Wpisy archiwalne w kategorii

mixy

Dystans całkowity:924.05 km (w terenie 148.60 km; 16.08%)
Czas w ruchu:05:41
Średnia prędkość:14.38 km/h
Suma podjazdów:4621 m
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:46.20 km i 2h 50m
Więcej statystyk

w proporcji 1:20

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · Komentarze(29)
Kategoria mixy, Słowacja
A takie słoneczne Święta zapowiadano… W tej części nieba, pod którą my mieszkamy, coś się jednak komuś pomieszało i wczoraj z Niedzieli Wielkanocnej postanowił zrobić Lany Poniedziałek. Noc, dla odmiany, pomylił z innymi świętami i postanowił rozświetlić niebo jak choinkę na Boże Narodzenie. Bębniący o dach deszcz nie zachęcał do wczesnego wstawania. A jednak… dziś, kiedy wreszcie zwlekliśmy się z łóżek, na niebie nieśmiało zaświeciło słońce. „Carpe diem” zakrzyknął radośnie Piotrek i zarządził szybkie pakowanie rowerów na bagażnik auta. (Uwaga: Piotrek nie sepleni i nie chodziło mu o to, że ma ochotę na zjedzenie karpia, po prostu jako wybitny erudyta cytował Horacego.)

burza nad Żarem © niradhara


No to jedziemy! Kierunek – Słowacja, dolina Vratna. Jest to atrakcyjna turystycznie dolina położona w krywańskiej części Małej Fatry. Otacza ją wieniec szczytów: Boboty, Velky Rozsutec, Stoh, Poludnovy Grun, Chleb, Velky Krivan, Kraviarske, Baraniarky, Sokolie. Do Vratnej prowadzi droga z Terchovej przez wąski wąwóz Tiesnavy.

wjeżdżamy w dolinę © niradhara


potok Vratnanka © niradhara


wodospadzik © niradhara




krzyż bez czaszki © niradhara


Wąwóz, którego dnem płynie spieniony potok Vratanka, jest naprawdę niezwykle malowniczy. Przystaję często, by zrobić fotkę. Wściekam się, bo słońce co chwila chowa się za chmurami, a wtedy zdjęcia wychodzą spłaszczone i szare. Czasem odczekuję chwilę, by złapać choćby jeden promyk. Jest tu na co popatrzeć i co uwieczniać na fotkach. Można nieźle poćwiczyć wyobraźnię odgadując zaklęte w skałach kształty.

skalna fantazja © niradhara


Velky Rozsutec © niradhara


Po drodze mijamy nieczynne teraz wyciągi krzesełkowe. Dolina Vratna jest najbardziej znanym ośrodkiem narciarskim w Małej Fatrze i drugim co do wielkości w całej Słowacji (po Jasnej).

na narty już za mało śniegu © niradhara


przed nami Velky Krivan © niradhara


miejscowe kwiatki © niradhara


Droga pnie się cały czas pod górę. Wreszcie dojeżdżamy po podnóża masywu górskiego. Tu znajduje się kolejka gondolowa na Chleb (1647 m n.p.m), z którego można przejść dalej na Velky Kryvan. Niestety, nie z rowerami, więc wracamy ;)

dolna stacja kolejki linowej © niradhara


Piotrek foci wagoniki © niradhara


a one wyglądają tak © niradhara


Wyjeżdżając z domu w pośpiechu, nie wzięliśmy ze sobą nic do jedzenia, a zrobiła się właśnie pora obiadowa. Na szczęście, choć sezon zimowy minął, a letni jeszcze się nie zaczął, znajdujemy czynną restaurację, w której można zapłacić kartą. W dodatku bryndzove pirohy to po prostu rewelka! :)

jedzonko mniam mniam © niradhara


Boboty © niradhara


Z rozkosznie pełnymi brzuszkami kierujemy się w stronę Rozsutca. Nagle czuję, że z nieba coś mi na nos kapie… Ups, skąd wzięły się te czarne chmurzyska, spomiędzy których dochodzą odgłosy podejrzanie przypominające huk gromu?

jeszcze raz Velky Rozsutec © niradhara


oni też usiłują uciec przed deszczem © niradhara


Za pierwsza kroplą pojawiają się następne i już nie mamy wątpliwości, że jedynym słusznym kierunkiem jest parking. Temperatura gwałtownie spada. Piotrek, który nie był przygotowany na takie warunki, trzęsie się z zimna w krótkich spodenkach i cienkiej bluzie.


Sokolie © niradhara


zmarznięty Piotrek © niradhara


formy skalne © niradhara


wąwóz Tiesnavy © niradhara


Piotrek foci skałki © niradhara


może te? © niradhara


a może te? © niradhara


Na szczęście z góry jedzie się szybko. W kilka minut docieramy do samochodu. A tyle jeszcze chcieliśmy zobaczyć – boczną odnogę doliny, muzeum Juraja Janosika, który tu właśnie w Terchowej się urodził, skansen w pobliskiej miejscowości… Przejechaliśmy raptem 12 km rowerami, a 240 km autem, co czyni proporcję 1:20! A jednak nie żałuję, widoki warte były tłuczenia się blachosmrodem, a Janosika jeszcze kiedyś odwiedzimy :)

wreszcie w Terchowej © niradhara


a teraz do ciepłego domu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

więcej atrakcji niż kilometrów

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(16)
Plany były inne. Mieliśmy objechać Jezioro Rożnowskie dookoła. Piotrek bez cienia litości robi mi pobudkę tuż po czwartej rano. Kawa, śniadanie, pakujemy rowery na bagażnik i ruszamy. Zgodnie z planem dojeżdżamy do Tęgoborza. Zatrzymujemy się na parkingu, rozglądamy i na widok pędzących drogą nr 75 wielkich stad tirów zmieniamy plany. Nie mamy zamiaru robić slalomu między nimi.

życie jest piękne © niradhara


Objeżdżamy jezioro autem i ostatecznie na miejsce startu wybieramy Lipie. Błąd. Jestem niewyspana, zmęczona przedświątecznymi porządkami, a zamiast powoli się rozkręcać zaczynamy od ostrego podjazdu. To się po prostu musi zemścić. Nogi zamiast podawać, nadają że chciałyby na leżak, najlepiej razem z resztą ciała. Serducho rytmicznie tłucze mi do głowy: „dziewiętnasty, siedemnasta”, dając do zrozumienia, że skoro tak niewiele dni pozostało do zaplanowanej wizyty u kardiologa, to fajnie byłoby do tego czasu dożyć.

zaczynają się widoczki © niradhara


kapliczka © niradhara


A jednak… Kiedy wreszcie przed nami rozpościera się panorama Jeziora Rożnowskiego, serducho się uspokaja, nogi przestają narzekać, robi się błogo. Chciałoby się tu siedzieć godzinami, chłonąć widok, cieszyć ciepłem słońca i pieszczotą wiatru.

panorama J. Rożnowskiego © niradhara


widoczek z chatką © niradhara


Jezioro Rożnowskie jest sztucznym zbiornikiem wodnym. Powstało w wyniku spiętrzenia wód Dunajca tworzącego na tym odcinku przełom, który od zachodu ograniczony jest Pasmem Łososińskim Beskidu Wyspowego, natomiast od wschodu wzniesieniami Pogórza Ciężkowickiego. Jezioro, zarysem przypominające nieregularne "S", liczy od 18 do 20 km długości, zależnie od stanu wody oraz średnio 1 km szerokości. Tylko w niektórych miejscach szerokość osiąga 2 km. Głębokość zbiornika zmienia się również w zależności od stanu wody - koło zapory wynosi około 30 m, ale w południowej części przy niskich stanach wody tworzą się płycizny i muliska.

rzut oka na północ © niradhara


rzut oka na południe © niradhara


Oczarowani pięknem przyrody, wyciszeni, postanawiamy odpuścić sobie dłuższą jazdę na rzecz zwiedzania i delektowania się widokami. Zjeżdżamy nad jezioro i kierujemy się w kierunku Rożnowa. Nagle zauważamy Drogę Krzyżową poprowadzoną na szczyt wzniesienia, którym właśnie jedziemy. O tej godzinie nie ma tu jeszcze ludzi. Robimy fotki, potem chwila zamyślenia i ruszamy dalej.

droga krzyżowa © niradhara


stacja drogi krzyżowej © niradhara


boleść © niradhara


Z wysokiego brzegu dumnie przeglądają się w toni jeziora ruiny gotyckiego zamku Gryfitów. Chwilę krążę wśród ruin zastanawiając się jak zdziwiliby się niegdysiejszy mieszkańcy zamku, widząc jezioro tam, gdzie w ich czasach płynęła rzeka.

zamek Gryfitów © niradhara


historia © niradhara


romantycznie tu © niradhara


Nieopodal zamku, na stoku wzgórza, stoi drewniany kościół pw. Św. Wojciecha, ufundowany w 1661 r. przez Jana Wielopolskiego. Nie ma wieży, a tylko sygnaturkę wyrastającą pośrodku korpusu. Skrzydła głównego ołtarza stoją rozmontowane na posadzce – na ich miejscu znajduje się rzeźbiona w drewnie, nieco ludowa w charakterze grupa Ukrzyżowania. W bocznym ołtarzu przechowywany jest słynący łaskami, wyzłocony obraz Matki Boskiej, niegdyś podobno wiszący w kaplicy zamkowej Zawiszy Czarnego.

kościółek w Rożnowie © niradhara


chwila skupienia © niradhara


ołtarz © niradhara


W Rożnowie czeka na nas kolejna atrakcja, którą jest renesansowa fortyfikacja obronna. Tu zatrzymujemy się na dłużej. Na zmianę zwiedzamy (ktoś musi przecież pilnować rowerów). Piotrek tylko główną część obiektu, ja zapuszczam się jeszcze do lochów. Są puste, jeśli nie liczyć kilku puszek po piwie i sterty śmieci.

fortyfikacja obronna © niradhara


historia warowni © niradhara


Piotrek zaczyna zwiedzanie © niradhara


kopuła jak w planetarium © niradhara


ściany solidne © niradhara


ktoś ukradł dach © niradhara


tej części Piotrek nie zwiedzał © niradhara


a są tu ciekawe lochy © niradhara


Jeszcze tylko rzut oka na stojący w pobliżu klasycystyczny dwór Stadnickich. We wnętrzu znajdują się ponoć ciekawe malowidła, niestety niedostępne, albowiem dwór jest teraz własnością prywatną.

sielanka © niradhara


zabudowania dworskie © niradhara


Przekraczamy Dunajec i jedziemy szutrową drogą wzdłuż jego brzegu. Od czasu do czasu przejeżdża jakieś auto wzbijając w powietrze tumany pyłu. Po każdym takim przejeździe coraz bardziej przypominamy żywe pomniki.

wiosna to pora remontów © niradhara


widok z mostu © niradhara


droga wzdłuż Dunajca © niradhara


Kolejny most, tym razem przez Łososinę i znajdujemy się na ruchliwej krajówce. Niestety, musimy przejechać nią kilka kilometrów, by dotrzeć do kolejnej atrakcji – zamku Tropsztyn.

kolejny remont © niradhara


przed nami zamek © niradhara


Historia zamku jest niezwykle ciekawa, związana m.in. ze skarbem Inków. Odbudowany na wzór XIV-wieczny zamek można zwiedzać. Niestety tylko w lipcu i sierpniu. Nasze rozczarowanie jest wielkie!

zamknięte do lipca © niradhara


Wracamy na prawy brzeg Dunajca. Tym razem promem. O dziwo – darmowym. To rekompensata za utrudnienia w ruchu spowodowane remontami mostów. W tym miejscu zaczyna się Jezioro Czchowskie – kolejny zbiornik retencyjny na Dunajcu.

zamiast mostu © niradhara


uwaga, odpływamy © niradhara


teraz Kellysek jest rowerem wodnym © niradhara


Jesteśmy w Tropiu. Znajduje się tu kościół pw. śś. Andrzeja Świerada i Benedykta, należący do najstarszych w tej części Polski. Prawdopodobnie ufundował go w 1045 roku Kazimierz Odnowiciel, a legenda i niektóre zapisy wspominają konsekrację dokonaną w 1073 r. przez bp. Stanisława ze Szczepanowa, męczennika. Kościół pierwotnie był jednonawową świątynią z zamkniętym prezbiterium, orientowaną, postawioną z ciosów piaskowca. W XIII wieku od północy dobudowano zakrystię. Dziś z tamtej budowli pozostały wzniesione z ciosów mury prezbiterium, północnej ściany nawy (oraz relikty w ścianie zachodniej. XIV- i XVII wieczne upiększenia i rozbudowy znacznie zmieniły bryłę kościoła - m.in. dobudowane od północy pomieszczenia, kruchta i kaplica.

sanktuarium © niradhara


we wnętrzu © niradhara


balkonik © niradhara


ołtarz boczny © niradhara


Odpoczywamy chwilę na kościelnym placu i ruszamy w dalszą drogę. Jadę pierwsza. Idąca z przeciwka zakonnica, zamiast odpowiedzieć na „szczęść Boże” pyta: „to kolega?”, odpowiadam „to mój mąż”, „… a to właśnie się przewrócił…” Zatrzymuję się, odwracam. Piotrek stoi obok roweru, ogląda najpierw siebie, potem rower. Po chwili wsiada i dogania mnie. Na równej drodze, jadąc z prędkością 10 km/godz. zaliczył OTB. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało, ale skóra zdarta, a żebra stłuczone.

drzewo w kapeluszu © niradhara


dzwonnica © niradhara


Zastanawiamy się nad przyczyną wypadku. Moją pierwszą wersją było, że to święci pustelnicy ukarali Piotrka w ten sposób za palenie papierochów. Teraz jednak myślę, że oni po prostu upominali się o kasę. Żeby zwiedzić kościół należy za 10 zł od osoby wypożyczyć nagranie magnetofonowe o historii zabytku. Podobno tropiański proboszcz w kwestii ceny nie odpuszcza nawet małym dzieciom. Nie wiedzieliśmy o tym, nikt nam nagrania nie proponował i kościół zobaczyliśmy za darmo. Czemu jednak tylko Piotrek został tak brutalnie potraktowany?

Piotrek będzie ten kościół długo pamiętał © niradhara


Dalej jedziemy wzdłuż brzegu Jeziora Rożnowskiego. Na szczęście dla obolałego Piotrka, na tym odcinku drogi nie ma podjazdów. Lajcik :)

trening kanadyjkarza © niradhara


Został nam do zobaczenia jeszcze jeden drewniany kościółek pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Podolu. Dojeżdżamy do niego zbyt późno. W kościele i przed nim stoją tłumy modlących się ludzi. Zwiedzanie wnętrza i robienie fotek musimy sobie odpuścić.

kościół w Podolu © niradhara


Małpia Wyspa © niradhara


Wracamy. Jeszcze tylko zjazd nad jezioro, na cypel położony naprzeciw Wyspy Grodzisko, zwanej też Małpia Wyspą. Woda w jeziorze jest mulista, na brzegu leżą tony śmieci. Nie chcę, żeby to był ostatni obraz z tak ciekawej wycieczki rowerowej. W Lipiach schodzę więc nad wijący się dnem jaru strumień. Woda cicho szumi na omszonych głazach, jak potok płynie czas…

strumień © niradhara


płynie jak życie © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

improwizowana integracja w puszczy

Sobota, 25 września 2010 · Komentarze(19)
W górach rozszalał się halny. Osoby ważące mniej niż worek ziemniaków nie powinny ryzykować jazdy rowerem, albowiem boczny podmuch może wynieść na przeciwny pas ruchu. Już się martwiłam, że w związku z powyższym przyjdzie mi spędzić sobotę w domu, gdy Piotrek wpadł na genialny pomysł: jedziemy do Puszczy Niepołomickiej, tam nie wieje! Szybki telefon do Robina i jesteśmy umówieni w Niepołomicach. Załadowaliśmy rowery na bagażnik i w drogę! Na miejsce zajechaliśmy pierwsi, rowerową część wycieczki zaczęliśmy więc sami od Kopca Grunwaldzkiego.

Kopiec Grunwaldzki © niradhara


Na mapie jest on oznaczony jako punkt widokowy, widok jednak z niego niecudny! Mocno się rozczarowałam.

widok z kopca © niradhara


W nadziei na coś ciekawszego popedałowaliśmy do zamku królewskiego. Ten obszerny zamek nazywany jest "drugim Wawelem". Został wybudowany z rozkazu króla Kazimierza Wielkiego na skarpie pradoliny Wisły. Miał pełnić również funkcje obronne. Wyruszały z niego wyprawy myśliwskie do pobliskiej Puszczy Niepołomickiej.

Kazimierz Wielki © niradhara


Już w drodze spotykaliśmy wiele dziwnie ubranych osób. Nagle przed nami pojawił się wojak z epoki napoleońskiej.

spotkanie z wojakiem © niradhara


Zagadka wyjaśniła się na zamku, gdzie dostałam ulotkę z programem imprezy „Pola Chwały 2010”. My to mamy szczęście – nieplanowany wyjazd, a trafiamy na takie atrakcje!

zamkowy dziedzinec © niradhara


Na zamkowym dziedzińcu szlachta zabawiała się wszelakimi grami. Wokół zamku rozłożone były obozy wojskowe z kilku epok historycznych – od starożytności do II wojny światowej.

szlachta się bawi © niradhara


Kajman postanowił wstąpić do szkoły rycerskiej © niradhara


żołnierze szykują się do bitwy © niradhara


siostrzyczka będzie ich ratować © niradhara


cięższe przypadki odwożone są do szpitala © niradhara


są też inne wojska © niradhara


prawie Bohun © niradhara


dumny Rzymianin ze swoją machiną wojenną © niradhara


Po dokonaniu przeglądu oddziałów udaliśmy się do kawiarni, gdzie delektując się wspaniałymi lodami owocowymi czekaliśmy na Robina i Tadzia.

Robin i Tadzio przybyli na spotkanie © niradhara


Panowie, pełniący honory gospodarzy terenu, zaproponowali przejażdżkę Drogą Królewską.

fotka zbiorowa © niradhara


Gdy tak sobie jechaliśmy i plotkowali o Bikestats, spotkała nas przesympatyczna niespodzianka, czyli spotkanie z Gibsonem. Do kaplicy Huberta dojechaliśmy wszyscy razem. Robert i Tadzio musieli wracać, a Hubert pojechał z nami jeszcze kawałek w kierunku Zabierzowa.

pod dębem króla Augusta II Sasa © niradhara


w komplecie © niradhara


Po dzikich leśnych ostępach jeździliśmy już sami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się jeździć po czymś, co byłoby tak cudownie płaskie ;)

Kajmana ciągnie do puszczy © niradhara


nawet w puszczy Polacy inspirują świat © niradhara


Puszcza Niepołomicka wygląda mniej więcej tak jak Nowy Jork, to znaczy wszystkie poprowadzone przez nią drogi przecinają się pod kątem prostym. Jedyna różnica w tym, że zamiast drapaczy chmur rosną drzewa.

czasem warto spojrzeć z góry © niradhara


droga przez puszczę © niradhara


Jest tu mnóstwo bajorek, strumyczków i rowów z wodą, co niewątpliwie doceniają komary, zamieszkujące te tereny. Biedactwa jakieś wygłodniałe były, bo rzuciły się na nas i gryzły nawet przez ubrania.

oczko wodne © niradhara


Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy postanowiliśmy opuścić leśną głuszę i wrócić do Niepołomic, by popatrzeć jeszcze na inscenizacje bitewne 8 pułku ułanów z Niepołomic oraz rycerzy z epoki bitwy pod Grunwaldem. Niestety było już zbyt ciemno i nie udało nam się zrobić dobrych fotek :(

szarża ułanów © niradhara


uwaga, zakręt © niradhara


rycerze szykują się do boju © niradhara


To był cudowny dzień. Robercie, Hubercie, Tadziu – dziękujemy za wspólną jazdę :)


magneticlife.eu because life is magnetic

wokół jeziora Šance

Niedziela, 19 września 2010 · Komentarze(11)
Kategoria Czechy, mixy
Różne miewamy w życiu pragnienia – czasem tęsknimy do szaleńczych przygód i wypraw na koniec świata, a czasem chcielibyśmy się po prostu wyspać. Dziś stanowczo silniejsza była ta druga potrzeba, w związku z czym zaplanowałam krótką wycieczkę wokół jeziora zaporowego Šance. Jest ono utworzone na rzeczce Ostrawicy płynącej przez czeski Beskid. Więcej informacji znaleźć można na blogu Piotrka :)

