Wpisy archiwalne w kategorii

Czechy

Dystans całkowity:188.75 km (w terenie 1.00 km; 0.53%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:1027 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:23.59 km
Więcej statystyk

szlak czarownic

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Cud to wielki, mówiąc szczerze,
Kajman znowu na rowerze.
To nie bajka, tylko fakt,
ruszył na czarownic szlak :)



"Szlak czarownic po czesko - polskim pograniczu" to projekt zrealizowany przez Starostwo Powiatowe w Nysie, współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. W ramach projektu wytyczono szlak rowerowy biegnący przez miejsca związane z "polowaniem na czarownice". Od dawna już chcieliśmy zwiedzić te tereny i wreszcie się udało. Na miejsce wypadowe wybraliśmy uroczy camping w Pokrzywnej. Na pierwszą wycieczkę rowerową ruszamy w stronę czeskiej miejscowości Zlate Hory.



Dokumentem, który zapoczątkował prowadzone na wielką skalę prześladowania kobiet, była bulla papieża Innocentego VIII "Summis desiderantes" z 1484 roku, a wkrótce dwaj dominikańscy inkwizytorzy napisali słynny tekst o magii  "Młot na czarownice" (Malleus maleficarum). Znaleźć w nim można było m.in. stwierdzenia, że plotka jest przesłanką wystarczającą do oskarżenia, a żywa obrona jest świadectwem opętania podsądnej przez diabła. Szczegółowo wyłożone są sposoby wymuszania zeznań – z rekomendowaną kolejnością stosowania tortur włącznie. Wskazane jest używanie rozpalonego żelaza i golenie całego ciała podsądnej w poszukiwaniu znaków diabła. W Złatych Horach najwięcej stosów zapłonęło w 1651 roku, trawiąc 54 ofiary polowań na czarownice. Stos rozpalano na wzgórzu poza miastem. Procesy czarownic były zyskownym przedsięwzięciem dla władz i duchownych.  W zachowanym rachunku za spalenie 11 czarownic i czarowników, opiewającym łącznie na 425 talarów, wymienione są m. in. kwoty 9 talarów dla burmistrza, 18 talarów dla wójta, 18 talarów dla sędziów i 351 talarów dla biskupa. 



Ze względu na długie tradycje w poszukiwaniu i wytapianiu złota, w pobliżu Zlatych Hor znajduje się  skansen górniczy "Zlatorudne mlyny".  Dojeżdżamy do niego leśną ścieżką i rozczarowanie - za wstęp nie można zapłacić kartą, a my nie mamy niestety czeskich koron. Robimy więc tylko fotkę jedynego widocznego obiektu i ruszamy dalej - do Polski.



Dojeżdżamy do Gluchołaz. Miasto zostało założone w XIII wieku, przez biskupa Wawrzyńca. Początkowo w zakolu rzeki Białej był warowny gród i zamek Ziegenhals (Kozia Szyja). Jedyną zachowaną wieżą średniowiecznych murów miejskich jest Wieża Bramy Górnej. Wzmiankowana była już w 1418 roku. Około 1600 roku podwyższono ją do obecnej wysokości 25 metrów i zwieńczono renesansową attyką. W 1903 r. wieżę nakryto hełmem w postaci ceglanej piramidy.



Głuchołaski rynek, zbudowany na planie prostokąta, należy do największych na Śląsku. Kamienice wokół rynku pochodzą z okresu odbudowy po wielkim pożarze miasta w 1834 r. Usytuowany obok rynku kościół św. Wawrzyńca powstał w drugiej połowie XIII wieku. Gotycka świątynia została przebudowana na barokową w wieku XVIII.





W 1651 roku powołano w Głuchołazach filię nyskiego sądu dla czarownic. Do miasta przybyło dwóch inkwizytorów i kat. Oskarżonych o czary więziono w lochach nieistniejącego już dziś ratusza. Do dyspozycji kata była izdebka tortur, która mieściła się obok. Sprowadzono tam tzw. "tron czarownic" czyli fotel najeżony gwoździami. Nikt z podsądnych nie wytrzymał więcej, niż 8 dni tortur.  Wyroki wykonywano na Szubienicznej Górze. Kat, oprócz zapłaty w talarach, otrzymywał również wino dla dodania odwagi.



Rejon Głuchołaz to wymarzone miejsce dla rowerzystów. Znajdziecie tu wiele wytyczonych tras rowerowych, informacje turystyczne w każdej miejscowości, a w nich darmowe mapki i przewodniki. Do tego cisza, spokój i piękne widoki, z królującą nad okolicą Biskupią Kopą. Naprawdę warto tu przyjechać :)
















magneticlife.eu because life is magnetic

wisienka na torcie

Poniedziałek, 1 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Czas płynie nieubłaganie. Nasz pobyt w Czechach dobiega końca, a największe atrakcje wciąż jeszcze niezaliczone. Z niepokojem śledzimy prognozy pogody. Głośne bębnienie deszczu o dach przyczepy kończy się jednak z nadejściem poranka. Postanawiamy wyruszyć w drogę. Samochodem docieramy do Mezní Louka. Tu będzie czekać na nas na parkingu. Czeski taryfikator jest prosty - im bliżej atrakcji turystycznych, tym wyższa cena. No cóż, z czegoś tubylcy muszą żyć. Niebieskim szlakiem schodzimy do przełomu rzeki Kamenicy.



Kaniony skalne rzeczki Kamenice są głębokie miejscami aż na 150 m. Tworzą jedną z najbardziej charakterystycznych formacji naturalnych Szwajcarii Czeskiej. Prowadzi tędy żółty szlak. Jest wprost bajecznie pięknie, ale sfotografowanie tego cudu przyrody stanowi prawdziwe wyzwanie. Ciemne dno wąwozu i wpadające z góry jasne słoneczne światło tworzą wielki kontrast, który wielokrotnie przekracza rozpiętość tonalną aparatu. Już wiem, że czekać mnie będzie  ostra selekcja fotek, a potem ich żmudna obróbka. 





Pierwszego przepłynięcia Kamenicy wąwozem na odcinku od Dolskiego Mlýna do Hřenska bez przesiadki dokonano na trzech tratwach czterometrowej długości w 1877 roku. Z końcem XIX wieku rozpoczęto budowę kładek i przejść tunelowych w skałach oraz jazów, które udrożniły niedostępne dotąd odcinki wąwozów. Przełomy Tichá soutěska (zwana również Edmundovą na cześć księcia Edmunda Clary-Aldringena, który przyczynił się do udostępnienia przełomu rzeki) i Divoká soutěska do dziś pokonać można wyłącznie łódkami pychówkami.











Żółty szlak kończy się w Hřensku. Warto przejść się po tym uroczym granicznym miasteczku z przylepionymi do skał domami i rzucić okiem na płynącą u jego stóp Łabę. Można też zjeść obiad w jednej z licznych restauracyjek. To właśnie czynimy. Zamawiam swój ulubiony wyprażeny syr. Przychodzi mi jednak czekać na niego tak długo, jakby dopiero na moje zamówienie goniono krowę, by ją wydoić i ów syr zrobić i usmażyć. Pociesza nas tylko to, że zimne piwo przyniesiono szybciutko. W końcu jednak zaspokajamy głód i ruszamy w dalszą drogę. 



Czerwony szlak, którym się teraz  poruszamy, prowadzi początkowo wzdłuż asfaltowej drogi. Można byłoby przejechać 3 km autobusem, ale Kajman naraził mi się mocno, pisząc o nas kilka dni wcześniej na forum karawaningowym, że jesteśmy cienkie Bolki, zostaje więc przymuszony do pokonania całej trasy z buta i uroczystego odszczekania swoich słów ;)



W końcu przed nami Pravčická brána czyli wyjątkowa atrakcja przyrodnicza, będąca największą naturalną bramą skalną w Europie. Uważana jest za najpiękniejszą formację skalną w Szwajcarii Czeskiej i stała się symbolem całego regionu. Brama ma 26,5 m rozpiętości łuku u podstawy, 16,0 m wysokości otworu, od 7 do 8 metrów szerokości otworu u podstawy, 3,0 m grubości stropu w najcieńszym miejscu, a jej szczytowa płyta leży na wysokości 21 m od jej podstawy. Tuż obok niej znajduje się "Sokole Gniazdo" - letni pałacyk  zbudowany w 1881 roku przez ówczesnego właściciela posiadłości, księcia Edmunda Clary-Aldringena. Kilka lat później, w bliskim sąsiedztwie pałacyku, na skalnych tarasach postawiono poręcze. Wkrótce po zakończeniu budowy restauracji za wejście do kompleksu zaczęto pobierać opłaty. Obecnie w budyneczku znajduje się restauracja, ale za wstęp na taras pod skalnym łukiem i punkt widokowy nadal trzeba płacić. No trudno, płacimy. 





Słońce powoli zaczyna znikać za górkami, a nas czeka jeszcze powrót do Mezní Louka. Idziemy nadal czerwonym szlakiem, wijącym się malowniczo u podnóża skał. Spotykamy coraz mniej turystów. Chwilami możemy się poczuć, jakbyśmy te piękne miejsca mieli tylko dla siebie. 





Wreszcie docieramy na parking, a stamtąd wracamy na camping "U Ferdynanda". To był bez wątpienia najpiękniejszy dzień naszych wakacji. Szkoda, że zostały z niego już tylko zdjęcia i wspomnienia.


magneticlife.eu because life is magnetic

schody do nieba

Sobota, 30 lipca 2016 · Komentarze(2)
Uczestnicy
O tej wycieczce napisał Kajman na forum karawaningowym, że najmniej przypadła mu do gustu. Hm, być może dlatego, że nie wdrapał się na jej największą atrakcję, czyli ruiny zamku Šaunštejn. Poprzestał na sfotografowaniu mnie od zadniej strony ;)



Do ruin zamku doszliśmy czerwonym szlakiem z Vysokiej Lipy. Prawdę mówiąc nawet słowo ruiny jest bardzo na wyrost, bo pozostały jedynie wykute w skale schody, otwory do mocowania belek nośnych podtrzymujących niegdyś zabudowania zamkowe oraz poziome płaszczyzny, na których  stały zamkowe obiekty. Najfajniejsze jest wejście na zamek. Drabinki, odrobinka wspinaczki, ale wszystko lajtowe. Wchodzą tam dzieci i wnoszone są niewielkie psy. Tu trzeba wspomnieć, że Czesi bardzo psy lubią i zabierają je wszędzie, gdzie się da, a nawet tam gdzie nie bardzo się da  :)



Zamek zbudowano w celu ochrony szlaku handlowego. Według archeologów prawdopodobnie istniał już pod koniec w XIII wieku. Jak podaje Wikipedia: "Obiekty zamku usytuowane były na szczytach piaskowcowych skał w kształcie wieżyc, droga na górny poziom zamku prowadziła szczelinami między skałami. Na górnym poziomie zamku znajduje się wydrążona w skale na planie okręgu studnia, która służyła jako zbiornik wody, gromadząc wodę opadową. Poniżej górnego poziomu zamku znajduje się obszerna wnęka w skale z wyciosanym oknem w stronę szczeliny, którą prowadzi droga na górny poziom zamku. Przeznaczenie tego pomieszczenia nie jest dokładnie znane, prawdopodobnie była to kaplica. Zabudowania zamku spoczywały na drewnianych belkach zamocowanych w wykutych w skale otworach, z wykorzystaniem naturalnych występów i płaskich powierzchni skały. Wejście na górny poziom zamku umożliwiał system wyciosanych w skale schodów, który zaczynał się wysoko nad poziomem. Dostęp do poziomu schodów umożliwiały drabiny, które w czasie ataku wroga były wciągane na wyższy poziom zamku."




Historia zamku była burzliwa, był wielokrotnie oblegany, przechodził w rąk do rąk. Na początku XVI wieku  został całkowicie zniszczony. Dziś miejsce, gdzie niegdyś stał, jest po prostu wspaniałą platformą widokową i kolejną atrakcją turystyczną.



Z zamku powędrowaliśmy dalej czerwonym szlakiem, ciesząc oczy bogactwem różnorodnych form skalnych. 







Po kilkunastu minutach dotarliśmy do kolejnej atrakcji.  Malá Pravčická brána to naturalna forma skalna w kształcie łukowego portalu o wysokości 2,3 m i szerokości 3,3 m. Obok znajduje się oczywiście platforma widokowa. Tym razem Kajman dał się skusić i dzielnie pokonał drabinkę.





W planach mieliśmy dotarcie czerwonym szlakiem do Mezní Louka, ale okazał się trochę nudny, zeszliśmy więc ścieżką rowerową (cóż za profanacja!), a potem szlakiem niebieskim, żeby zobaczyć zaznaczony na mapie zameczek. Ten jednak okazał się hotelem o takiej właśnie nazwie, w dodatku urody wątpliwej i moim zdaniem nie zasłużył nawet na uwiecznienie na zdjęciu.





Nagle piękne błękitne niebo zaczęło zaciągać się groźnymi, czarnymi chmurami. Przyśpieszyliśmy kroku i na parking dotarliśmy tuż przed pierwszymi kroplami. Chyba mamy farta :)



magneticlife.eu because life is magnetic

lekcja oddychania

Środa, 27 lipca 2016 · Komentarze(7)
Uczestnicy
No i znów rowery przegrały w konkurencji z trasą pieszą. Nie da się nimi niestety dotrzeć na punkty widokowe, zwane tu vyhlídkami, bo póki co nie potrafią pokonywać schodów i drabinek. A tych mamy dziś całe mnóstwo. Żar leje się z nieba, a my wspinamy się wolno, starając się kontrolować oddech jak prawdziwi jogini. Wszak długi i spokojny oddech charakteryzuje osobę zrelaksowaną, zrównoważoną, zadowoloną z życia i pewną siebie, a tacy właśnie teraz jesteśmy ;)







Czerwony szlak, którym wyruszyliśmy z Jetřichowic prowadzi na jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Szwajcarii Czeskiej czyli Mariiną vyhlídkę. Na szczycie wyniosłej skały znajduje się romantyczna drewniana altana, która jest otwarta cały rok. Pierwsza altankę wybudował w tym miejscu Ferdinand Kinsky - właściciel tutejszych ziem, propagator turystyki. Jego żona Maria Anna lubiła tu przychodzić i podziwiać widoki na okoliczne lasy, skały i góry. My też podziwiamy :)





Następnym punktem widokowym na naszej dzisiejszej trasie jest Vilemínina vyhlídka. Nazwa ta upamiętnia kolejną księżną z rodu Kinskych. Na sośnie wisi tablica z jej wizerunkiem. Z vyhlidki podziwiać można poprzedni punkt widokowy. Zdjęcia nie oddają uroków krajobrazu ze względu na niekorzystne oświetlenie. Wierzcie mi jednak, że warto się tu wspinać.











Chwila przerwy na spożycie kanapki i przed nami znowu skały nazwane imieniem kolejnego przedstawiciela szlacheckiego rodu czyli Rudolfův kámen. Tym razem Kajman zostaje u podnóża, a ja pokonuję kilka drabinek i wąskich przejść, żeby zaliczyć kolejną altankę i znów nacieszyć oczy widokiem.











Do Jetřichowic wracamy z Pohovki zielonym szlakiem, raz po raz obracając się i rzucając okiem na skałki, na których kilka chwil temu byliśmy. To była naprawdę piękna wycieczka. Zachęcamy wszystkich do podążania naszym śladem :)








magneticlife.eu because life is magnetic

od vyhlidki do vyhlidki

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · Komentarze(1)
Uczestnicy
W Szwajcarii Czeskiej wiele jest miejsc urokliwych, a niezbyt znanych. Takich, w których można cieszyć się nie tylko pięknem przyrody, ale i spokojem. Słychać tylko śpiew ptaków i szum strumienia, a nieliczni turyści pozdrawiają nas radosnym „ahoj”.



Do takich miejsc należy Dolina Kyjovska, którą dziś odwiedzamy. W maleńkiej wiosce Kyjov zaczyna się czerwony szlak turystyczny, stanowiący równocześnie cyklotrasę, czyli trasę rowerową. Słońca tu niewiele, więc wokół królują mchy i paprocie. Po obu stronach drogi wznoszą się majestatyczne skały. Idziemy wolno, z zadartymi głowami, by podziwiać ich przedziwne kształty.



W drodze powrotnej wybieramy wariant żółtą trasą pieszą prowadzącą przez wznoszące się nad doliną formacje skalne – Vyhlidka Kinskeho, Skalni Bratri i Kyjovsky Hradek.







Ścieżka na przemian wznosi się i opada w dół, a my pokonujemy kolejne stopnie skalne. Jest nawet jedna drabinka. Przed Vyhlidką Kinskeho umieszczono ostrzeżenie, że jest niebezpiecznie i wchodzi się tu na własną odpowiedzialność. Jest w tym sporo przesady. No, może gdy skała jest mokra i śliska… Dziś jednak świeci słońce i nie ma się czego obawiać.





Na koniec szlak wraca do Doliny Kyjovskiej i znów spotykamy tych, co „na kole”.





Domyśliliście się zapewne, jak mniemam, że vyhlidka oznacza po czesku punkt widokowy :)

magneticlife.eu because life is magnetic

zobaczyć drogę

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Ci, którzy mają nadzieję, że spłynęło na mnie oświecenie, ujrzałam drogę, którą należy podążać by osiągnąć nirwanę i podzielę się tą wiedzą z innymi, doznają srogiego rozczarowania. Ja tylko widzę wreszcie tą drogę, którą jadę. Możecie powiedzieć, że to przecież nic nadzwyczajnego. A jednak... do niedawna ledwo, ledwo ją widziałam. To blog rowerowy, a nie medyczny, nie będę  więc wdawać się w szczegóły, dla mnie ważne jest tylko to, że po dwóch przebytych operacjach oczu wreszcie widzę.



Nie mogę napisać, że czuję się jak nowonarodzona, bo urodziłam się już z kiepskimi oczami, a potem było tylko coraz gorzej. To raczej takie cudowne uczucie jakby świat został stworzony na nowo, o wiele piękniejszy niż kiedykolwiek przedtem był. Muszę jeszcze na siebie uważać, wysiłek związany z podjazdami nie dla mnie, ale rekonwalescencja wkrótce się skończy i znikną wszelkie ograniczenia :)



Jesteśmy na kampingu „U Ferdynanda” w Srbskiej Kamenice. Sporo czasu zajęło nam zagospodarowanie się po przyjeździe, po południu wyjechaliśmy więc tylko na krótki rekonesans. Miejscowość leży w wąwozie, nad rzeczką Kamenice. Jest cicha, spokojna, wygląda trochę jak skansen. Jest doskonałą bazą wypadową do pieszego lub rowerowego zwiedzania Szwajcarii Czeskiej i doliny Łaby.



Niemal w każdym budynku jest pensjonat lub hotelik, nie zauważyliśmy natomiast ani jednego sklepu spożywczego. Jeśli zamierzacie tu kiedyś pojeździć to nie zapomnijcie o zapasie jadła i napojów!


magneticlife.eu because life is magnetic

wokół jeziora Šance

Niedziela, 19 września 2010 · Komentarze(11)
Kategoria Czechy, mixy
Różne miewamy w życiu pragnienia – czasem tęsknimy do szaleńczych przygód i wypraw na koniec świata, a czasem chcielibyśmy się po prostu wyspać. Dziś stanowczo silniejsza była ta druga potrzeba, w związku z czym zaplanowałam krótką wycieczkę wokół jeziora zaporowego Šance. Jest ono utworzone na rzeczce Ostrawicy płynącej przez czeski Beskid. Więcej informacji znaleźć można na blogu Piotrka :)

Ostrawica © niradhara


Kajman na zaporze © niradhara


z murku widać lepiej © niradhara


właśnie to widać © niradhara


Samochodem dojechaliśmy do miejscowości Frydlant nad Ostravici, a stamtąd rowerami ruszyliśmy na południe. Słoneczko czasem pięknie świeciło, czasem chowało się za niewielkimi, białymi chmurkami, ale temperatura cały czas utrzymywała się dość niska. Chwilami wiał silny, zimny wiatr i żałowałam, że nie mam jakichś nauszników. W ubiegłym roku zawiało mnie w czasie jazdy na rowerze, czego skutkiem było zapalenie ucha i utrata słuchu na prawie miesiąc. Nie chciałabym, żeby spotkało mnie to po raz drugi.

a tak zapora wygląda z góry © niradhara


jeszcze jeden rzut oka na zaporę © niradhara


droga wzdłuż jeziora © niradhara


W przydrożnym lasku udało mi się znaleźć jednego maślaka, niestety to trochę zbyt mało na jajecznicę :(

tylko takie rzucają mi się w oczy © niradhara


Kiedy dwie osoby jadą razem na wycieczkę, największym problemem jest zrobienie wpisów tak, by nie powtarzały się fotki i nie powielał tekst. Piotrek wozi ze sobą mniejszy aparat i zanim ja zdołam wyjąć i przygotować do działania lustrzankę, on już zdąży zrobić zdjęcie jakiegoś ciekawego szczegółu i pojechać dalej. Zostaje mi więc tylko focenie pejzaży ;)

czyż nie pięknie tu? © niradhara


taki sobie widoczek © niradhara


i jeszcze jeden © niradhara


jezioro widziane z zachodniego brzegu © niradhara


wracamy nad zaporę © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

dookoła jeziora Orlik

Piątek, 7 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Jesteśmy w Czechach, a to w celu repatriacji córki, która przez lat kilka zgłębiała arkana wschodnich języków na Uniwersytecie Karola w Pradze. Operacja to nadzwyczaj skomplikowana, z powodu wielkiej ilości różnych klamotów, które nasze dziecię w tym czasie zgromadziło. Na kwaterę główną wybraliśmy camping nad jeziorem zaporowym Orlik. Standard czeskich campingów dramatycznie różni się od austriackich. Na szczęście ceny to odzwierciedlają. Zapewniwszy Dagnie przed południem rozrywkę w postaci pływania kanadyjką, po południu, z czystym sumieniem zostawiamy ją leżakującą na słońcu i wybieramy się na wycieczkę rowerową dookoła jeziorka.

wyruszamy z campingu © niradhara


W Czechach jest mnóstwo ścieżek rowerowych – podzielonych na cztery kategorie: międzynarodowe, krajowe i dwa rodzaje regionalnych. Są ponumerowane i świetnie oznakowane. W księgarniach dostępny jest „Atlas s cyklotrasami” (dostałam taki pod choinkę).

ścieżka rowerowa © niradhara


Jedziemy bocznymi, niemal zupełnie pustymi drogami.

na ścieżce © niradhara


Na czeskiej prowincji czas się zatrzymał. Nie widać nowych domów, ani sklepów. Wszystko jak za Franza Jozefa.

na prowincji © niradhara


No rowerach jeżdżą całe rodziny.

podjeździk © niradhara


Dojeżdżamy do połowy trasy – mostu nad jeziorem.

widok z mostu © niradhara


widok z mostu © niradhara


Zjeżdżamy nad jezioro, by zobaczyć zamek Orlik. Niestety, z powodu późnej pory jest już zamknięty dla zwiedzających.

zamek Orlik © niradhara


widok z zamkowych murów na jezioro © niradhara


Droga wzdłuż drugiego brzegu jeziora jest bardzo urozmaicona – co chwila wspina się na kolejną górkę, z której roztacza się nowy widok.

jezioro Orlik © niradhara


I wreszcie dojeżdżamy do zapory, skąd juz tylko rzut kamieniem na nasz camping.

na zaporze © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic