Gero zaczął się ostatnio żalić, że przez te moje jazdy na rowerze popada w depresję. Opowiadał nieustannie o wyższości krążenia po leśnych ścieżkach tropami saren nad pedałowaniem po szosach. Dałam się psu przekonać i przez kilka ostatnich dni nadrabiałam zaległości w spacerach po lesie.
Dzisiejsze popołudnie należało już jednak do Piotrka. Wybraliśmy się na spotkanie z bocianami.
Pogoda nie była zachęcająca. Chłodno, ponuro. Od czasu do czasu tylko słońce przebłyskiwało zza chmur. Zieleni jeszcze niewiele. Za to na polach wiosennie szalały traktory.
W Starej Wsi spotkało nas wielkie rozczarowanie. Gniazdo zaprzyjaźnionych boćków było jeszcze puste. Zrobiło mi się smutno. Jak to, pomyślałam sobie, do wszystkich już przyleciały bociany, tylko do nas nie chcą wracać :(
Pojechaliśmy w stronę dankowickich stawów. I nagle, nad naszymi głowami, zobaczyłam go…
Leciał powoli, jakby szukając znajomych miejsc. Za chwilę pojawiła się cała rodzinka. Zaraz radośniej zrobiło mi się na duszy. Dopiero teraz uznałam, że wiosna naprawdę przyszła!
To ja może tak z innej beczki... (idąc tropem Benaska). Mamy się zbierać na przyczepkę dla dziecka rowerową? :D Hihihihihihihi ;) Za tydzień w weekend może też uda mi się upolować boćka ;-) Pozdrawiam Was serdecznie
Boćki! :) Cieszy ich widok :) Szkoda, że w Poznaniu zero szans na ich ujrzenie... Bardzo też podobają mi się tytułowe światło i cień na pierwszym zdjęciu :)