Już myślałam, że ulewa nigdy się nie skończy. Na szczęście późnym popołudniem trochę się przejaśniło. Dalsza wycieczka nie wchodziła w grę, bo Funio uporczywie patrząc mi w oczy przypominał o należnym mu spacerze. Musiał mi wystarczyć wypad do Tresnej, ale lepszy rydz niż nic :)
Przez ostatnie lata prawie wcale nie jeździłam na rowerze. Zajmowałam się głównie ogrodem, w błogiej nadziei, że uda mi się z niego zrobić mój mały raj na ziemi. Kupowałam sadzonki i nawozy, kopałam ciężką gliniastą ziemię, walczyłam z chwastami. Cieszyłam się zapachem lawendy i floksów. Najwyraźniej jednak życie w raju nie jest mi pisane. Halny powyrywał świerki z korzeniami, a jelenie pożarły młode krzewy ozdobne. Usiłowałam je przegonić preparatami, których zapachu ponoć nie lubią, ale gdy wczoraj zobaczyłam, że nawet floksy im zasmakowały, poddałam się. Koniec z ogrodem, wracam na rower, on jest dla jeleni niestrawny ;)
W taki dzień jak dziś, mglisty i szary, trudno zrobić jakieś fajne zdjęcia. Pstrykałam jednak trochę, żeby w przyszłości mieć co wspominać i pokazywać wnukom :)
O, tu coś kwitnie. Na szczęście nie moje i nie muszę się obawiać, że zostanie oskubane przez żarłoczne bestie ;)
Już od jakiegoś czasu chciałam spenetrować drogę wiodącą z Wilamowic na północ, w stronę stawów Leżaje. Słońce, przestrzeń, puste drogi i tylko silny wschodni wiatr psuł trochę przyjemność jazdy. W przydomowych ogrodach pracowicie warczały kosiarki, pola przymierzały traktory, a lenie takie jak ja byczyły się na rowerach :)
Powrót tradycyjnie pomiędzy stawami Osiek, z przystankiem na focenie łabędzi.