Moim rowerowym przyjaciołom i czytelnikom odwiedzającym ten blog życzę wszystkiego co najlepsze na Święta Wielkiej Nocy, ciepłej, radosnej atmosfery przy rodzinnym stole, smacznego jajka, szalonego Lanego Poniedziałku i rychłego nadejścia tak długo wyczekiwanej słonecznej wiosny :-)
Poranne delektowanie się kawą przerywa mi natarczywy dzwonek. Któż to może być o tej godzinie, na listonosza wszak zbyt wcześnie? Wyglądam przez okno i widzę, że pod furtką stoi Lunatryk w stroju bojowym. Okazało się, że już z pierwszymi promieniami słońca wysłał mi smsa wzywającego do ruszenia tyłka na rower, ale nie nauczyłam się jeszcze czytać przez sen ;P
Lunatryk nie ma dziś do dyspozycji wiele czasu, decydujemy się zatem na krótki wypad do Tresnej. W Międzybrodziu zdziwienie ogarnia mnie wielkie, gdy widzę zakrojone na szeroką skalę prace ziemne. W serce wstępuje nadzieja, a nuż będzie to przepiękna widokowo ścieżka rowerowa… Krótka rozmowa z jednym z robotników pozbawia jednak wszelkich złudzeń. W planach jest ponoć tylko żwirowy deptak.
Ciekawe, kiedy wreszcie ktoś rozsądny podejmie decyzję o poprowadzeniu drogi rowerowej z Kobiernic do Żywca? Tak wielu rowerzystów jeździ tą ruchliwą trasą, o wąskiej jezdni. Nie da się jej ominąć bocznymi drogami. Lokalni włodarze gmin wyrzucili już sporo kasy na fragmenty chodników, na których pieszy jest zjawiskiem równie rzadkim jak bezinteresowny polityk w sejmie. I to wszystko pomimo apelowania do władz o tworzenie ciągów pieszo-rowerowych. Na nic zdało się odwoływanie do kwestii bezpieczeństwa, uatrakcyjnienia okolicy itd. oraz przypominanie, że turystyka może i powinna być tu głównym źródłem dochodów :-(
Być może nie ma się czym chwalić, bo są na Bikestats tacy, którzy dystans równy połowie długości równika pokonują w ciągu roku, w dodatku jeżdżąc z prędkością o jakiej mogę tylko pomarzyć. A jednak cieszę się, bo żaden z wliczonych przeze mnie do statystyk kilometrów nie został wykręcony na trenażerze, rowerku magnetycznym, czy innej podejrzanej machinie. Wszystkie dały mi radość jazdy i wiele wspaniałych wrażeń :-)
To dobry moment, żeby podziękować Błażejowi – twórcy Bikestats za to, że ono istnieje, tym z Was, których spotkałam w realu, za chwile wspólnie spędzone na rowerowych wycieczkach, a tym którzy zaglądają na ten blog, za zainteresowanie i wiele pozytywnych komentarzy :-)
Dzisiejszą trasę zaplanowałam w kształcie pętelki prowadzącej przez moje ulubione miejscówki. Tak się złożyło, że ów jakże ważny dla mnie, dwudziestotysięczny kilometr wypadł akurat na najulubieńszej z nich – zaporze w Porąbce. To chyba dobra wróżba, jak sądzicie?
Jeśli tytuł wpisu skojarzył się komuś z filmem uznawanym przez koneserów kina za najlepszy western wszech czasów i wysnuł stąd wniosek, że tym razem opisuję przejażdżkę konną, to jest w błędzie ;-)
Dziś w samo południe, a dokładniej - o godzinie 12:02 rozpoczęła się astronomiczna wiosna. Słońce "przekroczyło" niebieski równik, czyli punkt równonocy wiosennej i przeszło ze znaku Ryb w znak Barana. Takie wydarzenie dobrze jest uczcić setką, zwłaszcza gdy, co ostatnio niezwykle rzadkie, sprzyja pogoda. Jako cel przejażdżki wybrałam Jezioro Imielińskie, zwane też nie wiem czemu Zbiornikiem Dziećkowickim.
I byłoby cudnie jak w bajce, gdyby nie odcinek drogi pomiędzy Nowym Bieruniem a Imielinem, na którym szaleją wszystkie tiry świata, a przynajmniej znaczna ich część. Przywiedziona do desperacji zdecydowałam się wreszcie na jazdę chodnikiem, choć świadome łamanie przepisów ruchu drogowego oraz tchórzostwo godne ostatniej rowerowej fajtłapy łatwo mi nie przyszło!
„Poszukiwaczka i dostarczycielka piękna…” – taki komentarz przeczytałam niedawno na swoim blogu. Natychmiast wbiłam się w dumę, jako że dostarczanie piękna jest znacznie bardziej romantyczne niż dostarczanie pizzy, choć z drugiej strony o wiele mniej praktyczne, bo za piękno, w przeciwieństwie do pizzy, nikt nie płaci ;-)
Prawienie komplementów to, zgodnie z naukami rozmaitych guru od praw perswazji, najlepsza metoda obligowania ludzi do określonych działań. Co najciekawsze, skutkuje nawet wtedy, gdy delikwent/delikwentka wie, że jest manipulowany. W tym względzie nie okazałam się wyjątkiem i z racji okazanego mi publicznie kredytu zaufania, poczułam wewnętrzny przymus robienia ładnych zdjęć. Najprościej byłoby oczywiście pojechać w jakieś piękne i egzotyczne miejsce, gdzie można pstrykać jak popadnie, a i tak wszystkim się spodoba, ale ten pomysł został skutecznie zweryfikowany pobieżną analizą stanu konta. Tradycyjnie więc skończyło się na kaskadzie Soły.
Gdy dojechałam do Jeziora Żywieckiego, nadzieja na magiczne, przezierające zza chmur i tańczące na wodzie promienie słońca uleciała bezpowrotnie. Postałam chwilę na brzegu, ale niebo z każdą chwilą stawało się coraz bardziej szare i jednolite, a to dostarczeniu najmniejszej choćby porcji piękna dobrze nie wróżyło. Zrezygnowana rozpoczęłam odwrót, gdy nagle powiało i rozgoniło. Chmury oczywiście. Zjechałam zatem nad Jezioro Międzybrodzkie, by wykorzystać krótką a niespodziewaną iluminację. Śnieg, który w znacznej ilości nasypał mi się do butów w trakcie schodzenia na brzeg, przypomniał mi o malowniczych, choć niewielkich, wodospadzikach w Porąbce. Skoro i tak ma się już mokre nogi, cóż szkodzi na chwilę wejść potoczku? A nuż fotka będzie tego warta? ;-)
Oj dłużyła mi się ta ponura, mglista zima… Wreszcie jednak pojawił się niezawodny znak nadejścia wiosny! Oto hibernujący do tej pory Kajman, kierowany nieomylnym instynktem istoty ciepłolubnej, wypełzł ze swej nory, wchłonął pierwsze promienie intensywnie świecącego słońca i wyruszył na poszukiwanie łupu…
No dobra, może niezupełnie na poszukiwanie łupu, a na zwykłą rowerową przejażdżkę po okolicy, ale ważne, że coś się wreszcie zaczęło dziać! Pokręciliśmy się trochę nad Jeziorem Międzybrodzkim, popodziwialiśmy widoki i wróciliśmy w stronę Porąbki.
Nad Jeziorem Czanieckim spotkaliśmy Kubę. Plotkowaliśmy na tyle długo, by lekko zmarznąć w zrywającym się powoli zimnym wietrze, po czym Kuba ruszył zaatakować Przegibek, a my potoczyliśmy się do domu.
Patryka znam niemal od zawsze, a nasza znajomość zacieśniła się, gdy jakiś czas temu postanowił porzucić wielki świat i przeprowadzić się wraz z żoną do Kobiernic. W zasadzie można powiedzieć, że łączą nas więzy niemal rodzinne, bo ich suczka Luna to wielka miłość naszego Funia :-D
Patryk, a właściwie Lunatryk, bo taki wybrał nick na BS, od jakiegoś czasu zerkał na mój blog, aż wreszcie postanowił zaryzykować wspólną przejażdżkę. Przypadła mi rola przewodnika po najboczniejszych z bocznych dróg. Takich, po których można jeździć nie stresując się blachosmrodami.
Witaj na Bikestats, Lunatryku! Życzę Ci wielu wspaniałych wycieczek, pełnych wrażeń, które sprawiają, że warto żyć. Mam nadzieję, że na następną przejażdżkę uda nam się wyciągnąć nasze ślubne połowy :-)
Ślubne połowy… no właśnie… kto jeszcze pamięta Kajmana? Wikipedia podaje wprawdzie, że „kiedy warunki zewnętrzne stają się niekorzystne, kajman przeczekuje je ukryty w norze”, ale na miłość boską, kiedyś wreszcie trzeba z tej nory wypełznąć!
Czy wiecie, że różnej maści uczeni wyodrębniają aż cztery oblicza wiosny? Nie wiecie? To poczytajcie :-)
Od 1 marca do końca maja trwa wiosna meteorologiczna. W naszym kraju objawia się ona systematycznie postępującym wzrostem temperatury oraz zmniejszającą się ilością dni pochmurnych i deszczowych. Na to chyba wszyscy teraz czekamy.
Uznaje się, że nadeszła wiosna termiczna, gdy średnia temperatura oscyluje pomiędzy 5 a 10 stopni. Najwcześniej pojawia się ona na zachodzie i południowym zachodzie Polski, przed 25 marca. Najpóźniej natomiast na północy i północnym wschodzie, dopiero około 10 kwietnia.
Wiosna przyrodnicza cechuje się zazielenianiem trawy i pojawianiem się na drzewach pąków Wyraźne jej oznaki zauważyć możemy na przełomie marca i kwietnia. Tą z pewnością wszyscy kochają najbardziej.
Ciepłe, nieruchome powietrze, ołowiane niebo – czy tak wygląda nadejście wytęsknionej wiosny? Na całej przejechanej trasie jeden tylko optymistyczny akcent – bazie nad stawem w Malcu.
Gdyby kazano mi podać definicję słowa „remont” napisałabym, że jest to „kataklizm z happy endem”. Coś takiego właśnie wyłączyło mnie z rowerowego świata na dwa ostatnie tygodnie. End wreszcie jednak nastąpił i pomyślałam, że najwyższa pora sprawdzić jak będzie się sprawować mój nowy nabytek, czyli przednia lampka do Kellyska. Producent zachwala ją tak:
„AXA LUXX 70 to jedna z najbezpieczniejszych lampek przednich dostępnych na rynku. Jej główne zalety to: wielka moc oświetlenia, aż 70 LUX pozwalająca na oświetlenie pełnej drogi (do 90 metrów) i pobocza drogi w ciemnym lesie + czujnik zmierzchu, który sprawia, że używanie lampki sprowadza się do zamontowania jej na rowerze + podtrzymanie światła, dzięki któremu po zatrzymaniu będziemy nadal widoczni przez 4 min pracy kondensatora.”
Kellysek dopiero co wrócił z serwisu (innego niż zwykle, poleconego mi przez znajomych), a że kasa wydana na wymianę części i wymyślne zabiegi pozwoliłaby na zakupienie trzech chińskich rowerów w całości, spodziewałam się, że jazda będzie prawdziwą przyjemnością. Tymczasem rower wydawał dźwięki przypominające karabin maszynowy z tłumikiem. Wsłuchiwanie się w owe odgłosy i wczuwanie w wibracje napędu skutecznie uniemożliwiło mi przeprowadzenie obmyślonych wcześniej testów i pomiarów siły światła lampki. Jutro pewnie czeka mnie ponowna wizyta w serwisie. Napiszę kulturalnie, że jestem wkurzona, ale to oczywisty eufemizm!