Całą noc szalał halny i rano perspektywy też nie były najlepsze. Zamiast kręcić się po okolicy spakowaliśmy więc rowery i pojechaliśmy na Słowację. Zgodnie z naszymi przewidywaniami było tu słonecznie, ciepło i bezwietrznie. Autem dojechaliśmy do Pribyliny i stąd rozpoczęła się nasza wycieczka rowerowa. Najpierw jechaliśmy główną drogą, podziwiając cały czas majestatyczny masyw Krywania.
Na wysokości 1285 m npm kończy się ścieżka rowerowa. Siedzieliśmy tu długo, rozkoszując się ciszą, krystalicznym powietrzem i zapierającym dech w piersiach widokiem.
Niestety, nie mogliśmy tam zostać na zawsze. Ledwo zaczęliśmy zjazd słonko schowało się za góry, powiał wiatr i zrobiło się zimno. Na szczęście miałam ze sobą cieplejszą kurtkę.
Zdjęcie zatytułowane "jak w raju" zostało zatytułowane bardzo trafnie :) Świetna wycieczka. PS.Zgadzam się z polleną - może być płasko, byleby były widoki. A jak nie ma widoków to chociaż lasy mogłyby być fajniejsze. A u nas nie ma ani widoków, ani fajnych lasów. Pozdrawiam :)
Zdjęcią są super. Nie mogłam się doczekać powrotu na rower, ale teraz sobie myśle, że nawet jak teraz wsiąde to i tak będę jeździć dookoła Łodzi i mi się odechciało :P Mogłabym nawet jeździć po płaskim, tylko żebym miała jakieś widoki...
W okolicy Tanapu, niedaleko tego znaku z drewna nocowałem na małej polance przy strumyczku :) Ahh, przypomniały mi się wakacje, gdy tamtędy jechałem. Super sobie urządziliście wycieczkę, w październiku Tatry nabierają innego koloru !