Dzisiejszą datę od dawna miałam zapisaną w
kalendarzu. To początek trwającego od 20 do 28 maja Święta Kwitnących Azalii,
kiedy to właściciele Szkółki Krzewów Ozdobnych PUDEŁEK udostępniają do
zwiedzania swoje prywatne, bajecznie piękne ogrody. Zajrzyjcie tu koniecznie i
zobaczcie na własne oczy - Pisarzowice, ul. Pańska 40. Cena biletu wstępu 3 zł
od osoby.
Mówią, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Próbować jednak można. Postanowiłam dzisiaj odświeżyć sobie dawno niejeżdżone trasy. Poniosło mnie na północ, w stronę Brzeszcz - kolebki Królowej Broszek. No cóż, nie wydaje się, żeby pełniąc urząd burmistrza doprowadziła miasto do kwitnącego stanu. Zalegające przy kopalni niebotyczne hałdy węgla też zdają się nie wróżyć najlepiej na przyszłość.
Z Brzeszcz pokulałam się w stronę stawów Harmęże. Gdyby jednak tak uczciwie opisać dalszą jazdę należałoby raczej zamiast "gdzie oczy poniosą" użyć określenia "gdzie skleroza poniesie", bo okazało się, że drogi mi się pomyliły i wyjechałam wcale nie tam, gdzie chciałam, tylko w Brzezince.
Powrót "na czuja" okazał się kolejną porażką, bo zgubił mi się asfalt, musiałam jechać wałem po żwirku. Dopiero po przejechaniu mostu na Wiśle (to ta niepozorna rzeczka na zdjęciu), wróciłam do cywilizacji.
Na osłodę trafiło mi się zaglądanie przez szybkę do szesnastowiecznego, drewnianego kościółka św. Barbary w Górze.
A potem już do domu, znanymi, rzepaczystymi drogami :)
Dawno, dawno temu, kiedy świat był jeszcze młody, a ostatnie dinozaury kryły się po lasach, na wycieczki rowerowe jeździłam z czcigodnym mężem mym Piotrem, na Bikestats Kajmanem zwanym. Rada bym znowu coś z nim wykręcić, niestety, wciąż znajduje powody jakoweś do odmowy. Ostatnio stwierdził, że dętki ma zużyte, a taki jest zarobiony, że nijak do sklepu po nowe pojechać nie może.
Od czegóż jednak jest dobra żona? Mały wypad do serwisu i prezencik gotowy :) Jak obstawiacie, czy jutro przeczytacie Kajmanowy wpis na BS? ;)
Pamiętajcie o ogrodach - przecież stamtąd przyszliście. W żar epoki użyczą wam chłodu tylko drzewa, tylko liście.
Ta piękna piosenka Jonasza Kofty to motto dzisiejszego wpisu. Wspominałam Wam o jeleniach, prawda? Bestie pożarły prawie wszystkie krzewy ozdobne w moim ogrodzie, wybrałam się zatem do ogrodu pokazowego w Pisarzowicach, by tam nacieszyć oczy pięknem natury.
W Pisarzowicach, przy ulicy Pańskiej 50 ma swoją siedzibę firma pana Krzysztofa Kubiczka. Są tu nie tylko ogrody pokazowe, ale też gospodarstwo szkółkarskie i punkt sprzedaży detalicznej. Firma działa od 1989 roku, jest znana i ceniona. Kręcono tu jeden z odcinków popularnego programu "Maja w ogrodzie". Mam nadzieję, że zamieszczone na blogu zdjęcia zachęcą Was do odwiedzenia tego czarującego miejsca :)
Powrót do domu, w błogim nastroju, ulubionym niebieskim szlakiem rowerowym.
Już myślałam, że ulewa nigdy się nie skończy. Na szczęście późnym popołudniem trochę się przejaśniło. Dalsza wycieczka nie wchodziła w grę, bo Funio uporczywie patrząc mi w oczy przypominał o należnym mu spacerze. Musiał mi wystarczyć wypad do Tresnej, ale lepszy rydz niż nic :)
Przez ostatnie lata prawie wcale nie jeździłam na rowerze. Zajmowałam się głównie ogrodem, w błogiej nadziei, że uda mi się z niego zrobić mój mały raj na ziemi. Kupowałam sadzonki i nawozy, kopałam ciężką gliniastą ziemię, walczyłam z chwastami. Cieszyłam się zapachem lawendy i floksów. Najwyraźniej jednak życie w raju nie jest mi pisane. Halny powyrywał świerki z korzeniami, a jelenie pożarły młode krzewy ozdobne. Usiłowałam je przegonić preparatami, których zapachu ponoć nie lubią, ale gdy wczoraj zobaczyłam, że nawet floksy im zasmakowały, poddałam się. Koniec z ogrodem, wracam na rower, on jest dla jeleni niestrawny ;)
W taki dzień jak dziś, mglisty i szary, trudno zrobić jakieś fajne zdjęcia. Pstrykałam jednak trochę, żeby w przyszłości mieć co wspominać i pokazywać wnukom :)
O, tu coś kwitnie. Na szczęście nie moje i nie muszę się obawiać, że zostanie oskubane przez żarłoczne bestie ;)
Już od jakiegoś czasu chciałam spenetrować drogę wiodącą z Wilamowic na północ, w stronę stawów Leżaje. Słońce, przestrzeń, puste drogi i tylko silny wschodni wiatr psuł trochę przyjemność jazdy. W przydomowych ogrodach pracowicie warczały kosiarki, pola przymierzały traktory, a lenie takie jak ja byczyły się na rowerach :)
Powrót tradycyjnie pomiędzy stawami Osiek, z przystankiem na focenie łabędzi.
Po wielu, stanowczo zbyt wielu deszczowych dniach wreszcie można było wyściubić nos z domu. Nie ja jedna wpadłam na taki pomysł. Na drodze do Żywca był tak duży ruch, że zamiast, zgodnie z pierwotnym planem, pojechać nad jeziora, skręciłam do Porąbki. W Wielkiej Puszczy jak zwykle spokojnie.
Zewsząd słychać tylko szum wody spływającej ze zboczy. Wszystkie żleby zmieniły się w strumienie. Woda pieni się na kamieniach, z hukiem wpada do potoku. Co chwilę zsiadałam z roweru i pstrykałam :)
Potok Wielka Puszcza jest dopływem Soły, miesza się, jak wiele innych, z jej szalejącymi i brunatnymi od niesionego błota wodami. Oj, jak to wszystko dotrze na niziny, może być niewesoło :(
Powróciły. Mają gniazdo w Starej Wsi. Każdego roku jadę się a nimi przywitać. Tylko... czy to jest nadal ta sama para bocianów? Nie wiem. Może to któreś z ich dzieci? Tyle już lat minęło...
Cudowny dzień. Słońce, ciepło, aż chce się żyć, jechać i odkrywać nowe drogi. Wypatrzyłam oznaczoną na niebiesko trasę w nadziei, że poprowadzi mnie w nieznane. Niestety, okazała się być rodzajem rowerowej obwodnicy Wilamowic i po paru kilometrach rozczarowana nieco wróciłam na stare śmieci.
Czując lekki niedosyt postanowiłam pokręcić się trochę w okolicy Witkowic. Zapomniałam, że tam jest sporo podjazdów, a wiaterek akurat wieje w oczy. Zmęczyłam się tak, że aż zgłodniałam ;) Trzeba będzie popracować nad kondycją!