Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:641.96 km (w terenie 27.00 km; 4.21%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:4566 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:53.50 km
Więcej statystyk

szlakiem architektury drewnianej

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(14)
Po koszmarnie męczącym tygodniu nic mi się nie chciało. Marzyłam tylko o tym, żeby się położyć w słońcu i rozkoszować zapachem kwitnących drzew i świeżo skoszonej trawy. Niespodziewanie Piotrek oznajmił mi, że do pierwszego tysiąca kilometrów w tym roku brakuje mu jeszcze stu czterech i tyle właśnie musimy dzisiaj przejechać. No i żegnaj słodkie lenistwo! Zaczął coś opowiadać o szlaku architektury drewnianej – ok, będzie jak chcesz, tylko drobna korekta – zamiast na północ pojedziemy na południe :)

cała droga moja © niradhara


Na południe, w stronę gór, oznacza niestety konieczność przyjechania kilkunastu kilometrów w towarzystwie zmotoryzowanych mieszczuchów, pędzących drogą wzdłuż kaskady Soły na długi weekend. Jazda w spalinach nie jest moją ulubioną rozrywką, szybko więc zjeżdżamy z głównej drogi w stronę Rychwałdu. Tu, na północnych stokach Pasma Pewelsko-Ślemieńskiego, w jego zachodniej części znajduje się znane sanktuarium maryjne.

sanktuarium w Rychwałdzie © niradhara


Sanktuarium to kościół św. Mikołaja z cudownym obrazem Matki Bożej Rychwałdzkiej, Pani Ziemi Żywieckiej. Pochodzący z początku XV w. obraz nieznanego autora, wykonano na desce lipowej o rozmiarach 91,5 cm na 113,5 cm. W 1655 r. podarowała go kościołowi w Rychwałdzie właścicielka dóbr ślemieńskich - Katarzyna z Komorowskich Grudzińska. W 1965 r. obraz został koronowany koronami papieskimi przez kardynałów Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyłę. Od XVII wieku sanktuarium jest miejscem licznych pielgrzymek z Żywiecczyzny, a także innych stron naszego kraju oraz ze Słowacji.

ołtarz główny © niradhara


cudowny obraz © niradhara


Murowany kościół w stylu barokowym wybudowano w połowie XVIII w. Najcenniejszym elementem wystroju jest ołtarz główny w tzw. stylu rejencji (przejściowym między barokiem i rokoko). Podobnie jak dwa ołtarze boczne w prezbiterium i ambona, jest dziełem Szymona Gogolczyka z Frydka.

organy © niradhara


ambona © niradhara


ołtarz boczny 1 © niradhara


ołtarz boczny 2 © niradhara


Kościół jest przepiękny, pora jednak ruszać dalej. Droga z Rychwałdu w stronę Żywca jest bardzo malownicza. W dodatku niemal pusta i jedzie się naprawdę wyśmienicie :)

opuszczamy Rychwałd © niradhara


panoramka okolic Rychwałdu © niradhara


A właściwie byłoby wyśmienicie, gdyby nie te nadciągające czarne chmury i ponure odgłosy grzmotów. Pilnie obserwujemy niebo, zastanawiając się czy złapie nas burza, czy też zdołamy uciec.

droga z Rychwałdu do Żywca © niradhara


widoczek z drogi 1 © niradhara


widoczek z drogi 2 © niradhara


widoczek z drogi 3 © niradhara


W drodze do Żywca mijamy dwór Kępińskich. Projekt młodopolskiego dworu w Moszczanicy sporządził krakowski artysta Eugeniusz Dąbrowa-Dąbrowski. Dwór tak spodobał się Józefowi Piłsudskiemu, że wraz ze swoją świtą postanowił w 1934 r. spędzić tu wakacje. W ramach przygotowań doprowadzono do dworu prąd elektryczny, na co w innych warunkach czekano by jeszcze w tej wsi kilka lat. Dom został zupełnie przemeblowany, przy czym jego centralnym punktem stał się wielki mahoniowy stół przeniesiony z salonu do gabinetu, gdzie Piłsudski często aż do świtu konferował ze sztabowcami. Ponieważ marszałek po takich naradach sypiał do południa, kazał sobie, jeszcze przed przybyciem, zawiesić w sypialni czarne story. Lubił kwiaty, więc ogrodnik codziennie przywoził z Żywca pełen wóz kwiatów, które rozstawiano w gmachu i na tarasie. Hm, ja tam wolałabym mniej kłopotliwych gości.

dworek Kępińskich © niradhara


Znów słychać odgłosy burzy, w związku z czym Piotrek odmawia jazdy boczną drogą, którą chce nas poprowadzić GPS i nieoczekiwanie lądujemy w Żywcu. Fatalnie, jest wprawdzie ścieżka rowerowa, ale kończy się po kilkuset metrach i trzeba lawirować między blachosmrodami, których ilość jest doprawdy spora. Oddychamy z ulgą dopiero gdy skręcamy w stronę Trzebini.

droga przez Trzebinię © niradhara


kolejny widoczek © niradhara



Paskudne chmurzyska nas dogoniły i siąpi coraz mocniej, ale na długim podjeździe taki deszczyk to miły czynnik chłodzący. Piotrek zaczyna marudzić, że przez te podjazdy jedziemy wolno i nie zdążymy przejechać założonych 104 km. Oczywiście jest to moja wina, bo proponując jazdę w rejonie górskim zapomniałam uprzedzić, że teren jest tu trochę pofalowany ;)

Kajman na podjeździe © niradhara


zjazd do Juszczyny © niradhara


Wreszcie docieramy do drewnianego kościoła Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny w Juszczynie Średniej. Zbudowano go w latach 1924-27. Wnętrze jest obite deskami i pomalowane na ciemny kolor. Wyposażenie ma charakter neogotycki. Możemy je podziwiać i sfotografować przez szybę w wewnętrznych drzwiach.

kościół w Juszczynie © niradhara


wnętrze kościoła 1 © niradhara


wnętrze kościoła 2 © niradhara


wnętrze kościoła 3 © niradhara


Jest już pora obiadowa, ale w okolicy na próżno szukać jakiejś restauracji. Uzupełniamy zatem zapas suchego prowiantu i napojów w wiejskim sklepiku. Padający deszcz, znaczne obniżenie się temperatury i pęd powietrza w czasie długiego zjazdu do Cięciny sprawiają, że zaczynam tęsknić za beztrosko pozostawionymi w domu nogawkami.

kościół w Cięcinie © niradhara


Naszym celem jest kościół Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej w Cięcinie. Obecny kościół w swej najstarszej części wzniesiony został w 1542 roku. Aż do roku 1789 funkcjonował jako filia kościoła parafialnego w Radziechowach. W późniejszych latach dobudowano nową zakrystię i skarbiec-oratorium, wydłużono nawę i przesunięto wieżę ku zachodowi. Zbudowano także nowy babiniec i nową wieżyczkę na sygnaturkę. W 1896 roku Antoni Stopka – artysta z Makowa Podhalańskiego, wykonał malarstwo ścienne i stropowe. Wyposażenie wnętrza jest barokowe. Znajdują się w nim liczne ołtarze. Ołtarzem głównym jest ołtarz św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Nieznane jest jego pochodzenie, autorstwo wykonania, ani też fundacja.

wnętrze kościoła © niradhara


w oczekiwaniu na młodą parę © niradhara


Do domu wracamy przez Radziechowy. Deszcz przestał padać, nad nami świeci słońce, zrobiło się niemal upalnie, ale burzowe chmury wciąż krążą po niebie i straszą. Jedne zostały daleko za nami, inne pojawiły się gdzieś nad Bielskiem. Znów loteria – zleje nas czy nie?

