Cudowny dzień, wyzłocony słońcem, pachnący rzepakiem. Drogi dające poczucie wolności .... i co mnie podkusiło, żeby wracać przez Hałcnów w godzinach szczytu?
Dawno, dawno temu, kiedy świat był jeszcze młody, a ostatnie dinozaury kryły się po lasach, na wycieczki rowerowe jeździłam z czcigodnym mężem mym Piotrem, na Bikestats Kajmanem zwanym. Rada bym znowu coś z nim wykręcić, niestety, wciąż znajduje powody jakoweś do odmowy. Ostatnio stwierdził, że dętki ma zużyte, a taki jest zarobiony, że nijak do sklepu po nowe pojechać nie może.
Od czegóż jednak jest dobra żona? Mały wypad do serwisu i prezencik gotowy :) Jak obstawiacie, czy jutro przeczytacie Kajmanowy wpis na BS? ;)
Pamiętajcie o ogrodach - przecież stamtąd przyszliście. W żar epoki użyczą wam chłodu tylko drzewa, tylko liście.
Ta piękna piosenka Jonasza Kofty to motto dzisiejszego wpisu. Wspominałam Wam o jeleniach, prawda? Bestie pożarły prawie wszystkie krzewy ozdobne w moim ogrodzie, wybrałam się zatem do ogrodu pokazowego w Pisarzowicach, by tam nacieszyć oczy pięknem natury.
W Pisarzowicach, przy ulicy Pańskiej 50 ma swoją siedzibę firma pana Krzysztofa Kubiczka. Są tu nie tylko ogrody pokazowe, ale też gospodarstwo szkółkarskie i punkt sprzedaży detalicznej. Firma działa od 1989 roku, jest znana i ceniona. Kręcono tu jeden z odcinków popularnego programu "Maja w ogrodzie". Mam nadzieję, że zamieszczone na blogu zdjęcia zachęcą Was do odwiedzenia tego czarującego miejsca :)
Powrót do domu, w błogim nastroju, ulubionym niebieskim szlakiem rowerowym.
Już myślałam, że ulewa nigdy się nie skończy. Na szczęście późnym popołudniem trochę się przejaśniło. Dalsza wycieczka nie wchodziła w grę, bo Funio uporczywie patrząc mi w oczy przypominał o należnym mu spacerze. Musiał mi wystarczyć wypad do Tresnej, ale lepszy rydz niż nic :)
Przez ostatnie lata prawie wcale nie jeździłam na rowerze. Zajmowałam się głównie ogrodem, w błogiej nadziei, że uda mi się z niego zrobić mój mały raj na ziemi. Kupowałam sadzonki i nawozy, kopałam ciężką gliniastą ziemię, walczyłam z chwastami. Cieszyłam się zapachem lawendy i floksów. Najwyraźniej jednak życie w raju nie jest mi pisane. Halny powyrywał świerki z korzeniami, a jelenie pożarły młode krzewy ozdobne. Usiłowałam je przegonić preparatami, których zapachu ponoć nie lubią, ale gdy wczoraj zobaczyłam, że nawet floksy im zasmakowały, poddałam się. Koniec z ogrodem, wracam na rower, on jest dla jeleni niestrawny ;)
W taki dzień jak dziś, mglisty i szary, trudno zrobić jakieś fajne zdjęcia. Pstrykałam jednak trochę, żeby w przyszłości mieć co wspominać i pokazywać wnukom :)
O, tu coś kwitnie. Na szczęście nie moje i nie muszę się obawiać, że zostanie oskubane przez żarłoczne bestie ;)
Już od jakiegoś czasu chciałam spenetrować drogę wiodącą z Wilamowic na północ, w stronę stawów Leżaje. Słońce, przestrzeń, puste drogi i tylko silny wschodni wiatr psuł trochę przyjemność jazdy. W przydomowych ogrodach pracowicie warczały kosiarki, pola przymierzały traktory, a lenie takie jak ja byczyły się na rowerach :)
Powrót tradycyjnie pomiędzy stawami Osiek, z przystankiem na focenie łabędzi.
Po wielu, stanowczo zbyt wielu deszczowych dniach wreszcie można było wyściubić nos z domu. Nie ja jedna wpadłam na taki pomysł. Na drodze do Żywca był tak duży ruch, że zamiast, zgodnie z pierwotnym planem, pojechać nad jeziora, skręciłam do Porąbki. W Wielkiej Puszczy jak zwykle spokojnie.
Zewsząd słychać tylko szum wody spływającej ze zboczy. Wszystkie żleby zmieniły się w strumienie. Woda pieni się na kamieniach, z hukiem wpada do potoku. Co chwilę zsiadałam z roweru i pstrykałam :)
Potok Wielka Puszcza jest dopływem Soły, miesza się, jak wiele innych, z jej szalejącymi i brunatnymi od niesionego błota wodami. Oj, jak to wszystko dotrze na niziny, może być niewesoło :(
Powróciły. Mają gniazdo w Starej Wsi. Każdego roku jadę się a nimi przywitać. Tylko... czy to jest nadal ta sama para bocianów? Nie wiem. Może to któreś z ich dzieci? Tyle już lat minęło...
Cudowny dzień. Słońce, ciepło, aż chce się żyć, jechać i odkrywać nowe drogi. Wypatrzyłam oznaczoną na niebiesko trasę w nadziei, że poprowadzi mnie w nieznane. Niestety, okazała się być rodzajem rowerowej obwodnicy Wilamowic i po paru kilometrach rozczarowana nieco wróciłam na stare śmieci.
Czując lekki niedosyt postanowiłam pokręcić się trochę w okolicy Witkowic. Zapomniałam, że tam jest sporo podjazdów, a wiaterek akurat wieje w oczy. Zmęczyłam się tak, że aż zgłodniałam ;) Trzeba będzie popracować nad kondycją!