Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:875.57 km (w terenie 54.00 km; 6.17%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:7159 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:54.72 km
Więcej statystyk

spotkanie z Vanhelsingiem

Sobota, 12 czerwca 2010 · Komentarze(10)
Rano, korzystając z tego, że słońce jeszcze zbytnio nie prażyło, postanowiliśmy z Piotrkiem przejechać się trasą standardową. Gdy byliśmy w Malcu dostałam miłego sms-a od Vanhelsinga, że jedzie na Hrobaczą Łąkę i chciałby się z nami spotkać.

Zdążylismy wrócić do domu i już za chwilę Van zadzwonił, że Hrobacza zaliczona i dojeżdża do Porąbki. Wyjechałam mu na spotkanie i zaprosiłam do nas. Miło się rozmawiało siedząc w cieniu, niestety Van musiał wracać. Towarzyszyliśmy mu jakiś czas, by pokazać boczne, bezpieczne drogi, którymi można dojechać do Oświęcimia.

Dziękujemy za miłe spotkanie, mamy nadzieję na częstsze odwiedziny :)

witaj Piotrek © niradhara


Edit:

Tu Vanhelsing pokonuje rzeczkę wpław. Nie wiedziałam czy mogę wstawić fotkę, bo od kiedy weszliśmy do Unii to tyle różnych dziwactw nawymyślali jak np. zakaz całowania kobiet w rękę, haccp, zarządzanie ryzykiem czy ochrona wizerunku ;)

przeprawa przez rzeczkę © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

zbiorówka

Piątek, 11 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria w pobliżu domu
Zbiorowy wpis dojazdów do pracy i sklepu z całego tygodnia.

Kwitną trawy, a ja jestem alergikiem, siedzę więc w domu ze smutkiem patrząc na słońce za oknem :(

magneticlife.eu because life is magnetic

Tatry w blasku słońca

Niedziela, 6 czerwca 2010 · Komentarze(24)
Kocham góry. Nie ma chyba nic piękniejszego niż ośnieżone, błyszczące w słońcu szczyty. Postanowiliśmy zatem z Piotrkiem, pomimo lekkiego zmęczenia wczorajszą rundką po Spiszu, udać się w Tatry.

wyruszamy skoro świt © niradhara


Wszystkim, którzy zamierzają jeździć po Słowacji polecam cykl turystycznych map rowerowych VKU (Vojenský Kartografický Ustaw). Jest ich dziewięć i obejmują całą Słowację. Do każdej jest dołączona część opisowa, zawierająca również profil trasy.

Magistrala Podtatrzańska © niradhara


Trasa, którą na dziś wybraliśmy przebiega „Magistralą Podtatrzańska” czyli szlakiem rowerowym prowadzącym z Podbańskiej do Kieżmarku.

widoczek z trasy © niradhara


i jeszcze jeden © niradhara


i kolejny © niradhara


Szlak ten częściowo pokrywa się z Drogą Wolności (Cestą Svobody) i wiedzie przez lasy i łąki u podnóży Tatr Wysokich i Bielskich, łącząc wyloty dolin i poszczególne miejscowości podtatrzańskie.

Nowe Smokowce © niradhara


jak miło gdy nie ma aut © niradhara


Droga wznosi się bardzo łagodnie w górę, nie jest męcząca. Robimy tylko krótką przerwę na kanapkę i banana.

pędzący Kajman © niradhara


lubię mapy © niradhara


Wreszcie docieramy do początku szlaku rowerowego nr 10 prowadzącego Doliną Mięguszowiecką nad Popradzki Staw.

początek szlaku © niradhara


Bardzo urozmaicona krajobrazowo Dolina Mięguszowiecka należy do najczęściej odwiedzanych w Tatrach. Pierwszym jej właścicielem był hrabia Botyz. Otrzymał ją w 1264 r. od króla Beli IV, którego na polowaniu w Tatrach podobno uratował przed rozjuszonym niedźwiedziem. Długo była własnością jego potomków. Później zmieniała właścicieli, a od 1928 roku tereny doliny są własnością państwa.

znów się opalę w kratkę © niradhara


ach, jak ten potok szumi © niradhara


to my © niradhara


Droga cały czas stromo pnie się w górę. Wszyscy rozsądni ludzie wjeżdżają tu na rowerach górskich. Jazda na Kellysku z sakwami jest naprawdę ciężka. Kilka razy muszę go podprowadzać :(

W końcu jednak docieramy do Popradzkiego Stawu. Leży on na wysokości 1494 m n.p.m. Jezioro ma prawie 7 ha powierzchni. W przeszłości nosiło nazwę Rybi Staw. Dzisiejsza nazwa wiąże się z wypływająca z niego rzeką.

Popradzki Staw © niradhara


Pierwszy obiekt turystyczny na brzegu jeziora powstał w 1879 roku, było to jednoizbowe drewniane schronisko. Już w następnym roku schronisko spłonęło. O podpalenie byli podobno obwinieni zielarze, którzy traktowali turystów jako zagrożenie ich egzystencji. Nowe, kamienne schronisko wybudowano w roku 1881, jednak po dziewięciu latach działalności i ono zamieniło się w popiół. Trzecie z kolei wybudował Franciszek Mariassy. Przebudowywano je kilkakrotnie. Jego drewniana część zawaliła się w 1961 roku pod ciężarem śniegu. Rezultatem kolejnych rekonstrukcji jest dzisiejszy górski hotel nad Popradzkim Stawem.

w tym schronisku zatrułam się kiedyś grochówką © niradhara


Piotrek udaje się do schroniska na piwko. Ja przezornie wybrałam się na wycieczkę w obuwiu, w którym można chodzić po górskich szlakach. Ruszam więc najpierw ścieżką dookoła stawu, a potem wspinam się nieco wyżej, by móc sfotografować staw z góry.

ścieżka wokół stawu zalana wodą © niradhara


spd nie zawsze jest najlepsze ;) © niradhara


Dolina Złomisk © niradhara


Jednym z górujących nad stawem szczytów jest Szatan. Związana jest z nim legenda.

Jeden z węglarzy wypalających drewno nad Popradzkim Stawem spotkał pewnego razu w dolinie dziwnego mężczyznę, z ciężarem na plecach, który zwrócił się do niego z prośbą o niezwykłą przysługę. Poprosił, aby ten pomógł mu przenieść ciężki worek na przełęcz na Grani Baszt. Brzęk proponowanej zapłaty szybko przekonał biednego węglarza i niebawem obaj zaczęli wspinać się stromym żlebem w górę. Jednak tuż przed przełęczą zastała ich noc. Jasna księżycowa noc była bardzo zimna. Tajemniczy cudzoziemiec nazbierał stos kamieni, napluł na niego i wtedy spomiędzy skał wyskoczyły płomienie. Przerażony węglarz szybko zrozumiał, że ma do czynienia z samym Szatanem – piekielnym strażnikiem skarbów ukrytych we wnętrzu Tatr. Przez całą noc nie zmrużył oka ze strachu i gdy tylko się rozwidniło, pognał w dół do wsi, pokazać ludziom złote ziarenka, na które zapracował w Dolinie Mięguszowieckiej. Wielu odważnych wybierało się potem w poszukiwaniu skarbu na zbocza stromego szczytu, który od tamtych czasów nosi nazwę Szatan. Jednak piekielny strażnik skarbu zawsze przepędzał ich, spuszczając kamienne lawiny.

Nie wiadomo czy szatan i jego skarby rzeczywiście ukrywają się we wnętrzu najwyższego szczytu Grani Baszt. Prawdą jednak jest, że bardzo często padające kamienie walą się Szatanim Żlebem w dół.

Popradzki Staw i Grań Baszt © niradhara


Jeszcze tylko ostatni rzut oka na jezioro i trzeba wracać. Czeka nas pakowanie i powrót do domu. To był naprawdę piękny weekend :)

pożegnanie z Tatrami © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

sentymentalno-wspomnieniowa runda po Spiszu

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(14)
Dawno, dawno temu, gdy dzieci były małe, a my młodzi, spędzaliśmy kilkakrotnie wakacje na Słowacji. Pluskaliśmy się w basenach termalnych, chodziliśmy po górach i zwiedzaliśmy Postanowiliśmy z Piotrkiem tak zaplanować trasę, by odwiedzić znane i długo niewidziane miejsca.

pszczoły mylą mnie z polem rzepaku i usiłują zapylić © niradhara


Pierwszy na naszej drodze był Vrbów. Znajduje się tu kąpielisko termalne z siedmioma basenami z wodą o temperaturze od 26°C do 38°C. Woda w basenach ma liczne właściwości lecznicze i uważana jest za jedną z najlepszych pod tym względem w Środkowej Europie. Samo miasteczko jednak tylko z daleka wygląda malowniczo. Większość domów jest zdewastowana, a po ulicach snują się znudzeni Cyganie.

Vrbow jak na dłoni © niradhara


Dalej jedziemy do Spiskiego Czwartku. To jedna z niewielu miejscowości, w których wcześniej nie byliśmy, a naprawdę warto ją odwiedzić.

kościół z daleka przyciąga wzrok © niradhara


Spiski Czwartek to dawna osada słowiańska, która dzięki dogodnemu położeniu przekształciła się w miasteczko targowe. Wyraźną dominantę stanowi kościół św. Władysława z końca XIII wieku. Zbudowany jest w stylu gotyckim, z elementami stylu romańskiego i barokowego. W jego wnętrzu znajduje się cenna wczesnogotycka chrzcielnica. W 1473 roku kościół powiększono o gotycką kaplicę Zapolskich, uważaną za najpiękniejszą na Słowacji.

ambona i chrzcielnica © niradhara


kaplica Zapolskich © niradhara


kościelne witraże © niradhara


Kolejny etap to Lewocza. Mówi się o niej, że jest najjaśniejszym klejnotem w spiskiej koronie. Pierwszy raz wymieniono ją w dokumentach w 1249 r.

przed nami Lewocza © niradhara


Według legendy Lewocza zajmowała w przeszłości bardzo mały obszar. Mieszczanie udali się więc do króla Karola Roberta z deputacją o poszerzenie granic miejskich. Ten przyjął ich łaskawie i zarządził: „Niech krwi wójta Lewoczy będzie dana ziemię zyskująca siła.” Kiedyś wójt i podżupan polowali na swoich, sąsiadujących ze sobą, ziemiach. Gdy w czasie polowania ulubiony pies podżupana przebiegł na teren Lewoczy, wójt zastrzelił zwierzę. W odwecie podżupna postrzelił wójta. Polujący z wójtem, zamiast udzielić mu pomocy, przyszli na terytorium podżupna i nosili ciało dotąd, dopóki spływała z niego krew. Wyznaczona krwią wójta duża część terenu przypadła w ten sposób Lewoczy. Dopiero potem lewoczanie odwieźli martwego wójta do domu i pochowali bez prawej ręki, Tę bowiem, według saskich zwyczajów, odjęto zabalsamowano i szklanej skrzyni wystawiono w Sali ratusza. Miała tam pozostać do czasu, aż śmierć wójta będzie pomszczona. Dopiero wtedy ręka będzie pogrzebana obok ciała.

senna uliczka © niradhara


Dobrze prosperująca dzięki dogodnemu położeniu na szlaku handlowym Via Magna szybko rozrosła się w miasto z wieloma przywilejami, a z czasem stała się wolnym miastem królewskim. Dla sytuacji gospodarczej miasta największe znaczenie miało prawo składowania towarów. Pierwsze oznaki stagnacji Lewoczy zaczęły pojawiać się pod koniec XVI w. Było to związane przede wszystkim ze spadkiem znaczenia miast europejskich wywołanym przez wielkie odkryci geograficzne. Centrum Lewoczy jest rozległy prostokątny Plac Mistrza Pawła. Otacza go ponad 50 interesujących domów dawnych mieszczan i patrycjuszy.

rynek w Lewoczy © niradhara


Do najcenniejszych zabytków sakralnych na Słowacji należy kościół farny św. Jakuba. Zbudowano go w XIV w. w stylu gotyckim, na miejscu starszego kościoła z 1280 r. Niezwykle cenne jest wnętrze świątyni, które jest właściwie jedynym w swoim rodzaju miejscem średniowiecznej sztuki sakralnej. Późnogotycki ołtarz główny, o wysokości 18,6 metra, jest najwyższym tego typu ołtarzem na świecie. Wykonał go z drewna lipowego największy średniowieczny artysta Słowacji – mistrz Paweł z Lewoczy. Niestety, z powodu prac remontowych, kościół był zamknięty i tym razem nie nacieszyliśmy się widokiem ołtarza.

prace remontowe trwają © niradhara


Obok kościoła stoi pochodząca z XVI w. klatka hańby, służąca kiedyś do publicznego piętnowania winnych lżejszych wykroczeń.

to było skuteczne © niradhara


Historyczne centrum Lewoczy otaczają miejskie mury obronne. Najstarsze części obwarowań powstały już w XIII w, a całe miasto zamknięto murami do 1410 r. Obwarowanie tworzy wysoki mur wewnętrzny i zewnętrzny. Wokół była głęboka na dwa metry fosa, a mury były w wielu miejscach wzmocnione basztami i wieżami.

mury obronne © niradhara


Dalej kierujemy się w stronę Zamku Spiskiego, który swym ogromem sprawia naprawdę duże wrażenie. Ze swą powierzchnią ponad 4 hektary jest jednym z największych w Europie środkowej zrujnowanych zespołów zamkowych. Budowa średniowiecznego zamku na trawertynowym wzniesieniu datuje się na początek XII wieku. Początkowo pełnił on rolę twierdzy granicznej na północnej granicy wczesnofeudalnego państwa węgierskiego. Potem stał się na kilka stuleci siedzibą żupana spiskiego.

zamek widać z daleka © niradhara


W środku romańskiego zamku stała potężna okrągła wieża mieszkalna. W XII w. powiększono zamek o piętrowy pałac romański. Po najeździe tatarskim wzmocniono jego system obronny, a potem kilkakrotnie rozbudowywany. W 1780 roku zespół zamkowy strawił pożar i dumny Zamek Spiski zmienił się z czasem w ruinę.

Spiski Hrad © niradhara


W 1970 roku rozpoczęła się żmudna konserwacja obwarowań i pałaców, realnie zagrożonych przez niestabilność podłoża skalnego. W 1993 r. zamek wpisano na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Dzisiaj mieszczą się tu ekspozycje Muzeum Spiskiego, dotyczące dziejów zamku, średniowiecznej broni i sądownictwa feudalnego.

widok z murów © niradhara


Kolejny epizod na trasie chluby mi nie przynosi - w pobliżu miejscowości Żehra, wprowadzona w błąd tabliczką oznajmiającą koniec wsi, pomyliłam skrzyżowania i bez sensu nadrobiliśmy parę kilometrów :(

W końcu jednak dojechaliśmy do kolejnego celu na naszej trasie czyli Spiskich Vlachow. Średniowieczna historia miasteczka sięga połowy XIII wieku. Do XVIII wieku wydobywano na tutejszych terenach rudę miedzi, którą wożono do miejscowej huty. Kupcy i rzemieślnicy czerpali zyski z tranzytowego położenia miasta na szlaku z Gemeru do Polski.

Na rynku dominuje kościół św. Jana Chrzciciela. Dawnej budowli romańskiej zachowało się bardzo mało. W 1434 roku uszkodzona świątynię zburzono i odbudowano w stylu późnogotyckim. Z tego właśnie okresu pochodzi zabytkowa chrzcielnica. Innym cennym elementem wystroju kościoła jest krucyfiks z pracowni mistrza Pawła z Lewoczy. Niestety, kościół był zamknięty i krucyfiksu nie zobaczyliśmy :(

zrobiono ukradkiem © niradhara


We wszystkich spiskich miejscowościach jest wielu Romów, a Bystrany, które po drodze mijaliśmy, są zamieszkane przez nich w całości. Droga prowadziła pod górę, więc jechaliśmy wolno i mogliśmy się napatrzeć na smutną, wręcz przerażającą egzotykę. Widok taplających się w mętnej, powodziowej wodzie dzieci, dorosłych plączących się najwyraźniej bez celu, nędzy, domów zrujnowanych albo nigdy nie wykończonych, zbitych z blachy baraków, atmosfera beznadziejności zszokowały mnie strasznie. Aż trudno uwierzyć, że to środek Europy! W dodatku zaatakowały nas dwa wielkie, wściekle ujadające, najwyraźniej wygłodzone owczarkopodobne kundle. Na szczęście, udało mi się je przekonać, że młode mięsko jest smaczniejsze i powinny zapolować na kogoś innego ;P

slamsy w Bystranach © niradhara


Pokonując kolejne podjazdy i ciesząc zjazdami dotarliśmy do Markuszowców. Są one przez swoją koncentrację zabytków historycznych miejscowością niezwykłą – takie zdanie znaleźliśmy w przewodniku. Niestety, miasteczko jest straszliwie zaniedbane, w dodatku właśnie spustoszyła je powódź.

to nie jest rzeka, tylko park © niradhara


Markuszowice powstały na początku XII wieku jako osada strażnicza na północnej granicy Węgier. Ich pierwsi właściciele wybudowali kolejno zamek, kilka kaszteli i dworów.

zaniedbany i pusty © niradhara


Najbardziej reprezentatywnym obiektem w Markuszowcach jest zbudowany w 1643 r. pałac. Jego pierwotny kształt renesansowej warowni z okrągłymi wieżami w narożach zmieniła wielka przebudowa w stylu rokokowym, przeprowadzona w roku 1773.

pałacowa wieża © niradhara


Wkrótce potem, w związku z oczekiwanym przybyciem cesarza Józefa II, zbudowano w ogrodzie pałacu letni zameczek Dardanele. Gdy wizyta głowy państwa nie doszła do skutku, prace budowlane przerwano a boczne skrzydła ukończono dopiero w latach siedemdziesiątych XX w. W pałacowym parku jest maleńka knajpka. Niestety do jedzenia są wyłącznie lody. Posiliłam się choć w sposób symboliczny i pojechaliśmy.

Dardanele © niradhara


Wreszcie przed nami Spiska Nowa Wieś. Średniowieczne miasto na terasie rzecznej zaczęło się formować w XIII wieku. Do jego rozwoju w początkowym okresie przyczyniły się przywileje otrzymane od króla Stefana V w 1271 roku, rozszerzone później przez Karola Roberta. Z gospodarczego punktu widzenia najważniejszy był przywilej poszukiwania i wydobywania rud metali. W latach 1412 do 1772 Spiska Nowa Wieś należała do miejscowości oddanych w zastaw polskiemu królowi. Wybiła się wtedy na jedno z najważniejszych miast spiskich.

Spiska Nowa Wieś i Tatry w dali © niradhara


Historyczne jądro miasta tworzy Plac Ratuszowy, którego centralnym punktem jest kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Do interesujących obiektów należą również klasycystyczny ratusz oraz Reduta, która dziś jest siedzibą teatru. Wiele domów mieszczańskich przy placu pochodzi z XV w.

wzdłuż rynku jest ściezka rowerowa © niradhara


Przy rynku znaleźliśmy wreszcie restaurację, w której można było zjeść coś konkretnego. Zamówienie złożyłam w stylu: na co trafi palec w menu, to wybiorę. Miałam nawet szczęście – wycelowałam w makaron zapiekany w sosie serowym z szynką i brokułami :)

Teraz przed nami ostatni – powrotny odcinek drogi. Mozolny, bo stopniowo pnący się w górę, do podnóża Tatr i urozmaicony licznymi pagórkami. Przed nami jednak widok, który sprawia, że zapomina się o zmęczeniu :)

słonko chowa się za Tatrami © niradhara


Na zakończenie jeszcze, zaraz za Vrbowem, Garmin zrobił nam głupi dowcip i zawiesił się, przestając zapisywać trasę. W związku z powyższym suma podjazdów podana jest na podstawie jego wskazań oraz odczytywania mapy i prostych wyliczeń matematycznych.



Uff, ale się namęczyłam z tym wpisem ;)

magneticlife.eu because life is magnetic

nieoczekiwany koniec jazdy

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(8)
Burza, ulewa i potopu ciąg dalszy. Tak wyglądała noc i znaczna część dnia. Czas spędzałam miło studiując mapy i przewodniki. Około trzeciej deszcz nieco ustał. Pojechaliśmy zatem w kierunku Kieżmarku, w planie mając wprawdzie niedługą, ale ciekawą trasę.

Przejeżdżając przez niestrzeżony przejazd kolejowy poczułam nagle, jak koła zaczynają się ślizgać i wykonałam slalom gigant. Szczęśliwie udało mi się jakoś zatrzymać. Gdy obejrzałam się za siebie zobaczyłam Piotrka leżącego na torach. Miał mniej szczęścia niż ja. Po poślizgnięciu się na mokrym drewnie wpadł oboma kołami w szparę wzdłuż szyny. Na szczęście poza potłuczeniami nic mu się nie stało, ale rower nie nadawał się do dalszej jazdy.

Piotrek wrócił moim rowerem na camping, ja zostałam pilnować Kellyska, a potem wsadziliśmy go do samochodu i długo szukaliśmy kogoś, kto umiałby go naprawić. W końcu udało nam się odnaleźć jedynego chyba w promieniu kilkunastu kilometrów fachowca. Na szczęście naprawa nie trwała długo. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Kiezmark zalany i nasza wycieczka tak czy inaczej nie należałaby do udanych.

co ci jest Kellysku? © niradhara


pozor vlak! © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

słowackie Tatry

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(11)
Na camping dotarliśmy wczoraj wieczorem. Zanim jednak się rozbiliśmy, była już noc. Dziś powitał nas cudowny ranek. Aż chce się żyć, gdy przed oczyma takie widoki :)
jak dobrze wstać skoro świt © niradhara


Łomnica w całym majestacie © niradhara


Szkoda było każdej chwili. Po lekkim śniadanku wskoczyliśmy na rowery i pojechaliśmy do Doliny Kieżmarskiej, zwanej tez czasem Doliną Kieżmarskiej Białej Wody.

widoczek z drogi © niradhara


Dolina Kieżmarska odegrała ważna rolę w historii zdobycia i poznania Tatr. Była wypasana od co najmniej XIV w., paśli tutaj mieszkańcy Białej Spiskiej, Rakus i Kieżmarku. O niektóre jej tereny pasterskie (np. Wspólną Pastwę) toczyły się długotrwałe spory, niejednokrotnie krwawe. Pasterstwo w Dolinie Kieżmarskiej istniało do 1954. Miała też dolina przeszłość górniczą. Rudy miedzi wydobywano na wysoko położonych Miedzianych Ławkach pod Łomnicą i Kieżmarskim Szczytem, kopano także na stokach Kopy Bielskiej i w północnym żlebie pod Rakuską Czubą.

wjazd do doliny © niradhara


Na słowackiej mapie tras rowerowych droga przez doliną oznaczona jest jako ekstremalnie trudna. Postanowiliśmy jednak spróbować. Urzekł nas płynący wzdłuż drogi, szumiący i pieniący się potok.

zaczyna się teren © niradhara


biała woda © niradhara


aż chciałoby się zanurzyć © niradhara


Sympatyczny teren skończył się szybko i zaczęły się kamole. Niebo powoli zasnuwało się chmurami. Uświadomiliśmy sobie, że jazda po mokrych głazach rowerami na cienkich oponach nie będzie bezpieczna. Z żalem zawróciliśmy :(

stąd wrócilismy © niradhara


Koniecznie chciałam kupić mapę cyklotras nr 3, pojechaliśmy więc w stronę Starych Smokowców, po drodze zaglądając do stosownych sklepów. Udało mi się chyba dopiero w dziesiątym. Wszystkie dawne kurorty w słowackich Wysokich Tatrach są wyludnione. Złożyły się na to dwie przyczyny – huragan sprzed kilku lat, który zniszczył drzewostan szpecąc okolicę i wprowadzenie euro, a co za tym idzie, podwyżka cen.

Stare Smokowce © niradhara


w tym hotelu chyba jest kilku gości © niradhara


Niebo robiło się coraz bardziej ponure, zaczęło padać i postanowiliśmy wrócić na camping.

idzie siklawica © niradhara


Po obiedzie Piotrek oddał się słodkiej drzemce, a ja selekcjonowałam zdjęcia. Kiedy jednak deszcz nieco ustał, obudziłam go i pojechaliśmy do Popradu.

miło jechać pustą drogą © niradhara


Okolice dzisiejszego Popradu do połowy XIII wieku znajdowały się w granicach Polski. Prawdopodobnie po najazdach tatarskich w I połowie XIII wieku wkroczyli tam Węgrzy, którzy na zniszczone przez najazdy tereny sprowadzili osadników narodowości niemieckiej. Zakładali oni nowe osiedla, często sąsiadujące z dawnymi słowiańskimi, jak również zaludniali osady już istniejące, nierzadko tworząc w nich większość. Miejscowości te, z wyjątkiem Kvetnicy, w 1412 zostały zastawione królowi polskiemu w ramach tzw. zastawu spiskiego, co przyczyniło się do ich rozwoju. Stanowiły część polskiego starostwa spiskiego.

cicha uliczka © niradhara


Poprad jest teraz cichym miasteczkiem. Czasy, gdy kłębił się tu tłum turystów ma już niestety za sobą.

na rynku © niradhara


Dziś jednak trafiła nam się niebywała atrakcja - występy kapeli rockowej :)

niezła kapela © niradhara


Gdy podziwialiśmy występy, deszcz przybrał na sile, a że i pora robiła się coraz późniejsza, postanowiliśmy wracać na camping.

znów przed nami Tatry © niradhara


W drodze powrotnej mocno nas zmoczyło. Na szczęście obok campingu jest sympatyczna knajpka, gdzie serwują bryndzowe pierogi, pali się w kominku i dzięki wifi można zrobić wpis na BS :)

&referrer=trackList

magneticlife.eu because life is magnetic