Deszcz bębniący całą noc o dach przyczepy skutecznie zniechęcił nas do wczesnego wstawania. No a potem jedna kawa, druga kawa, konieczność zlokalizowania bankomatu i kupna map… no i zeszło. W końcu około pierwszej wybraliśmy się na rekonesans po okolicy. Trasa powstała na zasadzie - gdzie nam się spodoba, tam skręcimy :)
Piotrkowi spodobała się droga przez Murzasichle. OK, jedziemy. Podjazd dość długi, nieprzesadnie ciekawy. Podziwiać można jedynie urocze wille w stylu zakopiańskim. Jakoś jednak nie chciało nam się stawać i robić fotek. Do zejścia z rowerów sprowokował nas dopiero kościółek, wprawdzie nowy, ale drewniany, więc uwieczniliśmy go na pamiątkę, bo wystarczy wszak odpowiednio długo poczekać i w końcu zabytkiem się stanie.
Droga w stronę Wierchporońca początkowo też na kolana nie powala. Po obu stronach las i tyle. Ciekawie zrobiło się dopiero, gdy skręciliśmy na Zgorzelisko. Po raz pierwszy wyłoniły się góry. Wprawdzie otulone chmurami i niezbyt wyraźne, ale były.
Nieopodal wyciągu krzesełkowego z Małego Cichego kręciła coś, a właściwie to bardziej kręciła się, jakaś ekipa filmowa. Piotrek nawet dowiedział się, jakie to epokowe dzieło kinematograficzne powstaje i podzielił się ze mną tą wiedzą, ale niestety wyleciało mi z głowy. Byłam na nich wściekła, bo porozstawiali swoje blachosmrody w miejscach szpecących krajobraz i nie mogłam dobrze wykadrować fotek.
Posiedzielibyśmy tu pewnie dłużej i pogapili się na widoczki, ale nagle niebo znów zasnuły paskudne czarne chmury. Cóż było robić – na siodła i w drogę. Początkowo mieliśmy drobne obawy przed jazdą główną drogą prowadzącą z Łysej Polany do Poronina, ale okazała się ona niezbyt ruchliwa.
Jeden z fajniejszych fragmentów trasy to zjazd z Bukowiny Tatrzańskiej – łagodny i z rozciągającym się po lewej stronie widokiem na Tatry. Fajnie tak jechać, patrzeć na góry i wiedzieć, że teraz już cały czas, aż do samego campingu będzie w dół, a na miejscu czeka w lodówce zimne piwo :)
zatem to tu, tu, Was przygód rzuciła żądza nieposkromiona! Przepięknie, w Tatrach nie jeździłem jeszcze, za to w sobotę ruszam w Bieszczady. Słońca życzę Wam, wszystkiego tam suchego ... w klimacie rzecz jasna ....
Kościółek wygląda jak zabytkowy. To co nowe -o ile nawiązuje do lokalnej architektury -jest piękne, i z czasem na pewno zostanie docenione przez następne pokolenia. Nawet architektura awangardowa, ale zaprojektowana ze smakiem -obroni się sama po czasie. Oby tylko architekci nie słuchali "fundatorów", którym często wydaje się, że mają dobry gust.