Najpiękniejszymi chwilami na zlotach karawaningowych są te spędzone przy gitarze. W końcu śpiewać każdy może i nawet nie próbuję opierać się takiej pokusie, choć wiem, że przeciągająca się długo w noc impreza uniemożliwi mi rowerowy wypad dnia następnego.
Tak było i tym razem. Dopiero późnym popołudniem padło hasło wycieczki rowerowej nad Pilicę. Tam rozochoceni rowerzyści postanowili podjąć kolejne wyzwanie i wyruszyliśmy do Przedborza.
Miasteczko nie jest szczególnie imponujące. Jedynym godnym uwagi zabytkiem jest trzynastowieczny kościół św. Aleksego. A jednak ta wycieczka była znacząca, bo jedna z jej uczestniczek pobiła swój życiowy rekord i złapała rowerowego bakcyla. Gratuluję Jolu, tak trzymaj :-)
Pilica przeurocza, kiedyś byłam na urlopiku w Tarasie nad Pilicą, urocze mnóstwo zieleni i te zapachy :) i znów się nie mogłam oderwać od Twoich wpisów...Pozdr
Oj Ela przywołałaś wspomnienia z dziecięcych lat, w których wakacje z rodzeństwem spędzałem we wsi Zuzowy niedaleko Przedborza, a w nim co środa był super jarmark. Nad Pilicę prawie codziennie jeździło się rowerami do Tarasu.
Ja to ze śpiewaniem przy ognisku mam podobnie jak z tańczeniem na weselach - muszę do tego odpowiednio PRZYGOTOWAĆ, hehehehe. Widzę, że musieliście ostro zwalniać, żeby nie zgubić tej niepokornej grupy :)