Radziechowy - rodzinne strony Autochtona © niradhara


znów goni nas burza © niradhara

Bardzo lubię drogę z Radziechów do Buczkowic. Wytyczono tu czerwony szlak rowerowy. Są zjazdy i podjazdy, mało aut, a przede wszystkim rozległe, piękne widoki. Można tu spotkać wielu bikerów. Piotrkowi też się podoba i przestał narzekać, że nie jest płasko :)

widok na Lipową © niradhara


Żylica © niradhara


dąb w Rybarzowicach © niradhara


Kiedy docieramy do Łodygowic okazuje się, że po raz pierwszy mamy okazję zajrzeć do wnętrza opisywanego już przez nas wcześniej na BS drewnianego kościoła pw. św. Szymona i św. Judy Tadeusza. Szczęście najwyraźniej nam dziś sprzyja :)

kościół w Łodygowicach © niradhara


wnętrze kościoła © niradhara


organy © niradhara


Z Łodygowic wracamy wzdłuż kaskady Soły. Ruch samochodowy w dalszym ciągu jest duży, a droga wąska. Czasem mam wrażenie, że auta nieomal ocierają się o mój rower. W dodatku wiatr postanowił spłatać nam psikusa i wieje prosto w twarz. Brr, jak zimno! Na rozgrzewkę wstępujemy na lody w Porąbce. Radzieccy uczeni już dawno udowodnili, że lody jako posiłek kaloryczny, wcale nie chłodzą tylko rozgrzewają ;)

Jezioro Żywieckie © niradhara


oj, popływałoby się :) © niradhara


Piotrek na bieżąco śledzi wskazania licznika i zamiast kierować się w stronę ciepłego domu, robimy jeszcze pętelkę przez Bujaków. W końcu licznik pokazuje upragnione 104 km, a zarazem pierwszy tegoroczny Piotrkowy tysiączek. Będzie co świętować :)


magneticlife.eu because life is magnetic

w proporcji 1:20

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · Komentarze(29)
Kategoria mixy, Słowacja
A takie słoneczne Święta zapowiadano… W tej części nieba, pod którą my mieszkamy, coś się jednak komuś pomieszało i wczoraj z Niedzieli Wielkanocnej postanowił zrobić Lany Poniedziałek. Noc, dla odmiany, pomylił z innymi świętami i postanowił rozświetlić niebo jak choinkę na Boże Narodzenie. Bębniący o dach deszcz nie zachęcał do wczesnego wstawania. A jednak… dziś, kiedy wreszcie zwlekliśmy się z łóżek, na niebie nieśmiało zaświeciło słońce. „Carpe diem” zakrzyknął radośnie Piotrek i zarządził szybkie pakowanie rowerów na bagażnik auta. (Uwaga: Piotrek nie sepleni i nie chodziło mu o to, że ma ochotę na zjedzenie karpia, po prostu jako wybitny erudyta cytował Horacego.)

burza nad Żarem © niradhara


No to jedziemy! Kierunek – Słowacja, dolina Vratna. Jest to atrakcyjna turystycznie dolina położona w krywańskiej części Małej Fatry. Otacza ją wieniec szczytów: Boboty, Velky Rozsutec, Stoh, Poludnovy Grun, Chleb, Velky Krivan, Kraviarske, Baraniarky, Sokolie. Do Vratnej prowadzi droga z Terchovej przez wąski wąwóz Tiesnavy.

wjeżdżamy w dolinę © niradhara


potok Vratnanka © niradhara


wodospadzik © niradhara




krzyż bez czaszki © niradhara


Wąwóz, którego dnem płynie spieniony potok Vratanka, jest naprawdę niezwykle malowniczy. Przystaję często, by zrobić fotkę. Wściekam się, bo słońce co chwila chowa się za chmurami, a wtedy zdjęcia wychodzą spłaszczone i szare. Czasem odczekuję chwilę, by złapać choćby jeden promyk. Jest tu na co popatrzeć i co uwieczniać na fotkach. Można nieźle poćwiczyć wyobraźnię odgadując zaklęte w skałach kształty.

skalna fantazja © niradhara


Velky Rozsutec © niradhara


Po drodze mijamy nieczynne teraz wyciągi krzesełkowe. Dolina Vratna jest najbardziej znanym ośrodkiem narciarskim w Małej Fatrze i drugim co do wielkości w całej Słowacji (po Jasnej).

na narty już za mało śniegu © niradhara


przed nami Velky Krivan © niradhara


miejscowe kwiatki © niradhara


Droga pnie się cały czas pod górę. Wreszcie dojeżdżamy po podnóża masywu górskiego. Tu znajduje się kolejka gondolowa na Chleb (1647 m n.p.m), z którego można przejść dalej na Velky Kryvan. Niestety, nie z rowerami, więc wracamy ;)

dolna stacja kolejki linowej © niradhara


Piotrek foci wagoniki © niradhara


a one wyglądają tak © niradhara


Wyjeżdżając z domu w pośpiechu, nie wzięliśmy ze sobą nic do jedzenia, a zrobiła się właśnie pora obiadowa. Na szczęście, choć sezon zimowy minął, a letni jeszcze się nie zaczął, znajdujemy czynną restaurację, w której można zapłacić kartą. W dodatku bryndzove pirohy to po prostu rewelka! :)

jedzonko mniam mniam © niradhara


Boboty © niradhara


Z rozkosznie pełnymi brzuszkami kierujemy się w stronę Rozsutca. Nagle czuję, że z nieba coś mi na nos kapie… Ups, skąd wzięły się te czarne chmurzyska, spomiędzy których dochodzą odgłosy podejrzanie przypominające huk gromu?

jeszcze raz Velky Rozsutec © niradhara


oni też usiłują uciec przed deszczem © niradhara


Za pierwsza kroplą pojawiają się następne i już nie mamy wątpliwości, że jedynym słusznym kierunkiem jest parking. Temperatura gwałtownie spada. Piotrek, który nie był przygotowany na takie warunki, trzęsie się z zimna w krótkich spodenkach i cienkiej bluzie.


Sokolie © niradhara


zmarznięty Piotrek © niradhara


formy skalne © niradhara


wąwóz Tiesnavy © niradhara


Piotrek foci skałki © niradhara


może te? © niradhara


a może te? © niradhara


Na szczęście z góry jedzie się szybko. W kilka minut docieramy do samochodu. A tyle jeszcze chcieliśmy zobaczyć – boczną odnogę doliny, muzeum Juraja Janosika, który tu właśnie w Terchowej się urodził, skansen w pobliskiej miejscowości… Przejechaliśmy raptem 12 km rowerami, a 240 km autem, co czyni proporcję 1:20! A jednak nie żałuję, widoki warte były tłuczenia się blachosmrodem, a Janosika jeszcze kiedyś odwiedzimy :)

wreszcie w Terchowej © niradhara


a teraz do ciepłego domu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

więcej atrakcji niż kilometrów

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(16)
Plany były inne. Mieliśmy objechać Jezioro Rożnowskie dookoła. Piotrek bez cienia litości robi mi pobudkę tuż po czwartej rano. Kawa, śniadanie, pakujemy rowery na bagażnik i ruszamy. Zgodnie z planem dojeżdżamy do Tęgoborza. Zatrzymujemy się na parkingu, rozglądamy i na widok pędzących drogą nr 75 wielkich stad tirów zmieniamy plany. Nie mamy zamiaru robić slalomu między nimi.

życie jest piękne © niradhara


Objeżdżamy jezioro autem i ostatecznie na miejsce startu wybieramy Lipie. Błąd. Jestem niewyspana, zmęczona przedświątecznymi porządkami, a zamiast powoli się rozkręcać zaczynamy od ostrego podjazdu. To się po prostu musi zemścić. Nogi zamiast podawać, nadają że chciałyby na leżak, najlepiej razem z resztą ciała. Serducho rytmicznie tłucze mi do głowy: „dziewiętnasty, siedemnasta”, dając do zrozumienia, że skoro tak niewiele dni pozostało do zaplanowanej wizyty u kardiologa, to fajnie byłoby do tego czasu dożyć.

zaczynają się widoczki © niradhara


kapliczka © niradhara


A jednak… Kiedy wreszcie przed nami rozpościera się panorama Jeziora Rożnowskiego, serducho się uspokaja, nogi przestają narzekać, robi się błogo. Chciałoby się tu siedzieć godzinami, chłonąć widok, cieszyć ciepłem słońca i pieszczotą wiatru.

panorama J. Rożnowskiego © niradhara


widoczek z chatką © niradhara


Jezioro Rożnowskie jest sztucznym zbiornikiem wodnym. Powstało w wyniku spiętrzenia wód Dunajca tworzącego na tym odcinku przełom, który od zachodu ograniczony jest Pasmem Łososińskim Beskidu Wyspowego, natomiast od wschodu wzniesieniami Pogórza Ciężkowickiego. Jezioro, zarysem przypominające nieregularne "S", liczy od 18 do 20 km długości, zależnie od stanu wody oraz średnio 1 km szerokości. Tylko w niektórych miejscach szerokość osiąga 2 km. Głębokość zbiornika zmienia się również w zależności od stanu wody - koło zapory wynosi około 30 m, ale w południowej części przy niskich stanach wody tworzą się płycizny i muliska.

rzut oka na północ © niradhara


rzut oka na południe © niradhara


Oczarowani pięknem przyrody, wyciszeni, postanawiamy odpuścić sobie dłuższą jazdę na rzecz zwiedzania i delektowania się widokami. Zjeżdżamy nad jezioro i kierujemy się w kierunku Rożnowa. Nagle zauważamy Drogę Krzyżową poprowadzoną na szczyt wzniesienia, którym właśnie jedziemy. O tej godzinie nie ma tu jeszcze ludzi. Robimy fotki, potem chwila zamyślenia i ruszamy dalej.

droga krzyżowa © niradhara


stacja drogi krzyżowej © niradhara


boleść © niradhara


Z wysokiego brzegu dumnie przeglądają się w toni jeziora ruiny gotyckiego zamku Gryfitów. Chwilę krążę wśród ruin zastanawiając się jak zdziwiliby się niegdysiejszy mieszkańcy zamku, widząc jezioro tam, gdzie w ich czasach płynęła rzeka.

zamek Gryfitów © niradhara


historia © niradhara


romantycznie tu © niradhara


Nieopodal zamku, na stoku wzgórza, stoi drewniany kościół pw. Św. Wojciecha, ufundowany w 1661 r. przez Jana Wielopolskiego. Nie ma wieży, a tylko sygnaturkę wyrastającą pośrodku korpusu. Skrzydła głównego ołtarza stoją rozmontowane na posadzce – na ich miejscu znajduje się rzeźbiona w drewnie, nieco ludowa w charakterze grupa Ukrzyżowania. W bocznym ołtarzu przechowywany jest słynący łaskami, wyzłocony obraz Matki Boskiej, niegdyś podobno wiszący w kaplicy zamkowej Zawiszy Czarnego.

kościółek w Rożnowie © niradhara


chwila skupienia © niradhara


ołtarz © niradhara


W Rożnowie czeka na nas kolejna atrakcja, którą jest renesansowa fortyfikacja obronna. Tu zatrzymujemy się na dłużej. Na zmianę zwiedzamy (ktoś musi przecież pilnować rowerów). Piotrek tylko główną część obiektu, ja zapuszczam się jeszcze do lochów. Są puste, jeśli nie liczyć kilku puszek po piwie i sterty śmieci.

fortyfikacja obronna © niradhara


historia warowni © niradhara


Piotrek zaczyna zwiedzanie © niradhara


kopuła jak w planetarium © niradhara


ściany solidne © niradhara


ktoś ukradł dach © niradhara


tej części Piotrek nie zwiedzał © niradhara


a są tu ciekawe lochy © niradhara


Jeszcze tylko rzut oka na stojący w pobliżu klasycystyczny dwór Stadnickich. We wnętrzu znajdują się ponoć ciekawe malowidła, niestety niedostępne, albowiem dwór jest teraz własnością prywatną.

sielanka © niradhara


zabudowania dworskie © niradhara


Przekraczamy Dunajec i jedziemy szutrową drogą wzdłuż jego brzegu. Od czasu do czasu przejeżdża jakieś auto wzbijając w powietrze tumany pyłu. Po każdym takim przejeździe coraz bardziej przypominamy żywe pomniki.

wiosna to pora remontów © niradhara


widok z mostu © niradhara


droga wzdłuż Dunajca © niradhara


Kolejny most, tym razem przez Łososinę i znajdujemy się na ruchliwej krajówce. Niestety, musimy przejechać nią kilka kilometrów, by dotrzeć do kolejnej atrakcji – zamku Tropsztyn.

kolejny remont © niradhara


przed nami zamek © niradhara


Historia zamku jest niezwykle ciekawa, związana m.in. ze skarbem Inków. Odbudowany na wzór XIV-wieczny zamek można zwiedzać. Niestety tylko w lipcu i sierpniu. Nasze rozczarowanie jest wielkie!

zamknięte do lipca © niradhara


Wracamy na prawy brzeg Dunajca. Tym razem promem. O dziwo – darmowym. To rekompensata za utrudnienia w ruchu spowodowane remontami mostów. W tym miejscu zaczyna się Jezioro Czchowskie – kolejny zbiornik retencyjny na Dunajcu.

zamiast mostu © niradhara


uwaga, odpływamy © niradhara


teraz Kellysek jest rowerem wodnym © niradhara


Jesteśmy w Tropiu. Znajduje się tu kościół pw. śś. Andrzeja Świerada i Benedykta, należący do najstarszych w tej części Polski. Prawdopodobnie ufundował go w 1045 roku Kazimierz Odnowiciel, a legenda i niektóre zapisy wspominają konsekrację dokonaną w 1073 r. przez bp. Stanisława ze Szczepanowa, męczennika. Kościół pierwotnie był jednonawową świątynią z zamkniętym prezbiterium, orientowaną, postawioną z ciosów piaskowca. W XIII wieku od północy dobudowano zakrystię. Dziś z tamtej budowli pozostały wzniesione z ciosów mury prezbiterium, północnej ściany nawy (oraz relikty w ścianie zachodniej. XIV- i XVII wieczne upiększenia i rozbudowy znacznie zmieniły bryłę kościoła - m.in. dobudowane od północy pomieszczenia, kruchta i kaplica.

sanktuarium © niradhara


we wnętrzu © niradhara


balkonik © niradhara


ołtarz boczny © niradhara


Odpoczywamy chwilę na kościelnym placu i ruszamy w dalszą drogę. Jadę pierwsza. Idąca z przeciwka zakonnica, zamiast odpowiedzieć na „szczęść Boże” pyta: „to kolega?”, odpowiadam „to mój mąż”, „… a to właśnie się przewrócił…” Zatrzymuję się, odwracam. Piotrek stoi obok roweru, ogląda najpierw siebie, potem rower. Po chwili wsiada i dogania mnie. Na równej drodze, jadąc z prędkością 10 km/godz. zaliczył OTB. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało, ale skóra zdarta, a żebra stłuczone.

drzewo w kapeluszu © niradhara


dzwonnica © niradhara


Zastanawiamy się nad przyczyną wypadku. Moją pierwszą wersją było, że to święci pustelnicy ukarali Piotrka w ten sposób za palenie papierochów. Teraz jednak myślę, że oni po prostu upominali się o kasę. Żeby zwiedzić kościół należy za 10 zł od osoby wypożyczyć nagranie magnetofonowe o historii zabytku. Podobno tropiański proboszcz w kwestii ceny nie odpuszcza nawet małym dzieciom. Nie wiedzieliśmy o tym, nikt nam nagrania nie proponował i kościół zobaczyliśmy za darmo. Czemu jednak tylko Piotrek został tak brutalnie potraktowany?

Piotrek będzie ten kościół długo pamiętał © niradhara


Dalej jedziemy wzdłuż brzegu Jeziora Rożnowskiego. Na szczęście dla obolałego Piotrka, na tym odcinku drogi nie ma podjazdów. Lajcik :)

trening kanadyjkarza © niradhara


Został nam do zobaczenia jeszcze jeden drewniany kościółek pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Podolu. Dojeżdżamy do niego zbyt późno. W kościele i przed nim stoją tłumy modlących się ludzi. Zwiedzanie wnętrza i robienie fotek musimy sobie odpuścić.

kościół w Podolu © niradhara


Małpia Wyspa © niradhara


Wracamy. Jeszcze tylko zjazd nad jezioro, na cypel położony naprzeciw Wyspy Grodzisko, zwanej też Małpia Wyspą. Woda w jeziorze jest mulista, na brzegu leżą tony śmieci. Nie chcę, żeby to był ostatni obraz z tak ciekawej wycieczki rowerowej. W Lipiach schodzę więc nad wijący się dnem jaru strumień. Woda cicho szumi na omszonych głazach, jak potok płynie czas…

strumień © niradhara


płynie jak życie © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

na Golgotę

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(24)
Podziękowania dla Czecha. Lektura jego blogu stała się dla mnie inspirację do odwiedzenia Golgoty Beskidów.

mea culpa © niradhara


Piotrka wzywają obowiązki. Muszę więc jechać sama. Ranek jest chłodny i mglisty, ale prognozy pogody są zachęcające. Pierwszy przystanek dopiero nad Jeziorem Żywieckim. Widoczność fatalna, fotkę robię tylko z przyzwyczajenia.

Jezioro Żywieckie © niradhara


kościół w Łękawicy © niradhara


Pusta początkowo droga nad jeziorem, w miarę zbliżania się do Żywca zaczyna zapełniać się coraz bardziej blachosmrodami. Przed samym wjazdem do miasta niespodzianka – roboty drogowe. Postój na czerwonym świetle można jednak sensownie wykorzystać.

no i stoimy © niradhara


czerwone światło jest po to, by robić fotki z drogi © niradhara


Na rynku w Żywcu krótki postój na pierwszą przekąskę. Przejazd przez miasto fatalnie zgrał się z porą wychodzenia ludzi z kościołów. Mnóstwo samochodów i ludzi włażących nagle na jezdnię. Koszmar! Byle dalej od miasta…

rozglądam się wokół © niradhara


o! stragany, może kupię jakąś pamiątkę © niradhara


a może jednak nie © niradhara


Za Żywcem jedzie mi się stanowczo lepiej. Ruch jest niewielki, słonko w końcu wyłania się zza chmur. Gdy zaczyna się podjazd przez Przybędzę robi mi się ciepło. Na szczęście mam ze sobą coś lżejszego do przebrania się.

kto twierdzi, że u nas nie ma autostrad? © niradhara


droga przez Przybędzę © niradhara


Wreszcie. Trafiam na drogę prowadzącą na Matyskę. Asfaltu jest chyba tylko 50 metrów. Potem płyty, w dodatku nachylenie drogi rośnie. To nie jest droga dla ciężkiego roweru i zmęczonej życiem kobiety. Trudno, najgorszy fragment biorę z buta :(

jest drogowskaz © niradhara


Kellysek się zmęczył © niradhara


Golgota Beskidów – cel mojego wypadu - to droga krzyżowa wiodąca ze wsi Radziechowy na szczyt wzgórza Matyska (609 m n.p.m.) w Beskidzie Śląskim, gdzie znajduje się Krzyż Milenijny.

droga krzyżowa © niradhara


Słońce znów schowało się za chmury, wieje zimny wiatr, robi się ponuro. Stroma droga prowadzi na szczyt wzgórza. Przy niej stacje drogi krzyżowej. Wokół przestrzeń, zamglone góry i cisza… Wstrząsające wrażenie.

przybijanie do krzyża © niradhara


zdjęcie z krzyża © niradhara


złożenie do grobu © niradhara


Inicjatorem budowy Krzyża Milenijnego i Golgoty Beskidów był ksiądz prałat Stanisław Gawlik, proboszcz parafii radziechowskiej. Krzyż stanął na Matysce końcem 2001 roku, a wkrótce potem rozpoczęły się prace nad zastąpieniem prowizorycznych stacji drogi krzyżowej pomnikami upamiętniającymi ostatnie godziny życia Jezusa Chrystusa. Prace nad stacjami drogi krzyżowej ukończono we wrześniu 2009 roku. Wszystkie rzeźby wykonano według projektów prof. Czesława Dźwigaja.

ten krzyż widać z daleka © niradhara


Na szczycie jest parę osób. Siadam na ławeczce obok sympatycznego bikera. Jemy kanapki, rozmawiamy. Ze świata ducha powoli wracam do rzeczywistości.

panoramka nie bardzo sie udała © niradhara


Widoczność fatalna, nie mogę się jednak powstrzymać przed cykaniem fotek. Góry, nawet przymglone, są piękne. Nie chce mi się stąd odjeżdżać, łudzę się ciągle nadzieją, że a nuż wyjdzie choć na chwilę słońce. Nie wychodzi. Pora ruszać w dalszą drogę.

widok z Matyski - 1 © niradhara


widok z Matyski - 2 © niradhara


widok z Matyski - 3 © niradhara


widok z Matyski - 4 © niradhara


widok z Matyski - 5 © niradhara


widok z Matyski © niradhara


w dali Jezioro Żywieckie © niradhara


Zaczynam zjazd w stronę Radziechów. Na szczęście asfalt. Od czasu do czasu przystaję obok kolejnych stacji. I nagle zgrzyt. Nie uznaję mieszania religii z polityką. A tu proszę JPII, orzeł i jeszcze napis „Solidarność”. Najwyraźniej jestem odosobniona w swoich poglądach.

co tu robi JPII? © niradhara


pożegnanie z Matyską © niradhara


Z Radziechów jadę czerwonym szlakiem na północ. Nie jest zaznaczony na mapie, ale widać znany, bo rowerzystów kręci tu sporo. Nic zresztą dziwnego, bo droga pusta, a widoki ładne.

czerwony szlak rowerowy © niradhara


Skrzyczne coraz bliżej © niradhara


W Kalnej skręcam w stronę Łodygowic. Znajduje się tu dwór, którego najciekawszym, według mnie, elementem jest glazurowany dach. Nie zatrzymuję się jednak dłużej. Chcę jak najprędzej dotrzeć do domu, by uniknąć największego natężenia ruchu. Nie jest bezpiecznie jechać rowerem drogą z Tresnej w stronę Kobiernic w niedzielę wieczór, gdy tabuny zmotoryzowanych mieszczuchów wracają z weekendowego wypoczynku.

pałac w Łodygowicach © niradhara


okienko © niradhara


I znów jazda wzdłuż jeziora Żywieckiego. Na brzegu nie widać już wędkarzy, za to na wodzie jeszcze ruch. Biel żagla pięknie odcina się od głębokiej zieleni wody, niedaleko przystani kołysze się kilka rowerów wodnych. Zaczynam marzyć o wakacjach…

Jezioro Żywieckie © niradhara


samotny biały żagiel © niradhara


sezon wodniacki otwarty © niradhara


pętla się zamyka © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do wariatkowa

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(11)
Budzikom śmierć! W każdym razie temu, który miał mnie dziś rano poderwać do weekendowej setki. Nie wykonał zadania. Choć napełnił dom hałasem straszliwym, ja i tak spałam snem sprawiedliwego… No, a potem było zbyt późno, by wybrać się gdzieś dalej. Nie miałam koncepcji, co by tu z sobą zrobić w takiej sytuacji, więc wolno sączyłam jedną kawę za drugą, aż stężenie kofeiny osiągnęło poziom konieczny do wyrwania z letargu rozleniwionych komórek mózgowych. Eureka! Należałoby wreszcie sfocić dwór w Rajsku. No, to jadę :)

dwór w Rajsku © niradhara


Nie jest to szczególnie ciekawy zabytek i niewiele o nim wiadomo. Na przełomie XVIII i XIX wieku należał do Bobrowskich. Z tego okresu pochodzi pierwsza wzmianka o istnieniu w Rajsku dworu. Z inicjatywy Karola Zwillinga w połowie XIX w. został przebudowany w stylu neogotyckim. Otrzymał wówczas ośmioboczną więżę usytuowaną w narożniku południowo-wschodnim, okazałe narożne sterczyny w formie wieżyczek zwieńczonych krenelażem oraz krenelażową attykę nadwieszoną na konsolkach. Kolejna przebudowa dworu została przeprowadzona na początku XX w. przez Wincentego Zwillinga, a dotyczyła głównie wystroju środkowej części fasady. Obecnie znajduje się tu szpital psychiatryczny. W zapewne wyląduję niebawem na stałe, jeśli sz. pani ministerka nadal będzie reformować oświatę z takim zacięciem i tak sensownie jak do tej pory :(

całkiem ładna wieżyczka © niradhara


Pierwszy cel zaliczony. Teraz pora na wyjaśnienie dręczącej mnie od jakiegoś czasu zagadki. Na mapie Ziemi Oświęcimskiej Wydawnictwa Galileos znajdujący się w Woli kościół św. Urbana zaznaczony jest jako drewniany. Nie figuruje jednak w spisie kościołów leżących na szlaku architektury drewnianej .

Stawy Harmęże © niradhara


królowa polskich rzek © niradhara


gniazdko ciasne, ale własne © niradhara


Wola, ulica Szkolna 29. To tu. Kościół pw. św. Urbana Papieża i Męczennika w Woli poświęcony 17 września 1861 przez wrocławskiego biskupa sufragana Adriana Włodarskiego . Murowany. Więc jednak… to tylko błąd na mapie :(

rozczarowanie © niradhara


Tereny wokół Woli obfitują w szlaki rowerowe, choć krajobraz do najpiękniejszych nie należy. Płasko, gdzie nie spojrzeć jakaś kopalnia. Dobrze, że są chociaż stawy. Kołują nad nimi mewy, głośno krzyczą. Ciekawe, o czym?

KWK Piast II © niradhara


kopalnia Brzeszcze © niradhara


tupot białych mew © niradhara


Stawy Góra © niradhara


Przejeżdżam obok kościoła św. Barbary w Górze. Ten jest drewniany. Przypuszcza się, że pochodzi z końca XV wieku i został ufundowany przez zamożną rodzinę Brodeckich, która była właścicielem Góry przed 1493 rokiem. Pierwsza źródłowa informacja o kościele pochodzi z 1596 roku.

kościół św. Barbary © niradhara


dzwonnica © niradhara


Byłam tu już kilka razy, ale dopiero dziś, po raz pierwszy, mogę zobaczyć wnętrze. Wprawdzie tylko przez szybę w drzwiach, ale lepszy rydz niż nic. Wnętrze jest skromne. To ze względu fakt, że przez pewien czas kościołem zarządzali kalwini. Nie było w tym czasie mensy ołtarzowej a jedynie wolno stojący stół, na wzór kościołów reformowanych. W wyniku rekatolizacji, której podjęli się Habsburgowie, kalwini zostali zmuszeni do opuszczenia Góry i całej ziemi pszczyńskiej.

widziane przez szybkę © niradhara


ołtarz © niradhara


najbardziej podoba mi się sufit © niradhara


ambona © niradhara


Teraz nastawiam GPS na Wilamowice, żeby sprawdzić czy uda się jakoś uniknąć przejazdu przez ruchliwe jawiszowickie ronda. Oczywiście, udało się, tyle że trzeba się było telepać terenem .

trochę wertepów © niradhara


znajomy widok © niradhara


Przed Wilamowicami zobaczyłam przy drodze stadko saren. Właśnie zamierzałam pstryknąć im fotkę, gdy zadzwonił telefon. To Piotrek wrócił z pracy i postanowił wskoczyć na rower i wyjechać mi naprzeciw. Sarny uciekły. Nic to, ważne, że choć kilka kilometrów przejedziemy razem :)

witaj Piotrek :) © niradhara


uwaga, nadlatuje! © niradhara


śmigło w zadek i można lecieć © niradhara


Szanownych Czytelników, których nie zdołałam uśpić przydługim wpisem, zapraszam do rzucenia okiem na nowy rower, który pojawił się w naszej stajni i poczytania opisu kolejnego dnia wyprawy Marcina do Santiago de Compostella.


magneticlife.eu because life is magnetic

suchy prowiant i setka

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(26)
Trasę do Barwałdu zaplanowałam już dawno. Wyruszamy z Piotrkiem przed dziewiątą. Wieje zimny wiatr, ale słońce świeci mocno, żywimy więc nadzieję, że koło południa się ociepli.

z Kajmanem zawsze jest super © niradhara


Droga prowadzi przez Czaniec i Andrychów. Widoczność jest wspaniała, koniecznie trzeba zrobić górkom pamiątkową fotkę.

widoczek z drogi przez Czaniec © niradhara


Dojeżdżamy do Zagórnika, tu zatrzymujemy się na chwilę . Piotrek wnikliwie studiuje graffiti i robi fotki. Ja zresztą też.

dobrze, że ktoś to wreszcie wyremontuje © niradhara


przeznaczenie obiektu zgorszyło Kajmana © niradhara


i poszedł się pomodlić © niradhara


Z Zagórnika kierujemy się w stronę Inwałdu. Najpierw dość uciążliwy podjazd, a potem nagroda – czyli rozległa panorama. Widać stąd pałac w Inwałdzie, który bezskutecznie usiłowałam niedawno sfotografować szukając szczelin w ogrodzeniu. Kolejną nagrodą jest długi zjazd. To lubię.

przed nami Inwałd © niradhara


otoczony murem pałac mozna sfocić z góry © niradhara


a tam w dali Park Miniatur i dinozaury © niradhara


Z Inwałdu jedziemy kawałek główną drogą, a gdy tylko się da uciekamy od ruchu, kierując się w stronę Choczni. Cały czas jedziemy u podnóża Beskidu Małego, możemy więc cieszyć oczy pięknymi widokami.

pod chmurką © niradhara


Omijamy Wadowice, kierując się przez Gorzeń Dolny. Znajduje się tu dworek Zegadłowicza, opisywany już kiedyś przeze mnie na blogu.

przed dworkiem Zegadłowicza © niradhara


Kajman na trasie © niradhara


Skawa © niradhara


Za Wadowicami wracamy na chwilę na główną drogę, żeby popatrzeć na znajdujące się przy niej Collegium Marianum Księży Pallotynów.

opactwo © niradhara


Z głównej drogi skręcamy w kierunku Kleczy Górnej. Znajduje się tu dwór zbudowany w drugiej połowie XIX wieku. Fundatorem był Przecław Sławiński. Budynek usytuowany został na północnym stoku Jaroszowickiej Góry. Równocześnie z dworem wzniesiono pozostałe zabudowania gospodarcze i założono park. Według tradycji kilkakrotnie bywał tu Rydz-Śmigły i malował starą lipę rosnącą w parku. Posiadłość wielokrotnie zmieniała właścicieli, w latach powojennych została przejęta przez Spółdzielnię Rolniczą z Inwałdu, a w r. 1963 dwór wraz z parkiem zakupiła WSS „Społem" z Krakowa, wykorzystując go na cele szkoleniowe, kolonie i wczasy. W r. 1991 dwór stał się własnością prywatną. Po remoncie przystosowano go do celów mieszkalnych. Całość otoczona jest solidnym murem.

posiadłość za murem © niradhara


wreszcie coś widać © niradhara


pałacyk w Kleczy Górnej © niradhara


Wreszcie udało się zrobić fotkę. Jedziemy dalej do głównego celu naszej wycieczki, czyli Barwałdu Dolnego. Historia miejscowości jest długa. Parafia w Barwałdzie należy do najstarszych w Diecezji Krakowskiej. Po raz pierwszy została odnotowana w wykazach Świętopietrza w 1326 r. W 1474 r. za zasługi dla dynastii Jagiellonów - król oddał Barwałd, Szaflary i Żywiec panom Komorowskim herbu Korczak. Wsie zamku barwałdzkiego tworzyły tzw. królewszczyznę barwałdzką zwaną również królestwem barwałdzkim. Znajdujący się tu zabytkowy kościół pw. św. Erazma pochodzi z końcaXVIII w. Został oddany do użytku i konsekrowany w 1782 r. Fundatorem świątyni był Jan Biberstein – ówczesny starosta barwałdzki. Wieża kościoła jest pozostałością po poprzednim XVI-wiecznym kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Kościół był wielokrotnie remontowany. W latach 30-tych pokryto go dachówką, w miejsce gontów i dobudowano część zachodnią. Ostatnią kompleksową konserwację i remont przeprowadzono w latach 1985-1990 staraniem ks. Jana Dubiela. Wrócono m.in. do gontowego pokrycia dachu.

i znów architektura drewniana © niradhara


Znów jedziemy kawałek główną drogą i rozglądamy się pilnie, by nie przegapić znajdującego się przy niej schronu niemieckiego z 1944 roku. Jest to schron dla działa Regelbau 701. Schron odnajdujemy, ale Piotrkowi nie chce się chodzić po krzakach, żeby mu się bliżej przyjrzeć. Cykam więc tylko fotkę z daleka i jedziemy dalej.

a może by tak schronic się przed wiatrem © niradhara


Na chwilę zatrzymujemy się jeszcze, by zrobić z daleka fotkę dworu w Kleczy, obok którego wcześniej przejeżdżaliśmy i jedziemy dalej.

pałac widziany z góry © niradhara


kościół w Rogatce © niradhara


Kajman bada kolejny obiekt © niradhara


Dojeżdżamy do pałacu w Kleczy Dolnej. Został on wzniesiony przez Duninów około 1850 roku na terenie istniejącego wcześniej założenia dworskiego. Pałac zlokalizowany jest w północnej części wsi. Budynek skierowany frontem na zachód, jest częścią pozostałości dawnego zespołu pałacowo-ogrodowego z pierwszej poł. w. XIX, powstałego na kanwie wcześniejszego układu dworskiego z sadem i ogrodem włoskim. W wyniku późniejszej przebudowy poddasze zaadaptowano na cele mieszkalne.

i znów pałac © niradhara


Po II wojnie światowej majątek został rozparcelowany, a sam pałac dopiero w roku 1956 przeszedł na własność Skarbu Państwa. Po roku. 1956 w pałacu mieściły się mieszkania robotników Państwowego Ośrodka Maszynowego zorganizowanego na terenie dawnego zespołu dworsko-folwarcznego. W roku 1993 pałac został sprzedany prywatnemu inwestorowi.

pałac - detal © niradhara


Drogę powrotną miałam dokładnie zaplanowaną, ale Piotrkowi zachciało się eksperymentów i postanowił skorzystać z usług GPS. Ten, jak zwykle, wyprowadził nas w pole.

Babia Góra widoczna jak na dłoni © niradhara



Energochłonna jazda i upływ czasu sprawiły, że zgłodnieliśmy okropnie. Fajnie byłoby zjeść jakiś obiad. Niestety, byliśmy in the middle of nowhere. Trzeba było zadowolić się suchym prowiantem :(

trochę terenu © niradhara


parka zakochanych Kellysków © niradhara


Umówiłam się kiedyś z moimi uczniami – gimnazjalistami, że na lekcjach matematyki nie będziemy używać słowa „trudne”. Mówimy więc, że zadanie jest: „banalne, ciekawe, bardzo ciekawe, szczególnie interesujące”. Trzymając się tej terminologii muszę napisać, że droga powrotna była bardzo ciekawa, a nadzwyczaj interesujące były te fragmenty, gdy jechaliśmy pod górę i pod wiatr ;)

i znów Babia © niradhara


widoczek © niradhara


jeszcze jeden widoczek z drogi © niradhara


Z Tomic prowadzi do domu znana nam dobrze droga, ale Piotruś po raz kolejny postawił na GPS i nie zrażał go wcale fakt, że zamiast na południe pojechaliśmy na północ. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu zahaczyliśmy o Przybradz i zobaczyliśmy piękny drewniany dwór na podmurowaniu, usytuowany na wysokiej skarpie nad doliną Wieprzówki. Źródła podają, że na przełomie XIX i XX wieku dwór należał do Smolarskich (w jednym ze źródeł nazywa się go dworem Smolarskich). Po wojnie majątek został rozparcelowany. Od 1959 roku we dworze mieściło się przedszkole. Obecnie znajdują się w nim mieszkania socjalne.

dworek nad stawem © niradhara


Dalej jechało nam się coraz trud.. tzn. coraz ciekawiej. Wiało jak diabli, było zimno, a i na brak podjazdów nie można było narzekać.

mroczno i wieje © niradhara


Gdy jednak doturlaliśmy się do Kęt wiatr w cudowny sposób ustał i stwierdziliśmy, że głupio byłoby nie zaliczyć setki. No i dlatego na mapce wyszła taka śmieszna pętelka z ogonkiem.


magneticlife.eu because life is magnetic

ucieczka przed burzą

Czwartek, 7 kwietnia 2011 · Komentarze(18)
Kategoria w pobliżu domu
Wreszcie w towarzystwie! Na wspólną przejażdżkę umówiłam się z koleżanką z pracy. Pojechałyśmy w stronę Wilamowic, bo chciałam pokazać Agnieszce drewniany kościółek w Starej Wsi i jedną z moich ulubionych dróg – prowadzącą pomiędzy stawami na ryneczek w Wilamowicach.

forsycje © niradhara


Filip nie wyraża zgody na rozpowszechnianie jego wizerunku © niradhara


widok z pisarzowickiej górki © niradhara


Było ciepło, ale silne podmuchy wiatru zapowiadały jakąś pogodową niespodziankę. I stało się – nagle zaczęło nas gonić wielkie czarne chmurzysko, z którego na dodatek dochodziły odgłosy gromów. Na szczęście byłyśmy akurat wtedy na górce i udało nam się szybko zjechać aż do przystanku w Kętach-Podlesiu, gdzie przeczekałyśmy najgorszy moment przechodzenia burzy nad naszymi głowami.

goni nas wielka czarna chmura © niradhara


już po burzy © niradhara


Agnieszko, dziękuję za wspólne kręcenie, mam nadzieję, że będziemy częściej jeździć razem :)


magneticlife.eu because life is magnetic

pielgrzymka do Pielgrzymowic

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(19)
Pielgrzymowice miałam w planie już od dawna. Leżą dostatecznie daleko od nas, byśmy mogli zrobić z Piotrkiem weekendową setkę. Dodatkową atrakcją wycieczki miało być testowanie nowego nabytku czyli kompaktu Sony DSC-HX1. Aparacik ów, nabyty w sobotę, ma mi zastąpić lustrzankę na rowerowych wycieczkach.

Piotrek na podjeździe © niradhara


Ranek jest mglisty, góry na horyzoncie ledwo widoczne. Przy ustawieniu automatyki na widok aparat radzi sobie kiepsko, zdjęcie jest nieco prześwietlone i niezbyt wyraźne. Gdy słońce pada na ekran, obraz na nim nie jest wystarczająco wyraźny, trudno go wykadrować. To akurat przewidziałam i wybrałam model z wizjerem. Niestety do wizjera w lustrzance ma się on nijak. To stanowczo nie ta klasa.

zamglone góry © niradhara


Dojeżdżamy do Rudzicy. Jest tu bardzo ciekawa Galeria Stracha Polnego, którą opisałam już na blogu. Tym razem mamy się przyjrzeć zaznaczonemu na mapie dworkowi. Pierwszy, drewniany dwór obronny stanął w tym miejscu około roku 1300. Późniejszy, murowany postawił baron Jerzy Leopold Skarbiński, dziedzic Rudzicy. Pod budynkiem zbudowano rozległą sieć tuneli oraz lochy. Miały one służyć ucieczce, w przypadku napadów obcych wojsk na dwór. Jedno z przejść podziemnych wychodziło w lesie farnym, tuż przy obecnej kaplicy św. Wendelina. Obecnie jest ono zasypane.

dwór w Rudzicy © niradhara


W XVIII wieku Rudzicę dziedziczył Ksawery Poniński. W 1802 roku cały majątek wraz z lasami kupił książę Albrecht Habsburg. Do czasów I wojny światowej pieczę nad tymi ziemiami sprawowali zarządcy książęcy .Po wojnie ziemię rozdzielono między chłopów, przy dworze zostawiono tylko 100 ha. Po II wojnie światowej nastąpiła konfiskata majątku na rzecz PGR-u. W dworze urządzono najpierw ośrodek zdrowia, a później mieszkania. Budynek wygląda tragicznie. Jedyne, na co warto popatrzeć, to rosnące obok stare drzewa.

drzewo © niradhara


Rudzica leży na wzniesieniu, a do Iłownicy, gdzie dalej się kierujemy, prowadzi piękny, długi zjazd. To lubię :)

widok na Iłownicę © niradhara


Niewątpliwą zaletą kompakciku jest sposób robienia panoramy. Nie trzeba niczego sklejać. Wystarczy nacisnąć spust migawki i powoli przesuwać aparat zgodnie ze wskazaniem na ekranie.

panoramka © niradhara


Za Iłownicą GPS podstępnie wciąga nas w teren. Najpierw jedziemy uroczą leśną drogą, ale wkrótce zmienia się ona w obrzydliwe usypisko kamoli. Rozumiem, że ktoś zapewne miał dobre intencje i chciał zasypać błoto, ale czy ja wyglądam jak walec drogowy? Od kiedy to obowiązuje nowa wersja powiedzenia: „Przyjedzie Ela i wyrówna”?

tego nie lubię © niradhara


Przejeżdżamy przez Drogomyśl. Tu zauważamy nieoznaczony na mapie zespół parkowo-dworski z początków XVIII wieku. W jego skład wchodzi dwór z dziedzińcem, budynek gospodarczy. Elewacje wszystkich budynków przebudowano w XIX wieku. Wokół dworu rozciąga się park i ogród z cennymi gatunkami drzew i krzewów. Obecnie w dworze mieści się ośrodek opiekuńczo - wychowawczy. Oczywiście – sfocony i zaliczony.

pałac w Drogomyślu © niradhara


W czasie robienia fotki znad płotu znakomicie sprawdza się uchylny ekranik w aparacie.

pałac i zespół parkowy © niradhara


Od Iłownicy teren jest niemal płaski. Jedziemy lokalnymi gminnymi drogami, prowadzącymi między stawami. Nad głowami wrzeszczą mewy. Od czasu do czasu mijamy jakiś lasek, z którego wychodzą na wypas sarny. Na nasz widok uciekają wprawdzie, ale i tak udało mi się zrobić im fotkę. To kolejna zaleta kompakciku – optyczny zoom x20. Stabilizacja jest na tyle dobra, że niweluje wszelkie drgania ręki.

ptasia wyspa © niradhara


mewy © niradhara


brzozy © niradhara


Kajman w całej okazałości © niradhara


nie chciały pozować © niradhara


Docieramy wreszcie do głównego celu naszej wycieczki. Kościół p.w. św. Katarzyny w Pielgrzymowicach zbudowany został w latach 1675-80 w miejscu poprzedniego, pochodzącego prawdopodobnie z XIV w. kościoła protestanckiego. Wieżę dobudowano w 1746 r. Kościół przebudowano w l. 1908-11 r., wówczas też powiększono go i zmieniono kształt bryły.

kościół w Pielgrzymowicach © niradhara


Mamy szczęście. Kościół jest otwarty. Możemy podziwiać ołtarz główny z obrazami z XIX i z XVII w., ołtarz boczny z XVIII w., ambonę w stylu barokowym oraz bardzo ciekawe sklepienie.

ołtarz główny © niradhara


ambona © niradhara


Tu znowu Sony pokazuje co potrafi. W ciemnym pomieszczeniu robi zdjęcia bez użycia lampy błyskowej w trybie redukcji rozmazania. Polega on na tym, że jedno naciśnięcie spustu powoduje wykonanie serii zdjęć z krótkimi czasami otwarcia migawki. Zdjęcia te są następnie poddawane obróbce i łączone w jedno, co eliminuje zakłócenia.

sklepienie © niradhara


Dalej kierujemy się do Bzia Zameckiego. Znajduje się tu późnorenesansowy dwór obronny z początku XVII w., przebudowywany w późniejszych latach, częściowo spalony w 1945 r., po wojnie odbudowany. Obecnie okupowany przez NFZ. Obok znajdują się pozostałości po parku dworskim z pomnikowymi dębami. Nic ciekawego.

siedziba NFZ © niradhara


W okolicach Jaworza są złoża węgla koksującego. Wydobywa się je w kopalni „Pniówek”. Stanowi ona taki dysonans na tle pagórków, lasów i stawów, że aż wjeżdżamy w pola, żeby ją sfocić.

zabudowania kopalni © niradhara


Piotrek też ją uwiecznia © niradhara



Za nami już sporo kilometrów, ale zmęczenie nie osłabia Piotrkowej czujności. Wypatrzył przy drodze kolejny krzyż z czaszką.

kolejny do kolekcji © niradhara


ciekawe czemu nie ma dolnej szczęki © niradhara


Dojeżdżamy do Mizerowa. Znajduje się tu zespół dworski zbudowany w poł. XIX w. dla książąt pszczyńskich, przebudowany w wieku XX.


dwór w Mizerowie © niradhara



a to pojazd mizerowskiej straży ognistej © niradhara


Zatoczyliśmy koło wokół Zbiornika Goczałkowickiego. Jego fotek dziś jednak nie będzie. Tym razem postanawiamy przejechać przez tamę, tworzącą znajdujący się w pobliżu Zbiornik Łącki. Wybudowano go w 1986 roku w środkowym biegu rzeki Pszczynki. Czoło zapory przylega niemal do Dzikiej Promenady - części Parku Pszczyńskiego, a istniejące tu do dziś aleje - dębowe czy kasztanowe - prowadzą prosto do zamku i miasta.

na tamie © niradhara


Na tamie tłumy spacerowiczów, rowerzystów i rolkarzy. Jak dla nas – za duży tłok, więc szybko spadamy.

widok na zalew © niradhara


W Łące zatrzymujemy się obok drewnianego kościółka. Byłam tu niedawno, ale tym razem mamy więcej szczęścia, bo kościół jest otwarty i możemy zrobić zdjęcie wnętrza.

kościół w Łące © niradhara


wnętrze © niradhara


Jazda bocznymi drogami ma swój urok, ale też jeden wielki minus – w lesie są paśniki dla saren a nie restauracje. Jest już późno, a my ciągle bez obiadu. Postanawiamy zatem nadłożyć nieco drogi, by wreszcie zjeść coś konkretnego. W parku zdrojowym w Goczałkowicach wpadamy do knajpki jak dwa wygłodniałe wilki. No, może trochę przesadzam, wszak kelnerka uszła z życiem ;)

po zachodzie © niradhara


Nasyceni i zadowoleni z życia jedziemy w stronę domu. Słońce chowa się za horyzont, a z nadejściem ciemności zaczyna się walka o przetrwanie – czyli jak ominąć monstrualne dziury w drodze, gdy oślepiają nas reflektory jadących z przeciwka aut. Udało się – bezpiecznie docieramy do domu :)


magneticlife.eu because life is magnetic