Dzisiaj moja ulubiona nawigacja rowerowa zrobiła mi psikusa, bo choć doprowadziła mnie do celu, to nie takimi drogami jak lubię ;)
Od kęckich górek dalej jechałam już znanymi sobie dobrze asfaltami, unikając wszelkich niespodzianek. Celem wycieczki był XVI - wieczny Kościół św. św. Szymona i Judy Tadeusza Apostołów w Nidku. Jak zwykle zamknięty na głucho. Nic to, fajnie się pojeździło :)
Kilka
dni temu koleżanka z pracy wspomniała o nowoodkrytym przez siebie
kawałku pięknej asfaltowej i pustej drogi gdzieś pomiędzy Starą
Wsią a Bestwiną. Dokładnych namiarów nie podała, przejeżdżając
przez Starą Wieś skręciłam więc w pierwszą ulicę, której
nazwa mnie zaintrygowała.
To
był strzał w dziesiątkę! Ulica Pielgrzymów spełniła pokładane
w niej nadzieje. Pustka, nowy asfalcik, sielskie widoki. W dodatku
podjazdy, na których odpokutować można mniejsze grzeszki. Pewnie
dlatego wytyczono tu trasę rowerową. Nie wiadomo tylko skąd i
dokąd prowadzi.
Jechałam
tak wśród pól, aż trafiłam do Janowic, a stamtąd pokulałam się
w stronę Kaniowa. Stoi tam krzyż, a obok niego ławeczka. W dawnych
czasach, gdy jeszcze Kajmanowi chciało się jeździć, siadaliśmy
na niej, jedliśmy kanapki, a potem robili pamiątkowe fotki. Żeby
tradycji stało się zadość skonsumowałam kanapkę, ale o
zrobienie fotki musiałam poprosić obcą osobę :(
Droga
powrotna z Kaniowa przez Malec jest prawie płaska i miałam nadzieję
na lajtową jazdę. Niestety, wiatr wiał z absolutnie
nieodpowiedniej strony. Poczułam we własnych mięśniach jak bardzo
mści się długa przerwa od jazdy. Stracone lata bolą. Dosłownie
;)
Jakiś
czas temu miłościwie nam panujące Ministerstwo Edukacji objęło
swoim patronatem akcję „Anioły ze szkoły”. Jest to niezwykle
cenna inicjatywa, szczególnie dla jej twórców, albowiem żaden
dzieciak nie może dostąpić zaszczytu zostania aniołem, nie
zakupiwszy wcześniej świstka papieru, zwanego dumnie legitymacją.
Niestety,
ta najoczywistsza brama do
wniebowstąpienia została mi zatrzaśnięta przed nosem, albowiem
poświadczający anielskość dokument nabyć może tylko niewinne,
młodziutkie dziecię, ja zaś jestem osobą pełnoletnią i to nawet
bardzo. Zdesperowana, w poszukiwaniu innej drogi, postanowiłam
zagłębić się w filozofię anielskości, wnikliwie studiując
porozwieszane na szkolnych korytarzach plakaty. Wiele szlachetnych
zasad widniało na nich, między innymi taka: „wszystkie zwierzęta
są równe”. Hm, dlaczego jakoś dziwnie kojarzy mi się to z
Orwellem?
Nic
to. Postanowiłam, że zwalczę w sobie niedowiarstwo, pozbędę
niegodnych myśli i w sercu rozpalę wszechogarniający ogień
miłości do stworzeń, które przedtem trochę mniej mi były
bliskie, niż mój wierny pies Funio. Zaczęłam od kotów. Poszło
nieźle. Dziś przyszła pora na muszki owocówki, które
towarzyszyły mi w czasie jazdy na rowerze. Przez całą drogę jak
mantrę powtarzałam sobie, jak to miło z ich strony, że usiłują
wpaść mi do ust i wciskają się przez najmniejszą szparę
pomiędzy okularami a twarzą, szukając moich oczu. Daremnie…
ogień nie zapłonął, serce pozostało zimne jak lód. Nie udało
mi się pokochać tych słodkich, maleńkich stworzeń. Obawiam się,
że nie jestem i nigdy nie zostanę aniołem, a nawet, o zgrozo,
osobnikiem aniołopodobnym!
Do wpisu doliczyłam kilometry z rowerowego dojazdu do pracy.
Ten wpis miał być pierwotnie zatytułowany "Powitanie jesieni". Pani jesień przyszła do nas dziś tuż po godzinie szesnastej i postanowiłam powitać ją na rowerze. Pstryknąć parę fotek żółknących liści, dojrzewających owoców, malowniczych chmur.
I wszystko było cudnie, aż do chwili gdy usłyszałam przeraźliwy pisk opon. Na wąskiej,, krętej drodze jakiś debil bawił się w Hołowczyca. Stracił panowanie nad autem, rzucało go z jednej strony na drugą... Wszystko toczyło się błyskawicznie, a ja desperacko próbowałam przewidzieć trajektorię jazdy. Jeszcze mam w oczach obraz sunącej na mnie maski samochodu, kilkadziesiąt brakujących centymetrów... Udało się! Cholerny pirat nawet się nie zatrzymał, za to ja musiałam stanąć i długo dochodziłam do siebie.
Pierwsza myśl - to jak najszybciej wrócić do domu, ale doszłam do wniosku, że muszę się przełamać, bo inaczej może mi zostać uraz na długo. Pojechałam więc jeszcze do Porąbki, a dobroduszne słoneczko postanowiło nagrodzić tę decyzję pięknym oświetleniem Soły :)