Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki z campingów

Dystans całkowity:4745.80 km (w terenie 510.50 km; 10.76%)
Czas w ruchu:07:46
Średnia prędkość:16.72 km/h
Suma podjazdów:35364 m
Suma kalorii:668 kcal
Liczba aktywności:101
Średnio na aktywność:46.99 km i 2h 35m
Więcej statystyk

Green Velo do Zwierzyńca

Wtorek, 7 sierpnia 2018 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Wstyd mi bardzo, że uzupełnienie tego wpisu zajęło ponad miesiąc :(  Z drugiej strony, fajnie jest powspominać wakacje :)



Na wycieczkę rowerową wybraliśmy się z campingu w Suścu. Zaplanowaliśmy trasę wiodącą częściowo szlakiem Green Velo, a od Zwierzyńca szlakami lokalnymi, których na Roztoczu jest mnóstwo. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać hodowlę konika polskiego we Floriance, zabytki Zwierzyńca i skansen w Guciowie, 





Szanowni Czytelnicy, skrótowość tego wpisu nie świadczy o lekceważeniu Bikestats. Jak już wspominałam ostatnio, od jakiegoś czasu prowadzimy z Kajmanem niezależny blog, na który wstawiamy obszerniejsze relacje i dużo zdjęć. Blog ten jest bardziej obszerny tematycznie niż BS i ma być naszym poletkiem uprawiania wszelakich turystycznych pasji, na zbliżającej się wielkimi krokami emeryturze. Będziemy bardzo wdzięczni za odwiedziny, komentarze, polubienia i udostępnienia. Wpis o Green Velo, Zwierzyńcu i Zagrodzie Guciów możecie znaleźć tutaj. Serdecznie zapraszamy :)




magneticlife.eu because life is magnetic

Rowerowa stolica Roztocza

Niedziela, 5 sierpnia 2018 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Wakacje na Roztoczu dobiegły niestety końca. Pora na uzupełnianie wpisów. 



Dumne miano rowerowej stolicy Roztocza przyznano, zupełnie zasłużenie, uroczej miejscowości Józefów. To właśnie był cel naszej wycieczki. Pojechaliśmy tam z campingu w Suścu  dookoła - leśnymi, nieco piaszczystymi drogami. W upalne dni cień drzew i upajający zapach wydzielanych przez sosny olejków eterycznych sprawiają wielką frajdę. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że bardzo niewielu tu rowerzystów. Miłośnicy ciszy i spokoju znajdą tu dla siebie prawdziwy azyl.





Pech chciał, że tuż przed Józefowem zmuszeni byliśmy ścigać się z burzą i nie zdołaliśmy dotrzeć do atrakcji, które mieliśmy w planie. Burzę przeczekaliśmy w znajdującej się przy rynku restauracji "Knieja", gdzie podają całkiem dobre pierogi.



Na camping wracaliśmy najkrótszą drogą czyli Green Velo, uciekając przed kolejną komórką burzową.





Szanowni Odwiedzający, od około pół roku prowadzimy wraz z Kajmanem blog podróżniczy "Magnetic life". Nie chcemy zaśmiecać Internetu powielaniem tych samych tekstów i zdjęć, dlatego serdecznie zapraszam do zerknięcia na wpis Józefów, Czartowe Pole i inne atrakcje, gdzie opowiadamy o pobliskich  miejscówkach dostępnych pieszo, rowerem i samochodem. Jeśli Wam się spodoba, rzućcie również okiem na relację z Suśca i "szumów" na Tanwi. Pozdrawiamy :)

blo

magneticlife.eu because life is magnetic

z widokiem na Góry Opawskie

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Jak wspominałam w ostatnim wpisie, okolice Gór Opawskich to wspaniałe tereny dla rowerzystów. Wyznaczono tu wiele tras rowerowych, zadbano o informację turystyczną, wybudowano wieże widokowe. Od jednej z nich, znajdującej się w Wieszczynie, zaczynamy dzisiejszą przejażdżkę.






Najbardziej charakterystycznymi punktami w okolicy są szczyty Biskupiej Kopy i Srebrnej Kopy. Dla turystów preferujących wycieczki piesze wytyczono kilka prowadzących na nie szlaków z Pokrzywnej i Jarnołtówka. Pstrykamy obowiązkowe fotki i jedziemy dalej.






Pustą i ciekawą widokowo drogą dojeżdżamy do stadniny w Chocimiu. Tu stoimy jakiś czas i podziwiamy popisy dzielnych amazonek i ich wspaniałych rumaków.









Kolejny punkt w naszym planie to ruiny klasztoru kapucynów, znajdujące się gdzieś na Kaplicznej Górze. Zjeżdżamy zatem w teren i zaczynamy poszukiwania. Zapominamy jednak, że znajdujemy się w miejscu znanym z działalności czarownic i ich mistrza diabła. Ten ostatni skutecznie gmatwa nasze ścieżki i doprowadza do tajemniczego, ogrodzonego drutem kolczastym miejsca. Na klasztor nam to nie wygląda i zrezygnowani rozpoczynamy powrót do cywilizacji.






Dojeżdżamy do rogatek Prudnika. Na chwilę zatrzymujemy się przy barokowej kaplicy św. Antoniego i zamku Fipperów. Omijamy centrum i jedziemy w stronę Łąki Prudnickiej, gdzie znajduje się najbardziej interesujący nas obiekt.






Początki wsi Łąka Prudnicka przypadają na okres po  1241 roku, kiedy to miała miejsce kolonizacja tych terenów, spustoszonych uprzednio przez najazd tatarski. Osada trafiła wówczas w ręce książąt niemodlińskich. Prawdopodobnie to oni wznieśli tu w XV wieku murowany zamek. W roku 1481 kasztelanię prudnicką wraz z Łąką kupił rycerski ród von Wurben. W roku 1592 wieku wieś stała się własnością rodziny Tschentschau-Mettich. Nowi właściciele w kilku etapach przebudowali zamek zgodnie z ówczesną modą na renesansową rezydencję. Powstało czteroskrzydłowe założenie z wewnętrznym dziedzińcem. Budynki były dwukondygnacyjne częściowo podpiwniczone.  Po roku 1825 obiekt kilkukrotnie zmienił właściciela.  W latach 1875-83 miała miejsce neogotycka przebudowa. Wzniesiona została wtedy w narożniku płd-zach kwadratowa wieża. 



W marcu 1945, w obawie przez zbliżającym się frontem, właściciele opuścili  swą posiadłość.  Pozostawiony bez opieki zamek został ograbiony i zdewastowany. W latach 50-tych XX wieku był użytkowany przez Stadninę Koni w Prudniku. Na początku XXI wieku stał się własnością prywatną. W roku 2006 został zlicytowany przez komornika. Kupił go przedsiębiorca z Podhala zapewniając, że szybkim czasie powstanie tu centrum hotelowo - restauracyjne. Niestety, żadne prace konserwatorskie ani zabezpieczające nie zostały przeprowadzone. 






Właściciel zamku wyjechał do USA i ślad po nim zaginął. Konserwator zabytków  nie jest w stanie przeprowadzić nawet formalnej kontroli obiektu,  w którym doszło już do katastrofy budowlanej (zawalił się dach, zapadły się podłogi w pomieszczeniach). Inspekcja może być bowiem przeprowadzona tylko w obecności właściciela lub jego przedstawiciela.  



Z Łąki Prudnickiej do Pokrzywnej prowadzi wzdłuż Złotego Potoku ścieżka rowerowa. Camping, na którym mieszkamy, znajduje się w Złotej Dolinie. Wiele tu nazw upamiętniających fakt, że niegdyś eksploatowano znajdujące się w okolicy złoża szlachetnego kruszcu. My niestety nie mieliśmy szczęścia i nie znaleźliśmy ani jednej złotej bryłki. Za to prawdziwym skarbem okazał się campingowy basen. To wspaniały finał rowerowej wycieczki, w tak upalny dzień jak dziś :)









magneticlife.eu because life is magnetic

szlak czarownic

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Cud to wielki, mówiąc szczerze,
Kajman znowu na rowerze.
To nie bajka, tylko fakt,
ruszył na czarownic szlak :)



"Szlak czarownic po czesko - polskim pograniczu" to projekt zrealizowany przez Starostwo Powiatowe w Nysie, współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. W ramach projektu wytyczono szlak rowerowy biegnący przez miejsca związane z "polowaniem na czarownice". Od dawna już chcieliśmy zwiedzić te tereny i wreszcie się udało. Na miejsce wypadowe wybraliśmy uroczy camping w Pokrzywnej. Na pierwszą wycieczkę rowerową ruszamy w stronę czeskiej miejscowości Zlate Hory.



Dokumentem, który zapoczątkował prowadzone na wielką skalę prześladowania kobiet, była bulla papieża Innocentego VIII "Summis desiderantes" z 1484 roku, a wkrótce dwaj dominikańscy inkwizytorzy napisali słynny tekst o magii  "Młot na czarownice" (Malleus maleficarum). Znaleźć w nim można było m.in. stwierdzenia, że plotka jest przesłanką wystarczającą do oskarżenia, a żywa obrona jest świadectwem opętania podsądnej przez diabła. Szczegółowo wyłożone są sposoby wymuszania zeznań – z rekomendowaną kolejnością stosowania tortur włącznie. Wskazane jest używanie rozpalonego żelaza i golenie całego ciała podsądnej w poszukiwaniu znaków diabła. W Złatych Horach najwięcej stosów zapłonęło w 1651 roku, trawiąc 54 ofiary polowań na czarownice. Stos rozpalano na wzgórzu poza miastem. Procesy czarownic były zyskownym przedsięwzięciem dla władz i duchownych.  W zachowanym rachunku za spalenie 11 czarownic i czarowników, opiewającym łącznie na 425 talarów, wymienione są m. in. kwoty 9 talarów dla burmistrza, 18 talarów dla wójta, 18 talarów dla sędziów i 351 talarów dla biskupa. 



Ze względu na długie tradycje w poszukiwaniu i wytapianiu złota, w pobliżu Zlatych Hor znajduje się  skansen górniczy "Zlatorudne mlyny".  Dojeżdżamy do niego leśną ścieżką i rozczarowanie - za wstęp nie można zapłacić kartą, a my nie mamy niestety czeskich koron. Robimy więc tylko fotkę jedynego widocznego obiektu i ruszamy dalej - do Polski.



Dojeżdżamy do Gluchołaz. Miasto zostało założone w XIII wieku, przez biskupa Wawrzyńca. Początkowo w zakolu rzeki Białej był warowny gród i zamek Ziegenhals (Kozia Szyja). Jedyną zachowaną wieżą średniowiecznych murów miejskich jest Wieża Bramy Górnej. Wzmiankowana była już w 1418 roku. Około 1600 roku podwyższono ją do obecnej wysokości 25 metrów i zwieńczono renesansową attyką. W 1903 r. wieżę nakryto hełmem w postaci ceglanej piramidy.



Głuchołaski rynek, zbudowany na planie prostokąta, należy do największych na Śląsku. Kamienice wokół rynku pochodzą z okresu odbudowy po wielkim pożarze miasta w 1834 r. Usytuowany obok rynku kościół św. Wawrzyńca powstał w drugiej połowie XIII wieku. Gotycka świątynia została przebudowana na barokową w wieku XVIII.





W 1651 roku powołano w Głuchołazach filię nyskiego sądu dla czarownic. Do miasta przybyło dwóch inkwizytorów i kat. Oskarżonych o czary więziono w lochach nieistniejącego już dziś ratusza. Do dyspozycji kata była izdebka tortur, która mieściła się obok. Sprowadzono tam tzw. "tron czarownic" czyli fotel najeżony gwoździami. Nikt z podsądnych nie wytrzymał więcej, niż 8 dni tortur.  Wyroki wykonywano na Szubienicznej Górze. Kat, oprócz zapłaty w talarach, otrzymywał również wino dla dodania odwagi.



Rejon Głuchołaz to wymarzone miejsce dla rowerzystów. Znajdziecie tu wiele wytyczonych tras rowerowych, informacje turystyczne w każdej miejscowości, a w nich darmowe mapki i przewodniki. Do tego cisza, spokój i piękne widoki, z królującą nad okolicą Biskupią Kopą. Naprawdę warto tu przyjechać :)
















magneticlife.eu because life is magnetic

wisienka na torcie

Poniedziałek, 1 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Czas płynie nieubłaganie. Nasz pobyt w Czechach dobiega końca, a największe atrakcje wciąż jeszcze niezaliczone. Z niepokojem śledzimy prognozy pogody. Głośne bębnienie deszczu o dach przyczepy kończy się jednak z nadejściem poranka. Postanawiamy wyruszyć w drogę. Samochodem docieramy do Mezní Louka. Tu będzie czekać na nas na parkingu. Czeski taryfikator jest prosty - im bliżej atrakcji turystycznych, tym wyższa cena. No cóż, z czegoś tubylcy muszą żyć. Niebieskim szlakiem schodzimy do przełomu rzeki Kamenicy.



Kaniony skalne rzeczki Kamenice są głębokie miejscami aż na 150 m. Tworzą jedną z najbardziej charakterystycznych formacji naturalnych Szwajcarii Czeskiej. Prowadzi tędy żółty szlak. Jest wprost bajecznie pięknie, ale sfotografowanie tego cudu przyrody stanowi prawdziwe wyzwanie. Ciemne dno wąwozu i wpadające z góry jasne słoneczne światło tworzą wielki kontrast, który wielokrotnie przekracza rozpiętość tonalną aparatu. Już wiem, że czekać mnie będzie  ostra selekcja fotek, a potem ich żmudna obróbka. 





Pierwszego przepłynięcia Kamenicy wąwozem na odcinku od Dolskiego Mlýna do Hřenska bez przesiadki dokonano na trzech tratwach czterometrowej długości w 1877 roku. Z końcem XIX wieku rozpoczęto budowę kładek i przejść tunelowych w skałach oraz jazów, które udrożniły niedostępne dotąd odcinki wąwozów. Przełomy Tichá soutěska (zwana również Edmundovą na cześć księcia Edmunda Clary-Aldringena, który przyczynił się do udostępnienia przełomu rzeki) i Divoká soutěska do dziś pokonać można wyłącznie łódkami pychówkami.











Żółty szlak kończy się w Hřensku. Warto przejść się po tym uroczym granicznym miasteczku z przylepionymi do skał domami i rzucić okiem na płynącą u jego stóp Łabę. Można też zjeść obiad w jednej z licznych restauracyjek. To właśnie czynimy. Zamawiam swój ulubiony wyprażeny syr. Przychodzi mi jednak czekać na niego tak długo, jakby dopiero na moje zamówienie goniono krowę, by ją wydoić i ów syr zrobić i usmażyć. Pociesza nas tylko to, że zimne piwo przyniesiono szybciutko. W końcu jednak zaspokajamy głód i ruszamy w dalszą drogę. 



Czerwony szlak, którym się teraz  poruszamy, prowadzi początkowo wzdłuż asfaltowej drogi. Można byłoby przejechać 3 km autobusem, ale Kajman naraził mi się mocno, pisząc o nas kilka dni wcześniej na forum karawaningowym, że jesteśmy cienkie Bolki, zostaje więc przymuszony do pokonania całej trasy z buta i uroczystego odszczekania swoich słów ;)



W końcu przed nami Pravčická brána czyli wyjątkowa atrakcja przyrodnicza, będąca największą naturalną bramą skalną w Europie. Uważana jest za najpiękniejszą formację skalną w Szwajcarii Czeskiej i stała się symbolem całego regionu. Brama ma 26,5 m rozpiętości łuku u podstawy, 16,0 m wysokości otworu, od 7 do 8 metrów szerokości otworu u podstawy, 3,0 m grubości stropu w najcieńszym miejscu, a jej szczytowa płyta leży na wysokości 21 m od jej podstawy. Tuż obok niej znajduje się "Sokole Gniazdo" - letni pałacyk  zbudowany w 1881 roku przez ówczesnego właściciela posiadłości, księcia Edmunda Clary-Aldringena. Kilka lat później, w bliskim sąsiedztwie pałacyku, na skalnych tarasach postawiono poręcze. Wkrótce po zakończeniu budowy restauracji za wejście do kompleksu zaczęto pobierać opłaty. Obecnie w budyneczku znajduje się restauracja, ale za wstęp na taras pod skalnym łukiem i punkt widokowy nadal trzeba płacić. No trudno, płacimy. 





Słońce powoli zaczyna znikać za górkami, a nas czeka jeszcze powrót do Mezní Louka. Idziemy nadal czerwonym szlakiem, wijącym się malowniczo u podnóża skał. Spotykamy coraz mniej turystów. Chwilami możemy się poczuć, jakbyśmy te piękne miejsca mieli tylko dla siebie. 





Wreszcie docieramy na parking, a stamtąd wracamy na camping "U Ferdynanda". To był bez wątpienia najpiękniejszy dzień naszych wakacji. Szkoda, że zostały z niego już tylko zdjęcia i wspomnienia.


magneticlife.eu because life is magnetic

schody do nieba

Sobota, 30 lipca 2016 · Komentarze(2)
Uczestnicy
O tej wycieczce napisał Kajman na forum karawaningowym, że najmniej przypadła mu do gustu. Hm, być może dlatego, że nie wdrapał się na jej największą atrakcję, czyli ruiny zamku Šaunštejn. Poprzestał na sfotografowaniu mnie od zadniej strony ;)



Do ruin zamku doszliśmy czerwonym szlakiem z Vysokiej Lipy. Prawdę mówiąc nawet słowo ruiny jest bardzo na wyrost, bo pozostały jedynie wykute w skale schody, otwory do mocowania belek nośnych podtrzymujących niegdyś zabudowania zamkowe oraz poziome płaszczyzny, na których  stały zamkowe obiekty. Najfajniejsze jest wejście na zamek. Drabinki, odrobinka wspinaczki, ale wszystko lajtowe. Wchodzą tam dzieci i wnoszone są niewielkie psy. Tu trzeba wspomnieć, że Czesi bardzo psy lubią i zabierają je wszędzie, gdzie się da, a nawet tam gdzie nie bardzo się da  :)



Zamek zbudowano w celu ochrony szlaku handlowego. Według archeologów prawdopodobnie istniał już pod koniec w XIII wieku. Jak podaje Wikipedia: "Obiekty zamku usytuowane były na szczytach piaskowcowych skał w kształcie wieżyc, droga na górny poziom zamku prowadziła szczelinami między skałami. Na górnym poziomie zamku znajduje się wydrążona w skale na planie okręgu studnia, która służyła jako zbiornik wody, gromadząc wodę opadową. Poniżej górnego poziomu zamku znajduje się obszerna wnęka w skale z wyciosanym oknem w stronę szczeliny, którą prowadzi droga na górny poziom zamku. Przeznaczenie tego pomieszczenia nie jest dokładnie znane, prawdopodobnie była to kaplica. Zabudowania zamku spoczywały na drewnianych belkach zamocowanych w wykutych w skale otworach, z wykorzystaniem naturalnych występów i płaskich powierzchni skały. Wejście na górny poziom zamku umożliwiał system wyciosanych w skale schodów, który zaczynał się wysoko nad poziomem. Dostęp do poziomu schodów umożliwiały drabiny, które w czasie ataku wroga były wciągane na wyższy poziom zamku."




Historia zamku była burzliwa, był wielokrotnie oblegany, przechodził w rąk do rąk. Na początku XVI wieku  został całkowicie zniszczony. Dziś miejsce, gdzie niegdyś stał, jest po prostu wspaniałą platformą widokową i kolejną atrakcją turystyczną.



Z zamku powędrowaliśmy dalej czerwonym szlakiem, ciesząc oczy bogactwem różnorodnych form skalnych. 







Po kilkunastu minutach dotarliśmy do kolejnej atrakcji.  Malá Pravčická brána to naturalna forma skalna w kształcie łukowego portalu o wysokości 2,3 m i szerokości 3,3 m. Obok znajduje się oczywiście platforma widokowa. Tym razem Kajman dał się skusić i dzielnie pokonał drabinkę.





W planach mieliśmy dotarcie czerwonym szlakiem do Mezní Louka, ale okazał się trochę nudny, zeszliśmy więc ścieżką rowerową (cóż za profanacja!), a potem szlakiem niebieskim, żeby zobaczyć zaznaczony na mapie zameczek. Ten jednak okazał się hotelem o takiej właśnie nazwie, w dodatku urody wątpliwej i moim zdaniem nie zasłużył nawet na uwiecznienie na zdjęciu.





Nagle piękne błękitne niebo zaczęło zaciągać się groźnymi, czarnymi chmurami. Przyśpieszyliśmy kroku i na parking dotarliśmy tuż przed pierwszymi kroplami. Chyba mamy farta :)



magneticlife.eu because life is magnetic

gwóźdź programu

Czwartek, 28 lipca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy

Zanim nastąpił gwóźdź programu, najpierw była zagwozdka. Jak tam właściwie trafić? Bastei czyli bardziej swojsko Basteja, znajduje się w pobliżu Burg Hohnstein, który to zamek oczywiście musieliśmy zwiedzić, jako że Kajman kocha wszelkie  starocie. Drogowskazy  na Bastei i owszem są, ale drogi dojazdowe pozagradzano i opatrzono groźnie brzmiącym "halt". No cóż, nie tylko u nas prowadzi się remonty w szczycie sezonu turystycznego. Siedzący w nawigacji Hołek tak był tym skołowany, że zaproponował nam wykręcenie kilku kółek. Po drugim wszelako trafieniu do punktu wyjścia zrezygnowaliśmy z jego usług, postanowiliśmy pojechać do Rathen i stamtąd rozpocząć marsz. 



Rathen to maleńki kurort nad rzeką Łabą, przez miejscowych zwaną Elbe. Miasteczko znane jest głównie jako baza wypadowa do wędrówek po Szwajcarii Saksońskiej. Przechodzi  też przez nie słynna trasa rowerowa Elberadweg. Wielu tu zatem zarówno turystów pieszych, jak i rowerzystów. 



Zostawiliśmy auto na parkingu i po przeprawieniu się promem na drugą stronę Łaby, przeszliśmy głównym dreptakiem, zakupiliśmy pamiątki (jak Kajman nie wyleczy się z magnesikowej manii, to niedługo będziemy musieli kupić drugą lodówkę!) i wkroczyliśmy na czerwony szlak. A tu oczywiście schody, schody, schody ...



Prowadzące w górę schody maja dwie ważne zalety. Po pierwsze kiedyś się wreszcie kończą, a po drugie kończą się przeważnie w miejscach, z których rozciąga się piękny widok. Nam się rozciągnął widok na przełom Łaby :D



Basteja to skalne ostańce, wznoszące się na 305 metrów ponad dolinę Łaby. Zwiedzanie ich ułatwiono w połowie XIX wieku, budując oryginalny, kamienny most (Basteibrücke). Konstrukcję liczącą blisko 80 metrów długości przemierzają tłumy turystów, jest to bowiem, obok twierdzy Königstein, jedno z najsłynniejszych miejsc Saksonii. Zauroczyło nas  i na długo zostanie w naszej pamięci.




Pomiędzy skałkami można obejrzeć pozostałości średniowiecznego zamku. No, prawdę mówiąc nie bardzo się tych pozostałości mogłam doszukać, ale spacer po wiszących nad przepaścią mostkach wart był 2 €  za wstęp.





Kajman zaufania do takich mostków nie ma, więc pozostał na solidnym, kamiennym :)





Z Bastei schodziliśmy  zielonym szlakiem. Znów pojawiły się schody, wąskie przejścia, tunele. Omszone skały, niewiele światła. Co krok to inny widok. Uroków tego miejsca nie da się oddać na zdjęciach. Obiektyw aparatu jest bardzo niedoskonały w porównaniu z ludzkim okiem. Tam trzeba po prostu być.



Na zakończenie czekać nas miały  jeszcze dwie atrakcje - wodospad i jezioro. Wodospad... no cóż, nie była to Niagara, raczej coś na kształt prysznica na łonie natury, a jezioro - Amselsee - powinno się raczej nazywać Amselteich, bo kilka rowerów wodnych jeziora z sadzawki nie czyni ;)





Chciałabym tam kiedyś wrócić. Najlepiej jesienią. Wejść na Basteję o świcie, gdy nie ma  jeszcze tłumu turystów i podziwiać skały wyłaniające się z porannych mgieł ...


magneticlife.eu because life is magnetic

lekcja oddychania

Środa, 27 lipca 2016 · Komentarze(7)
Uczestnicy
No i znów rowery przegrały w konkurencji z trasą pieszą. Nie da się nimi niestety dotrzeć na punkty widokowe, zwane tu vyhlídkami, bo póki co nie potrafią pokonywać schodów i drabinek. A tych mamy dziś całe mnóstwo. Żar leje się z nieba, a my wspinamy się wolno, starając się kontrolować oddech jak prawdziwi jogini. Wszak długi i spokojny oddech charakteryzuje osobę zrelaksowaną, zrównoważoną, zadowoloną z życia i pewną siebie, a tacy właśnie teraz jesteśmy ;)







Czerwony szlak, którym wyruszyliśmy z Jetřichowic prowadzi na jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Szwajcarii Czeskiej czyli Mariiną vyhlídkę. Na szczycie wyniosłej skały znajduje się romantyczna drewniana altana, która jest otwarta cały rok. Pierwsza altankę wybudował w tym miejscu Ferdinand Kinsky - właściciel tutejszych ziem, propagator turystyki. Jego żona Maria Anna lubiła tu przychodzić i podziwiać widoki na okoliczne lasy, skały i góry. My też podziwiamy :)





Następnym punktem widokowym na naszej dzisiejszej trasie jest Vilemínina vyhlídka. Nazwa ta upamiętnia kolejną księżną z rodu Kinskych. Na sośnie wisi tablica z jej wizerunkiem. Z vyhlidki podziwiać można poprzedni punkt widokowy. Zdjęcia nie oddają uroków krajobrazu ze względu na niekorzystne oświetlenie. Wierzcie mi jednak, że warto się tu wspinać.











Chwila przerwy na spożycie kanapki i przed nami znowu skały nazwane imieniem kolejnego przedstawiciela szlacheckiego rodu czyli Rudolfův kámen. Tym razem Kajman zostaje u podnóża, a ja pokonuję kilka drabinek i wąskich przejść, żeby zaliczyć kolejną altankę i znów nacieszyć oczy widokiem.











Do Jetřichowic wracamy z Pohovki zielonym szlakiem, raz po raz obracając się i rzucając okiem na skałki, na których kilka chwil temu byliśmy. To była naprawdę piękna wycieczka. Zachęcamy wszystkich do podążania naszym śladem :)








magneticlife.eu because life is magnetic

od vyhlidki do vyhlidki

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · Komentarze(1)
Uczestnicy
W Szwajcarii Czeskiej wiele jest miejsc urokliwych, a niezbyt znanych. Takich, w których można cieszyć się nie tylko pięknem przyrody, ale i spokojem. Słychać tylko śpiew ptaków i szum strumienia, a nieliczni turyści pozdrawiają nas radosnym „ahoj”.



Do takich miejsc należy Dolina Kyjovska, którą dziś odwiedzamy. W maleńkiej wiosce Kyjov zaczyna się czerwony szlak turystyczny, stanowiący równocześnie cyklotrasę, czyli trasę rowerową. Słońca tu niewiele, więc wokół królują mchy i paprocie. Po obu stronach drogi wznoszą się majestatyczne skały. Idziemy wolno, z zadartymi głowami, by podziwiać ich przedziwne kształty.



W drodze powrotnej wybieramy wariant żółtą trasą pieszą prowadzącą przez wznoszące się nad doliną formacje skalne – Vyhlidka Kinskeho, Skalni Bratri i Kyjovsky Hradek.







Ścieżka na przemian wznosi się i opada w dół, a my pokonujemy kolejne stopnie skalne. Jest nawet jedna drabinka. Przed Vyhlidką Kinskeho umieszczono ostrzeżenie, że jest niebezpiecznie i wchodzi się tu na własną odpowiedzialność. Jest w tym sporo przesady. No, może gdy skała jest mokra i śliska… Dziś jednak świeci słońce i nie ma się czego obawiać.





Na koniec szlak wraca do Doliny Kyjovskiej i znów spotykamy tych, co „na kole”.





Domyśliliście się zapewne, jak mniemam, że vyhlidka oznacza po czesku punkt widokowy :)

magneticlife.eu because life is magnetic

zdobywamy twierdzę

Niedziela, 24 lipca 2016 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Padający całą noc ulewny deszcz zamienił camping w rozlewisko. O poranku nad głowami nadal kłębiły się ciemne chmury, a wszystkie pogodynki przepowiadały kolejne strugi wody z nieba. Poczynione wcześniej plany przewidywały wędrówkę wzdłuż rzeki Kamenice, ale wiadomo – Kajman nie żaba, taplał się błocie nie będzie. Trzeba było znaleźć jakieś bardziej suche miejsce.



Padło na twierdzę Königstein. To jeden z najbardziej znanych zabytków w Saksonii. Prawdziwe orle gniazdo wzniesione na platformie skalnej, kilkaset metrów ponad wijącą się w dole Łabą. Położenie oraz wyrastające wprost ze skał potężne mury sprawiły, że twierdza nigdy nie została zdobyta. Nikt nawet nie próbował jej zdobywać.



O tym, jak trudne byłoby to zadanie łatwo jest się przekonać, jeśli zamiast wygodnie wjechać na górę samochodem, mozolnie wspina się po zboczu. Gdy tak tupaliśmy w górę, warstwa chmur zrobiła się nieco cieńsza, zaświeciło słońce (co na to pogodynki?), temperatura wzrosła i parujący las podarował naszym płucom dodatkową atrakcję. Wreszcie stanęliśmy pod murami. Jeszcze tylko bileciki po 10 € i można zacząć zwiedzanie :)



W obrębie twierdzy znajduje się ponad 50 różnych budowli. W kilku z nich znajdują się obecnie wystawy poświęcone historii zabytku. Największą atrakcją jest jednak fantastyczny widok na region Parku Narodowego Szwajcarii Saksońskiej i przedgórze Rudaw.



Są tu restauracje i bar szybkiej obsługi. Kiełbaski serwowane w tym ostatnim mają smak nieokreślony, a ziemniaki polane tajemniczą żółtą cieczą, noszące dumną nazwę sałatki, może skonsumować tylko bardzo głodny człowiek. My byliśmy głodni. W przeciwieństwie do ludzi, psy zwiedzające twierdzę nie mają jednak gastronomicznych powodów do niezadowolenia, bo świeża woda w miskach jest za darmo. Szkoda, że nie zabraliśmy Funia.




Syci nie tylko ziemniaków, ale i wrażeń, postanowiliśmy sprawić sobie dodatkową atrakcję i zamiast wracać do miasteczka z buta, kupiliśmy bilety na Festungs-Express. Jeśli jednak ktoś z Szanownych Czytelników będzie miał ochotę wjechać na szczyt rowerem, to nic nie stoi na przeszkodzie. Na parkingu przy kasach są stojaki na rowery i zamykane szafki na bagaże. Miłego zwiedzania :)



magneticlife.eu because life is magnetic