Ostrawica © niradhara


Kajman na zaporze © niradhara


z murku widać lepiej © niradhara


właśnie to widać © niradhara


Samochodem dojechaliśmy do miejscowości Frydlant nad Ostravici, a stamtąd rowerami ruszyliśmy na południe. Słoneczko czasem pięknie świeciło, czasem chowało się za niewielkimi, białymi chmurkami, ale temperatura cały czas utrzymywała się dość niska. Chwilami wiał silny, zimny wiatr i żałowałam, że nie mam jakichś nauszników. W ubiegłym roku zawiało mnie w czasie jazdy na rowerze, czego skutkiem było zapalenie ucha i utrata słuchu na prawie miesiąc. Nie chciałabym, żeby spotkało mnie to po raz drugi.

a tak zapora wygląda z góry © niradhara


jeszcze jeden rzut oka na zaporę © niradhara


droga wzdłuż jeziora © niradhara


W przydrożnym lasku udało mi się znaleźć jednego maślaka, niestety to trochę zbyt mało na jajecznicę :(

tylko takie rzucają mi się w oczy © niradhara


Kiedy dwie osoby jadą razem na wycieczkę, największym problemem jest zrobienie wpisów tak, by nie powtarzały się fotki i nie powielał tekst. Piotrek wozi ze sobą mniejszy aparat i zanim ja zdołam wyjąć i przygotować do działania lustrzankę, on już zdąży zrobić zdjęcie jakiegoś ciekawego szczegółu i pojechać dalej. Zostaje mi więc tylko focenie pejzaży ;)

czyż nie pięknie tu? © niradhara


taki sobie widoczek © niradhara


i jeszcze jeden © niradhara


jezioro widziane z zachodniego brzegu © niradhara


wracamy nad zaporę © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

pogodowe psikusy

Niedziela, 29 sierpnia 2010 · Komentarze(6)
Kategoria mixy, urok miast
Od samego rana Piotrek mnie molestował, żeby jechać do Czech. Jego plan był taki, żeby zajechać samochodem do Cieszyna, a stamtąd rowerami do Karviny i Orłowej.

rynek w Cieszynie © niradhara


Starówka cieszyńska jest urocza. Pokręciliśmy się chwilę robiąc kilka fotek, a później przejechaliśmy na stronę czeską.

nawet dachy tu są piękne © niradhara


cicha uliczka © niradhara


Jakiś psotny aniołek odpowiadający za pogodę postanowił zrobić nam psikusa. Rozgonił na chwilę chmury, dając nadzieję na pogodny dzień, ale ledwo wyjechaliśmy kawałek poza miasto, odkręcił wszystkie krany z wodą :( Strugi deszczu lały się z nieba, przejeżdżające auta zamieniały kałuże na drodze w fontanny. Moja radość z nieprzemakalnych butów okazała się nieuzasadniona, albowiem woda spłynęła mi po rowerowych spodniach na skarpetki, a ten nasiąkły jak gąbka :(

błękitna zmyłka © niradhara


Umartwianie się nie jest moją ulubioną rozrywką, namówiłam zatem Piotrka na odwrót ;) Kiedy wróciliśmy do Kobiernic znów się rozpogodziło, a złośliwy aniołek śmiał się głośno, patrząc jak usiłuję się rozgrzać owinięta w dwa koce.

magneticlife.eu because life is magnetic

integracja tatrzańska

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · Komentarze(15)
Kiedy się kogoś lubi, chce się podzielić z nim wszystkim co najlepsze. Piotrek i ja postanowiliśmy zatem podzielić się z naszym miłym gościem – Jackiem najpiękniejszymi widokami w okolicy.

joie de vivre © niradhara


Samochodem dotarliśmy do słowackiej miejscowości Liptovsky Hradok. Stąd wyruszyliśmy rowerami w stronę Tatr.

stąd startujemy © niradhara


Z drogi, którą jechaliśmy, rozpościerają się piękne widoki na Tatry Zachodnie i Tatry Niskie. Niestety, wielkie, czarne chmurzyska podstępnie usiłowały zasłonić góry. Deszcz wydawał się wisieć w powietrzu.

nad Tatrami Niskimi się chmurzy © niradhara


nad Zachodnimi niestety też © niradhara



dzieci kukurydzy © niradhara


Po drodze mijaliśmy skansen w Pribylinie. Mieliśmy jednak zbyt mało czasu, by go zwiedzić.

skansen w Pribylinie © niradhara


W Podbańskiej zatrzymaliśmy się na haluszki. Jest to tradycyjne słowackie danie – małe kluseczki z serem, śmietaną i słoniną. Pychotka!

wjeżdżamy w Dolinę Cichą © niradhara


Gdy już wjechaliśmy w Dolinę Cichą płanetnicy doszli do wniosku, że niczym nie są w stanie nas zniechęcić i zabrali chmury w jakieś inne miejsce, by straszyć kogoś innego. Jechaliśmy zatem powoli pod górkę rozkoszując się pięknem Tatr.

ach, te góry! © niradhara


niebo i skały © niradhara


nawet nie widać, że to podjazd © niradhara


wodospadzik © niradhara


Gdy dotarliśmy do końca Doliny Cichej niebo znów błyskawicznie zasnuło się chmurami i zaczął padać deszcz, który nie pozwolił nam na dłuższe kontemplowanie widoków. Zjechaliśmy kawałek w dół i przeczekaliśmy deszczyk w znajdującej się przy szlaku wiacie.

cel osiągnięty © niradhara



i po deszczu © niradhara


po prawej potoczek © niradhara


a po lewej pojawia się Krywań © niradhara


Krywań w promieniach zachodzącego słońca © niradhara


Przepraszam Szanownych Czytelników za lakoniczność wpisu. Integrujemy się tak intensywnie, że już z niczym nie mogę nadążyć :)


magneticlife.eu because life is magnetic

litewska integracja Bikestats

Środa, 21 lipca 2010 · Komentarze(17)
Gdzie najłatwiej jest się spotkać mieszkańcom Beskidów i Szczecina? Oczywiście na Litwie!

Meak już od kilku dni krążył po Dzukijskim Parku Narodowym, postanowił jednak opuścić ostępy leśne, by się z nami spotkać. Miejsce spotkania wyznaczamy pod kościołem maleńkiej wioski Kabeliai. To 150 km od naszego campingu, pakujemy więc rowery na bagażnik i wyruszamy. Ukryty w samochodowej nawigacji Hołowczyc ma przestarzałe dane na temat drogi dojazdowej i na miejscu jesteśmy przed czasem. Znając dokładne współrzędne geograficzne noclegu Marka, Piotrek próbuje wytropić go w lesie. Mamy jednak do czynienia z prawdziwie rannym ptaszkiem i po obozowisku nie zostało już ani śladu. Jedziemy zatem na umówione miejsce.

spotkanie na Litwie © niradhara


Tu następuje uroczyste powitanie i wręczenie naklejek Bikestats. Markowy ekwipunek robi na mnie kolosalne wrażenie. Sakwy na tylnym kole, na przednim, mapnik i plecaczek. Zastanawiam się, czy w ogóle udałoby mi się ruszyć z miejsca taki ciężar? Wyruszamy razem w drogę. Marek okazuje się być wielkim gentelmanem, rezygnuje z ulubionych przez siebie szutrów i piachów na rzecz asfaltowej drogi przez las. Droga jest pusta, dzięki czemu można jechać obok siebie i oddawać się rowerowym pogaduchom.

uzgadnianie trasy © niradhara


kabriolet i czołg © niradhara


Trasa wiedzie przez Dzukijski Park Narodowy (Dzūkijos nacionalinis parkas). Jest on największym obszarem chronionym na Litwie. Ma prawie 56 tys. hektarów, a ponad 90 proc. jego powierzchni porasta sosnowy las. Ciągnie się kilometrami, wydaje się nie mieć końca. Prawie płaski teren, poprzecinany tu i ówdzie wąwozami rzek, urozmaicają polodowcowe wydmy.

dwaj panowie z BS © niradhara


rzeka Merkys © niradhara


Nieliczne pozostałe tu wioski wyglądają jak małe skanseny. Podobno średnia wieku ich mieszkańców przekracza 50 lat! Nie chciałabym tu mieszkać na stałe, choć widok jest uroczy i wart uwiecznienia na zdjęciach.

Marek foci wioskę © niradhara


panowie poszli oglądać kościółek w Marcinkonys © niradhara


jeszcze jedna wioska © niradhara


Dojeżdżamy do Mereczu (Merkine). Miejscowość leży przy ujściu Mereczanki do Niemna u stóp stromej góry, zwanej „górą królowej Bony”, na której stał kiedyś litewski zamek, zwany przez Krzyżaków Merkenpille. Było to ulubione miejsce polowań wielkich książąt litewskich i polskich królów. Po zwycięskiej bitwie od Grunwaldem zamek stracił znaczenie i z czasem został opuszczony. Dziś nie ma już po nim śladu. W rynku, w miejscu dawnego ratusza, stoi pochodząca z 1868 roku cerkiew.

zabytkowa cerkiew © niradhara


Jest też wczesnobarokowy, z elementami gotyckimi, kościół Wniebowzięcia NMP. Ufundowany został przez Jagiełłę w I poł. XV wieku. Kościół jest zamknięty, nie udaje więc nam się zobaczyć otoczonego kultem XVI-wiecznego obrazu Madonny z Merecza. Szczerze mówiąc, nie rozpaczam zbytnio z tego powodu. Na Litwie zwiedziliśmy już tyle kościołów, że odczuwam przesyt.

kocie łby przed kościołem © niradhara


Zegarki na rękach i w żołądkach przypominają, że pora iść na obiad. Wielkiego wyboru nie ma. Restauracja w Mereczu jest jedyną w całej okolicy. Kelnerka, która dawno chyba nie widziała żadnych gości, na nasz widok uradowana woła, że mają kurczaka. Wolelibyśmy coś regionalnego i zamawiamy kołduny. Da się zrobić! Dziewczyna gdzieś pobiegła i za chwilę otrzymujemy zamówione danie. Hm, wg mnie najwyraźniej kupiła jakąś mrożonkę w sklepie, o czym dobitnie świadczy smak i wygląd. Potulnie jednak zjadamy, docenić przecież trzeba chęć spełnienia zachcianek klientów. Poza tym piwo jest zimne i smaczne, więc humory dopisują :)

Niemen © niradhara


Udajemy się do Liszkowa ( Liškiava) położonego malowniczo na lewym brzegu Niemna. Nad wsią błyszczy w słońcu kopuła barokowego kościoła pw. Trójcy Świętej. Kościół został wzniesiony w latach 1704-1741 na planie krzyża greckiego. Posiada rokokowe wnętrze. W jednym z bocznych ołtarzy znajduje się łaskami słynący obraz Matki Boskiej. Z kościołem łączy się budynek klasztoru zbudowany na początku XVIII w. Oczywiście wszystko pozamykane :(

wnętrza nie zobaczymy © niradhara


Jedziemy zatem do stóp Góry Zamkowej nad Niemnem. Znajduje się tu grodzisko z resztkami zamku. Grodzisko było zamieszkałe w okresie od III w. p.n.e. do IX w. n.e. W XI w. istniał tu ponoć gród - siedziba i miejsce koronacji księcia Mendoga. Książę Witold wzniósł tu murowany zamek, z którego do naszych czasów ocalało tylko przyziemie okrągłej baszty. Dziś warto wejść na górę tylko po to, by podziwiać piękny widok.

Niemen lśni w słońcu © niradhara


Pedałujemy razem w kierunku Druskiennik, po drodze zatrzymując się już tylko na lodzika. Przed wjazdem do miasta nadchodzi jednak smutna chwila pożegnania. Marek jedzie szukać noclegu, a my zwiedzać uzdrowisko.

Kajmna rozważa możliwość udania się na zabiegi © niradhara


Druskienniki są najbardziej na południe wysuniętym miastem Litwy, najstarszym uzdrowiskiem w kraju, słyną ze słonych źródeł, delikatnego i ciepłego mikroklimatu. Nazwa miejscowości wywodzi się od soli (lit. druska). Pierwsza wzmianka o Druskiennikach pochodzi z 1636 r. W 1789 roku, po zbadaniu składu wody w Druskiennikach zainteresowali się nimi uczestnicy odbywającego się w Grodnie Sejmu. Zachęcony przez nich, Druskienniki odwiedził sam Stanisław August Poniatowski, który swoim dekretem z 20 czerwca 1794 roku ogłosił je miejscowością leczniczą.

trochę się tu pokręciliśmy © niradhara


Druskienniki bardzo ucierpiały podczas I wojny światowej: zburzono prawie połowę miasteczka, spaliły się niektóre ważne budynki, między innymi Kurhauz, kilka will, uszkodzono źródła. Pomimo iż na wiosnę 1923 r. oficjalnie został otwarty pierwszy sezon uzdrowiskowy po wojnie, jednak uzdrowisko całkowicie zostało odbudowane dopiero w 1930 r.: wykonano kilka nowych odwiertów źródłowych, wybrukowano ulice, wybudowano nowe wille, a także odgałęzienie kolei żelaznej od Porzecza do Druskiennik.

na parkowych ścieżkach © niradhara


Uzdrowisko jest znacznie większe, niż odwiedzone przez nas wcześniej Birsztany. Jest tu piękny park, ścieżka rowerowa nad brzegiem Niemna, rozrzucone po parku sanatoria i wille. Nie widać jednak, by tętniły życiem. Być może zresztą mojemu odczuciu winna jest pora, o której większość kuracjuszy spożywało zapewne kolację w miejscach swojego zakwaterowania.

jest i staw © niradhara


Druskienniki to ostatni punkt naszej wycieczki. Kierując się w stronę auta znów przejeżdżamy przez Dzukijski Park Narodowy. Rozkoszujemy się zapachem olejku sosnowego i łagodnym ciepłem chylącego się powoli nad horyzont słońca.

przydrożne dzieła miejscowych rzeźbiarzy © niradhara


To był naprawdę piękny dzień! Serdecznie dziękujemy Ci, Marku, za wspólną jazdę i do zobaczenia :)


magneticlife.eu because life is magnetic

góralu czy ci nie żal?

Wtorek, 20 lipca 2010 · Komentarze(12)
Kategoria Litwa, mixy
Tytułową pieśń intonują wzniośle rodacy przy różnych towarzyskich okazjach. A góral marudny jest z natury i zawsze czegoś mu żal. My też tacy trochę górale, więc żal by nam było być na Litwie i nie zdobyć jej najwyższego szczytu.

szczyt zdobyty © niradhara


Samochód, którym wieziemy siebie i rowery zostawiamy w miejscowości Rukainiai i wyruszamy w kierunku miasteczka Miedniki Królewskie (Medininkai).

prawie Rio © niradhara


Miasteczko owo, w którym mieszka ponad 80 % Polaków, podobnie jak inne litewskie miasteczka wygląda raczej jak wieś i to taka, w której czas dawno się zatrzymał. W tym kraju, oprócz stolicy, w zasadzie nie widuje się nowych domów, nie widać żadnych oznak rozwoju gospodarczego.

Miedniki Królewskie © niradhara


Po dwóch tygodniach pobytu tutaj doszłam do wniosku, że jedynym celem obecnego litewskiego rządu są przygotowania do nowej wojny z Krzyżakami, bo jedyne co tu się buduje, to zabytki, czyli stawia zupełnie od nowa dawne zamki warowne. Jednym z nich jest właśnie zamek w Miednikach.

prace budowlane © niradhara


W I połowie XIV wieku książę Olgierd wzniósł tu zamek warowny, rozbudowany później przez Witolda. Często bywali tu członkowie dynastii Jagiellonów. W XVI w. zamek został opuszczony i popadł w ruinę.

widok ogólny © niradhara


mieszkańcy zamku © niradhara


Zatrzymujemy się też na chwilę przy drewnianym kościele Trójcy Świętej i Św. Kazimierza. Ponoć we wnętrzu znajdują się zabytkowe, warte zobaczenia organy, ale niestety kościół zamknięty i nie dane nam jest ich zobaczyć.

Piotrek foci kościół © niradhara


Dalej szuterkiem jedziemy w kierunku Góry Józefowej (Juozapines kalnas).

w stronę dachu Litwy © niradhara


To największe na Litwie wzniesienie ma wysokość 294 m n.p.m., co na nas jakoś specjalnego wrażenia nie robi. Szczyt zdobi pomnik twórcy państwa litewskiego – Mendoga (Mindaugas).

a na szczycie jest wielki głaz © niradhara


Wokół rozciąga sielankowy widok, panuje nieprawdopodobny spokój, słychać tylko kogutas i baranas. Robimy sobie piknik na szczycie ;)

napis niestety tylko po litewsku © niradhara


widok ze szczytu © niradhara


W planie mamy jeszcze Szumsk. Znów spory odcinek drogi jest szutrowy. Tu niestety od czasu do czasu jeżdżą auta, ryzyko zachorowania na pylicę płuc gwałtownie rośnie.

walczę z szzutrem © niradhara


nie ma gdzie przed tym uciec © niradhara


Widoczki są sielskie, ale cieszyć można się nimi dopiero po opadnięciu tumanów kurzu i przetarciu oczu, tudzież okularów. Nawierzchnia, chwilami wręcz piaszczysta, dla urozmaicenia jest jeszcze mocno pofalowana. Same atrakcje.

droga © niradhara



widoczek z drogi © niradhara


W Szumsku Piotrek wprawia w osłupienie napotkaną kobietę pytając, gdzie tu jest jakaś restauracja? Usłyszawszy odpowiedź zrezygnowany zaopatruje się w sklepie w chleb, kiełbasę i jogurtasy na deser.

Szumsk © niradhara


Przy głównej drodze stoi barokowo-klasycystyczny kościół św. Michała Archanioła wybudowany przez zakon dominikanów w latach 1767-1789. W świątyni, która przez kilkadziesiąt lat pełniła również rolę cerkwi prawosławnej, zachowało się sporo ciekawych elementów, m. in. ołtarze klasycystyczne. Przechowywane są tu relikwie św. Faustyny Kowalskiej.

kościół od frontu © niradhara


wnętrze nieco zaniedbane © niradhara


Wieś Szumsk nazwę swą wzięła od rodziny Szumskich, którzy byli jej właścicielami. Na początku XIX w. Ludwik Szumski wybudował klasycystyczny parterowy dwór z oficynami, a wokół założył park.

dwór Szumskich © niradhara


Do każdego zarośniętego lasem pagórka, który podejrzewa się o to, że kiedyś mogła na nim być kiedyś litewska osada prowadzi drogowskaz. Do zabytków polskiego pochodzenia można trafić tylko dzięki uprzejmości zapytanych o drogę mieszkańców. Pani, którą pytamy o drogę do dworu, odprowadza nas na miejsce i długo opowiada, że już nawet w czasach kołchozów było lepiej, bo teraz to tylko bezrobocie, bieda i straszliwe zaniedbanie. Widok dworu, a szczególnie jego zdewastowanego wnętrza potwierdzają te słowa w całej rozciągłości.

nawet podłogi ukradziono © niradhara


Zadumani nad zmiennymi kolejami losu wracamy do auta.


magneticlife.eu because life is magnetic

Litwa: Auksztocki Park Narodowy

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(14)
Kategoria Litwa, mixy
Upał, nietypowy jak na tę szerokość geograficzną, niemiłosiernie daje się we znaki. Powietrzne jest duszne i ciężkie. Jazda po rozprażonych drogach nie należy do przyjemności. Szukam w przewodniku i Internecie czegoś odpowiedniego na taką pogodę.

znowu upał © niradhara


Znajduję to:

Auksztocki Park Narodowy leży w północno-wschodnim krańcu Litwy, blisko granicy z Łotwą i Białorusią. Zajmuje 40 570 ha w trzech powiatach, a 70% powierzchni zajmują lasy, przeważnie sosnowe, świerkowe, jodłowe. Jest tu 126 większych i mniejszych jezior, przeważnie w centralnej części parku. Często połączone są strumieniami, dzięki czemu tworzą długie łańcuchy ciągnące się na północ i północny zachód, czyli w kierunku cofania się lodowca. Łącznie zajmują 15% powierzchni parku.

Prawda, że brzmi zachęcająco :) Nic to, że jest oddalony od naszego campingu o 150 km, pakujemy rowery na bagażnik i jedziemy. Niedawno kupiliśmy mapę okolic w skali 1:250000 i mam pomysł na trasę, ale w nadziei na pozyskanie bardziej szczegółowych map jedziemy do informacji turystycznej w Ignalinie.

Na wielki plus Litwinów zapisać należy, że pracodawcy traktują pracowników wyrozumiale i nie zmuszają do pracy w upalną sobotę, całujemy więc klamkę i szukamy już tylko miejsca, w którym można zostawić auto :D

leśna ścieżka © niradhara


Auto parkujemy w maleńkiej miejscowości Strigiliskis. Wsiadamy na rowery i asfaltową drogą jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Draugis. Mamy ze sobą kostiumy kąpielowe, ale nie możemy znaleźć odpowiedniego zejścia do wody. Gdy przed nami pojawia się następne jezioro – Baluoso postanawiamy zjechać w szutrową dróżkę biegnącą wzdłuż jego brzegu.

nad jeziorem © niradhara


O Parku Auksztockim wyczytałam też, że: jest ostoją wielu rzadkich zwierząt. Należą do nich łosie i jelenie, sarny, dziki i wilki, lisy i rysie, norki kanadyjskie i bobry, zające bielaki i szaraki. Spośród 190 gatunków ptaków 40 należy do zagrożonych wyginięciem, jak sowy i głuszce, cietrzewie i żurawie, orły bieliki i czarne bociany. Uzupełnieniem są żółwie, przedstawiciele płazów i ryby słodkowodne.

Wszystkie te słodkie zwierzaczki pochowały się gdzieś jednak w tym upale, a honory domu pełnią jedynie owady, szczególnie wielkie końskie gzy uporczywie dotrzymują nam towarzystwa. Na szczęście okazuje się, że OFF jest środkiem bardziej uniwersalnym, niż sądziłam i działa na wszystko, co lata i bzyczy :)

lata i nie jest komarem © niradhara


Dojeżdżamy wreszcie do położonej nad jeziorem osady. Właściwie jest to zaledwie kilka domów. Napotkani ludzie opowiadają, że zimą mieszkają tu tylko cztery osoby, a latem jest duży ruch, bo przyjeżdża aż 16 rodzin autami!

wioska na jeziorem © niradhara


Mieszkańcy proponują nam skorzystanie z ich prywatnego kąpieliska, z czego skwapliwie korzystamy :)

a woda ciepła © niradhara


przystań © niradhara


Dalszej drogi wzdłuż jeziora nie ma, musimy zatem wrócić. Szutrowa drożyna czasem zmienia się w piaszczystą, jest pusto i cicho, słychać tylko świerszcze, w powietrzu unosi się zapach olejku sosnowego. Sielanka.

zapach sosnowego lasu © niradhara


Wracamy na asfalt. Z drogi co chwila otwierają się widoki na kolejne jeziora.

widoczek z drogi © niradhara


Za każdym razem, gdy znajdujemy niezarośnięte trzcinami zejście do wody, wchodzimy do niej, by chwilę popływać i ochłodzić się nieco. Wszędzie woda jest kryształowo czysta. Maleńkie rybki podpływają tak blisko, jakby chciały całować po nogach ;)

wodnik Szuwarek © niradhara


Nie my jedni zresztą szukamy ochłody. Tu, jak widać, tłok jest znaczny.

zatłoczone kapielisko © niradhara


Organizm ludzki to zupełnie nieprzewidywalna machina. Kąpiele w jeziorze, zamiast pomóc w jeździe, w jakiś dziwny sposób rozleniwiają mnie i powodują osłabienie, jazda przestaje sprawiać przyjemność.

jeszcze jeden widoczek z drogi © niradhara


Gdy dojeżdżamy do auta kręci mi się w głowie, mam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Kładę się na tylnym siedzeniu i przesypiam całą powrotną drogę na camping. Jeśli więc chcecie dowiedzieć się czegoś o środku Europy, musicie poczytać wpis Piotrka :)

urocza rzeczka © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

nad Niemnem

Czwartek, 15 lipca 2010 · Komentarze(3)
Dawno, dawno temu, gdy chodziłam do liceum, „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej było lekturą obowiązkową. Dzieło to ma tę przedziwną własność, że najdalej po kilku stronach usypia nawet najbardziej zawziętego czytelnika. Środki nasenne, jak wiadomo, przedawkowane stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo, nie ryzykowałam zatem i nigdy go do końca nie przeczytałam, co kamieniem ciężkim leżało mi na sumieniu przez lat kilkadziesiąt. Teraz, w ramach ekspiacji, postanowiłam chociaż ów Niemen zobaczyć.

nad Niemnem © niradhara


Ranek powitał nas zachmurzony, ale ciepły. To cudowna pogoda na wycieczkę rowerową. Piotrek pakuje zatem nasze wierzchowce na bagażnik samochodu i jedziemy do położonych na brzegu Niemna Birsztan, gdzie rozpoczynamy rowerowe zwiedzanie kurortu.

w Birsztanach © niradhara


Uzdrowisko w Birsztanach utworzono w 1846 r. a już na przełomie XIX-XX w. przybywali tu chorzy nie tylko z Litwy, ale także z największych miast rosyjskich i polskich.

pusty park © niradhara


Dziś w Birsztanach znajdują się dwa specjalistyczne sanatoria rehabilitacyjno-wypoczynkowe. Są tu źródła wód mineralnych, głównie sodowych, siarczanowych i magnezowych. Miasteczko robi na mnie wrażenie sennego i nieco nudnego. Nie ma tu tłumów kuracjuszy, kafejek czy choćby straganów z pamiątkami.

sanatorium "Tulipan" © niradhara


Jedziemy do leśnego parku nad brzegiem Niemna.

pomnik Witolda © niradhara


W obrębie parku znajduje się grodzisko na Górze Witolda. W XIV w. istniał tu drewniany gród litewski, atakowany w 1382 r. przez Krzyżaków i wymieniany w kronice Wiganda z 1394 r. jako "Birstein". Po bitwie grunwaldzkiej wielki książę Witold wybudował tu zamek myśliwski. W zamku tym w 1473 r. spędził część zimy król Kazimierz Jagiellończyk wraz z żoną i synami. Grodzisko położone jest na stromym wzniesieniu stanowiącym punkt widokowy na płynący u jego podnóża Niemen.

widok ze wzgórza © niradhara


Przejeżdżamy jeszcze ścieżką pieszo-rowerową wzdłuż Niemna, po czym wracamy do miasteczka na poszukiwanie informacji turystycznej. Bingo! Wreszcie udaje nam się kupić mapy, których poszukiwaliśmy już od dawna. Niestety, z tym na Litwie (poza dużymi miastami, których plany z zaznaczonymi atrakcjami dostaje się za darmo) najlepiej nie jest.

zakole Niemna © niradhara


Dłużej nie ma tu co robić, pakujemy rowery na bagażnik i odcinek ruchliwej i obfitującej w tiry A16 przejeżdżamy autem. Dojeżdżamy do Jezna i wznawiamy rowerową część wycieczki.

