Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:296.77 km (w terenie 58.00 km; 19.54%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:2466 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:49.46 km
Więcej statystyk

dno i dziewięć warstw mułu

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(22)
Zachciało mi się jazdy po górach i ładnych widoków. Tu pora na odrobinę reklamy: wydana przez „Tatraplan” mapa Małej Fatry w skali 1:50000 jest znakomita dla rowerzystów, są na niej bowiem zaznaczone wszystkie okoliczne trasy rowerowe, czyli po tutejszemu cyklotrasy. Wybrałam biegnącą górskim grzbietem trasę nr 2426 i w drogę.

droga przez Panską Lukę © niradhara


Początkowo jest sielanka – spokojna, cicha osada, asfalcie, łagodny podjazd. Potem zaczynają się kamole i Piotrkowy dżips pokazuje nachylenie 17%. Byłam na to przygotowana duchowo, chodziłam wszak do szkoły w czasach, gdy uczono czytania map i dobrze wiem, co oznacza zagęszczenie poziomic ;-) Niestety jednak, Kellysek to nie góral, więc zamiast jechać mozolnie wpycham go pod górę.

17% po kamolach © niradhara


Na szczęście każda góra ma swój wierzchołek. Pojawiają się jakieś widoczki, a droga szerokością przypomina autostradę.

zaczyna się nieźle © niradhara


ooo - to przecież nasi © niradhara


widoczek z trasy © niradhara


wjeżdżamy w las © niradhara


Szybko jednak owa górska autostrada się kończy. Wjeżdżamy w las, a tam kamole, koleiny, błotko. Niezrażeni brniemy dalej, aż do momentu, gdy drogę zagradza nam pierwsze powalone drzewo. Gorzej, że za nim są kolejne, a czołganie się z rowerem pod przeszkodami nie jest moim ulubionym sportem. Poddajemy się i zawracamy.

no i szlaban © niradhara


zaczyna się zjazd © niradhara


Zjeżdżamy polną drogą w kierunku Kubikowej. To znaczy Piotrek zjeżdża, bo ja na bardziej stromych odcinkach mam ataki paniki i schodzę z roweru. Przypominam sobie zjadliwe komentarze pod oglądanym ostatnio na BS filmikiem, na którym część ekipy sprowadzała rowery i boleśnie uświadamiam sobie swoją beznadziejność. Wpadam w straszliwą, czarną depresję.

chwilowo jadę pierwsza © niradhara


wreszcie asfalt © niradhara


wreszcie jest jakiś widok © niradhara


Piotrek mnie sfocił © niradhara


Jedziemy teraz w stronę Żiliny. Po drodze rzuca mi się w oczy maleńka miejscowość Dolna Tizina. Na mapie zaznaczony jest punkt widokowy, z którego mamy nadzieję zobaczyć dolinę Wagu.

Dolna Tizina © niradhara


tu Mała Fatra jest mniej skalista © niradhara


szkoda, że mamy dzis zbyt mało czasu by tam pojechać © niradhara


widok na dolinę Wagu © niradhara


Widoki są rzeczywiście piękne, ale jakoś nie poprawiają mi humoru. Wciąż rozmyślam o tym, jak często Piotrek musi na mnie czekać, jaką jestem mu kulą u nogi. Najgorsze, że w tym wieku osobowość już się nie zmienia, zawsze będę takim wlokącym się w ogonie rowerowym nieudacznikiem. Po prostu dno i dziewięć warstw mułu!

tyle tu jeszcze dróg do odkrycia © niradhara


urocze miasteczko © niradhara




A to kilka fotek z wczorajszej wycieczki pieszej po Małej Fatrze. Diery są miejscem, które każdy powinien zobaczyć.

początek szlaku © niradhara


Piotrek podziwia widoki © niradhara


na dnie wąwozu © niradhara


rower tu nie przejedzie © niradhara


fotograf na mnie czeka © niradhara


chwila odpoczynku © niradhara


woda kryształowo czysta © niradhara


ach, te skały © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

znów po zbójnicku

Niedziela, 20 maja 2012 · Komentarze(13)
Piękny słoneczny ranek, rowery czekają gotowe do drogi. Tylko jak tu wskoczyć na siodło, gdy ból mięśni po wczorajszej wędrówce „Zbójnickim chodnikiem” zmienia prostą czynność powstania z krzesła w wyrafinowaną torturę?

nie ma to jak góry © niradhara


jest w czym wybierać © niradhara


studiowanie mapy © niradhara


Piotrek lubi teren © niradhara


Nie dla mnie zaplanowana wcześniej wycieczka do skansenu. Trzeba wymyślić coś innego. Wolno sączę jedną kawę, potem drugą. Studiuję mapy Małej Fatry i okolicy. Są na nich zaznaczone trasy rowerowe. Opisów wprawdzie nie ma, ale z układu poziomic można wywnioskować, które z nich obfitować mogą w piękne widoki. Decydujemy się na przejazd Janosikovską Cyklotrasą. A niech tam, znów będzie po zbójnicku!

ciekawe czemu Piotrek przygląda się z taka uwagą? © niradhara


widoczność jest dziś świetna © niradhara


w oddali pojawia się masyw Krywania © niradhara


osada Janosikowce © niradhara


Kajman medytujący pod przydrożną kapliczką © niradhara


to chyba kamieniołom © niradhara


O dziwo, w czasie jazdy ból mięśni powoli ustępuje. To pewnie dzięki pięknym widokom, które każą zapomnieć o wszystkim innym :-)

urocza ta droga, nieprawdaż? © niradhara


Wielki i Mały Rozsutec © niradhara


trochę stromo © niradhara


ostatni rzut oka na zachód © niradhara


ostatni rzut oka na Rozsutce © niradhara


Zarówno trasę, jak i historię Janosika Piotrek opisał na swoim blogu tak dokładnie, że dla mnie niewiele już zostało. No, może tylko ten mały epizod – w czasie przejazdu przez wieś zawołałam do Piotrka, żeby zatrzymał się przy najbliższym sklepie, bo bardzo chce mi się pić, a zapas wody właśnie się kończy, na co przechodzący obok Słowak z ujmującym uśmiechem na ustach rzucił propozycję: „to może chcesz śliwowicy?”
I jak tu nie lubić tego kraju? ;-)))

Terchova z Rozsutcem w tle © niradhara


z pewnością wrócę na ten camping © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

piękno i adrenalina

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(22)
Ten wyjazd to był pomysł Piotrka. Wyszukał w necie namiary na fajny camping, wyrwał mnie z łóżka o piątej rano i oznajmił, że jedziemy na Słowację, a konkretnie w Małą Fatrę.

Dolina Vratna © niradhara


No to jedziemy! Nie mam wprawdzie opracowanej żadnej trasy, ale zawsze można zacząć od uroczej Doliny Vratnej. Na campingu kupuję mapę i ruszamy. Widoczność cudowna, widoki zapierają dech w piersiach.

przy tabliczce fotka jest obowiazkowa © niradhara


uwielbiam skały © niradhara


potok Varinka © niradhara


Dolina Vratna to jedno z najatrakcyjniejszych miejsc na Słowacji. Bogactwo form skalnych i roślinności przyciąga tłumy turystów. Na szczęście teraz, przed sezonem, jest jeszcze pusto i cicho.

Piotrek zostawia Tiesnavy za sobą © niradhara


znikajacy czerwony punkt © niradhara


Bramą do doliny są Tiesnavy – głęboki wąwóz o długości niespełna 1 km i szerokości w najwęższym miejscu niewiele ponad 10 m. Wąwóz leży pomiędzy masywami Bobotów na wschodzie i Sokolia na zachodzie. Tu nigdy dosyć fotek. Zatrzymujemy się co chwilę i pstrykamy, pstrykamy, pstrykamy…

jedna fotka... © niradhara


druga fotka © niradhara


a Piotrek stoi i czeka © niradhara


no, wreszcie można jechać ;-) © niradhara


widok w stronę Wielkiego Krywania © niradhara


Skręcamy na wschód, do podchodzącej pod masyw Rozsutców Doliny Stefanowej. Słońce grzeje coraz rozkoszniej, ptaszki śpiewają, a droga pusta po horyzont. Aż chce się żyć :-)

wjeżdżamy w Dolinę Stefanową © niradhara


przed nami Wielki Rozsutec © niradhara


W miejscowości Stefanowa kończy się droga, dalej niestety można tylko pieszo. Robimy kolejną sesję zdjęciową i wracamy.

osada Stefanova © niradhara


Wielki i Mały Rozsutec © niradhara


Wielki Rozsutec robi wielkie wrażenie © niradhara


Przy drodze stoją liczne reklamy hotelu „Boboty”. Postanawiamy do niego podjechać, z ciekawości i w nadziei na zjedzenie lodów. Pniemy się pod górę, dojeżdżamy i … zonk! Budynek wyróżnia się niewątpliwie na tle innych, wygląda bowiem jak żywcem przeniesiony z jakiegoś osiedlowego blokowiska. Zamiast przytulnego tarasu kawiarnianego, beton i pordzewiałe poręcze. Nie ryzykujemy wejścia do środka. Trzeba jednak przyznać, że kierownictwo, niewątpliwie w trosce o dobro klienta, tnie koszty jak może i oleju do smażenia frytek używa od sezonu narciarskiego do letniego bez zbędnej wymiany, o czym dobitnie świadczy rozchodzący się w powietrzu zapach.

podjeżdżamy pod hotel Boboty © niradhara


widok z hotelowego tarasu © niradhara


Fotki hotelu nie robię, żeby sobie blogu nie szpecić, wsiadamy na rowery i szybko zjeżdżamy w dół. Trzeba jeszcze wrócić do Vratnej i dojechać do jej końca, pod stację kolejki linowej. Tu znowu kończy się droga. Powrót do Terchovej niezwykle sympatyczny, bo cały czas z górki :-)

Chata Vratna i stacja kolejki linowej © niradhara


W miasteczku zatrzymujemy się pod sklepem, by zrobić zakupy (tak, jak zwykle to ja mam bagażnik, inni jeżdżą sobie na luzie rowerami górskimi), gdy nagle nasz wzrok przykuwa gigantyczna postać na szczycie pagórka. To pomnik słynnego zbójnika Juraja Janosika, który tu właśnie się urodził. Piotrek zostaje, by przypilnować rowerów, a ja wchodzę na górę przyjrzeć się zbójowi z bliska.

hej tam pod szczytem coś błyszczy z dala © niradhara


jakiś niepodobny do Perepeczki © niradhara


Janosik od zadniej strony © niradhara


tam na dole stoi Piotrek © niradhara


Po zrobieniu zakupów wracamy na obiad na camping i tu kończy się część rowerowa, a zaczynają przygody. Ortodoksyjni bikerzy czytać dalej stanowczo nie powinni ;-)



Nasycony obiadem i znośnym w smaku słowackim „Złotym bażantem” Piotrek oddaje się krótkiej drzemce, a mnie zaczyna coś nosić. Ciągle mam przed oczyma piękno skał, chciałabym tam wrócić. Lubię jeździć rowerem w takim terenie, ale to trochę jak lizanie cukierka przez papierek, skały trzeba przecież dotknąć!

rzut oka w dół © niradhara


Mapa Małej Fatry, którą kupiłam na campingu jest w skali 1:50000 i bardziej nadaje się do wytyczania tras rowerowych niż dreptania po górach, ale podane są na niej czasy przejścia poszczególnych odcinków górskich szlaków. Przed piątą Piotrek się budzi i zmolestowany podwozi mnie autem do wąwozu Tiesnavy. W planie mam wejście na górującą nad doliną skałkę i zejście tą samą drogą w dół. Powinno mi to zająć łącznie dwie godziny. Idę więc!

przełom Varinki pograżony w cieniu © niradhara


Boboty jeszcze w słońcu © niradhara


Już pierwszy rzut oka z góry na dolinę boleśnie uświadamia mi, że o tej godzinie kontrast światła i cienia jest zbyt duży, co niestety fatalnie wróży jakości zdjęć. Pretensje mogę mieć niestety tylko do siebie, to akurat można było przewidzieć.

widok staje się coraz rozleglejszy © niradhara


Sokolia jak postrzępione © niradhara


Szlak prowadzi stromo pod górę, cały czas pomiędzy skałami. Wreszcie dochodzę do lasu. Ciemno tu i ponuro. Ścieżki nie widać, bo przysypana liśćmi, oznakowanie szlaku gdzieś się czasem gubi i zaczyna mnie ogarniać dziwne przeczucie. Nie jest to jednak najwyższy punkt, do którego planowałam dotrzeć, poddać się tuż pod szczytem głupio, wspinam się zatem na niego, napawam się widokami i wracam. Jakoś jednak to wracanie mi nie wychodzi. Nie widzę nigdzie oznaczenia szlaku. Klnę w duchu, że nie zabrałam ze sobą dżipsa. Usiłuję wrócić tą samą drogą, ale wszystkie drzewa są do siebie podobne, teren podstępnie robi się coraz bardziej stromy, ślizgam się na liściach i nieodmiennie ląduję na skraju jakiejś przepaści.

lajtowy chodniczek © niradhara


odrobina wspinaczki © niradhara


Oj niedobrze, jak spadnę to szybko ciała nie znajdą i Piotrek nie dostanie odszkodowania. Uświadamiam sobie, że mogę nie znaleźć drogi powrotnej przed zmrokiem. Mam wprawdzie czołówkę, ale jej światło wystarczy chyba tylko do przyciągnięcia komarów. Kurteczka, którą ze sobą zabrałam, też nie jest wystarczająco ciepła do przetrwania nocy w górach. Decyduję się iść z powrotem na szczyt, a stamtąd zejść okrężną drogą. Nie przyglądam się mapie, bo i tak nie mam innego wyjścia. Dzwonię tylko do Piotrka, żeby go uprzedzić o opóźnieniu.

szczyty gór jeszcze w słońcu © niradhara


„Zbójnicki chodnik”, którym teraz schodzę, nazwę swą zawdzięcza zapewne stromiźnie i skali trudności. Poręcze, jeśli są, to nadżarte zębem czasu i rdzą. Zdarza się, że są tylko przyłożone do skały, a nie przymocowane. O ósmej zaczyna się ściemniać, a ja wciąż jeszcze jestem wśród skał. Wtedy dzwoni telefon. Piotrek oznajmia mi, że czeka już u wylotu szlaku i boi się o mnie, bo miejscowi powiedzieli mu, że szlak jest zamknięty.

skąd tu się wzięły konwalie? © niradhara


Teraz ja zaczynam się bać. W wyobraźni pojawia się obraz osuniętej po zimie półki skalnej. Nocleg w górach znów zaczyna wydawać się realny. Od dawna już nie robię zdjęć, żeby nie tracić czasu, kiedy jednak w dole widzę Terchovą, wyciągam aparat po raz ostatni. Miasteczko jest tak blisko, a zarazem tak daleko.

w dole Terchova, ale na wprost raczej się nie dojdzie © niradhara


Zaczynam czuć drżenie nóg. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy strach. Wreszcie słyszę gdzieś w dole szum strumienia. W serce zaczyna wstępować nadzieja. Skały zostają za mną, teren się wypłaszcza. Jest już godzina dziewiąta i prawie całkiem ciemno, ale nie chce mi się nawet na chwilę zatrzymywać, by wyjąć lampkę. Byle tylko szybciej dojść do cywilizacji! Tam czeka na mnie Piotrek… :-)

ostatnie promienie słońca © niradhara


Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Będzie co wspominać. Aaaa …….zapomniałabym się przyznać – to ja pyskowałam zawsze na bezmyślność gubiących się w górach turystów!

magneticlife.eu because life is magnetic

Przedborski Park Krajobrazowy

Sobota, 5 maja 2012 · Komentarze(13)
Po wczorajszym prysznicu buty nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Dla mnie i dla Piotrka to nie problem, mamy inne na zmianę, ale Jacek musi owinąć nogi woreczkami foliowymi. Na szczęście słońce grzeje coraz mocniej i jest szansa na wyschnięcie w czasie jazdy.

słoneczko pięknie nas opala © niradhara


Znające doskonale te tereny Jacek podjął się roli przewodnika po Przedborskim Parku Krajobrazowym. Zaczynamy od rezerwatu Murawy Dobromierskie. Piękne krajobrazy, słońce, śpiew ptaków i zapach kwitnących drzew sprawiają, że jazda jest prawdziwą przyjemnością.

Murawy Dobromierskie © niradhara


studiowanie mapy © niradhara


architektura zrujnowana © niradhara


Jacek prowadzi nas bocznymi asfaltowymi drogami, gdzie widok samochodu jest rzadkością lub romantycznymi dróżkami leśnymi. Tak docieramy do rezerwatu Piskorzeniec. Miejsce niezwykle urokliwe, aż dziw bierze, że nie ma tu tłumu turystów.

takie drogi lubię © niradhara


rezerwat Piskorzeniec © niradhara


staw Piskorzeniec © niradhara


urokliwe miejsce © niradhara


Tuż obok przepływa Czarna Włoszczowska. I ot niespodzianka jak w ruskim cyrku – był most i nie ma mostu. Trudno, trzeba wybrać inną drogę.

Czarna Włoszczowska © niradhara


tu czas stanął w miejscu © niradhara


wyścig z traktorem © niradhara


Dojeżdżamy do Żeleźnicy. Tereny wokół niej należały niegdyś do Puszczy Nadpilickiej. Była to kraina lesista, podmokła, oblana wodami rzeki i do dziś zachowane bory przypominają dawną puszczę. Polował tu często król Kazimierz Wielki. W „Kronice” Jana z Czarnkowa możemy znaleźć taki zapis:

Roku Pańskiego 1370, miesiąca września, dnia ósmego, który był dniem Narodzenie Najświętszej Marii Panny, gdy tak często wzmiankowany najjaśniejszy król Kazimierz bawił na dworze Przedbórz, przezeń na nowo razem z miastem założonym, a przepięknie i zbytkownie urządzonym, chciał, jak to było w jego zwyczaju, iść na łowy jeleni. Gdy już jego wóz królewski był przygotowany i król chciał wsiadać do niego, niektórzy z wiernych radzili mu, aby ten dzień jechania na łowy zaniechał. Zgadzając się na to, król zamierzał już był pozostać, atoli któryś niecnota podszepnął mu parę słów o jakiejś - ja podobniej do prawdy sądzą - zabawie, wskutek czego król, nie zważając na rozsądną radę, wsiadał na wóz i pospieszył do lasu na łowy. Tam nazajutrz goniąc jelenia, gdy się koń pod nim przewrócił, spadł z niego i otrzymał niemałą ranę w lewą goleń...

Kiedy po sześciu wiekach otworzono grobowiec królewski w katedrze wawelskiej, stwierdzono prawdziwość zapisu kronikarza o złamaniu nogi.

miejsce wypadku © niradhara


Było trochę historii Polski, pora na egzotykę. Jacek pokazuje nam Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki Dojo w Starej Wsi. Niewątpliwe ciekawe miejsce. Największe wrażenie robią jednak na mnie ceny ;-)

Dojo w Starej Wsi © niradhara


Od jakiegoś czasu napęd w rowerze Jacka wydaje dziwne piszczące odgłosy, jakby groził, że w każdej chwili może się rozsypać. Zmusza nas to do zmiany planów. Jacek proponuje przejazd na skróty, przez Fajną Rybę. Wydawałoby się, że to dziwna nazwa dla wzgórza, ale ilość i głębokość zagradzających nam drogę kałuż wskazują, iż jest to nadzwyczaj przyjazne dla ryb środowisko ;-)

uważaj złotko, żeby nie wpaść w błotko ;-) © niradhara


Niestety, żadnej nie udało nam się złapać. Po dotarciu do asfaltu nadchodzi chwila rozstania – Jacek udaje się do domu (ma przed sobą jeszcze ponad sto kilometrów), a my jedziemy do Bąkowej Góry, by zobaczyć znajdujące się tam ruiny zamku i dworek.

w stronę Przedbórza © niradhara


ruiny zamku w Bąkowej Górze © niradhara


ktoś mnie obserwuje © niradhara


dworek w Bąkowej Górze © niradhara


Tereny Przedborskiego Parku Krajobrazowego zauroczyły mnie. Dziękuję Ci, Jacku, że zechciałeś je nam pokazać :-)


magneticlife.eu because life is magnetic

czasem słońce czasem deszcz

Piątek, 4 maja 2012 · Komentarze(11)
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel …. A właściwie to troje Kajman, Jasiep46 i ja. Wstaliśmy rano z mocnym postanowieniem wykręcenia setki. Korzystając z otrzymanej od harcerzy ulotki z zaznaczonymi lokalnymi zabytkami, szybko opracowałam trasę.

kolegiata w Kurzelowie © niradhara


Na niebie słońce, w powietrzu zapach bzu. Jest cudnie! Docieramy do Kurzelowa, gdzie znajduje się gotycka kolegiata pw. Wniebowzięcia NMP z 1360 roku i drewniana kaplica cmentarna św. Anny z XVII wieku. Oczywiście obie zamknięte na głucho, możemy je pooglądać jedynie z zewnątrz.

kapliczka cmentarna w Kurzelowie © niradhara


Jedziemy dalej. W Maluszynie zatrzymujemy się, by zobaczyć pozostałości po zburzonym w 1945 roku pałacu i kościół parafialny pw. św. Mikołaja. Nagle dzwoni telefon. To Yacek. Okazuje się, że siedzi właśnie na campingu pod naszą przyczepą. Umawiamy się w Wielgomłynach.

pałac w Maluszynie © niradhara


kościół w maluszynie © niradhara


W Wielgomłynach zatrzymujemy się pod zabytkowym zespołem klasztornym paulinów. W kościele odbywa się właśnie msza żałobna i nie wypada robić zdjęć. Szkoda.

zespół klasztorny w Wielgomłynach © niradhara


Dzwonię do Jacka. Jest jeszcze kawałek drogi za nami, zmieniamy więc planowane miejsce spotkania i wyruszamy dalej. W Niedośpielinie zatrzymujemy się przy drewnianym kościele parafialnym pw. św. Katarzyny i Wojciecha. Niestety zamknięty. Irytujące, bo w drewnianych kościołach zazwyczaj najciekawsze są wnętrza. Zaczynam się zastanawiać z jakich funduszy remontuje się stare kościółki. Jeśli dokłada do tego państwo (czyli m.in. ja – podatnik) to należałoby sobie chyba życzyć, żeby takie zabytkowe obiekty były udostępniane do zwiedzania, a nie służyły wyłącznie do celów kultowych.

kościół w Niedośpielinie © niradhara


Jacek dogania nas w Kobielach Wielkich. Ma już za sobą ponad setkę. Jestem wzruszona, że chce jeszcze pełnić funkcję przewodnika po okolicy. Zna ją dobrze, bo stąd właśnie pochodzi jego rodzina.

Jacek nas dogonił © niradhara


kościół w Kobielach Wielkich © niradhara


tu stał dom, w którym urodził się Reymont © niradhara


bez komentarza © niradhara


Jacek kocha polne i leśne drogi. Wjeżdżamy więc w teren.

pustka rozległych pół © niradhara


kraina wiatraków © niradhara


Imponujących zabytków brak, ale zawsze można wypatrzeć taką ciekawostkę jak stary piec wapienniczy.

piec wapienniczy © niradhara


Już jakiś czas temu niebo nad nami zasnuły czarne chmury. Zaczyna kropić, przybliżają się odgłosy burzy. Postanawiamy wracać na kamping. Aby ominąć ruchliwą krajówkę decydujemy się na boczne drogi i … grzęźniemy w piachu. Żebyśmy mieli co wspominać, deszcz przybiera na sile. Woda chlupie w butach, a tempo jazdy żółwie. Wreszcie poddajemy się i wracamy na krajówkę… Byle szybciej do suchego miejsca.

I na koniec zrobiona mi przez Jacka fotka. Wielkie dzięki za nią, Jacku. To jedyna pamiątka, wszak buty i ciuchy wyschły ;-)

W deszczu © Yacek



magneticlife.eu because life is magnetic

towarzysko

Czwartek, 3 maja 2012 · Komentarze(8)
Najpiękniejszymi chwilami na zlotach karawaningowych są te spędzone przy gitarze. W końcu śpiewać każdy może i nawet nie próbuję opierać się takiej pokusie, choć wiem, że przeciągająca się długo w noc impreza uniemożliwi mi rowerowy wypad dnia następnego.

nasi znakomici gitarzyści © niradhara


jedziemy nad Pilicę © niradhara


Pilica w całej krasie © niradhara


Tak było i tym razem. Dopiero późnym popołudniem padło hasło wycieczki rowerowej nad Pilicę. Tam rozochoceni rowerzyści postanowili podjąć kolejne wyzwanie i wyruszyliśmy do Przedborza.

Piotrek na czele peletonu © niradhara


Miasteczko nie jest szczególnie imponujące. Jedynym godnym uwagi zabytkiem jest trzynastowieczny kościół św. Aleksego. A jednak ta wycieczka była znacząca, bo jedna z jej uczestniczek pobiła swój życiowy rekord i złapała rowerowego bakcyla. Gratuluję Jolu, tak trzymaj :-)

przedborskie mury © niradhara


kościół św. Aleksego © niradhara


przedborski rynek © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic