Wpisy archiwalne w kategorii

zamki, pałace, dwory

Dystans całkowity:3767.53 km (w terenie 326.00 km; 8.65%)
Czas w ruchu:06:50
Średnia prędkość:17.53 km/h
Suma podjazdów:24267 m
Liczba aktywności:51
Średnio na aktywność:73.87 km i 3h 25m
Więcej statystyk

wokół Jeziora Dobczyckiego

Niedziela, 10 października 2010 · Komentarze(9)
Październikowe poranki są już lodowato zimne, co ma tę dobrą stronę, że wczesne zrywanie się z łóżka człowieka nie kusi! Wyspani i radośni zapakowaliśmy rowery na bagażnik samochodowy i pojechaliśmy do Myślenic, skąd zaczynała się rowerowa część naszej wycieczki – wokół Jeziora Dobczyckiego.

jezioro - odsłona pierwsza © niradhara


Jezioro Dobczyckie to zbiornik zaporowy położony pomiędzy Myślenicami a Dobczycami, utworzony w 1986 roku poprzez spiętrzenie wód Raby przez zaporę, która ma 30 m wysokości i 617 m długości. Zbiornik ma powierzchnię ok. 11 km². Decyzja o budowie zbiornika zapadła w 1970 roku. Jego wypełnienie zostało poprzedzone wycięciem lasów, przeniesieniem miejscowości, dróg, cmentarza i szkół.

jezioro - odsłona druga © niradhara


Oddanie do użytku zbiornika rozwiązało problem powodzi spowodowanych wylewami rzeki Raby. Jezioro Dobczyckie dostarcza wodę pitną między innymi do pobliskiego (około 20 km) Krakowa (ponad 50% zapotrzebowania). Poniżej zbiornika funkcjonuje elektrownia wodna.

a co to za kopka w dali? © niradhara


Do Dobczyc jechaliśmy brzegiem południowym. Spokojna, niemal pusta droga wije się wzdłuż brzegu jeziora. Jest kilka podjazdów, pokonanie których nagradzane jest pięknymi widokami.

jezioro - odsłona trzecia © niradhara


jezioro - odsłona czwarta © niradhara


Naszym głównym celem był zamek w Dobczycach. Leży on na skalistym wzgórzu nad Rabą. Powstał prawdopodobnie na przełomie XIII i XIV wieku. Warownia składała się z zamku górnego i dolnego. W okresie świetności obiekt posiadał w sumie ponad 70 sal i 3 wieże. Pomimo zniszczeń w czasie wojen szwedzkich zamek zamieszkały był aż do początków wieku XIX. Dopiero gdy właściciele przenieśli się do dworu w Gaiku zamek uległ rozbiórce, głównie za sprawą miejscowej ludności, szukającej wśród ruin legendarnego skarbu. Obecnie część zamku jest zrekonstruowana, a w odnowionych salach mieści się muzeum, w którego kolekcji znajdują się także eksponaty pochodzące z prowadzonych w Dobczycach wykopalisk archeologicznych.

zamek w Dobczycach © niradhara


Rowery można bezpiecznie zostawić obok kasy, gdzie przemiła pani czuwa nad tym, by gdzieś nie odjechały. Można tu też przekąsić coś ciepłego. Wybór niestety wręcz symboliczny – albo kiełbasa albo szarlotka na ciepło. O smak kiełbasy należałoby zapytać Piotrka, szarlotka była pyszna :)

Kajman lubi muzea © niradhara


widok z zamku na zaporę © niradhara


rzeka Raba © niradhara


Bilet wstępu na zamek kosztuje 7 zł, a w cenie jest również zwiedzanie położonego tuż obok skansenu budownictwa ludowego. Na terenie skansenu mieszczą się obiekty przeniesione z okolicznych wsi po 1971.

skansen - widok ogólny © niradhara


w skansenie © niradhara


Bardzo lubię takie miejsca, zastanawiam się zawsze jak to było – mieszkać całą rodziną w jednej izbie bez dostępu do Internetu? ;)

sprzęty domowe © niradhara


Jeszcze tylko ostatni rzut oka na zaporę i zamek.. W trakcie robienia fotki zaczepił mnie jakiś młody człowiek proponując pożyczenie statywu. Miłe to z jego strony, ale do czego komu statyw w biały dzień? Chyba będę musiała jeszcze trochę poczytać o fotografowaniu, bo nie mogłam się domyślić…

stare i nowe © niradhara


Z Dobczyc pojechaliśmy do Zakliczyna, gdzie znajduje się drewniany kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych, pochodzący z 1773 roku. Najcenniejszymi zabytkami we wnętrzu są: krzyż znajdujący się w prezbiterium oraz rokokowe ołtarze. Niestety kościół był zamknięty i cudów owych nie udało nam się zobaczyć.

kościół w Zakliczynie © niradhara


kapliczka © niradhara


Trafiliśmy za to na odpust. Na straganach sprzedawano balony, pierniki oraz różnego typu i rodzaju materiały wybuchowe. No, może ich siła rażenia zbyt wielka nie była, ale hałasu czyniły mnóstwo, o czym mieliśmy okazję się przekonać, albowiem młodzież okoliczna różne eksperymenty pirotechniczne czyniła.

we wsi odpust © niradhara


Garmin Oregon znów dziś rozbawił mnie niemal do łez – miał nas doprowadzić z Zakliczyna do miejsca, w którym zostawiliśmy auto. Jeszcze 100 metrów od celu pokazywał, że do przejechania pozostało jeszcze ponad 26 kilometrów, albowiem w trosce o bezpieczeństwo rowerzystów nie uznaje on dróg krajowych i wojewódzkich. Nie posłuchaliśmy go… Hm, ryzykanci, czy może raczej lenie?


magneticlife.eu because life is magnetic

do pałacu w Kozach

Sobota, 9 października 2010 · Komentarze(9)
Krótki, popołudniowy wypad do Kóz był pomysłem Piotrka. Historię miejscowości opisał on wyczerpująco na swoim blogu, nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko wstawić kilka fotek.

pod platanem © niradhara


Najciekawszym obiektem w Kozach jest bez wątpienia neoklasycystyczny Pałac Czeczów z XVIII w., przebudowany w XIX w., z obszarem pałacowo-parkowym. Platan znajdujący się w parku pałacowym to symbol Kóz. Jest on jednym z nielicznych okazów tego gatunku w Polsce

pałac w Kozach © niradhara


kaplica dworska © niradhara


Kompleks pałacowo-parkowy najwyraźniej domaga się remontu. Miejmy nadzieję, że znajdą się na to środki, zanim Unia odetnie nas od kasy.

schody donikąd © niradhara


jesienne światło © niradhara


Kościół parafialny w Kozach wzniesiono w latach 1900-1901. Żadne cudo, ale fotkę pstryknąć można :)

kościół w Kozach © niradhara


kościół - detal © niradhara


Gdy wracaliśmy do domu było już ciemno i zimno. Nad głowami latały nam samoloty, a ja zastanawiałam się, czy z któregoś z nich nie patrzy czasem na nas nasza córka?

samoloty © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

improwizowana integracja w puszczy

Sobota, 25 września 2010 · Komentarze(19)
W górach rozszalał się halny. Osoby ważące mniej niż worek ziemniaków nie powinny ryzykować jazdy rowerem, albowiem boczny podmuch może wynieść na przeciwny pas ruchu. Już się martwiłam, że w związku z powyższym przyjdzie mi spędzić sobotę w domu, gdy Piotrek wpadł na genialny pomysł: jedziemy do Puszczy Niepołomickiej, tam nie wieje! Szybki telefon do Robina i jesteśmy umówieni w Niepołomicach. Załadowaliśmy rowery na bagażnik i w drogę! Na miejsce zajechaliśmy pierwsi, rowerową część wycieczki zaczęliśmy więc sami od Kopca Grunwaldzkiego.

Kopiec Grunwaldzki © niradhara


Na mapie jest on oznaczony jako punkt widokowy, widok jednak z niego niecudny! Mocno się rozczarowałam.

widok z kopca © niradhara


W nadziei na coś ciekawszego popedałowaliśmy do zamku królewskiego. Ten obszerny zamek nazywany jest "drugim Wawelem". Został wybudowany z rozkazu króla Kazimierza Wielkiego na skarpie pradoliny Wisły. Miał pełnić również funkcje obronne. Wyruszały z niego wyprawy myśliwskie do pobliskiej Puszczy Niepołomickiej.

Kazimierz Wielki © niradhara


Już w drodze spotykaliśmy wiele dziwnie ubranych osób. Nagle przed nami pojawił się wojak z epoki napoleońskiej.

spotkanie z wojakiem © niradhara


Zagadka wyjaśniła się na zamku, gdzie dostałam ulotkę z programem imprezy „Pola Chwały 2010”. My to mamy szczęście – nieplanowany wyjazd, a trafiamy na takie atrakcje!

zamkowy dziedzinec © niradhara


Na zamkowym dziedzińcu szlachta zabawiała się wszelakimi grami. Wokół zamku rozłożone były obozy wojskowe z kilku epok historycznych – od starożytności do II wojny światowej.

szlachta się bawi © niradhara


Kajman postanowił wstąpić do szkoły rycerskiej © niradhara


żołnierze szykują się do bitwy © niradhara


siostrzyczka będzie ich ratować © niradhara


cięższe przypadki odwożone są do szpitala © niradhara


są też inne wojska © niradhara


prawie Bohun © niradhara


dumny Rzymianin ze swoją machiną wojenną © niradhara


Po dokonaniu przeglądu oddziałów udaliśmy się do kawiarni, gdzie delektując się wspaniałymi lodami owocowymi czekaliśmy na Robina i Tadzia.

Robin i Tadzio przybyli na spotkanie © niradhara


Panowie, pełniący honory gospodarzy terenu, zaproponowali przejażdżkę Drogą Królewską.

fotka zbiorowa © niradhara


Gdy tak sobie jechaliśmy i plotkowali o Bikestats, spotkała nas przesympatyczna niespodzianka, czyli spotkanie z Gibsonem. Do kaplicy Huberta dojechaliśmy wszyscy razem. Robert i Tadzio musieli wracać, a Hubert pojechał z nami jeszcze kawałek w kierunku Zabierzowa.

pod dębem króla Augusta II Sasa © niradhara


w komplecie © niradhara


Po dzikich leśnych ostępach jeździliśmy już sami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się jeździć po czymś, co byłoby tak cudownie płaskie ;)

Kajmana ciągnie do puszczy © niradhara


nawet w puszczy Polacy inspirują świat © niradhara


Puszcza Niepołomicka wygląda mniej więcej tak jak Nowy Jork, to znaczy wszystkie poprowadzone przez nią drogi przecinają się pod kątem prostym. Jedyna różnica w tym, że zamiast drapaczy chmur rosną drzewa.

czasem warto spojrzeć z góry © niradhara


droga przez puszczę © niradhara


Jest tu mnóstwo bajorek, strumyczków i rowów z wodą, co niewątpliwie doceniają komary, zamieszkujące te tereny. Biedactwa jakieś wygłodniałe były, bo rzuciły się na nas i gryzły nawet przez ubrania.

oczko wodne © niradhara


Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy postanowiliśmy opuścić leśną głuszę i wrócić do Niepołomic, by popatrzeć jeszcze na inscenizacje bitewne 8 pułku ułanów z Niepołomic oraz rycerzy z epoki bitwy pod Grunwaldem. Niestety było już zbyt ciemno i nie udało nam się zrobić dobrych fotek :(

szarża ułanów © niradhara


uwaga, zakręt © niradhara


rycerze szykują się do boju © niradhara


To był cudowny dzień. Robercie, Hubercie, Tadziu – dziękujemy za wspólną jazdę :)


magneticlife.eu because life is magnetic

integracja BS na szlaku architektury drewnianej

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · Komentarze(7)
Ilonę i Roberta po raz pierwszy zobaczyliśmy ponad rok temu na rynku w Strumieniu. Niestety, nie zamieniliśmy wtedy ani jednego słowa, bo dopiero w domach, przed komputerami, zorientowaliśmy się, że wszyscy mamy konta na Bikestats. Śledziliśmy odtąd wzajemnie swoje blogi, ciągle obiecując sobie, że kiedyś wreszcie razem pokręcimy. No i stało się. Umówiliśmy się na wspólną jazdę w okolicach Skoczowa. Wyruszyliśmy z Piotrkiem wcześnie rano, bacznie przyglądając się niebu, na którym od czasu do czasu pojawiały się groźne chmurzyska.

gdzieś na trasie © niradhara


Korzystając z mapy „Okolice Bielska-Białej” i programu MapSource wytyczyłam trasę. Pierwszym celem był zabytkowy drewniany kościółek w Bielowicku. Zwiedzałam go już wcześniej, ale chciałam żeby zobaczył go również Piotrek, który kocha architekturę drewnianą.

kościół w Bielowicku © niradhara


Do Skoczowa dojechaliśmy niemal równocześnie z Iloną i Robertem. Pora była jeszcze wczesna, postanowiliśmy więc zatrzymać się na chwilę na rynku i wzmocnić kawą i lodami.

rynek w Skoczowie © niradhara


Najciekawszą budowlą na rynku jest późnobarokowy ratusz z 1797 roku, jest też sporo zabytkowych kamieniczek z przełomu XVIII i XIX wieku.

rynek w Skoczowie © niradhara


no i który zechce pozować? © niradhara


ten postanowił zostać modelem © niradhara


Przyglądając się wspólnie mapie dopracowaliśmy szczegóły dalszej trasy i wyruszyliśmy w drogę.

ustalanie trasy © niradhara


trasa ustalona, wyruszamy © niradhara


Okolice Skoczowa są mocno pofałdowane, mnóstwo tu zjazdów i podjazdów, z drogi cały czas rozciąga się widok na Beskidy, co czyni jazdę bardzo atrakcyjną. Zatrzymywaliśmy się od czasu do czasu, by uwiecznić owe widoczki. Zmienna sytuacja na niebie była powodem ustawicznej zgadywanki – zmoczy nas, czy też nie?

czarne chmury ciągle straszą © niradhara


Piotrek foci krzyż katyński © niradhara


a co foci Robert? © niradhara


może to? © niradhara


Hasłem przewodnim wycieczki była architektura drewniana, a kolejnym celem kościół p.w. św. Rocha w Zamarskach. Jest to jeden z najstarszych zachowanych na Ziemi Cieszyńskiej drewnianych kościółków. Powstał w 1731 r. jako dobudówka do starszej, XVI-wiecznej wieży. Gdy do niego dojeżdżaliśmy rozległ się potężny głos dzwonu, poczuliśmy się odpowiednio przywitani i uhonorowani ;) Zrekompensowało to nieco fakt, że kościół był zamknięty i nie mogliśmy zobaczyć wnętrza.

kościółw Zamarskach © niradhara


jedziemy dalej © niradhara


Kościół w Kończycach Wielkich jest największym drewnianym kościołem na Śląsku Cieszyńskim. Oczywiste więc, że musieliśmy go zobaczyć. Swoją okazałą formę architektoniczną zawdzięcza niecodziennej metodzie jego budowy. Obecny kościół powstał na miejscu dawnej drewnianej świątyni, co jest typowym rozwiązaniem w poszukiwaniu miejsca lokalizacji pod nowe obiekty sakralne. Jednak w tym przypadku poprzedni budynek kościelny nie został rozebrany przed rozpoczęciem budowy nowego kościoła. W trakcie budowy poprzedni kościół znajdował się wewnątrz powstającej nowej, większej konstrukcji drewnianej. W starym budynku odbywały się nabożeństwa, aż do momentu rozbiórki po zadaszeniu nowego kościoła.


Budowę zakończono prawdopodobnie w 1777 roku, ale okazałą wieżę drewnianą ukończono w 1751 roku. Wieża kościelna jest najwyższą konstrukcją drewnianą na terenie Śląska Cieszyńskiego. W 1884 roku Kościół został poddany gruntownemu remontowi i przebudowie. Miedzy innymi zostały rozebrane soboty, a wnętrze świątyni przyozdobiono zachowaną do tej pory polichromią. Z tego samego okresu pochodzą ołtarze wykonane w stylu barokowym. Niestety, mieliśmy pecha i znów nie udało nam się zobaczyć wnętrza :(

kościół w Kończycach Wielkich © niradhara



W Kończycach Wielkich jest jeszcze jeden wart zobaczenia obiekt – pałac Thunów, który został wzniesiony przez marszałka Księstwa Cieszyńskiego barona Jerzego Fryderyka Wilczka pod koniec XVII wieku. Obecny barokowo-klasyczny francuski kostium pałac zyskał pod koniec XIX wieku. Od 1825 roku stał się rezydencją jednej z linii hrabiów Larischów von Monnichów. W pamięci mieszkańców ziemi cieszyńskiej zapisała się w szczególności ostatnia jego posiadaczka, zmarła w 1957 roku hrabina Gabriela von Thun und Hohenstein, wielka filantropka i fundatorka jednego z pawilonów Szpitala Śląskiego w Cieszynie. Była damą dworu cesarzowej, natomiast jej mąż, hrabia Ferdynand Thun – adiutantem cesarza Franciszka Józefa I. Obecnie w pałacu znajduje się Państwowy Dom Dziecka oraz niewielka izba muzealna poświęcona historii obiektu i rodzinie hrabiny Gabrieli Thun.

pałac Thunów © niradhara


Jazda i zwiedzanie nadwątliły nasze zapasy energetyczne, udaliśmy się zatem do restauracji w Kończycach Małych. W necie reklamuje się ona tak: „ …obiekt usytuowany w przepięknym zamku z przełomu XV/XVI w., położony nad malowniczym stawem w otoczeniu zieleni. Obsługa także w języku angielskim…” Fakt, obiekt położony pięknie, jedzenie smaczne, a obsługa dba o to, by goście mieli dostatecznie dużo czasu na konwersację, nie spieszy się więc nadmiernie z podawaniem potraw ;) Nam to akurat odpowiadało, mieliśmy sobie wiele do powiedzenia na różne rowerowe tematy :)


Robert szykuje aparat © niradhara


a Piotrek nas foci z daleka © niradhara


Po obiadku Ilona i Robert odprowadzili nas jeszcze kawałek i wkrótce przyszła smutna chwila rozstania. Z pewnością jednak nie był to nasz ostatni wspólny wypad :)

Pożegnaliśmy się w okolicach Drogomyśla. Na to tylko czekał nasz GPS. Do tej pory sprawował się super, ale teraz postanowił pokazać na co go stać. Najpierw, z niewiadomych powodów zaciągnął nas do Ochab i usiłował namówić na zrobienie jeszcze jednej rundki w okolicy Skoczowa. Wkurzony, że zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy, za karę wyprowadził nas w teren :D

tego nie planowałam © niradhara


ileż tu stawów! © niradhara


szlak rowerowy © niradhara


Nie odpuszczał nam już do końca, wynajdując różne urocze skróty. Zaoszczędziliśmy w ten sposób parę kilometrów, ale że przybyło podjazdów i wertepów, to czas przejazdu się nieco się wydłużył. Wróciliśmy do domu już po zachodzie słońca.

Ilonko, Robercie – miło było poznać Was osobiście. Jesteście wspaniali. Dziękujemy za wspólne rowerowanie i mamy nadzieję na kolejne wycieczki. Bardzo, bardzo serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia :)

widoczek o zachodzie słońca © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Park Zamków Jurajskich

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(21)
Pomysł na wycieczkę zrodził się w ubiegłym tygodniu, kiedy to usłyszeliśmy podaną przez radio wiadomość o otwarciu w Ogrodzieńcu Parku Zamków Jurajskich. Tym razem trasę zaplanował Piotrek. Wykorzystał oprogramowanie MapSource, testowaliśmy też reakcję Garmina Egde na niezaplanowane zmiany tejże trasy. Tym sposobem zamiast zaplanowanych 200 km, wyszło 230, wzrosła też znacznie suma podjazdów.

Kellysek porównuje miniaturę z oryginałem © niradhara


Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Początkowo jechaliśmy znanymi nam dobrze drogami. Pierwsza ciekawostka to przydrożna ekspozycja starych motorów w Chełmku.

pirat drogowy © niradhara


co jeden to ładniejszy © niradhara


pojazd uprzywilejowany © niradhara


Było zimno, mżył deszcz. Taka pogoda utrzymywała się aż do Jaworzna. Tu mały quiz. Z czego Jaworzno słynne jest na całą Polskę?

postój na rynku w Jaworznie © niradhara


Część z Was odpowiedziała może, że jest tu duża elektrownia, inni pomyśleli o siedzibie OKE, a jeszcze inni, że Jaworzno, jak Rzym, położone jest malowniczo na wzgórzach…

nawet rynek nie jest płaski © niradhara


Otóż, Panie i Panowie, Jaworzno słynie głównie z tego, że mieszka tu wspaniały biker Vanhelsing :)

GPS zdawał egzamin, prowadził nas bocznymi drogami, czasem terenem. Chmury się rozproszyły, słoneczko zaczęło przygrzewać i jechało się naprawdę bardzo przyjemnie.

trzeba szybko spakować aparat i uciekać przed komarami © niradhara


to podobno Dąbrowa Górnicza © niradhara


Pierwszym zabytkiem na trasie był kościół pw. Św. Marka w Rodakach. W formie dziś istniejącej został zbudowany w 1601 r. Kościółek jest konstrukcji zrębowej, jednonawowy z prezbiterium na zewnątrz niewyodrębnionym. Od północy zakrystia i otwarte soboty. Wieżyczka ma sygnaturkę kształtu barokowego. Ołtarz główny barokowy z wizerunkiem św. Marka. Obok dzwonnica drewniana konstrukcji słupowej o ścianach pochyłych i siodłowym dachu. Niedawno chyba był remontowany, bo deski wyglądają jak nowe.

ten zabytek pachnie świeżością © niradhara


Dojeżdżamy na Podzamcze. Za nami ponad 100 km i pomimo spożytych w drodze kanapek, jesteśmy koszmarnie głodni. W „Stodole” rzucamy się na pierogi, zmiatając je z talerzy w rekordowym tempie.

w "Stodole" © niradhara


Wzniesiony w XIV przez ród Włodków Sulimczyków, później przebudowywany zamek w Ogrodzieńcu, leży na najwyższym wzniesieniu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej - Górze Zamkowej. Pierwsze umocnienia stanęły tu za panowania Bolesława Krzywoustego i przetrwały do 1241 roku, kiedy to najazd tatarski zrównał je z ziemią. Na ich miejscu w połowie XIV wieku zbudowano zamek gotycki - siedzibę rodu rycerskiego Włodków Sulimczyków. Warownia była doskonale wkomponowana w teren: z trzech stron osłaniały ją wysokie skały, a obwód zamykał kamienny mur, wjazd prowadził wąską szczeliną między skałami.

ruiny widać z daleka © niradhara


XVI-wieczna przebudowa, gdy właścicielami zostali krakowscy Bonerowie, przekształciła zamek w renesansową rezydencję. Warownia składała się z rozbudowanego, trzywieżowego zamku górnego oraz obszernego przedzamcza. Następnie zamek przechodził w ręce Ligęzów oraz Firlejów. W 1655 roku podczas potopu szwedzkiego zamek został zdobyty przez wojska szwedzkie, które stacjonowały w nim prawie dwa lata, rujnując znaczną część zabudowań. W 1702 roku również nie oparto się szwedzkiemu szturmowi. Pożar strawił wówczas ponad połowę zamku. Praktycznie nie podjęto już jego odbudowy. Ostatni mieszkańcy opuścili zrujnowaną warownię około 1810 roku.

kiedyś musiał być piękny © niradhara


Zamek zwiedzaliśmy już kilkakrotnie. Cykam mu więc tylko fotkę i udajemy się do Parku Zamków Jurajskich. Są tu, odtworzone na podstawie dokumentacji historycznej, makiety zamków i warowni, skonstruowane w skali 1:25.

Park Zamków Jurajskich © niradhara


makieta zamku w Smoleniu © niradhara


Można też obejrzeć repliki maszyn oblężniczych z okresu średniowiecza m.in. katapultę, trebusz – maszyny miotające pociski, balistę – rodzaj kuszy na kołach i inne.

Piotrek podziwia machiny wojenne © niradhara


Z Ogrodzieńca udajemy się do Ryczowa, gdzie znajdują się ruiny strażnicy z XIV wieku. Ruiny są na skale, słabo widoczne. Nie zauważyłam ich, a że był akurat fajny zjazd, zatrzymałam się kilometr dalej, zdziwiona, że Piotrek został gdzieś w tyle. Zatem, kto chce zobaczyć fotkę, musi zajrzeć na jego blog.

widoczek z drogi © niradhara


Jedziemy do Bydlina. Najpierw asfaltem, a potem czerwonym szlakiem rowerowym pomiędzy Górami Bydlińskimi a Lisią Górą. Przejechanie tędy ciężkim rowerem trekkingowym, na stosunkowo wąskich oponach, objuczonym sakwami, jest dla mnie koszmarem. Bojąc się wywrotki i stłuczenia lustrzanki, część trasy pokonuje per pedes.

początek nie jest najgorszy © niradhara


górsko-leśna masakra © niradhara


tu powinni wreszcie wykosić © niradhara


Wreszcie docieramy do zamku Bydlin. Ruiny rycerskiego zameczku z XIV wieku stoją na wysokim skalnym grzbiecie wapiennym. Z trzech stron znajdowały się bagna, a jedyny łagodny stok wzgórza przecięto fosą. Niewielki dziedziniec przylegał do wieży od strony południowo-wschodniej, a całość otaczał mur. W 2 połowie XVI wieku zamek znalazł się w rękach Jana Firleja, który przerobił go na zbór ariański. Później jeszcze raz zamek zmieniał funkcje - w 1594 roku syn Jana, Mikołaj, przekształcił go w kościół katolicki św. Krzyża. Kilkakrotnie odbudowywano kościół po napadach, jednak ostatecznie w końcu XVIII wieku został opuszczony i popadł w ruinę.

ruiny zamku Bydlin © niradhara


ścieżka wokół zamku © niradhara


Dalej zaczyna się dzień świstaka. Piotrek kilkakrotnie zmienia decyzję co do trasy. Jedziemy, jedziemy, pokonując kolejne paskudne podjazdy, a GPS wciąż podaje, że do domu jest 95 km. Nieco wkurzona wyciągam moją ukochaną papierową mapę i dzięki niej dojeżdżamy do Rabsztyna.

Pierwotny zamek, o którym wzmianki pochodzą z XIII w., był drewniany. Murowany wybudowany został za Kazimierza Wielkiego, po którego śmierci przeszedł w ręce prywatne w ramach spłaty długów. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W początkach XVII w. rozbudowano rabsztyńską twierdzę w stylu renesansowym. Częściowo zatraciła ona charakter obronny. U podnóża zamku górnego powstał zamek dolny z trójskrzydłowym pałacem o dwóch kondygnacjach, w którym było 40 pokoi. Całość oddzielona była od reszty wzgórza głęboką fosą. W czasie potopu wycofujące się wojska szwedzkie splądrowały i zniszczyły zamek, którego już nie odbudowano. Częściowo był jeszcze używany do początków XIX wieku, potem został opuszczony. W drugiej połowie XIX w. poszukiwacze skarbów wysadzili jedyną zachowaną część zamku – basztę oraz mury zamku dolnego.

ruiny zamku Rabsztyn © niradhara


Koniec zwiedzania na dziś. Pora wracać. GPS postanawia nas pognębić do reszty i wytycza nową trasę, tym razem wyliczając, że do domu mamy jeszcze ponad 120 km. Tego już za wiele. Robi się przecież późno, nie chcemy utknąć po ciemku w lesie, a na ekranie zobaczyć komunikat „bateria wyczerpana”. Decydujemy się na powrót głównymi drogami. Spora ilość podjazdów i teren sprawiły, że ostatnie kilometry dłużą się niesłychanie, czasem mam wrażenie, że zasnę jadąc. Robimy częste postoje, żeby trochę się rozbudzić. Siodełko uwiera coraz mocniej…

chwila wytchnienia na rynku w Oświęcimiu © niradhara


a tam piją piwo © niradhara


Ale… wszystko dobre, co się dobrze kończy. Wreszcie dom i wygodne łóżeczko. Jak słodko się śpi po takiej wycieczce… :)


magneticlife.eu because life is magnetic

sentymentalno-wspomnieniowa runda po Spiszu

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(14)
Dawno, dawno temu, gdy dzieci były małe, a my młodzi, spędzaliśmy kilkakrotnie wakacje na Słowacji. Pluskaliśmy się w basenach termalnych, chodziliśmy po górach i zwiedzaliśmy Postanowiliśmy z Piotrkiem tak zaplanować trasę, by odwiedzić znane i długo niewidziane miejsca.

pszczoły mylą mnie z polem rzepaku i usiłują zapylić © niradhara


Pierwszy na naszej drodze był Vrbów. Znajduje się tu kąpielisko termalne z siedmioma basenami z wodą o temperaturze od 26°C do 38°C. Woda w basenach ma liczne właściwości lecznicze i uważana jest za jedną z najlepszych pod tym względem w Środkowej Europie. Samo miasteczko jednak tylko z daleka wygląda malowniczo. Większość domów jest zdewastowana, a po ulicach snują się znudzeni Cyganie.

Vrbow jak na dłoni © niradhara


Dalej jedziemy do Spiskiego Czwartku. To jedna z niewielu miejscowości, w których wcześniej nie byliśmy, a naprawdę warto ją odwiedzić.

kościół z daleka przyciąga wzrok © niradhara


Spiski Czwartek to dawna osada słowiańska, która dzięki dogodnemu położeniu przekształciła się w miasteczko targowe. Wyraźną dominantę stanowi kościół św. Władysława z końca XIII wieku. Zbudowany jest w stylu gotyckim, z elementami stylu romańskiego i barokowego. W jego wnętrzu znajduje się cenna wczesnogotycka chrzcielnica. W 1473 roku kościół powiększono o gotycką kaplicę Zapolskich, uważaną za najpiękniejszą na Słowacji.

ambona i chrzcielnica © niradhara


kaplica Zapolskich © niradhara


kościelne witraże © niradhara


Kolejny etap to Lewocza. Mówi się o niej, że jest najjaśniejszym klejnotem w spiskiej koronie. Pierwszy raz wymieniono ją w dokumentach w 1249 r.

przed nami Lewocza © niradhara


Według legendy Lewocza zajmowała w przeszłości bardzo mały obszar. Mieszczanie udali się więc do króla Karola Roberta z deputacją o poszerzenie granic miejskich. Ten przyjął ich łaskawie i zarządził: „Niech krwi wójta Lewoczy będzie dana ziemię zyskująca siła.” Kiedyś wójt i podżupan polowali na swoich, sąsiadujących ze sobą, ziemiach. Gdy w czasie polowania ulubiony pies podżupana przebiegł na teren Lewoczy, wójt zastrzelił zwierzę. W odwecie podżupna postrzelił wójta. Polujący z wójtem, zamiast udzielić mu pomocy, przyszli na terytorium podżupna i nosili ciało dotąd, dopóki spływała z niego krew. Wyznaczona krwią wójta duża część terenu przypadła w ten sposób Lewoczy. Dopiero potem lewoczanie odwieźli martwego wójta do domu i pochowali bez prawej ręki, Tę bowiem, według saskich zwyczajów, odjęto zabalsamowano i szklanej skrzyni wystawiono w Sali ratusza. Miała tam pozostać do czasu, aż śmierć wójta będzie pomszczona. Dopiero wtedy ręka będzie pogrzebana obok ciała.

senna uliczka © niradhara


Dobrze prosperująca dzięki dogodnemu położeniu na szlaku handlowym Via Magna szybko rozrosła się w miasto z wieloma przywilejami, a z czasem stała się wolnym miastem królewskim. Dla sytuacji gospodarczej miasta największe znaczenie miało prawo składowania towarów. Pierwsze oznaki stagnacji Lewoczy zaczęły pojawiać się pod koniec XVI w. Było to związane przede wszystkim ze spadkiem znaczenia miast europejskich wywołanym przez wielkie odkryci geograficzne. Centrum Lewoczy jest rozległy prostokątny Plac Mistrza Pawła. Otacza go ponad 50 interesujących domów dawnych mieszczan i patrycjuszy.

rynek w Lewoczy © niradhara


Do najcenniejszych zabytków sakralnych na Słowacji należy kościół farny św. Jakuba. Zbudowano go w XIV w. w stylu gotyckim, na miejscu starszego kościoła z 1280 r. Niezwykle cenne jest wnętrze świątyni, które jest właściwie jedynym w swoim rodzaju miejscem średniowiecznej sztuki sakralnej. Późnogotycki ołtarz główny, o wysokości 18,6 metra, jest najwyższym tego typu ołtarzem na świecie. Wykonał go z drewna lipowego największy średniowieczny artysta Słowacji – mistrz Paweł z Lewoczy. Niestety, z powodu prac remontowych, kościół był zamknięty i tym razem nie nacieszyliśmy się widokiem ołtarza.

prace remontowe trwają © niradhara


Obok kościoła stoi pochodząca z XVI w. klatka hańby, służąca kiedyś do publicznego piętnowania winnych lżejszych wykroczeń.

to było skuteczne © niradhara


Historyczne centrum Lewoczy otaczają miejskie mury obronne. Najstarsze części obwarowań powstały już w XIII w, a całe miasto zamknięto murami do 1410 r. Obwarowanie tworzy wysoki mur wewnętrzny i zewnętrzny. Wokół była głęboka na dwa metry fosa, a mury były w wielu miejscach wzmocnione basztami i wieżami.

mury obronne © niradhara


Dalej kierujemy się w stronę Zamku Spiskiego, który swym ogromem sprawia naprawdę duże wrażenie. Ze swą powierzchnią ponad 4 hektary jest jednym z największych w Europie środkowej zrujnowanych zespołów zamkowych. Budowa średniowiecznego zamku na trawertynowym wzniesieniu datuje się na początek XII wieku. Początkowo pełnił on rolę twierdzy granicznej na północnej granicy wczesnofeudalnego państwa węgierskiego. Potem stał się na kilka stuleci siedzibą żupana spiskiego.

zamek widać z daleka © niradhara


W środku romańskiego zamku stała potężna okrągła wieża mieszkalna. W XII w. powiększono zamek o piętrowy pałac romański. Po najeździe tatarskim wzmocniono jego system obronny, a potem kilkakrotnie rozbudowywany. W 1780 roku zespół zamkowy strawił pożar i dumny Zamek Spiski zmienił się z czasem w ruinę.

Spiski Hrad © niradhara


W 1970 roku rozpoczęła się żmudna konserwacja obwarowań i pałaców, realnie zagrożonych przez niestabilność podłoża skalnego. W 1993 r. zamek wpisano na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Dzisiaj mieszczą się tu ekspozycje Muzeum Spiskiego, dotyczące dziejów zamku, średniowiecznej broni i sądownictwa feudalnego.

widok z murów © niradhara


Kolejny epizod na trasie chluby mi nie przynosi - w pobliżu miejscowości Żehra, wprowadzona w błąd tabliczką oznajmiającą koniec wsi, pomyliłam skrzyżowania i bez sensu nadrobiliśmy parę kilometrów :(

W końcu jednak dojechaliśmy do kolejnego celu na naszej trasie czyli Spiskich Vlachow. Średniowieczna historia miasteczka sięga połowy XIII wieku. Do XVIII wieku wydobywano na tutejszych terenach rudę miedzi, którą wożono do miejscowej huty. Kupcy i rzemieślnicy czerpali zyski z tranzytowego położenia miasta na szlaku z Gemeru do Polski.

Na rynku dominuje kościół św. Jana Chrzciciela. Dawnej budowli romańskiej zachowało się bardzo mało. W 1434 roku uszkodzona świątynię zburzono i odbudowano w stylu późnogotyckim. Z tego właśnie okresu pochodzi zabytkowa chrzcielnica. Innym cennym elementem wystroju kościoła jest krucyfiks z pracowni mistrza Pawła z Lewoczy. Niestety, kościół był zamknięty i krucyfiksu nie zobaczyliśmy :(

zrobiono ukradkiem © niradhara


We wszystkich spiskich miejscowościach jest wielu Romów, a Bystrany, które po drodze mijaliśmy, są zamieszkane przez nich w całości. Droga prowadziła pod górę, więc jechaliśmy wolno i mogliśmy się napatrzeć na smutną, wręcz przerażającą egzotykę. Widok taplających się w mętnej, powodziowej wodzie dzieci, dorosłych plączących się najwyraźniej bez celu, nędzy, domów zrujnowanych albo nigdy nie wykończonych, zbitych z blachy baraków, atmosfera beznadziejności zszokowały mnie strasznie. Aż trudno uwierzyć, że to środek Europy! W dodatku zaatakowały nas dwa wielkie, wściekle ujadające, najwyraźniej wygłodzone owczarkopodobne kundle. Na szczęście, udało mi się je przekonać, że młode mięsko jest smaczniejsze i powinny zapolować na kogoś innego ;P

slamsy w Bystranach © niradhara


Pokonując kolejne podjazdy i ciesząc zjazdami dotarliśmy do Markuszowców. Są one przez swoją koncentrację zabytków historycznych miejscowością niezwykłą – takie zdanie znaleźliśmy w przewodniku. Niestety, miasteczko jest straszliwie zaniedbane, w dodatku właśnie spustoszyła je powódź.

to nie jest rzeka, tylko park © niradhara


Markuszowice powstały na początku XII wieku jako osada strażnicza na północnej granicy Węgier. Ich pierwsi właściciele wybudowali kolejno zamek, kilka kaszteli i dworów.

zaniedbany i pusty © niradhara


Najbardziej reprezentatywnym obiektem w Markuszowcach jest zbudowany w 1643 r. pałac. Jego pierwotny kształt renesansowej warowni z okrągłymi wieżami w narożach zmieniła wielka przebudowa w stylu rokokowym, przeprowadzona w roku 1773.

pałacowa wieża © niradhara


Wkrótce potem, w związku z oczekiwanym przybyciem cesarza Józefa II, zbudowano w ogrodzie pałacu letni zameczek Dardanele. Gdy wizyta głowy państwa nie doszła do skutku, prace budowlane przerwano a boczne skrzydła ukończono dopiero w latach siedemdziesiątych XX w. W pałacowym parku jest maleńka knajpka. Niestety do jedzenia są wyłącznie lody. Posiliłam się choć w sposób symboliczny i pojechaliśmy.

Dardanele © niradhara


Wreszcie przed nami Spiska Nowa Wieś. Średniowieczne miasto na terasie rzecznej zaczęło się formować w XIII wieku. Do jego rozwoju w początkowym okresie przyczyniły się przywileje otrzymane od króla Stefana V w 1271 roku, rozszerzone później przez Karola Roberta. Z gospodarczego punktu widzenia najważniejszy był przywilej poszukiwania i wydobywania rud metali. W latach 1412 do 1772 Spiska Nowa Wieś należała do miejscowości oddanych w zastaw polskiemu królowi. Wybiła się wtedy na jedno z najważniejszych miast spiskich.

Spiska Nowa Wieś i Tatry w dali © niradhara


Historyczne jądro miasta tworzy Plac Ratuszowy, którego centralnym punktem jest kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Do interesujących obiektów należą również klasycystyczny ratusz oraz Reduta, która dziś jest siedzibą teatru. Wiele domów mieszczańskich przy placu pochodzi z XV w.

wzdłuż rynku jest ściezka rowerowa © niradhara


Przy rynku znaleźliśmy wreszcie restaurację, w której można było zjeść coś konkretnego. Zamówienie złożyłam w stylu: na co trafi palec w menu, to wybiorę. Miałam nawet szczęście – wycelowałam w makaron zapiekany w sosie serowym z szynką i brokułami :)

Teraz przed nami ostatni – powrotny odcinek drogi. Mozolny, bo stopniowo pnący się w górę, do podnóża Tatr i urozmaicony licznymi pagórkami. Przed nami jednak widok, który sprawia, że zapomina się o zmęczeniu :)

słonko chowa się za Tatrami © niradhara


Na zakończenie jeszcze, zaraz za Vrbowem, Garmin zrobił nam głupi dowcip i zawiesił się, przestając zapisywać trasę. W związku z powyższym suma podjazdów podana jest na podstawie jego wskazań oraz odczytywania mapy i prostych wyliczeń matematycznych.



Uff, ale się namęczyłam z tym wpisem ;)

magneticlife.eu because life is magnetic

Mały Wawel - zamek przyjazny rowerzystom

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(19)
Pomysł był Piotrka – spotkać się z Shemem i przekazać mu naklejki dla bikestatowiczów z Krakowa.

Mnie, jak zwykle, przypadło opracowanie trasy. Założenia zawsze są te same – zobaczyć coś ciekawego i trzymać się z daleka od głównych, ruchliwych dróg. Wymyśliłam zatem pętlę wokół wschodniej części Beskidu Małego.

toczę się po górkach © niradhara


W stronę Suchej Beskidzkiej, gdzie mieliśmy spotkać się z chłopakami, popedałowaliśmy najpierw wzdłuż kaskady Soły, a potem znaną już nam częściowo drogą przez Gilowice.

widok z Wierchu Koconia © niradhara


W Suchej umówiliśmy się obok pomnika konia, znajdującego się na rynku.

pomnik konia © niradhara


Stoi tu karczma „Rzym”, która stała się centralnym punktem wytyczonego w 2002 roku szlaku architektury drewnianej Małopolski. Karczma jest budowlą drewnianą, zrębową, pokrytą czterospadowym dachem, z charakterystyczną kalenicą oraz arkadowymi podcieniami od strony frontowej. Wzniesiona została w II poł. XVIII wieku, za przyzwoleniem byłych właścicieli miejscowości - Wielopolskich, kiedy Sucha zyskując przywileje oraz prawa m. in. do odbywania jarmarków, stała się osadą targową. W suskiej karczmie oprócz kupców, Mistrza Twardowskiego i podstępnego Mefistofelesa gościli również rozbójnicy beskidzcy na czele z babiogórskim harnasiem Józefem Baczyńskim. Karczma pełniła również rolę miejsca o szczególnej symbolice. Właśnie tam handlujący pieczętowali udane transakcje kupna i sprzedaży.

ta karczma "Rzym" się nazywaa © niradhara


Przemek, Mateusz i Hubert byli punktualni jak szwajcarskie zegarki.

już są © niradhara


Poplotkowaliśmy sobie o BS przy żurku i pierogach. Czas uciekał bardzo szybko, w końcu przyszła pora rozjechania się w różne strony.

portret zbiorowy © niradhara


Naszym głównym celem było zwiedzenie zamku w Suchej, zwanego Małym Wawelem. Pierwotnie wzniesiono go w latach 1554 – 1580,jako drewniano - kamienny dwór obronny Kaspra Suskiego herbu Saszor. Rozbudowany przez Piotra Komorowskiego w okazałą renesansową rezydencję magnacką w latach 1608 - 1614. W latach 1703 - 1708 Anna Wielopolska herbu Starykoń dokonała dalszej rozbudowy zamku wznosząc dwie wieże: południowo- wschodnią i południowo- zachodnią.

Mały Wawel - widok od strony drogi © niradhara


W 1843 roku Aleksander Branicki herbu Korczak, sprzedając swój paryski pałac, nabywa Suchą od Jana Kantego Wielopolskiego. Za rządów Branickich, przed rokiem 1867, rozebrano skrzydło wschodnie zamku z bramą wjazdową. W tym też czasie powstała neogotycka oranżeria oraz mur kamienny wokół parku.

Mały Wawel - dziedziniec © niradhara


W latach 1882 - 1887 Władysław Branicki podjął generalną restaurację zamku, zatrudniając architekta Tadeusza Stryjeńskiego. Prace budowlane prowadził niejaki Knaus z Płazy. W tym czasie powstały stiukowe obramienia okien elewacji parkowej i obu wież (dzieło włoskich sztukatorów) oraz wszystkie stropy o konstrukcji stalowej.

Mały Wawel © niradhara



Po pożarze w 1905 roku nastąpiła kolejna odbudowa zamku, którą również nadzorował Tadeusz Stryjeński. W roku 1922 Sucha i zamek jako wiano córki Władysława Branickiego przeszły w ręce rodziny Tarnowskich herbu Leliwa. W czasie II wojny światowej Zamek zajęli Niemcy, a później wojska radzieckie. Cenne zbiory biblioteczno - muzealne uległy rozproszeniu, rabunkom i dewastacji. Po wojnie w zamku mieściło się Liceum Ogóolnokształcące, internat oraz magazyny GS i prywatni lokatorzy. W latach 1968 - 1986 Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu rozpoczęły prace renowacyjne w celu przygotowania obiektu na cele muzealne. W roku 1996 kompleks zamkowy został przejęty przez samorząd lokalny.

może wystrzeli © niradhara


Obecnie w zamku prowadzi działalność Miejski Ośrodek Kultury - Zamek, Galeria Sztuki - Zamek gdzie cyklicznie organizowane są wystawy sztuki współczesnej i tradycyjnej, Suskie Stowarzyszenie Kultury i Sztuki - Klub Muzyczny "Stara Zbrojownia" a w przyziemiu znajduje się restauracja "Kasper Suski", natomiast w skrzydle oficynowym - hotel.

zamkowa kapliczka © niradhara


Zamek szczyci się tym, że jest przyjazny rowerzystom, czego mieliśmy przyjemność doświadczyć osobiście. Gdy fotografowałam dziedziniec, podeszła do nas pani przewodnik, zaprosiła do zamkowych wnętrz, proponując pozostawienie rowerów w bezpiecznym miejscu. Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i zwiedziliśmy muzeum zamkowe oraz wystawę malarstwa młodopolskiego malarza, rysownika i grafika – Wojciecha Weissa.

ta pani mu się chyba podoba © niradhara


Z Suchej Beskidzkiej droga wiodła nas na północ, w stronę Krzeszowa.

Stryszawka © niradhara


Podjazdom nie było widać końca. Na szczęście widoki rekompensowały wysiłek.

moja Golgota © niradhara


Górki Krzeszowskie © niradhara


Dotoczyliśmy się w końcu z trudem do Krzeszowa Górnego. Niestety Księża Studnia, dla której wybraliśmy drogę najeżoną podjazdami, mocno nas rozczarowała.

Księża Studnia © niradhara


Piotrek wozi ze sobą wprawdzie Garmina, ale dla mnie jedynym płynącym z niego pożytkiem jest znajomość sumy podjazdów. Kocham mapy i zawsze lubię wiedzieć gdzie jestem.

kocham mapy © niradhara


Następnym punktem zaplanowanej przeze mnie trasy był znajdujący się jeszcze w fazie budowy zbiornik wodny w Świnnej Porębie.

widok na zaporę © niradhara


Budowa zapory w Świnnej Porębie jest jednym z najdłużej powstających projektów hydrotechnicznych. Już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstał pierwszy projekt zagospodarowania terenu. Jej budowę rozpoczęto w 1986 roku, w latach 1988 - 1992 rozebrano linię kolejową Wadowice - Skawce (która przebiegała na większości terenów planowanych pod zalanie). Ze względu na kłopoty finansowe związane z przemianami gospodarczymi po 1989 roku, prace opóźniały się. Harmonogram prac przyjęty przez sejm w 2005 roku również nie jest realizowany. W związku z kryzysem finansowym prace nad budową zbiornika zostały wstrzymane.

to zostanie zalane © niradhara


Zbiornik powstanie na terenach gmin Mucharz, Stryszów i Zembrzyce. Zapora usytuowana jest na 26,6 km biegu rzeki Skawy, powierzchnia zlewni rzeki do przekroju zapory wynosi 802 km². Nie podjęto jeszcze decyzji co do nazwy zbiornika. Pojawiła się propozycja nazwania go Jeziorem Wadowickim, ale swój sprzeciw wyraziły niektóre gminy, na których terenie znajdzie się planowany zbiornik.

zapora w budowie © niradhara


Ostatnim ciekawym punktem wycieczki był znajdujący się w Gorzeniu Górnym dworek Emila Zegadłowicza.

dotarliśmy do dworku © niradhara


Dwór pochodzi z I poł. XIX w. i jest położony w pięknym parku.

pozowanie na pieńku © niradhara


Niestety przyjechaliśmy tu zbyt późno i muzeum było już zamknięte.

dworek w cłej krasie © niradhara


Na pierwszym podjeździe w drodze do Zawadki przeżyłam kryzys, nagle zbuntował się mój niedoleczony kręgosłup, przypominając bólem, że przecież rehabilitacja jeszcze się nie skończyła. Ukoił mnie dopiero malowniczy zachód słońca, bo tylko piękno i dobro mają prawdziwą moc uśmierzania bólu :)

malowniczy koniec pięknego dnia © niradhara


Dziękuję Ci Przemku, za zainspirowanie nas do pięknej wycieczki, a wszystkim Wam trzem za miłe chwile w Rzymie. No i oczywiście Tobie, Piotrek za kolejny fajny dzień :)


magneticlife.eu because life is magnetic

pełna integracja z rowerem czyli pierwsze gleby od czasów przedszkola

Sobota, 26 września 2009 · Komentarze(19)
Trasa: Kobiernice – Kęty – Nidek – Wieprz – Tomice – Witanowice – Marcyporęba – Paszkówka – Sosnowice – Brzeźnica – Zator – Gierałtowice – Nidek – Kęty – Kobiernice.

Kolejna wycieczka szlakiem architektury drewnianej, a pierwsza na nowym Kellysku i w SPD.

Pierwszą glebę zaliczyłam w Kętach, bo gdy musiałam się nagle zatrzymać, wypięłam lewą nogę, a chciałam podeprzeć się prawą. Miny ludzi, którzy na to patrzyli – bezcenne! Na kolanie został skrupulatnie udokumentowany ślad.

oj boli © niradhara


Dalej jechało się świetnie. Przesiadka z Pancernika Potiomkina na Kellyska jest porównywalna do przesiadki z poloneza do mercedesa. SPD znakomicie sprawdza się na podjazdach. Naprawdę pedałuje się dużo lżej. Dzień był cudny, widoczki piękne i życie wydawało się słodkie.

pola już zaorane © niradhara


widoczek © niradhara


Tak dojechaliśmy do Marcyporęby, gdzie znajduje się zbudowany w 1670 roku drewniany kościół pod wezwaniem św. Marcina.

kościół w Marcyporębie © niradhara


kościół w Marcyporębie © niradhara


Następnie pojechaliśmy zobaczyć pałac w Paszkówce – siedzibę Bractwa Kawalerów Wawelskiego Dzwonu Spiżowego. Obecnie mieści się tu ekskluzywny hotel.

pałac w Paszkówce © niradhara


rzut oka na mapę © niradhara


Kolejny punkt na szlaku architektury drewnianej to kościół im. Najświętszej Marii Panny w Sosnowicach, zbudowany w II połowie XVI wieku.

kościół w Sosnowicach © niradhara


Do domu postanowiliśmy wrócić głównymi, szybszymi nieco drogami, żeby skrócić do minimum jazdę po ciemku. Dla mnie, z racji słabego wzroku, wypatrywanie dziur w drodze jest niezwykle stresujące i męczące. Być może dlatego na skrzyżowaniu w Nidku zaliczyłam drugą glebę. Po przejechaniu wszystkich skrzyżowań w Kętach odetchnęłam z ulgą.

500 metrów od domu zobaczyłam jednak nagle, że Piotrka zatrzymali jacyś podejrzani ludzie... Wystraszyłam się, nacisnęłam na hamulce i upadając ... usłyszałam tylko rechot Piotrka, Marcina i jego kolegi Krzyśka...

Oczywiście wszystkiemu winien jest czarny kot, który przebiegł mi rano drogę. Nie wierzcie, gdy ktoś doradza wam splunięcie trzy razy przez lewe ramię – to wcale nie odczynia uroku! :P

magneticlife.eu because life is magnetic

Zamek Lipnik i skansen w Wygiełzowie

Niedziela, 9 sierpnia 2009 · Komentarze(6)
Trasa: Kobiernice – Kęty – Nidek – Zator – Wygiełzów – Mętków – Bobrek – Oświęcim – Skidzyn – Wilamowice – Kobiernice

Piękny słoneczny dzień z lekkim wiaterkiem wręcz zachęcał do wycieczki. Postanowiliśmy zatem pojechać do Wygiełzowa. Po drodze leży Zator, gdzie niedawno otworzono cieszący już sławą w okolicy Dinozatorland. Są tam ruszające się modele dinozaurów w skali 1:1. Już w okolicach Zatora ruch samochodowy wydał nam się podejrzanie duży, a gdy zobaczyliśmy setki aut na parkingach i kolejkę do kasy postanowiliśmy sobie odpuścić, pocieszając się, że w zasadzie jest to atrakcja przeznaczona dla dzieci.

ale tłum © niradhara


Na rynku w Zatorze zrobiliśmy sobie krótką przerwę na konsumpcję bananów i tu poznaliśmy dwóch sympatycznych bikerów, którzy dziś właśnie rozpoczęli rowerową wyprawę na Chorwację. Namawialiśmy ich, by po powrocie zarejestrowali się na BS i zamieścili opis wyprawy i zdjęcia.

rynek z Zatorze © niradhara


Kierując się w stronę Wygiełzowa przejechaliśmy przez most na Wiśle.

królowa polskich rzek © niradhara


Już w Babicach zauważyliśmy, że na zamek Lipnik kierują się tłumy ludzi. Okazało się, że urządzono tam dziś turniej dla rycerzy i białogłów.

turniej na zamku © niradhara


zamek Lipnik © niradhara


zamek Lipnik © niradhara


Po zwiedzeniu zamku udaliśmy się na obiad do karczmy przy skansenie. Tu przeżyłam chwilę straszliwego zawodu, gdy dowiedziałam się, że moje ukochane pierogi „wyszły”.

Zwiedzanie skansenu rozpoczęliśmy od studni, która spełnia dowolne życzenie, jeśli wrzuci się do niej grosik (zobaczymy, czy to prawda). Później oglądaliśmy zabytkowe chaty. Duże to one nie były, ale za to ich lokatorzy nie mieli zbyt wiele sprzątania.

studnia życzeń © niradhara


z pszczołami © niradhara


w skansenie © niradhara


wnętrze plebanii © niradhara


chatki © niradhara


wnętrze chaty © niradhara


w skansenie © niradhara


W drodze powrotnej zboczyliśmy jeszcze by zobaczyć modrzewiowy kościół w Mętkowie, w którym kiedyś Jan Paweł II był wikarym.

kościół w Mętkowie © niradhara


Od kiedy Piotrek dwa tygodnie temu kupił sobie mapnik, rozpoczęła się nowa era w historii naszego małżeństwa. Wcześniej planowanie tras i prowadzenie po nich należało do mnie, teraz Piotruś zarekwirował mapy i postanowił pełnić funkcję przewodnika. Gdy pokazał mi na mapie, którędy chce dojechać do Oświęcimia oznajmiłam nieśmiało, że ja tu żadnej drogi nie widzę. Dowiedziałam się jednak, że to dlatego, iż nie zabrałam ze sobą lupy (fakt, że na rowerku jeżdżę w soczewkach kontaktowych, które są dostosowane do patrzenia w dal). Pojechaliśmy więc. Zgodnie z moimi przewidywaniami była to ścieżka, którą sarenki chadzają do wodopoju. Pokłuły mnie gałęzie, poparzyły pokrzywy, na szczęście jednak Piotrek zrobił mi tylko zdjęcie, a nie nagrał filmiku, jak wrzeszczę na całe pustkowie, że mam rower a nie snopowiązałkę.

w chaszczach © niradhara


Po dotarciu do cywilizacji – czyli na asfalt – dalsza część wycieczki potoczyła się już spokojnie i szczęśliwie wróciliśmy do domu.

magneticlife.eu because life is magnetic

z wizytą u żubrów

Niedziela, 17 maja 2009 · Komentarze(7)
Trasa: Kobiernice - Kozy – Bielsko-Biała –Mazańcowice – Chybie – Strumień – Pszczyna – Brzeszcze – Zasole – Bielany – Malec – Nowa Wieś – Kobiernice.

Tym razem wspólnie wokół Jeziora Goczałkowickiego i do Pszczyny. Aparaty fotograficzne po raz pierwszy zostały użyte w Bronowie, nad Stawem Zabrzeskim, by zrobić zdjęcia łabędziom.

sesja zdjęciowa © niradhara


łabędź © niradhara


W Strumieniu zobaczyliśmy drogowskaz do zabytkowej starówki, skręciliśmy więc, usiedli na chwile na ławeczce w rynku, gdzie sympatyczny biker zrobił nam pamiątkową fotkę.

Niradhara i Kajman © niradhara


Droga ze Strumienia do Pszczyny prowadzi wzdłuż północnego brzegu Jeziora Goczałkowickiego.

Jezioro Goczałkowickie © niradhara


Jezioro Goczałkowickie © niradhara


Koniecznie chciałam zjechać na brzeg jeziora, żeby sprawdzić, czy woda jest ciepła.

byle do brzegu © niradhara


woda jest ciepła © niradhara


W Pszczynie najpierw obiadek, a potem z wizytą do żubrów.

żubry © niradhara


Są też inne zwierzęta, wśród nich łabędź, który woli chodzić na spacery niż pływać.

łabędź © niradhara


Później przez park do zamku.

pałac w Pszczynie © niradhara


pałac w Pszczynie © niradhara


Ostatnia fotka na pszczyńskim rynku.

rynek w Pszczynie © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic