Wpisy archiwalne w kategorii

Słowacja

Dystans całkowity:1062.24 km (w terenie 44.00 km; 4.14%)
Czas w ruchu:05:26
Średnia prędkość:17.00 km/h
Suma podjazdów:12289 m
Suma kalorii:668 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:55.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk

sentymentalno-wspomnieniowa runda po Spiszu

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(14)
Dawno, dawno temu, gdy dzieci były małe, a my młodzi, spędzaliśmy kilkakrotnie wakacje na Słowacji. Pluskaliśmy się w basenach termalnych, chodziliśmy po górach i zwiedzaliśmy Postanowiliśmy z Piotrkiem tak zaplanować trasę, by odwiedzić znane i długo niewidziane miejsca.

pszczoły mylą mnie z polem rzepaku i usiłują zapylić © niradhara


Pierwszy na naszej drodze był Vrbów. Znajduje się tu kąpielisko termalne z siedmioma basenami z wodą o temperaturze od 26°C do 38°C. Woda w basenach ma liczne właściwości lecznicze i uważana jest za jedną z najlepszych pod tym względem w Środkowej Europie. Samo miasteczko jednak tylko z daleka wygląda malowniczo. Większość domów jest zdewastowana, a po ulicach snują się znudzeni Cyganie.

Vrbow jak na dłoni © niradhara


Dalej jedziemy do Spiskiego Czwartku. To jedna z niewielu miejscowości, w których wcześniej nie byliśmy, a naprawdę warto ją odwiedzić.

kościół z daleka przyciąga wzrok © niradhara


Spiski Czwartek to dawna osada słowiańska, która dzięki dogodnemu położeniu przekształciła się w miasteczko targowe. Wyraźną dominantę stanowi kościół św. Władysława z końca XIII wieku. Zbudowany jest w stylu gotyckim, z elementami stylu romańskiego i barokowego. W jego wnętrzu znajduje się cenna wczesnogotycka chrzcielnica. W 1473 roku kościół powiększono o gotycką kaplicę Zapolskich, uważaną za najpiękniejszą na Słowacji.

ambona i chrzcielnica © niradhara


kaplica Zapolskich © niradhara


kościelne witraże © niradhara


Kolejny etap to Lewocza. Mówi się o niej, że jest najjaśniejszym klejnotem w spiskiej koronie. Pierwszy raz wymieniono ją w dokumentach w 1249 r.

przed nami Lewocza © niradhara


Według legendy Lewocza zajmowała w przeszłości bardzo mały obszar. Mieszczanie udali się więc do króla Karola Roberta z deputacją o poszerzenie granic miejskich. Ten przyjął ich łaskawie i zarządził: „Niech krwi wójta Lewoczy będzie dana ziemię zyskująca siła.” Kiedyś wójt i podżupan polowali na swoich, sąsiadujących ze sobą, ziemiach. Gdy w czasie polowania ulubiony pies podżupana przebiegł na teren Lewoczy, wójt zastrzelił zwierzę. W odwecie podżupna postrzelił wójta. Polujący z wójtem, zamiast udzielić mu pomocy, przyszli na terytorium podżupna i nosili ciało dotąd, dopóki spływała z niego krew. Wyznaczona krwią wójta duża część terenu przypadła w ten sposób Lewoczy. Dopiero potem lewoczanie odwieźli martwego wójta do domu i pochowali bez prawej ręki, Tę bowiem, według saskich zwyczajów, odjęto zabalsamowano i szklanej skrzyni wystawiono w Sali ratusza. Miała tam pozostać do czasu, aż śmierć wójta będzie pomszczona. Dopiero wtedy ręka będzie pogrzebana obok ciała.

senna uliczka © niradhara


Dobrze prosperująca dzięki dogodnemu położeniu na szlaku handlowym Via Magna szybko rozrosła się w miasto z wieloma przywilejami, a z czasem stała się wolnym miastem królewskim. Dla sytuacji gospodarczej miasta największe znaczenie miało prawo składowania towarów. Pierwsze oznaki stagnacji Lewoczy zaczęły pojawiać się pod koniec XVI w. Było to związane przede wszystkim ze spadkiem znaczenia miast europejskich wywołanym przez wielkie odkryci geograficzne. Centrum Lewoczy jest rozległy prostokątny Plac Mistrza Pawła. Otacza go ponad 50 interesujących domów dawnych mieszczan i patrycjuszy.

rynek w Lewoczy © niradhara


Do najcenniejszych zabytków sakralnych na Słowacji należy kościół farny św. Jakuba. Zbudowano go w XIV w. w stylu gotyckim, na miejscu starszego kościoła z 1280 r. Niezwykle cenne jest wnętrze świątyni, które jest właściwie jedynym w swoim rodzaju miejscem średniowiecznej sztuki sakralnej. Późnogotycki ołtarz główny, o wysokości 18,6 metra, jest najwyższym tego typu ołtarzem na świecie. Wykonał go z drewna lipowego największy średniowieczny artysta Słowacji – mistrz Paweł z Lewoczy. Niestety, z powodu prac remontowych, kościół był zamknięty i tym razem nie nacieszyliśmy się widokiem ołtarza.

prace remontowe trwają © niradhara


Obok kościoła stoi pochodząca z XVI w. klatka hańby, służąca kiedyś do publicznego piętnowania winnych lżejszych wykroczeń.

to było skuteczne © niradhara


Historyczne centrum Lewoczy otaczają miejskie mury obronne. Najstarsze części obwarowań powstały już w XIII w, a całe miasto zamknięto murami do 1410 r. Obwarowanie tworzy wysoki mur wewnętrzny i zewnętrzny. Wokół była głęboka na dwa metry fosa, a mury były w wielu miejscach wzmocnione basztami i wieżami.

mury obronne © niradhara


Dalej kierujemy się w stronę Zamku Spiskiego, który swym ogromem sprawia naprawdę duże wrażenie. Ze swą powierzchnią ponad 4 hektary jest jednym z największych w Europie środkowej zrujnowanych zespołów zamkowych. Budowa średniowiecznego zamku na trawertynowym wzniesieniu datuje się na początek XII wieku. Początkowo pełnił on rolę twierdzy granicznej na północnej granicy wczesnofeudalnego państwa węgierskiego. Potem stał się na kilka stuleci siedzibą żupana spiskiego.

zamek widać z daleka © niradhara


W środku romańskiego zamku stała potężna okrągła wieża mieszkalna. W XII w. powiększono zamek o piętrowy pałac romański. Po najeździe tatarskim wzmocniono jego system obronny, a potem kilkakrotnie rozbudowywany. W 1780 roku zespół zamkowy strawił pożar i dumny Zamek Spiski zmienił się z czasem w ruinę.

Spiski Hrad © niradhara


W 1970 roku rozpoczęła się żmudna konserwacja obwarowań i pałaców, realnie zagrożonych przez niestabilność podłoża skalnego. W 1993 r. zamek wpisano na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Dzisiaj mieszczą się tu ekspozycje Muzeum Spiskiego, dotyczące dziejów zamku, średniowiecznej broni i sądownictwa feudalnego.

widok z murów © niradhara


Kolejny epizod na trasie chluby mi nie przynosi - w pobliżu miejscowości Żehra, wprowadzona w błąd tabliczką oznajmiającą koniec wsi, pomyliłam skrzyżowania i bez sensu nadrobiliśmy parę kilometrów :(

W końcu jednak dojechaliśmy do kolejnego celu na naszej trasie czyli Spiskich Vlachow. Średniowieczna historia miasteczka sięga połowy XIII wieku. Do XVIII wieku wydobywano na tutejszych terenach rudę miedzi, którą wożono do miejscowej huty. Kupcy i rzemieślnicy czerpali zyski z tranzytowego położenia miasta na szlaku z Gemeru do Polski.

Na rynku dominuje kościół św. Jana Chrzciciela. Dawnej budowli romańskiej zachowało się bardzo mało. W 1434 roku uszkodzona świątynię zburzono i odbudowano w stylu późnogotyckim. Z tego właśnie okresu pochodzi zabytkowa chrzcielnica. Innym cennym elementem wystroju kościoła jest krucyfiks z pracowni mistrza Pawła z Lewoczy. Niestety, kościół był zamknięty i krucyfiksu nie zobaczyliśmy :(

zrobiono ukradkiem © niradhara


We wszystkich spiskich miejscowościach jest wielu Romów, a Bystrany, które po drodze mijaliśmy, są zamieszkane przez nich w całości. Droga prowadziła pod górę, więc jechaliśmy wolno i mogliśmy się napatrzeć na smutną, wręcz przerażającą egzotykę. Widok taplających się w mętnej, powodziowej wodzie dzieci, dorosłych plączących się najwyraźniej bez celu, nędzy, domów zrujnowanych albo nigdy nie wykończonych, zbitych z blachy baraków, atmosfera beznadziejności zszokowały mnie strasznie. Aż trudno uwierzyć, że to środek Europy! W dodatku zaatakowały nas dwa wielkie, wściekle ujadające, najwyraźniej wygłodzone owczarkopodobne kundle. Na szczęście, udało mi się je przekonać, że młode mięsko jest smaczniejsze i powinny zapolować na kogoś innego ;P

slamsy w Bystranach © niradhara


Pokonując kolejne podjazdy i ciesząc zjazdami dotarliśmy do Markuszowców. Są one przez swoją koncentrację zabytków historycznych miejscowością niezwykłą – takie zdanie znaleźliśmy w przewodniku. Niestety, miasteczko jest straszliwie zaniedbane, w dodatku właśnie spustoszyła je powódź.

to nie jest rzeka, tylko park © niradhara


Markuszowice powstały na początku XII wieku jako osada strażnicza na północnej granicy Węgier. Ich pierwsi właściciele wybudowali kolejno zamek, kilka kaszteli i dworów.

zaniedbany i pusty © niradhara


Najbardziej reprezentatywnym obiektem w Markuszowcach jest zbudowany w 1643 r. pałac. Jego pierwotny kształt renesansowej warowni z okrągłymi wieżami w narożach zmieniła wielka przebudowa w stylu rokokowym, przeprowadzona w roku 1773.

pałacowa wieża © niradhara


Wkrótce potem, w związku z oczekiwanym przybyciem cesarza Józefa II, zbudowano w ogrodzie pałacu letni zameczek Dardanele. Gdy wizyta głowy państwa nie doszła do skutku, prace budowlane przerwano a boczne skrzydła ukończono dopiero w latach siedemdziesiątych XX w. W pałacowym parku jest maleńka knajpka. Niestety do jedzenia są wyłącznie lody. Posiliłam się choć w sposób symboliczny i pojechaliśmy.

Dardanele © niradhara


Wreszcie przed nami Spiska Nowa Wieś. Średniowieczne miasto na terasie rzecznej zaczęło się formować w XIII wieku. Do jego rozwoju w początkowym okresie przyczyniły się przywileje otrzymane od króla Stefana V w 1271 roku, rozszerzone później przez Karola Roberta. Z gospodarczego punktu widzenia najważniejszy był przywilej poszukiwania i wydobywania rud metali. W latach 1412 do 1772 Spiska Nowa Wieś należała do miejscowości oddanych w zastaw polskiemu królowi. Wybiła się wtedy na jedno z najważniejszych miast spiskich.

Spiska Nowa Wieś i Tatry w dali © niradhara


Historyczne jądro miasta tworzy Plac Ratuszowy, którego centralnym punktem jest kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Do interesujących obiektów należą również klasycystyczny ratusz oraz Reduta, która dziś jest siedzibą teatru. Wiele domów mieszczańskich przy placu pochodzi z XV w.

wzdłuż rynku jest ściezka rowerowa © niradhara


Przy rynku znaleźliśmy wreszcie restaurację, w której można było zjeść coś konkretnego. Zamówienie złożyłam w stylu: na co trafi palec w menu, to wybiorę. Miałam nawet szczęście – wycelowałam w makaron zapiekany w sosie serowym z szynką i brokułami :)

Teraz przed nami ostatni – powrotny odcinek drogi. Mozolny, bo stopniowo pnący się w górę, do podnóża Tatr i urozmaicony licznymi pagórkami. Przed nami jednak widok, który sprawia, że zapomina się o zmęczeniu :)

słonko chowa się za Tatrami © niradhara


Na zakończenie jeszcze, zaraz za Vrbowem, Garmin zrobił nam głupi dowcip i zawiesił się, przestając zapisywać trasę. W związku z powyższym suma podjazdów podana jest na podstawie jego wskazań oraz odczytywania mapy i prostych wyliczeń matematycznych.



Uff, ale się namęczyłam z tym wpisem ;)

magneticlife.eu because life is magnetic

nieoczekiwany koniec jazdy

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(8)
Burza, ulewa i potopu ciąg dalszy. Tak wyglądała noc i znaczna część dnia. Czas spędzałam miło studiując mapy i przewodniki. Około trzeciej deszcz nieco ustał. Pojechaliśmy zatem w kierunku Kieżmarku, w planie mając wprawdzie niedługą, ale ciekawą trasę.

Przejeżdżając przez niestrzeżony przejazd kolejowy poczułam nagle, jak koła zaczynają się ślizgać i wykonałam slalom gigant. Szczęśliwie udało mi się jakoś zatrzymać. Gdy obejrzałam się za siebie zobaczyłam Piotrka leżącego na torach. Miał mniej szczęścia niż ja. Po poślizgnięciu się na mokrym drewnie wpadł oboma kołami w szparę wzdłuż szyny. Na szczęście poza potłuczeniami nic mu się nie stało, ale rower nie nadawał się do dalszej jazdy.

Piotrek wrócił moim rowerem na camping, ja zostałam pilnować Kellyska, a potem wsadziliśmy go do samochodu i długo szukaliśmy kogoś, kto umiałby go naprawić. W końcu udało nam się odnaleźć jedynego chyba w promieniu kilkunastu kilometrów fachowca. Na szczęście naprawa nie trwała długo. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Kiezmark zalany i nasza wycieczka tak czy inaczej nie należałaby do udanych.

co ci jest Kellysku? © niradhara


pozor vlak! © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

słowackie Tatry

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(11)
Na camping dotarliśmy wczoraj wieczorem. Zanim jednak się rozbiliśmy, była już noc. Dziś powitał nas cudowny ranek. Aż chce się żyć, gdy przed oczyma takie widoki :)
jak dobrze wstać skoro świt © niradhara


Łomnica w całym majestacie © niradhara


Szkoda było każdej chwili. Po lekkim śniadanku wskoczyliśmy na rowery i pojechaliśmy do Doliny Kieżmarskiej, zwanej tez czasem Doliną Kieżmarskiej Białej Wody.

widoczek z drogi © niradhara


Dolina Kieżmarska odegrała ważna rolę w historii zdobycia i poznania Tatr. Była wypasana od co najmniej XIV w., paśli tutaj mieszkańcy Białej Spiskiej, Rakus i Kieżmarku. O niektóre jej tereny pasterskie (np. Wspólną Pastwę) toczyły się długotrwałe spory, niejednokrotnie krwawe. Pasterstwo w Dolinie Kieżmarskiej istniało do 1954. Miała też dolina przeszłość górniczą. Rudy miedzi wydobywano na wysoko położonych Miedzianych Ławkach pod Łomnicą i Kieżmarskim Szczytem, kopano także na stokach Kopy Bielskiej i w północnym żlebie pod Rakuską Czubą.

wjazd do doliny © niradhara


Na słowackiej mapie tras rowerowych droga przez doliną oznaczona jest jako ekstremalnie trudna. Postanowiliśmy jednak spróbować. Urzekł nas płynący wzdłuż drogi, szumiący i pieniący się potok.

zaczyna się teren © niradhara


biała woda © niradhara


aż chciałoby się zanurzyć © niradhara


Sympatyczny teren skończył się szybko i zaczęły się kamole. Niebo powoli zasnuwało się chmurami. Uświadomiliśmy sobie, że jazda po mokrych głazach rowerami na cienkich oponach nie będzie bezpieczna. Z żalem zawróciliśmy :(

stąd wrócilismy © niradhara


Koniecznie chciałam kupić mapę cyklotras nr 3, pojechaliśmy więc w stronę Starych Smokowców, po drodze zaglądając do stosownych sklepów. Udało mi się chyba dopiero w dziesiątym. Wszystkie dawne kurorty w słowackich Wysokich Tatrach są wyludnione. Złożyły się na to dwie przyczyny – huragan sprzed kilku lat, który zniszczył drzewostan szpecąc okolicę i wprowadzenie euro, a co za tym idzie, podwyżka cen.

Stare Smokowce © niradhara


w tym hotelu chyba jest kilku gości © niradhara


Niebo robiło się coraz bardziej ponure, zaczęło padać i postanowiliśmy wrócić na camping.

idzie siklawica © niradhara


Po obiedzie Piotrek oddał się słodkiej drzemce, a ja selekcjonowałam zdjęcia. Kiedy jednak deszcz nieco ustał, obudziłam go i pojechaliśmy do Popradu.

miło jechać pustą drogą © niradhara


Okolice dzisiejszego Popradu do połowy XIII wieku znajdowały się w granicach Polski. Prawdopodobnie po najazdach tatarskich w I połowie XIII wieku wkroczyli tam Węgrzy, którzy na zniszczone przez najazdy tereny sprowadzili osadników narodowości niemieckiej. Zakładali oni nowe osiedla, często sąsiadujące z dawnymi słowiańskimi, jak również zaludniali osady już istniejące, nierzadko tworząc w nich większość. Miejscowości te, z wyjątkiem Kvetnicy, w 1412 zostały zastawione królowi polskiemu w ramach tzw. zastawu spiskiego, co przyczyniło się do ich rozwoju. Stanowiły część polskiego starostwa spiskiego.

cicha uliczka © niradhara


Poprad jest teraz cichym miasteczkiem. Czasy, gdy kłębił się tu tłum turystów ma już niestety za sobą.

na rynku © niradhara


Dziś jednak trafiła nam się niebywała atrakcja - występy kapeli rockowej :)

niezła kapela © niradhara


Gdy podziwialiśmy występy, deszcz przybrał na sile, a że i pora robiła się coraz późniejsza, postanowiliśmy wracać na camping.

znów przed nami Tatry © niradhara


W drodze powrotnej mocno nas zmoczyło. Na szczęście obok campingu jest sympatyczna knajpka, gdzie serwują bryndzowe pierogi, pali się w kominku i dzięki wifi można zrobić wpis na BS :)

&referrer=trackList

magneticlife.eu because life is magnetic

okrutna zemsta Kajmana

Poniedziałek, 3 maja 2010 · Komentarze(25)
Przy porannej kawie doszliśmy do wniosku, że dziś będziemy kręcić się w pobliżu campingu. Najbliżej było nam oczywiście do Liptowskiego Trnowca. Na widok zabytkowego pręgierza z XVII wieku Kajmana ogarnął szał zemsty, przypisał mi bowiem winę za to, że w drodze do Szczyrbskiego Plesa najpierw włożył swoją kurtkę przeciwdeszczową do mojej sakwy, a potem zapodział się gdzieś z tyłu (celowo, żebym nie widziała jak oddaje się niecnemu nałogowi palenia). Jak tylko się zorientowałam, że go nie widać, stanęłam wprawdzie i czekałam, ale nagły deszcz zdążył go już przemoczyć.

pod pręgierzem © niradhara


Na torturach przyznałam również, że gdybym była dobrą żoną, to upewniłabym się, czy aby ma ze sobą komórkę, albo czy nie zostawił przypadkiem w restauracji czapeczki pod kask ;P

jezioro u stóp © niradhara


Długo błagałam o litość, wreszcie Kajman uwolnił mnie i wspaniałomyślnie pozwolił towarzyszyć sobie do Liptowskich Matiaszowic. Miejscowość otrzymała nazwę od jednego z pierwszych osadników w XIII wieku, Mateja.

przed nami cel wycieczki © niradhara


Znajduje się tu renesansowo-barokowy kościół św. Władysława z pocz. XVI wieku. Okazały barokowy mur otaczający kościół, ze strzelnicami i narożnymi basztami, jest o sto lat starszy.

Kajman mnie sfocił © niradhara


taki widok mieli obrońcy kościoła © niradhara


Wprawdzie czarne chmurzyska nadal kłębiły się nad głową, ale ustał wiatr, zrobiło się cieplej i wpadliśmy na chwilę na camping, żeby się przebrać, a przy okazji posilić. Po jajecznicy na boczku, pełni nowej energii,popedałowaliśmy w stronę Tatr. W maleńkich wioskach i sennych liptowskich miasteczkach jest wiele uroczych domków wartych strzelenia fotki.

domek jak z obrazka © niradhara


Przejeżdżając przez Bobrowiec mieliśmy wciąż przed sobą widok na Tatry Zachodnie.

pejzaż z krową © niradhara


zadrutowany kraj © niradhara


Tatry tuż tuż © niradhara


Niestety czas nas gonił i nie dane nam było wjechać w góry. Zawróciliśmy w stronę Liptowskiego Mikulasza, a w czasie kilkukilometrowego zjazdu mieliśmy przed oczami pojawiające się od czasu do czasu szczyty Tatr Niskich.

widok na Tatry Niskie © niradhara


Mijając Tatralandię podsumowywałam w myślach rowerową majówkę, ciesząc się, że wciąż jestem jeszcze zbyt młoda duchem na bierne moczenie się całymi dniami w termalnej zupie ;)

wstęp 15 euro od osoby © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do Szczyrbskiego Plesa

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(18)
Całonocny prysznic skończył się nad ranem. Na niebie nadal jednak wisiały ciężkie, czarne chmurzyska, skrzętnie ukrywające góry przez naszym wzrokiem. Wilgotność powietrza przypominała warunki panujące w dżungli amazońskiej. Powzięty wcześniej plan wycieczki do Szczyrbskiego Plesa mocno jednak utkwił w naszych głowach, więc z cichą nadzieją, że może jednak się przejaśni, wsiadamy na rowery. Przez Liptowski Mikulasz jedziemy w stronę Liptowskiego Hradka. Tu robimy sobie pierwszy krótki postój.

kanapkowy postój © niradhara


Znajduje się tu kamienny zamek wybudowany na początku XIV wieku. Należał do obiektów wojskowych strzegących szlaku handlowego wzdłuż Wagu. Legenda mówi o połączeniu zamku podziemnymi korytarzami z fortyfikacjami Liptowskiego Jana. Później zamek został przebudowany w stylu renesansowym i dobudowano renesansowy kasztel. Po pożarze w 1803 r. odbudowano tylko kasztel. Obecnie mieści się tu hotel.

zamek Hradok © niradhara


Jedziemy dalej. Mijamy skansen w Pribylinie, który zwiedzaliśmy już kiedyś. Na straganach nie ma nic interesującego, ale za to ceny europejskie.

co by tu kupić © niradhara


Jest stosunkowo ciepło, ale chmurzyska wciąż wiszą nad głową.

Niskie Tatry toną w chmurach © niradhara


Krywań chwilami prześwituje na horyzoncie, łudząc nas nadzieją, że jednak zobaczymy góry.

tam jest Krywań © niradhara


Dojeżdżamy do Podbańskiej. Tu zaczyna się piękny szlak rowerowy do Doliny Cichej, opisywany kiedyś przeze mnie na blogu. Do XIX wieku dzieje Podbańskiej były ściśle związane z górnictwem. Pierwsi górnicy docierali pod Krywań już w połowie XV wieku w poszukiwaniu złota. Złotych ziarenek w krzemowych żyłach granitów tatrzańskich nie było jednak na tyle, by przynajmniej pokryły koszty wydobycia w trudnych warunkach wysokogórskich. W poszukiwaniu rudy górnicy wspinali się wciąż w górę. Najwyżej położona sztolnia „Teresa” znajduje się zaledwie 50 m pod szczytem Krywania. Według ludowej legendy, liptowskich górników wystraszył w sztolniach wydobywający się z głębi Krywania głos. Duch Krywania zagroził im, że zatopi cały Liptów, jeśli nie przestaną zakłócać mu spokoju stukiem kilofów.

Podbańska © niradhara


Od Podbańskiej Droga Wolności (Cesta Svobody) coraz bardziej stromo pnie się w górę. Tempo jazdy znacząco maleje. W dodatku zaczyna padać deszcz. Temperatura spada, ale to akurat nie stanowi problemu – pedałowanie pod górę skutecznie nas rozgrzewa.

Droga Wolności © niradhara


Kilka lat temu lasy po słowackiej stronie Tatr zostały zniszczone przez potężny huragan. Do dziś trwa uprzątanie zwalonych drzew. Postępuje erozja gleby.

Wiatrołom © niradhara


Dojeżdżamy wreszcie do Szczyrbskiego Plesa. Jesteśmy w chmurach. Przestało wprawdzie padać, ale temperatura znacznie się obniżyła. Czasem na chwilę wszystko znika, czasem naszym oczom ukazują się ośnieżone szczyty gór.

chmury zostały gdzieś w dole © niradhara


Miejscowość Szczyrbskie Pleso jest najwyżej położoną osadą tatrzańską. Znajduje się nad jeziorem o tej samej nazwie na morenie, którą dawny lodowiec przyniósł do wylotu Doliny Młynickiej.

ładne hotele ale wolę nasz camping © niradhara


Szczyrbskie Jezioro – położone na wysokości 1346 m npm, na dziale wód Bałtyku i Morza Czarnego zalicza się do najładniejszych stawów tatrzańskich. Ma prawie 20 ha powierzchni i ok. 20 m głębokości. Powstało w wyniku topienia się lodowca.

pamiątkowa fotka © niradhara


Powoli jedziemy żwirową ścieżką okrążającą jezioro i podziwiamy zapierający dech w piersiach widok. Spowite chmurami góry wydają się groźne i tajemnicze.

wymarzony widok © niradhara


Nad jeziorem znajduje się ośrodek sportów zimowych „Areał Snów”. Najbardziej znanym obiektem są dwie skocznie narciarskie o punktach krytycznych 70 i 90 metrów.

skocznia wyłania się zza chmur © niradhara


Po nasyceniu oczu pora na nasycenie żołądków. W restauracji rozgrzewamy się gorącą herbatą. Zamawiam specjalność słowacką, moje ulubione bryndzowe pierogi.

uroki jeziora © niradhara


Powrót jest czystą przyjemnością – kilkadziesiąt kilometrów zjazdu – to nie zdarza się zbyt często :) Nie chce się nawet zatrzymywać na zrobienie fotek ;)

Bela - dopływ Wagu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

wokół Jeziora Liptowskiego

Sobota, 1 maja 2010 · Komentarze(8)
Obudziło nas bębnienie deszczu o dach przyczepy. Góry były ledwo widoczne. Tak długo czekałam na ten weekend , a tu taka niemiła niespodzianka. Piękne plany rozpłynęły się w chmurach. Spokojnie zatem zjedliśmy śniadanko, później wypiliśmy kawę. W międzyczasie przestało padać. Postanowiliśmy zatem pojechać do Liptovskiego Mikulasza.

Liptovski Mikulasz leży na prawym brzegu Wagu. Dzisiejsze tereny miasta zasiedlone były już w epoce brązu, a pierwsza pisemna wzmianka o mieście pochodzi z 1286 roku. Rozwój miasta związany był z prawem organizowania jarmarków. W końcu XV wieku stało się ono ważnym ośrodkiem handlowym. Od XVII wieku zasiadał tu sąd żupny, który zapisał się w świadomości Słowaków głównie pamiętnym posiedzeniem w 1713 roku, w czasie którego skazano na śmierć przez powieszenie za żebro Juraja Janosika, zbójnika, który stał się później bohaterem ludowym.

pierwszomajowy koncert © niradhara


Nasze przypuszczenia, że na rynku będzie jakaś imprezka z okazji święta 1 Maja okazały się słuszne. Grała kapela, szykowano się do postawienia jakiegoś gigantycznego wiechcia.

swojskie klimaty © niradhara


Pogoda stopniowo zaczęła się poprawiać. Robiło się coraz cieplej, zza chmur zaczęło prześwitywać słońce. Postanowiliśmy zatem objechać dookoła Liptovską Marę. Mieliśmy ze sobą wszystko co niezbędne, począwszy od lustrzanki, ubrań na każdą wersję pogodową, aż po zapas jedzenia i picia. Ktoś to oczywiście musi to wozić. Piotrek zawsze twierdzi, że ponieważ on waży więcej niż ja, to żeby było sprawiedliwie, sakwy muszą dociążać mój rower ;)

wyrównywanie szans © niradhara


Położonych nad jeziorem miejscowość Partyzancka Lupcza – jest jednym z najstarszych i najsłynniejszych miast liptowskich. Była znana już w XIII wieku. Pierwsi osadnicy założyli tu kopalnie złota, srebra i antymonu.

dojeżdżamy do Partyzanckiej Lupczy © niradhara


Zachowało się wiele zabytków architektury przypominających dzieje tego sławnego miasta. Do najstarszych należy kościół Matki Boskiej Bolesnej wzniesiony w 1263 roku.

jadę wolno i podziwiam © niradhara


Otoczony murem ze strzelnicami kościół św. Mateusza Apostoła spełniał funkcję obronną. Jego najstarsza część pochodzi z XIII wieku. W XV w. kościół przebudowano w stylu renesansowym.

jedna z najwyższych wież kościelnych w północnej Słowacji © niradhara


Zabytki sakralne Lupczy dopełnia neoklasycystyczny kościół ewangelicki wzniesiony w 1887 roku, na miejscu starszej świątyni z roku 1783.

kolejna świątynia © niradhara


Dziś miasteczko wygląda tak, jakby czas stanął tu za panowania Franza Josepha.

czas stanął w miejscu © niradhara


Dalej kierujemy się w stronę Besenowej, by wrócić na prawy brzeg Wagu.

pociąg nam uciekł © niradhara


pozostaje tylko rower © niradhara


Powietrze staje się coraz bardziej przejrzyste i naszym oczom ukazują się Tatry Zachodnie.

Tatry wciąż w śniegu © niradhara


Możemy też podziwiać Jezioro Liptovskie i Tatry Niskie.

Liptovska Mara © niradhara


Zbaczamy z drogi w stronę hotelu „Bobrownik” i zapory na Wagu, tworzącej wielkie sztuczne jezioro – czyli Liptovską Marę.

widok na zaporę © niradhara


Jezioro Liptowskie to największy, pod względem objętości zgromadzonej wody, zbiornik na Słowacji, powstał w latach 1970 – 1975 by zmniejszyć niebezpieczeństwo powodzi i zwiększyć produkcję energii elektrycznej.

jezioro i Niskie Tatry © niradhara


W czasie budowy zbiornika w całości wysiedlono i zalano kilka miejscowości. Woda zatopiła wiele zabytków, tylko najcenniejsze zostały rozebrane i postawione na nowo w Muzeum Wsi Liptowskiej w Pribylinie.

jezioro i Tatry Zachodnie © niradhara


Jezioro Liptowskie i jego okolice dają różnorodne możliwości wypoczynku – od uprawiania sportów wodnych, po wypady w pobliskie góry. Na jego brzegach powstało wiele pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych, w tym nasz ulubiony camping. Tu, po powrocie z rowerowych wycieczek, czeka na nas zawsze wychłodzony, złocisty napój ;)

uzupełnianie witamin z grupy B © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

wypad w Tatry

Niedziela, 4 października 2009 · Komentarze(15)
Kategoria mixy, Słowacja
Całą noc szalał halny i rano perspektywy też nie były najlepsze. Zamiast kręcić się po okolicy spakowaliśmy więc rowery i pojechaliśmy na Słowację. Zgodnie z naszymi przewidywaniami było tu słonecznie, ciepło i bezwietrznie. Autem dojechaliśmy do Pribyliny i stąd rozpoczęła się nasza wycieczka rowerowa. Najpierw jechaliśmy główną drogą, podziwiając cały czas majestatyczny masyw Krywania.

przed nami Krywań © niradhara


W Podbańskim zjechaliśmy z głównej drogi i wjechaliśmy w Tatry.

wjeżdżamy do Tanapu © niradhara


Po przejechaniu kilku kilometrów dojechaliśmy do rozwidlenia szlaków rowerowych.

rozwidlenie szlaków © niradhara


Zdecydowaliśmy się na Dolinę Cichą. Droga prowadzi cały czas pod górę, aż do podnóża masywu Czerwonych Wierchów.

Dolina Cicha © niradhara


drzewo © niradhara


i znowu Krywań © niradhara


Dolina Cicha © niradhara


podjeździk © niradhara


Na wysokości 1285 m npm kończy się ścieżka rowerowa. Siedzieliśmy tu długo, rozkoszując się ciszą, krystalicznym powietrzem i zapierającym dech w piersiach widokiem.

u celu © niradhara


jak w raju © niradhara


Niestety, nie mogliśmy tam zostać na zawsze. Ledwo zaczęliśmy zjazd słonko schowało się za góry, powiał wiatr i zrobiło się zimno. Na szczęście miałam ze sobą cieplejszą kurtkę.

powrót © niradhara


i znów w Pribylinie © niradhara


A zakończenie mój ulubiony wiersz Kazimierza Przerwy-Tetmajera...

Ku mej kołysce leciał od Tatr
o skrzydła orle otarty wiatr,
o limby, co się patrzą w urwisko,
leciał i szumiał nad mą kołyską.

I do mej duszy na zawsze wlał
tęsknot do orlej swobody szal
i tę zadumą limb, co się ciszą
objęte wielką, w pustce kołyszą.

magneticlife.eu because life is magnetic

dookoła Pienin

Niedziela, 3 maja 2009 · Komentarze(7)
Trasa: Polana Sosny – Sromowce Wyżne – Krośnica – Krościenko – Szczawnica – Velky Lipnik – Czerwony Klasztor – Polana Sosny.

Obudziło nas cudowne słoneczko. W planach objazd dookoła Pienin. Najpierw przez Sromowce Wyżne, skąd świetnie prezentuje się nasz camping.

camping Polana Sosny © niradhara


Wjeżdżamy na przełęcz Snozka Zamecka. Po deszczu powietrze jest bardzo przejrzyste i możemy podziwiać Tatry.

widoczek na Tatry © niradhara


Z przełęczy super zjazd aż do Krośnicy.

zjazd z przełęczy © niradhara


Stąd prosto do Krościenka nad Dunajcem, gdzie możemy podziwiać zabytki architektury drewnianej.

Krościenko nad Dunajcem © niradhara


A teraz wzdłuż Dunajca do Szczawnicy, gdzie jakiś flisak pokazuje nam, że pomyliliśmy kierunki ;-)

Szczawnica © niradhara


Za Szczawnicą wjeżdżamy na Słowację i jedziemy doliną Stara Leśnica.

Dolina Stara Leśnica © niradhara


Po chwili zaczyna się podjazd.

Dolina Stara Leśnica © niradhara


Podjazd wydaje się nie mieć końca, w dodatku słońce ostro grzeje, ale widok coraz piękniejszy.

droga na przełęcz © niradhara


Wreszcie nieźle zasapani dojeżdżamy na Przełęcz pod Tokarnią. Są tu ławeczki i bufet, w którym można płacić złotówkami.

Przełęcz pod Tokarnią © niradhara


No i wreszcie zjazd. W drodze do Czerwonego Klasztoru przejeżdżamy obok malowniczych Haligowskich Skał.

Haligowskie Skały © niradhara


Kilka kilometrów przed campingiem zatrzymuje nas potężny korek na drodze ;-)

droga na Polanę Sosny © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

przełomem Dunajca

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(5)
Trasa: Polana Sosny – Czerwony Klasztor – Szczawnica – Lesnica – Czerwony Klasztor – Polana Sosny.

Mieliśmy wyjechać z domu w piątek, ale pomimo późnego powrotu z pracy w czwartek , nie mogliśmy się już doczekać wyjazdu, więc błyskawicznie spakowaliśmy się, zapięli przyczepę i wyruszyliśmy. Drogi były oczywiście zakorkowane i na campingu „Polana Sosny” w Niedzicy byliśmy w związku z tym dopiero o 11 wieczorem.

W piątek rano, po odespaniu zaległości z całego tygodnia, najpierw wypiliśmy jedną kawę, potem drugą, no i w trasę wyruszyliśmy dopiero w południe. Niecały kilometr od campingu przekroczyliśmy granicę ze Słowacją. Różnica w jakości asfaltu od razu była widoczna.

droga do Czerwonego Klasztoru © niradhara


Obok Czerwonego Klasztoru zaczyna się szlak rowerowy wiodący przełomem Dunajca. Jest to chyba jeden z najbardziej malowniczych górskich szlaków na Słowacji. Nic też dziwnego, że są tu prawdziwe tłumy turystów. Jechaliśmy wolniutko, rozkoszując się widokami i zatrzymując co chwilę by zrobić kolejne zdjęcie.

Trzy Korony © niradhara


przełom Dunajca © niradhara


przełom Dunajca © niradhara


przełom Dunajca © niradhara


przełom Dunajca © niradhara


Szlak kończy się po polskiej stronie, w Szczawnicy, gdzie tradycyjnie spałaszowałam największą zapiekankę jaka była dostępna.
w Szczawnicy © niradhara


W drodze powrotnej zboczyliśmy parę kilometrów do Lesnicy, po czym wróciliśmy tym samym szlakiem wzdłuż Dunajca.

przełom Dunajca © niradhara


W drodze z Czerwonego Klasztoru do Niedzicy mogliśmy nacieszyć się widokiem na Tatry.

Czerwony Klasztor © niradhara


widok na Tatry © niradhara


Na campingu czekał już na nas dobrze schłodzony browarek.

na campingu © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic