Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:748.34 km (w terenie 79.00 km; 10.56%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:4723 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:62.36 km
Więcej statystyk

pętla orawsko-tatrzańska

Niedziela, 4 lipca 2010 · Komentarze(29)
Kategoria mixy, Słowacja
Jesteśmy pierwsi! W Kobiernicach z całą pewnością, a kto wie, czy i nie w całej Polsce? Do lokalu wyborczego wkraczamy punktualnie o godzinie szóstej. Komisja chyba trochę się zdziwiła na widok tak rannych ptaszków, w dodatku wyglądających nieco zabawnie w strojach rowerowych. Cóż, czasem trzeba wcześnie wstać, gdy chce się zobaczyć taki widok :)

Kellysek znów w Tatrach © niradhara


Do Twardoszyna dojeżdżamy samochodem. Tu zdejmujemy rowery z bagażnika, zostawiamy auto i wyruszamy w kierunku Orawicy. Droga cały czas łagodnie pnie się w górę. Jest chłodno, na niebo wypełzają wciąż nowe chmury, widoczność jest kiepska i boję się, że uczyni to naszą wycieczkę niezbyt atrakcyjną.

w dali Giewont © niradhara


Orawica znana jest z basenów termalnych, malowniczo położonych pod Tatrami. Meander Park to nowy kompleks basenów, który ze względu na liczne atrakcje, takie jak sztuczne fale wodne, jacuzzi, gejzer, strumienie masujące, grzyb wodny i zjeżdżalnie, ściąga tłumy nie dających się odstraszyć wysokimi cenami turystów. Część basenów jest pod dachem, część na otwartej przestrzeni.

wczesnym rankiem parking jeszcze jest pusty © niradhara


Kilkadziesiąt metrów dalej jest kilkakrotnie tańsze, stare, ale pięknie wyremontowane odkryte kąpielisko. Naturalna woda geotermalna jest wysoko zmineralizowana, sodowo-wapienno-magnezowo-siarkowa z dużą zawartością żelaza i ma własności lecznicze, więc i tu nie brak chętnych do moczenia się.

za chwilę otworzą © niradhara


Z Orawicy przez Dolinę Błatną jedziemy do Zuberca. Zaliczamy kilka stromych podjazdów, co w połączeniu z podnoszącą się temperaturą, wymusza zdejmowanie kolejnych warstw odzieży. Chmury powoli się rozpraszają. Naszym oczom ukazuje się Osobita w całej krasie.

Osobita po raz pierwszy © niradhara


Wkrótce na horyzoncie pojawia się Zuberec. Pierwszy historyczne wzmianki o nim pochodzą z 1593 roku, gdy był miejscowością poddańczą Zamku Orawskiego. Jego słowacka nazwa pochodzi od żubra, który najprawdopodobniej jeszcze w średniowieczu występował na Orawie dość licznie.

z górki prosto do Zuberca © niradhara


Zaledwie 3 km od Zuberca, na polanie Brestová u stóp Tatr Zachodnich znajduje się wyjątkowy skansen - Muzeum Wsi Orawskiej (Múzeum oravskej dediny). Jego środkiem płynie Zimny Potok (Studený potok), na brzegach którego, na powierzchni ok. 20 ha rozciąga się wieś - zespół charakterystycznych zabudowań ludowych, pochodzących z poszczególnych regionów Orawy. Skansen zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Zatrzymujemy się więc tylko na bryndzowe pierogi i haluszki.

jestem już głodna © niradhara


tak kurzył, że nie zauważył myśliwego © niradhara


skansen widziany zza płotu © niradhara


Dalej Doliną Zimnej Wody Orawskiej (Studena Dolina) dojeżdżamy do zamkniętej dla ruchu samochodowego, malowniczej Doliny Rohackiej. Zaczyna się bardzo stromy podjazd. Pot spływa po plecach. Czasem słońce chowa się na chwilę litościwie i wtedy można trochę ochłonąć.

chmurzy się © niradhara


Dolina Rohacka © niradhara


czasem wychodzi słonko © niradhara


Jadę, jak zwykle, obładowanym kellyskiem. Piotrek jedzie na accencie. Zapowiedział mi, że tym razem nie ucieknę mu na podjazdach, pełznę więc nie oglądając się za siebie. W pewnym momencie zatrzymuję się i z aparatem w ręku czekam na Piotrka, by zrobić mu fotkę w ruchu. Czekam chwilę, jeszcze jedną i jeszcze… Piotrka nie ma. Najpierw pomyślałam, że zatrzymał się gdzieś na papieroska, ale ileż można palić! Zaniepokojona wypytuję przejeżdżających rowerzystów, czy go aby nie widzieli. Dowiaduję się, że pojechał gdzieś dołem. Hm, tam jest tylko szlak pieszy. Musi o tym wiedzieć, bo przecież kiedyś wracaliśmy tym szlakiem ze Stawów Rohackich. Pewnie postanowił mi udowodnić, że accent może wszystko! Dzwonię, ale nie odbiera telefonu. Postanawiam zatem dojechać do celu i tam na niego zaczekać.

może to on? © niradhara


stoję i czekam © niradhara


jeszcze tylko kilkaset metrów... © niradhara


Celem jest położony na wysokości 1370 m n.p.m. Stawek Tatliaka. Wokół rozciąga się piękna panorama, w której królują Wołowiec i ostre szczyty Rohaczy.

Staw Tatlakia © niradhara


Według ludowej legendy w okolicach Rohaczy mieszkały boginki – piękne kobiety z niezwykle rozwiniętym biustem. Zasłynęły z wykradania dzieci i porywania młodych kobiet, które miały się nimi opiekować. Jedną z takich porwanych kobiet miał kiedyś zobaczyć przy jeziorze mieszkaniec Zuberca. Kobieta poprosiła go o przekazania mężowi, aby ten przyniósł jej jajka od czarnej kury i mak. Jajkami zabawiłaby dzieci boginek, a mak sypałaby w czasie ucieczki pod nogi, aby zatrzymał ścigające ją boginki. Jej mąż był chyba jednak wielkim sklerotykiem, gdyż zapomniał, co miał przynieść i w ten sposób zmarnował okazję uratowania swojej żony. A może zrobił to umyślnie?

początek szlaku do Rohackich Stawów © niradhara


W końcu Piotrek dociera na miejsce. Okazuje się, że zaliczył dwie ślepe odnogi asfaltu w poszukiwaniu wodospadu. Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę powrotną– przed nami kilkanaście kilometrów zjazdu :)

Osobita po raz drugi © niradhara


żegnajcie Tatry © niradhara


Z Zuberca jedziemy przez Podbiel. Tu w 1803 roku uruchomiono trzy kopalnie rudy żelaza, a w 1836 roku wybudowano hutę, którą jednak w 1864 r. zamknięto, gdyż Podbielska ruda, mimo iż bogata w żelazo, dawała bardzo kruche, nie odpowiadające wymogom jakościowym wyroby.

ruiny huty © niradhara


Dojeżdżamy do głównej drogi. Przez chwilę dyskutujemy nad podjechaniem nią do Zamku Orawskiego, ale perspektywa dodatkowych 30 km w ruchu i spalinach nie wydaje mi się zachęcająca. Wracamy do Twardoszyna. Tu odnajdujemy jeszcze unikatowy drewniany kościół Wszystkich Świętych (gotický drevený kostolik) z II połowy XV w., zbudowany na wzgórzu przy głównej drodze. Dzisiejszy wygląd obiekt uzyskał podczas renesansowej przebudowy w połowie XVII stulecia (wtedy nie użyto ani jednego gwoździa) oraz podczas remontu w latach 1986–1993 (po raz pierwszy w dziejach budowli pojawiły się gwoździe).

słowacka architektura drewniana © niradhara


soboty © niradhara


Jeszcze tylko szybkie przekąszenie kanapki na skwerku, a potem pakujemy rowery na bagażnik i wracamy autem do domu.

szanuj zieleń! © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

upalna, samotna setka

Piątek, 2 lipca 2010 · Komentarze(24)
Opis i zdjęcia wkrótce. Najpierw należy mi się zimne piwo ;)

No to uzupełniam...

Tak naprawdę tytuł powinien brzmieć „uczymy się na błędach”, ale po powrocie z wycieczki byłam zmęczona i wpisałam na szybko inny. W założeniu służyć ona miała dalszemu testowaniu Oregona. Trasę zaplanowałam w MapSource. Miałam dojechać do zapory w Wapienicy, potem jechać niebieskim szlakiem rowerowym u stóp gór, zwiedzić kościół w Bielowicku, pogapić się na Jezioro Goczałkowickie i wrócić do domu, co uczynić miało 112 km. Testowanie jest ważne o tyle, że po zgraniu zaplanowanej za pomocą komputera trasy i naciśnięciu „jedź”, urządzenie przelicza ją na nowo i wprowadza drobne zmiany. Czasem korzystne, a czasem wręcz przeciwnie!

Błąd nr 1: Oregona.
W Kozach urządzenie sprowadza mnie na boczną drogę, po czym głupieje i co chwilę pokazuje co innego. Rezygnując chwilowo z jego usług wracam na znaną mi drogę przez Hałcnów.

Błąd nr 2: mój.
Jazda w kierunku Bielska między 6 a 7 rano to istny horror, bo w tym czasie tłumy ludzi udają się do pracy samochodami. Oddycham z ulgą dopiero w Mazańcowicach!

Błąd nr 3: mój.
Planując trasę zapomniałam o wjeździe na Trzy Lipki. Rozpościera się stamtąd wspaniała panorama Bielska. Przejeżdżam tuż obok górki. Coś jednak widać.

najładniej położone miasto w Polsce © niradhara


Element pozytywny nr 1.
Garmin świetnie przeprowadza mnie przez miasto rowerowym szlakiem Greenways.

Greenways © niradhara


Błąd nr 4: mój.
W Wapienicy Garmin ściąga mnie z drogi na prowadzącą terenem ścieżkę rowerową, prowadzącą wzdłuż rzeczki. W pewnym momencie piszczy i pokazuje, że jestem przy zaporze. Tymczasem zapory ani śladu. Teraz wiem, że nieopacznie nazwałam waypointy: „zapora” oraz „zapora i Tartaczna”. Na ekranie urządzenia owo „i Tartaczna” się nie zmieściło, więc wyciągam mylny wniosek, co do swego położenia. Przerywam nawigację, ścieżkami dojeżdżam do asfaltu, po czym nawigację wznowiam. Zapory jednak nie zobaczyłam. Cóż, będę musiała jechać tam jeszcze raz.

Wapienica © niradhara


wodospadzik © niradhara


Błędy nr 5, 6 i 7: dwa Oregona, jeden mój.
Zamiast prowadzić zgodnie z zaplanowaną trasą, z niewiadomych przyczyn urządzenie kieruje mnie w stronę centrum ulicą Karpacką. Znów przerywam nawigację, ustawiam prowadzenie do celu. Zamiast jednak wybrać niebieski szlak rowerowy, wybieram Grodziec. Początkowo Garmin prowadzi mnie na skróty, terenem, później jednak ciarki mnie przechodzą, gdy okazje się, że mam przejechać prawie 10 km makabrycznie ruchliwą ulicą Cieszyńską. Cóż robić, znów się wracam. W ten sposób przybywa nie tylko kilometrów, ale i podjazdów.

gdzieś w pobliżu bielskiego aeroklubu © niradhara


mieszkanki Bielska-Białej © niradhara


Element pozytywny nr 2.
Niebieski szlak rowerowy, prowadzący u stóp Beskidu jest uroczy, spokój, cisza, ładne widoki. Jadąc tędy można nabrać przekonania, że Polska to bardzo bogaty kraj. Wybudowano tu rezydencje bardziej przypominające małe pałace, niż zwykle domy. Jest ich naprawdę mnóstwo!

niebieski szlak rowerowy © niradhara


pusta droga i widok na górki © niradhara


Błąd nr 8: mój.
W przydrożnym sklepiku uzupełniam prowiant. Kupuję dwie butelki wody. Nie chce mi się wozić więcej, wychodzę z założenia, że przecież jak mi braknie, to sobie dokupię. To się później mści!

Błędy nr 9 i 10: mój i Oregona
Źle zaplanowany waipoint w Grodźcu powoduje, że Oregon prowadzi mnie w kółko obrzeżami Górek Wielkich, w dodatku nieocienionym terenem. Znów sporo podjazdów. Wody szybko ubywa…

w Górkach Wielkich © niradhara


Element pozytywny nr 3.
Po przedostaniu się na drugą stronę drogi szybkiego ruchu Garmin odzyskuje rozum. Prowadzi mnie bocznymi, malowniczymi drogami.

góry zostały za nami © niradhara


Bez problemów dojeżdżam do kościóła pw. św. Wawrzyńca w Bielowicku, który znajduje się na szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego.

przerwa na zwiedzanie © niradhara


Budowę obecnego kościoła zakończono w 1701 r. W tym samym roku dokonano jego poświęcenia. Od 1756 r., kiedy miał miejsce tragiczny w skutkach pożar Skoczowa, bielowicki kościół jest celem pielgrzymek mieszkańców miasta na coroczny odpust 10 sierpnia (św. Wawrzyniec jest patronem ochrony przed pożarami).

na szlaku architektury drewnianej © niradhara


Jest to świątynia orientowana, o konstrukcji zrębowej postawiona na kamiennej podmurówce, oszalowana gontem. Wieża słupowa jest kwadratowa, zwieńczona niewielką kopułą obitą gontem i wyciętymi koronkowo okapnikami. Cały kościół otaczają obite deskami soboty (wyższe po zachodniej stronie, gdzie są osłonięte pulpitowym, gontowym dachem). Dachy są dwuspadowe, pokryte gontem.

we wnętrzu © niradhara


Najcennieszym elementem wyposażenia jest tryptyk ołtarzowy, w centralnej części którego znajduje się scena tzw. Santa Conversazione (święta rozmowa), z przedstawieniem Maryi w towarzystwie św. Piotra i św. Wawrzyńca, natomiast na skrzydłach umieszczono wizerunki św. Katarzyny i św. Barbary. Równie cenna jest barokowa ambona z 1701 r. z ornamentem i rzeźbionymi wizerunkami czterech ewangelistów, przykryta baldachimem z figurkami aniołów w zwieńczeniu.

króluje prostota © niradhara


Element pozytywny nr 4.
Bocznymi drogami, dziurawymi, ale na szczęście w większości zacienionymi dojeżdżam nad Jezioro Goczałkowickie. Od strony południowej jest ono obwałowane. Wchodzę na ów wał, robię fotkę i wracam.

duże lecz niezbyt piękne © niradhara


Błąd nr 11: diabli wiedzą czyj.
Droga z Chybia w stronę Landku to istny koszmar z powodu niesamowitej wręcz ilości pędzących tirów. Wierzyć mi się nie chce, że ktoś poprowadził tędy szlak rowerowy, a jednak zamieszczone na drzewach i słupach znaki są ewidentnym dowodem czyjegoś braku wyobraźni.

Element pozytywny nr 5.
Po odbiciu w stronę Bronowa znów robi się miło. Jadę pustą drogą między stawami, słychać kumkanie żab i śpiew ptaków. Ból tylko, że nigdzie nie ma sklepu spożywczego, w wody mam coraz mniej, zaczynam jej oszczędzać.

nad stawem © niradhara


wchodzenie do wody © niradhara


Błąd nr 12: mój.
Nie wiedzieć czemu na drodze pojawia się tablica: Mazańcowice. Tak naprawdę jestem w Czechowicach, ale o tym nie wiem. W przekonaniu, że Garminowi coś się pomieszało, przerywam nawigację i wklepuję „prowadź do domu”. Kończą się zabudowania, przed sobą widzę szuter. Prawdopodobieństwo znalezienia sklepu jest znikome, upał nadal jest straszny, a nie mam już co pić i zaczyna mi się kręcić w głowie. Zatrzymuję się i w desperacji proszę podlewającego ogródek pana, by nalał mi trochę wody z kranu do bidonu. Pan okazuje się być uroczy, wynosi mi olbrzymią butlę zimnej wody mineralnej. Piję do upojenia i napełniam bidon. W trakcie rozmowy okazuje się, że mój dobroczyńca pochodzi z Kobiernic :)

krzyż z czaszką do kolekcji Kajmana © niradhara


Błąd nr 13: Oregona.
Tym razem stanowczo przesadził! Wyprowadził mnie szuterkiem na drogę szybkiego ruchu i kazał nią jechać w kierunku Bielska. Nie da się przedostać na drugą stronę, bo nie ma ani skrzyżowania, ani przejścia dla pieszych, a środkiem drogi ciągnie się metalowa barierka. Wracam i trochę na azytymut, trochę na domysł, dojeżdżam do miejsca, gdzie jest normalne skrzyżowanie. Uff, co za ulga!

Błąd nr 14: mój.
Już po drugiej stronie czteropasmówki Garmin wprowadza mnie na wąską, kamienistą dróżkę. Nie chce mi się trząść, więc wracam do głównej drogi z Czechowic w kierunku Bielska. Zapominam, że o tej godzinie ludzie wracają z pracy. Znów jadę w strasznym ruchu. Nie brak tez tirów.

Element pozytywny nr 6.
Przez Osiedle Komorowickie Oregon przeprowadza mnie częściowo boczną drogą. To wprawdzie znów teren, ale przynajmniej odpoczywam od ruchu. Do domu już niedaleko. Jestem zmęczona upałem. Marzę o zimnym prysznicu.

znów po szutrze © niradhara


Podsumowanie.
Przy planowaniu trasy należy zwracać uwagę na nazwy waypointów, tak, by się potem, w razie zmiany decyzji, nie myliły. Dobrze jest wydrukować ją, wtedy łatwiej jest śledzić, gdzie jesteśmy. Sądzę, że lepiej jest trzymać się zaplanowanej trasy, niż zmieniać decyzję w trakcie jazdy. Koniecznie zabrać ze sobą znaczny zapas jedzenia i picia. A najlepiej mieć ze sobą tradycyjną, ukochaną, papierową mapę i jak nam się coś w zachowaniu Garmina nie spodoba, to po prostu go wyłączyć ;)



Suma kilometrów w terenie podana trochę "na oko".

magneticlife.eu because life is magnetic