Jezno (Jieznas) to dawna wieś królewska, która w 1633 r. trafiła w ręce Paców. W 1770 r. z okazji ślubu pisarza wielkiego litewskiego Antoniego Michała Paca z Teresą Radziwiłłówną wzniesiono wspaniałą rezydencję, uwiecznioną w powiedzeniu „wart Pac pałaca, a pałac Paca” . Było tu 12 sal głównych, 52 pokoje i 365 okien. Wnętrza były bogato wyposażone i ozdobione wspaniałymi freskami. Majątek jednak był niewłaściwie zarządzany, nastąpiła jego licytacja i rozgrabienie. Do dnia dzisiejszego zostały tylko ruiny. Do owych ruin nie ma żadnego drogowskazu. Wypytujemy miejscowych, zdziwionych wielce, że kogoś to interesuje.

wart Pac pałaca © niradhara


W Jeznie znajduje się piękny kościół Michała Archanioła i św. Jana Chrzciciela. Świątynia powstała z przebudowy dawnego zboru kalwińskiego, a na zlecenie Antoniego Paca dostawiono dwie wieże. Zbudowana jest w stylu baroku wileńskiego. Rokokowe wyposażenie pochodzi również z czasów Paca. Niestety kościół jest zamknięty, możemy popatrzeć tylko przez szybkę, ale jest ona zbyt brudna, by udało się zrobić fotkę :(

tu są chyba same kościoły © niradhara


Drogą nr 129 jedziemy w kierunku Rumszyszek. Chmury dawno gdzieś zniknęły, słońce praży niemiłosiernie, jest duszno i parno, najmniejszy powiew wiatru nie chłodzi spływających potem ciał. Widoczki też nie wynagradzają wysiłku. Mam takie chwile, że chciałabym zawrócić, wsiąść do auta i włączyć klimatyzację, ale to byłby straszny obciach!

widoczek z drogi © niradhara


w gnieździe już tłok © niradhara


Korzystając ze świeżo nabytej mapy zjeżdżamy do Kroni (Kruonis), by przyjechać drogą wzdłuż jeziora Kruonio i znaleźć jakieś kąpielisko. Mamy przecież ze sobą kostiumy kąpielowe. Niestety drogę rozkopano i musimy zrezygnować z kąpieli. Odnajdujemy za to smutne resztki zamku Ogińskiego. Jest tu jeszcze ciekawy renesansowy kościół Matki Boskiej Królowej Aniołów, ale że od kilku dni zwiedzamy głównie kościoły, to na ten tylko rzucam okiem i jadę dalej.

pałac Ogińskiego © niradhara


Wreszcie dojeżdżamy do Rumszyszek. Jest tu duży skansen o powierzchni 176 hektarów, a trasa zwiedzania ma długość 7 km. Jest już późno, jesteśmy bardzo głodni i zaczynamy od obiadu w karczmie żmudzkiej. Wybieramy miejscowy specjał, do złudzenia przypominający polskie placki po zbójnicku, czyli placki ziemniaczane z mięsem.

rowerem po skansenie © niradhara


Niradhara frasobliwa © niradhara


W skansenie jest miniaturowe miasteczko z rynkiem i kościołem. Wokół lekko nachylonego brukowanego placu stoją kolorowe domki. Jest miejska studnia i kapliczka, sklepiki, knajpka, warsztaty rzemieślnicze.

zwiedzanie miasteczka © niradhara


plac targowy © niradhara


PIotrek lubi drewniane kościoły © niradhara


Skansenowe miasteczko okalają cztery wsie oddzielone od siebie to polami, to lasem. W tych czterech wsiach zgromadzono budynki charakterystyczne dla czterech litewskich krain historycznych: Żmudzi (Žemajtija) Auksztoty, czyli Litwy właściwej (Aukštatija), Suwalszczyzny (Suvalkija) i Wileńszczyzny (Dzūkija). Najbogaciej prezentowane są Żmudź i Auksztota, skromniej prowincje położone blisko polskiej granicy.

Piotrek wjeżdża do wioski © niradhara


prawdziwa strzecha © niradhara


uliczka © niradhara


Skansen (Lietuvos liaudies buities muziejus) urządzono w 1974 roku. Najstarsze budynki pochodzą z XVIII wieku, najmłodsze z początków XX. Na rozległym terenie o bardzo zróżnicowanym ukształtowaniu posadowiono je tak, byśmy mieli wrażenie podróżowania od wsi do wsi. W ogródkach rosną kwiatki, w zagrodach spacerują zwierzęta domowe. Na rozstajach dróg stoją kapliczki.

jest i młyn © niradhara


studzienny żuraw © niradhara


jeszcze jden domek © niradhara


Na chwilę zjeżdżamy jeszcze na brzeg Morza Kowieńskiego, czyli sztucznego zbiornika wodnego, utworzonego na Niemnie w 1958 r. Właśnie przypłynął do brzegu statek z turystami. Słychać śmiech i muzykę.

koniec rejsu © niradhara


Morze Kowieńskie © niradhara


My jednak musimy wracać. Tu, na Litwie, z racji różnicy położenia geograficznego słońce zachodzi w lipcu dopiero około 22. Zachody słońca są bardzo malownicze, wydaje się, że całe niebo płonie. Powolne schładzanie się powietrza i cudowny spektakl na niebie sprawiają, że teraz jadę z przyjemnością drogą, która już nie wydaje mi się nudna. Wracamy do auta, a potem na camping.

słońce juz zaszło © niradhara


płonące niebo © niradhara


takie sobie drzewo © niradhara


Tu czeka nas niespodzianka. Wysoka na 3 metry brama jest zamknięta, dzwonimy wielokroć na stróża, wykonujemy kilka telefonów do recepcji. Nic z tego. Rozglądamy się trochę wzdłuż ogrodzenia, ale o samowolnym wejściu na teren campingu nie ma co myśleć, jest obwarowany lepiej niż niejeden średniowieczny zamek krzyżacki. Trąbić nie wypada, bo obudzilibyśmy wszystkich. Na szczęście zauważają nas dwaj sympatyczni Niemcy i organizują akcję ratunkową. Odnajdują recepcjonistkę i znanymi tylko sobie metodami zmuszają ją do otwarcia podwoi. Jesteśmy uratowani, nie musimy spać w aucie!

zamek w Trokach © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic