludnione. Miasteczko nadal śpi. Niech śpi, nie będę go budzić. Jadę dalej.



Fragment zielonego szlaku rowerowego pomiędzy Malcem a Osiekiem to jedno z tych miejsc, które szczególnie lubię. Rozległa przestrzeń, malownicze pagórki. Powiewy wiatru delikatnie pieszczą skórę. Kraina łagodności jest jeszcze pusta i tak cicha, że wydaje się wręcz nierealna. 









Dojeżdżam wreszcie nad stawy w Malcu. Miałabym ochotę jechać dalej, ale uświadamiam sobie, że nie zabrałam nic do jedzenia, a głód powoli daje o sobie znać. Gorzka kawa i serek homogenizowany to jednak trochę mało, jak na śniadanie. W najbliższej okolicy nie ma, o ile pamiętam, żadnych sklepów,  pora więc wracać do domu. Ot, proza życia.






Powrotna droga do romantycznych już nie należy. Minęła złota godzina. Aparat bezczynnie spoczywa w sakwie. No, z jednym wyjątkiem. Taka broda aż się prosi o portrecik, nie sądzicie?  :)






magneticlife.eu because life is magnetic

barwy świtu

Czwartek, 3 sierpnia 2017 · Komentarze(7)
Czy wiecie, że każdego dnia aż trzy razy wstaje świt…

Pierwszy jest świt astronomiczny. To okres przed wschodem Słońca, gdy jego promienie (brzask) na tyle rozświetlają niebo, że najsłabsze gwiazdy przestają być widoczne. Niebo przestaje być czarne, a instrumenty astronomiczne zaczynają rejestrować znaczący wzrost jasności tła nieba. Astronomowie odkładają lunety i kończą pracowitą noc. Świt astronomiczny ma miejsce, kiedy środek tarczy Słońca znajduje się już wyżej niż 18° poniżej linii horyzontu i trwa do momentu, gdy środek tarczy Słońca przekroczy wysokość 12° poniżej linii horyzontu.



Po nim następuje świt żeglarski (nawigacyjny lub nautyczny) – czas przed wschodem Słońca, gdy horyzont i krajobraz stają się na tyle widoczne, że możliwa staje się nawigacja w oparciu o oświetlone brzaskiem obiekty na ziemi lub morzu, a na niebie są jeszcze widoczne najjaśniejsze gwiazdy, wobec których można określić pozycję. Świt żeglarski występuje w czasie, gdy środek tarczy Słońca znajduje się już wyżej niż 12° poniżej linii horyzontu, ale ciągle poniżej 6° poniżej linii horyzontu.

Ostatni jest świt cywilny (kalendarzowy) – to czas przed wschodem Słońca, kiedy środek tarczy Słońca znajduje się już wyżej niż 6° poniżej linii horyzontu. Jest na tyle widno, że nie czujemy już konieczności oświetlania drogi. Zaczyna się nowy dzień…



Dziś Funio urządził mi pobudkę na tyle wcześnie, że mogłam zobaczyć wszystkie trzy świty ;) Wprawdzie, zanim wypiłam kawę i wsiadłam na rower, świt nautyczny właśnie się kończył, ale dane mi było podziwiać i uwieczniać wstawanie dnia.

Pierwsze budzą się ptaki. Na dworze (uwaga - tłumaczenie dla mieszkańców Krakowa i okolic: po Waszemu to będzie „na polu”) jest szaro, małych śpiewaków  nie można jeszcze zobaczyć, ale już słychać ich radosny świergot. Potem budzą się samoloty… Przecinają ciemne jeszcze niebo złotymi smugami, unosząc ludzi i ich marzenia gdzieś hen, na krańce Ziemi.



Stanowczo najmniej romantyczne jest dla rowerzysty budzenie się tirów. Zwłaszcza, gdy droga, którą się porusza, jest wąska i nie ma pobocza. Uciekając przed ich wielkimi, metalowymi cielskami zjeżdżam w Międzybrodziu Bialskim nad brzeg jeziora. Słońce jeszcze kryje się za górami, barwiąc tylko potargane obłoki i rzucając pierwsze plamy światła na wyżej położone domy. Cisza. Czasem słychać tylko pluskanie ryb. Za kilka godzin będzie tu tłok i gwar, ale teraz czuję się tak, jakbym miała całe jezioro tylko dla siebie.







Gdy dojeżdżam do Międzybrodzia Żywieckiego, zza gór wyłania się wreszcie wielka kula światła.



W kilka chwil świat ożywa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozpoczynają miodobranie pracowite pszczoły, dzikie kaczki nurkują w poszukiwaniu czegoś smacznego na śniadanie. Okalające jezioro góry, przystrojone strzępkami mgły, zdają się srebrzyć w pierwszych promieniach słońca.







Magiczny spektakl trwa niestety tylko chwilę. Im więcej światła, tym bardziej banalny staje się widok.



Za chwilę, jako ostatni, obudzą się turyści. Zapełnią kąpieliska, rzucą się do łódek i rowerów wodnych. Brzegi zaroją się od wędkarzy. Niechaj dobre duchy jeziora mają w opiece nieszczęsne ryby! Nie chcę na to patrzeć. Wracam do domu.




magneticlife.eu because life is magnetic

ptasia przejażdżka

Środa, 2 sierpnia 2017 · Komentarze(1)
Natarczywy, wilgotny język obudził mnie o 5 rano.  Próżno tłumaczyłam Funiowi, że chciałabym jeszcze pospać. Radosnym szczekaniem oznajmił, że  szkoda dnia na wylegiwanie się w łóżku. No cóż zwlokłam się... Zaparzyłam kawę i wspólnie podziwialiśmy wschód słońca. Tak naprawdę nie wiem, na ile psy są wrażliwe na piękno takich widoków, ale Funio patrzył w kierunku wolno wznoszącej się złotej kuli i radośnie merdał ogonem. Pomyślałam, że skoro już nie śpię, to warto wybrać się na przejażdżkę, zanim temperatura nie stanie się tropikalna.



Pomysł okazał się dobry, bo w okolicach Starej Wsi udało mi się pstryknąć fotkę czapli, z natury płochliwej i trudnej do uwiecznienia. Może powinnam częściej zamawiać u Funia budzenie?  ;)








magneticlife.eu because life is magnetic