barwy świtu
Czwartek, 3 sierpnia 2017
· Komentarze(7)
Kategoria Beskid Mały, Śląski i Żywiecki, w pobliżu domu
Czy
wiecie, że każdego dnia aż trzy razy wstaje świt…
Stanowczo najmniej romantyczne jest dla rowerzysty budzenie się tirów. Zwłaszcza, gdy droga, którą się porusza, jest wąska i nie ma pobocza. Uciekając przed ich wielkimi, metalowymi cielskami zjeżdżam w Międzybrodziu Bialskim nad brzeg jeziora. Słońce jeszcze kryje się za górami, barwiąc tylko potargane obłoki i rzucając pierwsze plamy światła na wyżej położone domy. Cisza. Czasem słychać tylko pluskanie ryb. Za kilka godzin będzie tu tłok i gwar, ale teraz czuję się tak, jakbym miała całe jezioro tylko dla siebie.
Gdy dojeżdżam do Międzybrodzia Żywieckiego, zza gór wyłania się wreszcie wielka kula światła.
W kilka chwil świat ożywa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozpoczynają miodobranie pracowite pszczoły, dzikie kaczki nurkują w poszukiwaniu czegoś smacznego na śniadanie. Okalające jezioro góry, przystrojone strzępkami mgły, zdają się srebrzyć w pierwszych promieniach słońca.
Magiczny spektakl trwa niestety tylko chwilę. Im więcej światła, tym bardziej banalny staje się widok.
Za chwilę, jako ostatni, obudzą się turyści. Zapełnią kąpieliska, rzucą się do łódek i rowerów wodnych. Brzegi zaroją się od wędkarzy. Niechaj dobre duchy jeziora mają w opiece nieszczęsne ryby! Nie chcę na to patrzeć. Wracam do domu.
Pierwszy
jest świt astronomiczny. To okres przed wschodem Słońca, gdy jego promienie (brzask) na tyle rozświetlają
niebo, że najsłabsze gwiazdy przestają być widoczne. Niebo przestaje być
czarne, a instrumenty astronomiczne zaczynają rejestrować znaczący wzrost
jasności tła nieba. Astronomowie odkładają lunety i kończą pracowitą noc. Świt astronomiczny ma miejsce, kiedy środek tarczy Słońca znajduje
się już wyżej niż 18° poniżej linii horyzontu i trwa do momentu, gdy środek tarczy Słońca przekroczy
wysokość 12° poniżej linii horyzontu.
Po
nim następuje świt żeglarski (nawigacyjny lub nautyczny) –
czas przed wschodem Słońca, gdy horyzont i krajobraz stają
się na tyle widoczne, że możliwa staje się nawigacja w
oparciu o oświetlone brzaskiem obiekty na ziemi lub morzu, a na niebie są
jeszcze widoczne najjaśniejsze gwiazdy, wobec których można określić pozycję. Świt
żeglarski występuje w czasie, gdy środek tarczy Słońca znajduje się już wyżej
niż 12° poniżej linii horyzontu, ale ciągle poniżej 6° poniżej linii horyzontu.
Ostatni jest świt cywilny (kalendarzowy) – to czas przed wschodem Słońca, kiedy środek tarczy Słońca znajduje się już wyżej niż 6° poniżej linii horyzontu. Jest na tyle widno, że nie czujemy już konieczności oświetlania drogi. Zaczyna się nowy dzień…
Dziś Funio urządził mi pobudkę na tyle wcześnie, że mogłam zobaczyć wszystkie trzy świty ;) Wprawdzie, zanim wypiłam kawę i wsiadłam na rower, świt nautyczny właśnie się kończył, ale dane mi było podziwiać i uwieczniać wstawanie dnia.
Pierwsze budzą się ptaki. Na dworze (uwaga - tłumaczenie dla mieszkańców Krakowa i okolic: po Waszemu to będzie „na polu”) jest szaro, małych śpiewaków nie można jeszcze zobaczyć, ale już słychać ich radosny świergot. Potem budzą się samoloty… Przecinają ciemne jeszcze niebo złotymi smugami, unosząc ludzi i ich marzenia gdzieś hen, na krańce Ziemi.
Ostatni jest świt cywilny (kalendarzowy) – to czas przed wschodem Słońca, kiedy środek tarczy Słońca znajduje się już wyżej niż 6° poniżej linii horyzontu. Jest na tyle widno, że nie czujemy już konieczności oświetlania drogi. Zaczyna się nowy dzień…
Dziś Funio urządził mi pobudkę na tyle wcześnie, że mogłam zobaczyć wszystkie trzy świty ;) Wprawdzie, zanim wypiłam kawę i wsiadłam na rower, świt nautyczny właśnie się kończył, ale dane mi było podziwiać i uwieczniać wstawanie dnia.
Pierwsze budzą się ptaki. Na dworze (uwaga - tłumaczenie dla mieszkańców Krakowa i okolic: po Waszemu to będzie „na polu”) jest szaro, małych śpiewaków nie można jeszcze zobaczyć, ale już słychać ich radosny świergot. Potem budzą się samoloty… Przecinają ciemne jeszcze niebo złotymi smugami, unosząc ludzi i ich marzenia gdzieś hen, na krańce Ziemi.
Stanowczo najmniej romantyczne jest dla rowerzysty budzenie się tirów. Zwłaszcza, gdy droga, którą się porusza, jest wąska i nie ma pobocza. Uciekając przed ich wielkimi, metalowymi cielskami zjeżdżam w Międzybrodziu Bialskim nad brzeg jeziora. Słońce jeszcze kryje się za górami, barwiąc tylko potargane obłoki i rzucając pierwsze plamy światła na wyżej położone domy. Cisza. Czasem słychać tylko pluskanie ryb. Za kilka godzin będzie tu tłok i gwar, ale teraz czuję się tak, jakbym miała całe jezioro tylko dla siebie.
Gdy dojeżdżam do Międzybrodzia Żywieckiego, zza gór wyłania się wreszcie wielka kula światła.
W kilka chwil świat ożywa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozpoczynają miodobranie pracowite pszczoły, dzikie kaczki nurkują w poszukiwaniu czegoś smacznego na śniadanie. Okalające jezioro góry, przystrojone strzępkami mgły, zdają się srebrzyć w pierwszych promieniach słońca.
Magiczny spektakl trwa niestety tylko chwilę. Im więcej światła, tym bardziej banalny staje się widok.
Za chwilę, jako ostatni, obudzą się turyści. Zapełnią kąpieliska, rzucą się do łódek i rowerów wodnych. Brzegi zaroją się od wędkarzy. Niechaj dobre duchy jeziora mają w opiece nieszczęsne ryby! Nie chcę na to patrzeć. Wracam do domu.