szlak architektury drewnianej

Sobota, 7 lipca 2018 · Komentarze(6)
Zachciało mi się powtórki z rozrywki. Powrotu do dni, gdy świat był jeszcze młody i jeździliśmy z Kajmanem zwiedzając drewniane kościółki i opisując je później na blogach. Niestety, nic dwa razy się nie zdarza. Kajman dawno już odpuścił rowerowanie. Jadę więc sama. Pierwszy postój robię przy kościele pw. Szymona i Judy Tadeusza Apostołów w Nidku. Jak wszystkie inne, zamknięty na głucho. 


Kiedy robię kolejny krótki postój na posilenie się, zbiegają się do mnie okoliczne psy. Dziwne, Funio nigdy nie mówił mi, że drożdżówki są psim przysmakiem. A jednak.... psiaki tak długo i wymownie patrzą mi w oczy, aż decyduję się podzielić. Drożdżówka z budyniem znika w mgnieniu oka. Zadowolone psiaki machają  ogonami i odprowadzają mnie  do pierwszego zjazdu. 



Trasa z Nidka do Polanki Wielkiej to wielka pagórkowa sinusoida, o ile więc na podjeździe stado nowych przyjaciół mogłoby dotrzymać towarzystwa rowerzyście, to na zjazdach można się ładnie rozpędzić i psiaki nie mają szans.



Kolejny punkt to kościół pw. św. Mikołaja w Polance Wielkiej. Piękne wnętrze oczywiście niedostępne :(



Jadę dalej do Poręby Wielkiej. Tu znajduje się słynna ongiś Grottgerówka. Kiedy tak stoję i podziwiam zabytek, podchodzą do mnie dwie osoby i nawiązują rozmowę. Najpierw o trasach rowerowych,  o ochronie środowiska, potem zaczynają zadawać podchwytliwe pytania "A kto to wszystko stworzył?", aż wreszcie wręczają mi ulotkę o dramatycznie brzmiącym tytule "Przebudźcie się!" Już widzę, że kierując się przytoczoną w niej zasadą biblijną "Niech każdy ma na oku nie tylko swoje sprawy, ale też i drugich.", chcą uratować nie tylko świat, ale też i mnie. Na szczęście w  ulotce jest dużo różnych biblijnych zasad, korzystam więc z tej, która mówi "Strzec cię będzie umiejętność myślenia, chronić cię będzie rozeznanie." i spierniczam stamtąd ile sił w nogach :)



Kilkaset metrów od pałacu jest zabytkowy drewniany kościół pw. św. Bartłomieja. Wokół  pusto, nikt nie chce mnie wyrwać z objęć szatana. Pstrykam więc fotki i jadę dalej.



Do tej pory jechałam mało uczęszczanymi drogami, ale kiedy wjeżdżam pomiędzy Stawy Grojeckie, to już naprawdę cała autostrada moja :)  W ciszy i spokoju napawam się więc pięknem przyrody.















Tak udaje mi się dotoczyć do Grojca. Tu uwieczniam na fotce kolejny obiekt, czyli kościół pw. św. Wawrzyńca.



Przede mną najpaskudniejszy odcinek trasy. Muszę przejechać kilka kilometrów po dość ruchliwych drogach. Inaczej się nie da. Od Zasola jedzie się już spokojnie. W Brzeszczach -  mieście, w którym  zaczynała swoją polityczną karierę, od pełnienia funkcji burmistrza, słynna nosicielka broszek,  zatrzymuję się na chwilę, żeby uwiecznić "dobre zmiany" jakie za jej sprawą dotknęły to miasto. Sami oceńcie efekty.



No, ale nie o tym miało być. Kolejny obiekt na szlaku to drewniany kościół pw. św. Barbary w Górze. Nie wiem dlaczego wszystkie  kościoły są schowane za drzewami i trudno im zrobić przyzwoitą  fotkę. Tu w dodatku wszędzie pełno szpecących drutów. 



Ostatni na dziś to kościół pw. św. Marcina w Jawiszowicach. Nie dość, że za drzewami, to jeszcze na górce, a ja jestem już trochę zmęczona i nie bardzo chce mi się podjeżdżać. Cóż jednak robić, pstryknąć fotkę trzeba.



Za Jawiszowicami droga prowadzi znów pośród stawów. Otaczają mnie sielskie obrazki. Młode bociany stają na brzegu gniazda, machają skrzydłami, ale nie odważają się jeszcze na lot. Rodzinka łabędzi pływa tak zgodnie, jakby przeczytała ulotkę "12 sekretów szczęśliwych rodzin", a młode kaczki ćwiczą lądowanie na wodzie. Aż żal wracać do domu...



















magneticlife.eu because life is magnetic

Stawy Harmęże i inne bajora

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(2)
Upalny letni dzień nie zachęca do pokonywania podjazdów, wybrałam się więc dziś powłóczyć nieco pomiędzy stawami, w które Ziemia Oświęcimska obfituje. Trasa sympatycznie plaskata, wiodąca drogami, po których rzadko kto się porusza. Słychać tylko krzyki mew, rżenie koni i klekot boćków. Sielanka :)
















magneticlife.eu because life is magnetic

Po magnes dla Kajmana

Piątek, 29 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Lubię takie dni. Kiedy chmury opuszczają się nisko, nasze niewielkie górki stają się bardziej tajemnicze. Ludzie nie wałęsają się po drogach, tylko siedzą statecznie przed telewizorami i można spokojnie pojeździć :) 

W Sole poziom wody jest na tyle wysoki, że chcąc zrobić zdjęcie z polnymi kwiatkami na pierwszym planie, pomoczyłam sobie buty. Mokre buty to fajna rzecz, bo jak się już takie ma, to człowiek się nie cyka z wchodzeniem w kolejne podejrzane miejsca :D 



Wody musiało być zapewne jeszcze więcej niż dzisiaj, bo sporo podmytych drzew wpadło do jeziora. Miejscami zawaliły się też murki ochronne. 



Ale nie o murkach chciałam pisać. Mąż mój osobisty, dla celów rowerowych Kajmanem zwany, od dłuższego czasu zbiera magnesy i przyczepia je na lodówkę. Ma tam pokaźny zbiór, z odległych nawet i egzotycznych miejsc. Dziwnym trafem brak eksponatów z najbliższych okolic. Z okazji imienin, których wprawdzie nie obchodzi, postanowiłam mu przywieźć magnes z Tresnej. Niby nic, a cieszy :)



Być może ktoś z Was zauważył zmieniony znak wodny na zdjęciach. To reklama nowego blogu podróżniczego, który zaczęliśmy niedawno prowadzić. Są tam między innymi opisy miejsc, do których nie dotarliśmy rowerami, bo zbyt daleko. Jeśli macie wolną chwilę, to szczególnie zapraszam do poczytania relacji i pooglądania fotek z Omanu. Piękny kraj i wspaniali ludzie :) 


magneticlife.eu because life is magnetic

Pomiędzy stawami.

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · Komentarze(2)
Przez wiele lat jeździłam na rowerze głównie po to, by cieszyć się pięknem świata i dokumentować je na zdjęciach. Zawsze woziłam ze sobą jakiś porządny  aparat fotograficzny.  Teraz postanowiłam pójść z duchem czasu i próbuję pstrykać telefonem. Nie jestem tak w 100 % przekonana do tego eksperymentu, bo jakoś zdjęć cierpi, ale z pewnością jest to wygodniejsze. A Wy czym robicie fotki?








magneticlife.eu because life is magnetic

Inauguracja sezonu

Sobota, 14 kwietnia 2018 · Komentarze(2)
Chyba jeszcze nigdy tak późno nie rozpoczynałam sezonu rowerowego. Lepiej jednak późno, niż wcale. Mam nadzieję, że będzie lepszy od ubiegłorocznego i jeszcze kilku poprzednich. Przez ostatnie lata zbyt wiele czasu spędzałam w ogrodzie, a zbyt mało na siodełku. Chciałabym, żeby to się zmieniło... Może się uda...






magneticlife.eu because life is magnetic

z widokiem na Góry Opawskie

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Jak wspominałam w ostatnim wpisie, okolice Gór Opawskich to wspaniałe tereny dla rowerzystów. Wyznaczono tu wiele tras rowerowych, zadbano o informację turystyczną, wybudowano wieże widokowe. Od jednej z nich, znajdującej się w Wieszczynie, zaczynamy dzisiejszą przejażdżkę.






Najbardziej charakterystycznymi punktami w okolicy są szczyty Biskupiej Kopy i Srebrnej Kopy. Dla turystów preferujących wycieczki piesze wytyczono kilka prowadzących na nie szlaków z Pokrzywnej i Jarnołtówka. Pstrykamy obowiązkowe fotki i jedziemy dalej.






Pustą i ciekawą widokowo drogą dojeżdżamy do stadniny w Chocimiu. Tu stoimy jakiś czas i podziwiamy popisy dzielnych amazonek i ich wspaniałych rumaków.









Kolejny punkt w naszym planie to ruiny klasztoru kapucynów, znajdujące się gdzieś na Kaplicznej Górze. Zjeżdżamy zatem w teren i zaczynamy poszukiwania. Zapominamy jednak, że znajdujemy się w miejscu znanym z działalności czarownic i ich mistrza diabła. Ten ostatni skutecznie gmatwa nasze ścieżki i doprowadza do tajemniczego, ogrodzonego drutem kolczastym miejsca. Na klasztor nam to nie wygląda i zrezygnowani rozpoczynamy powrót do cywilizacji.






Dojeżdżamy do rogatek Prudnika. Na chwilę zatrzymujemy się przy barokowej kaplicy św. Antoniego i zamku Fipperów. Omijamy centrum i jedziemy w stronę Łąki Prudnickiej, gdzie znajduje się najbardziej interesujący nas obiekt.






Początki wsi Łąka Prudnicka przypadają na okres po  1241 roku, kiedy to miała miejsce kolonizacja tych terenów, spustoszonych uprzednio przez najazd tatarski. Osada trafiła wówczas w ręce książąt niemodlińskich. Prawdopodobnie to oni wznieśli tu w XV wieku murowany zamek. W roku 1481 kasztelanię prudnicką wraz z Łąką kupił rycerski ród von Wurben. W roku 1592 wieku wieś stała się własnością rodziny Tschentschau-Mettich. Nowi właściciele w kilku etapach przebudowali zamek zgodnie z ówczesną modą na renesansową rezydencję. Powstało czteroskrzydłowe założenie z wewnętrznym dziedzińcem. Budynki były dwukondygnacyjne częściowo podpiwniczone.  Po roku 1825 obiekt kilkukrotnie zmienił właściciela.  W latach 1875-83 miała miejsce neogotycka przebudowa. Wzniesiona została wtedy w narożniku płd-zach kwadratowa wieża. 



W marcu 1945, w obawie przez zbliżającym się frontem, właściciele opuścili  swą posiadłość.  Pozostawiony bez opieki zamek został ograbiony i zdewastowany. W latach 50-tych XX wieku był użytkowany przez Stadninę Koni w Prudniku. Na początku XXI wieku stał się własnością prywatną. W roku 2006 został zlicytowany przez komornika. Kupił go przedsiębiorca z Podhala zapewniając, że szybkim czasie powstanie tu centrum hotelowo - restauracyjne. Niestety, żadne prace konserwatorskie ani zabezpieczające nie zostały przeprowadzone. 






Właściciel zamku wyjechał do USA i ślad po nim zaginął. Konserwator zabytków  nie jest w stanie przeprowadzić nawet formalnej kontroli obiektu,  w którym doszło już do katastrofy budowlanej (zawalił się dach, zapadły się podłogi w pomieszczeniach). Inspekcja może być bowiem przeprowadzona tylko w obecności właściciela lub jego przedstawiciela.  



Z Łąki Prudnickiej do Pokrzywnej prowadzi wzdłuż Złotego Potoku ścieżka rowerowa. Camping, na którym mieszkamy, znajduje się w Złotej Dolinie. Wiele tu nazw upamiętniających fakt, że niegdyś eksploatowano znajdujące się w okolicy złoża szlachetnego kruszcu. My niestety nie mieliśmy szczęścia i nie znaleźliśmy ani jednej złotej bryłki. Za to prawdziwym skarbem okazał się campingowy basen. To wspaniały finał rowerowej wycieczki, w tak upalny dzień jak dziś :)









magneticlife.eu because life is magnetic

szlak czarownic

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Cud to wielki, mówiąc szczerze,
Kajman znowu na rowerze.
To nie bajka, tylko fakt,
ruszył na czarownic szlak :)



"Szlak czarownic po czesko - polskim pograniczu" to projekt zrealizowany przez Starostwo Powiatowe w Nysie, współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. W ramach projektu wytyczono szlak rowerowy biegnący przez miejsca związane z "polowaniem na czarownice". Od dawna już chcieliśmy zwiedzić te tereny i wreszcie się udało. Na miejsce wypadowe wybraliśmy uroczy camping w Pokrzywnej. Na pierwszą wycieczkę rowerową ruszamy w stronę czeskiej miejscowości Zlate Hory.



Dokumentem, który zapoczątkował prowadzone na wielką skalę prześladowania kobiet, była bulla papieża Innocentego VIII "Summis desiderantes" z 1484 roku, a wkrótce dwaj dominikańscy inkwizytorzy napisali słynny tekst o magii  "Młot na czarownice" (Malleus maleficarum). Znaleźć w nim można było m.in. stwierdzenia, że plotka jest przesłanką wystarczającą do oskarżenia, a żywa obrona jest świadectwem opętania podsądnej przez diabła. Szczegółowo wyłożone są sposoby wymuszania zeznań – z rekomendowaną kolejnością stosowania tortur włącznie. Wskazane jest używanie rozpalonego żelaza i golenie całego ciała podsądnej w poszukiwaniu znaków diabła. W Złatych Horach najwięcej stosów zapłonęło w 1651 roku, trawiąc 54 ofiary polowań na czarownice. Stos rozpalano na wzgórzu poza miastem. Procesy czarownic były zyskownym przedsięwzięciem dla władz i duchownych.  W zachowanym rachunku za spalenie 11 czarownic i czarowników, opiewającym łącznie na 425 talarów, wymienione są m. in. kwoty 9 talarów dla burmistrza, 18 talarów dla wójta, 18 talarów dla sędziów i 351 talarów dla biskupa. 



Ze względu na długie tradycje w poszukiwaniu i wytapianiu złota, w pobliżu Zlatych Hor znajduje się  skansen górniczy "Zlatorudne mlyny".  Dojeżdżamy do niego leśną ścieżką i rozczarowanie - za wstęp nie można zapłacić kartą, a my nie mamy niestety czeskich koron. Robimy więc tylko fotkę jedynego widocznego obiektu i ruszamy dalej - do Polski.



Dojeżdżamy do Gluchołaz. Miasto zostało założone w XIII wieku, przez biskupa Wawrzyńca. Początkowo w zakolu rzeki Białej był warowny gród i zamek Ziegenhals (Kozia Szyja). Jedyną zachowaną wieżą średniowiecznych murów miejskich jest Wieża Bramy Górnej. Wzmiankowana była już w 1418 roku. Około 1600 roku podwyższono ją do obecnej wysokości 25 metrów i zwieńczono renesansową attyką. W 1903 r. wieżę nakryto hełmem w postaci ceglanej piramidy.



Głuchołaski rynek, zbudowany na planie prostokąta, należy do największych na Śląsku. Kamienice wokół rynku pochodzą z okresu odbudowy po wielkim pożarze miasta w 1834 r. Usytuowany obok rynku kościół św. Wawrzyńca powstał w drugiej połowie XIII wieku. Gotycka świątynia została przebudowana na barokową w wieku XVIII.





W 1651 roku powołano w Głuchołazach filię nyskiego sądu dla czarownic. Do miasta przybyło dwóch inkwizytorów i kat. Oskarżonych o czary więziono w lochach nieistniejącego już dziś ratusza. Do dyspozycji kata była izdebka tortur, która mieściła się obok. Sprowadzono tam tzw. "tron czarownic" czyli fotel najeżony gwoździami. Nikt z podsądnych nie wytrzymał więcej, niż 8 dni tortur.  Wyroki wykonywano na Szubienicznej Górze. Kat, oprócz zapłaty w talarach, otrzymywał również wino dla dodania odwagi.



Rejon Głuchołaz to wymarzone miejsce dla rowerzystów. Znajdziecie tu wiele wytyczonych tras rowerowych, informacje turystyczne w każdej miejscowości, a w nich darmowe mapki i przewodniki. Do tego cisza, spokój i piękne widoki, z królującą nad okolicą Biskupią Kopą. Naprawdę warto tu przyjechać :)
















magneticlife.eu because life is magnetic

spotkanie z bestią

Sobota, 5 sierpnia 2017 · Komentarze(3)
Rano, za dziesięć czwarta. Według Funia to świetna pora, żeby wstać. Próbuję go ignorować, ale naprawdę trudno jest spać będąc lizanym po nosie. Imię naszego psiaka zostało wybrane w wyniku ogłoszonego onegdaj na Bikestats konkursu, zaczynam się jednak ostatnio zastanawiać, czy nie dołożyć mu przydomka Pobudnik Namolny ;)

No cóż, przynajmniej zaliczam kolejny rowerowy świt.  Robione wczesnym rankiem zdjęcia są najefektowniejsze, gdy ubarwione kryjącym się jeszcze za horyzontem słońcem chmury odbijają się w wodzie. Zaczynam więc od mostu tęczowego na Sole.



Kolejny przystanek na pieszo-rowerowej kładce do Kęt. Usiłuję uchwycić jakiś fajny kadr z widokiem na góry, ale niebo powlokła właśnie ponura kołderka, światło jest banalne i nic  mi z focenia nie wychodzi. Może w drugą stronę będzie lepiej? Opieram się o barierkę... OMG... Co za bestia!  Fala paniki rodzi się w żołądku, ściska serce i dociera do głowy. Jeśli zejdę tu na zawał, to nie tylko bestia, ale wszystkie jej dzieci i wnuki będą miały co jeść do końca życia! Są przecież mięsożerne. Stoję sparaliżowana. Bestia łypie okiem i czeka na mój nieuważny ruch... Cofam się powoli, by nie wpaść w sieci. Udało się. Serce wali jeszcze jak oszalałe, ale nie mogę przecież tak po prostu odjechać. Muszę, po prostu muszę jej zrobić zdjęcie, by ostrzec innych. Jak mawiał klasyk - nie jedźcie tą drogą ;)






Zrobione. A teraz byle dalej stąd, najlepiej gdzieś do cywilizacji, gdzie tak straszliwe niebezpieczeństwa nie czyhają na niewinne rowerzystki. Uliczki Kęt są jeszcze wyludnione. Miasteczko nadal śpi. Niech śpi, nie będę go budzić. Jadę dalej.



Fragment zielonego szlaku rowerowego pomiędzy Malcem a Osiekiem to jedno z tych miejsc, które szczególnie lubię. Rozległa przestrzeń, malownicze pagórki. Powiewy wiatru delikatnie pieszczą skórę. Kraina łagodności jest jeszcze pusta i tak cicha, że wydaje się wręcz nierealna. 









Dojeżdżam wreszcie nad stawy w Malcu. Miałabym ochotę jechać dalej, ale uświadamiam sobie, że nie zabrałam nic do jedzenia, a głód powoli daje o sobie znać. Gorzka kawa i serek homogenizowany to jednak trochę mało, jak na śniadanie. W najbliższej okolicy nie ma, o ile pamiętam, żadnych sklepów,  pora więc wracać do domu. Ot, proza życia.






Powrotna droga do romantycznych już nie należy. Minęła złota godzina. Aparat bezczynnie spoczywa w sakwie. No, z jednym wyjątkiem. Taka broda aż się prosi o portrecik, nie sądzicie?  :)






magneticlife.eu because life is magnetic