spotkanie z bestią

Sobota, 5 sierpnia 2017 · Komentarze(3)
Rano, za dziesięć czwarta. Według Funia to świetna pora, żeby wstać. Próbuję go ignorować, ale naprawdę trudno jest spać będąc lizanym po nosie. Imię naszego psiaka zostało wybrane w wyniku ogłoszonego onegdaj na Bikestats konkursu, zaczynam się jednak ostatnio zastanawiać, czy nie dołożyć mu przydomka Pobudnik Namolny ;)

No cóż, przynajmniej zaliczam kolejny rowerowy świt.  Robione wczesnym rankiem zdjęcia są najefektowniejsze, gdy ubarwione kryjącym się jeszcze za horyzontem słońcem chmury odbijają się w wodzie. Zaczynam więc od mostu tęczowego na Sole.



Kolejny przystanek na pieszo-rowerowej kładce do Kęt. Usiłuję uchwycić jakiś fajny kadr z widokiem na góry, ale niebo powlokła właśnie ponura kołderka, światło jest banalne i nic  mi z focenia nie wychodzi. Może w drugą stronę będzie lepiej? Opieram się o barierkę... OMG... Co za bestia!  Fala paniki rodzi się w żołądku, ściska serce i dociera do głowy. Jeśli zejdę tu na zawał, to nie tylko bestia, ale wszystkie jej dzieci i wnuki będą miały co jeść do końca życia! Są przecież mięsożerne. Stoję sparaliżowana. Bestia łypie okiem i czeka na mój nieuważny ruch... Cofam się powoli, by nie wpaść w sieci. Udało się. Serce wali jeszcze jak oszalałe, ale nie mogę przecież tak po prostu odjechać. Muszę, po prostu muszę jej zrobić zdjęcie, by ostrzec innych. Jak mawiał klasyk - nie jedźcie tą drogą ;)






Zrobione. A teraz byle dalej stąd, najlepiej gdzieś do cywilizacji, gdzie tak straszliwe niebezpieczeństwa nie czyhają na niewinne rowerzystki. Uliczki Kęt są jeszcze wyludnione. Miasteczko nadal śpi. Niech śpi, nie będę go budzić. Jadę dalej.



Fragment zielonego szlaku rowerowego pomiędzy Malcem a Osiekiem to jedno z tych miejsc, które szczególnie lubię. Rozległa przestrzeń, malownicze pagórki. Powiewy wiatru delikatnie pieszczą skórę. Kraina łagodności jest jeszcze pusta i tak cicha, że wydaje się wręcz nierealna. 









Dojeżdżam wreszcie nad stawy w Malcu. Miałabym ochotę jechać dalej, ale uświadamiam sobie, że nie zabrałam nic do jedzenia, a głód powoli daje o sobie znać. Gorzka kawa i serek homogenizowany to jednak trochę mało, jak na śniadanie. W najbliższej okolicy nie ma, o ile pamiętam, żadnych sklepów,  pora więc wracać do domu. Ot, proza życia.






Powrotna droga do romantycznych już nie należy. Minęła złota godzina. Aparat bezczynnie spoczywa w sakwie. No, z jednym wyjątkiem. Taka broda aż się prosi o portrecik, nie sądzicie?  :)






magneticlife.eu because life is magnetic

Komentarze (3)

liczba studzienek na tej drodze prowadzącej do rynku w Kentucky nie przestaje mnie zadziwiać :DDDD ps. bestia świetna! ;)

k4r3l 17:54 poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Piękne fotografie :)
Bestia zastawiła sieci, a broda jaka zadbana...

malarz 04:53 niedziela, 6 sierpnia 2017
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa akzes

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]