integracja grozą wiejąca
Jacek miał w planie na dziś udział w Bytomskiej Masie Krytycznej. Tymczasem wskutek zawiłych okoliczności losu musiał z niego zrezygnować i niespodziewanie został u nas jeszcze na jeden dzień. Aby sprostać obowiązkom gospodyni gnałam zatem z pracy z taką szybkością, że aż pęd powietrza odrywał płaty rdzy ze „Złomu”.
pies to najlepszy przyjaciel bikera© niradhara
Na pomoc Piotrka nie mogłam liczyć, bo zatrzymały go w Bielsku sprawy służbowe. Jak tu pogodzić prozaiczną konieczność ugotowania obiadu z rowerowym zabawieniem gościa? Gdy tak myślałam, co by tu zrobić, podszedł do mnie Gero i trącając nosem pokazał na Jacka. Eureka! Wyprowadzimy Jacka do lasu pod pretekstem pojeżdżenia po jego ulubionym terenie i tam zostawimy. Zanim uda mu się trafić z powrotem do domu, obiad będzie ugotowany! Przez mroczne, posępne wąwozy doprowadziliśmy Jacka na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny zamku zbójnickiego i tam porzuciliśmy na pastwę losu. Zrozpaczony Jacek długo błądził stromymi ścieżkami, a ja w tym czasie spokojnie mieszałam w garnkach.
ten rower jest dobrze strzeżony© niradhara
Po obiedzie postanowiłam zabrać naszego gościa do Wielkiej Puszczy. Jechaliśmy powoli w górę wzdłuż strumienia, gdy nagle zobaczyłam dwóch bikerów pędzących w przeciwnym kierunku na złamanie karku i usłyszałam głośny krzyk.
wodne szaleństwo© niradhara
A właściwie nie był to krzyk, a okrzyk radości wydany przez spotykających się niespodziewanie przyjaciół. Jednym z owych bikerów okazał się bowiem AdAmUsO, który podobnie jak Jacek bierze udział w maratonach MTB :)
Jacek spotkał kumpli© niradhara
to i ja się z nimi sfocę© niradhara
Pośród beskidzkich przełęczy najbardziej ponurą sławą cieszy się Przełęcz Targanicka, zwana inaczej Beskidkiem. Podjazd od strony Wielkiej Puszczy budzi grozę w sercach i nerwowe drżenie mięśni. Dla króla maratończyków są to jednak strachy na Lachy! Nie zważając na stromość podjazdu wspinał się nań z gracją baletnicy. Potem dumnie stał na przełęczy i podziwiał widoki, czekając na mnie, która początkowo pedałowałam z całych sił, rozpaczliwe walcząc o każdy metr, a w końcówce wpychałam swój ciężki wehikuł pod górę :(
Jacek lubi takie podjazdy© niradhara
na przełęczy© niradhara
tam już byliśmy© niradhara
Gdy tylko uspokoiło się nieco rozpaczliwe tłuczenie się serca, rozpoczęliśmy długi zjazd do Porąbki. Owiewało nas zimne wieczorne powietrze, a na rękach pojawiła się gęsia skórka. Na szczęście kolejnym odcinkiem trasy był pozwalający nam się nieco rozgrzać podjazd do Kozubnika. Tu jednak znów przeżyliśmy chwile grozy. Między opuszczonymi, zdewastowanymi budynkami kręciły się gromady uzbrojonych mężczyzn. Co chwila słychać było huk strzałów, odbijający się od gór i zwielokrotniany przez echo…
w Kozubniku© niradhara
Na szczęście żadnemu z wielbicieli paintball’a nie udało się nas ustrzelić :) Nie chcieliśmy jednak ryzykować zbyt długiego pozostawania na polu walki i rozpoczęliśmy strategiczny odwrót do domu ;)
Do sumy kilometrów i podjazdów dodałam dojazd do pracy.