Góry przesłoniła szatańska kombinacja mgły i niskich chmur, niezbyt inspirująca do romantycznej, zimowej jazdy. Po długich deliberacjach zdecydowałam się jednak na wypad do Wielkiej Puszczy. To ciasna dolinka, rozległych górskich widoków i tak nijak stamtąd podziwiać się nie da.
Pod górę jedzie się świetnie, bo wysiłek włożony w mielenie zalegającego drogę śniegu owocuje rozgrzaniem mięśni i rozejściem się owego ciepła po całym ciele.
Wreszcie miły sercu potoczek. Parkuję Pancernika Potiomkina i wyciągam aparat. Niestety, nie potrafię go obsługiwać w narciarskich rękawiczkach, więc po chwili palce mam sztywne z zimna. Nic to, myślę, zaraz wyjmę termos z gorącą, pyszną malinową herbatą. Naleję jej do kubeczka, potrzymam chwilę w dłoniach, poczuję bijące od niego ciepło…
Tylko … gdzie jest ten termos? Herbatę robiłam z całą pewnością. O nie! Już wiem, został w kuchni na stole. W ostatniej chwili przed wyjazdem zauważyłam, że w karmniku brakło słonecznika dla ptaków, poszłam dosypać i zapomniałam o termosie :-(
Zrezygnowana zaczynam zjazd. Skostniałe palce bolą coraz bardziej. Pozostawiony w domu termos wydaje się bezcenny! Już rozumiem, dlaczego najbardziej godne pożądania jest dla nas z zawsze to, czego akurat nie mamy ;-D
Cel dzisiejszej jazdy był oczywisty – rynek w Kętach, gdzie wolontariusze zbierali datki dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Tym razem w akcji brała udział grupa poszukiwawczo-ratownicza. Kwestowali nie tylko ludzie. Psy-ratownicy miały przyczepione do szelek miniaturowe skarbonki. W nagrodę za datek można było zostać polizanym po twarzy :-)
Niezaprzeczalny urok zimy polega na tym, iż przed wyjazdem na rower funduje nam ona rozgrzewkę w postaci odśnieżania podwórka. W zasadzie jest to czynność prosta, poza tym wszelako przypadkiem, gdy pracowicie pomagający owczarek podgryza łopatę, usiłując ją zmusić do samodzielnej pracy :-D
Po dłuższej dyskusji Funio pogodził się z faktem, że łopata to nie owca i pasienie jej na nic się nie zda, ale że negocjator z niego wyśmienity, stanęło na tym, iż zamiast bezsensownie odgarniać śnieg na bok, będę go wyrzucać jak pług wirnikowy, dając tym samym okazję do skakania, łapania i zagryzania.
Świetna zabawa. Dla Funia oczywiście. Dla mnie bolesne przypomnienie istnienia czegoś takiego jak mięśnie grzbietu. Po takiej zaprawie jazda na rowerze jest już czystym relaxem. Szkoda, ze tak krótkim. Niestety rodzina lubi czasem zjeść obiad i ktoś musi go ugotować. Znów padło na mnie :-D
Gdy wiatr rozdziera powłokę ciężkich, czarnych chmur i przedzierające się promienie słońca zaczynają tańczyć na górach, odkrywają one na nowo swoje piękno. Przeglądają się w wodzie jakby chciały sprawdzić, w jakim oświetleniu wyglądają najkorzystniej. Człowiek zauroczony tą magią światła może tylko podziwiać w milczeniu. Żadne słowa jej nie opiszą, a zdjęcia są tylko nędzną namiastką.
Posypało, powiało, zamroziło. Przyszła pora na wybudzenie Pancernika z letniego snu. On, uzbrojony w opony z kolcami, nie boi się oblodzonej drogi. Wczoraj został troskliwie nasmarowany i teraz wdzięcznie sunie po lodzie :-)
Oblodzone są tylko boczne drogi, główne nadal czarne, ale leżący na poboczu zlodowaciały śnieg zmniejsza szerokość jezdni. Trochę wieje, a ja nie włożyłam kominiarki, więc marznie mi twarz. No i oczywiście, standardowo niemal, palce u rąk.
Nie chcę się przeziębić, więc ograniczam się do przejechania przez Porąbkę (fakt, trochę naokoło) do sklepu w Kobiernicach, żeby kupić słonecznik dla sikorek. Następnym razem ubiorę się bardziej odpowiednio.
W drodze dopada mnie spora suczka. Najpierw usiłuje przegryźć oponę, potem spodnie. Zatrzymuję się więc i chwilę rozmawiamy. Uspokojona odchodzi. Zdecydowanie wolałabym porozmawiać z jej właścicielami, należy im się parę słów prawdy!
Dzisiejszą trasę zaplanowałam tak, by w samo południe znaleźć się w Porąbce i uwiecznić na fotkach orszak Trzech Króli. W tłumie rozpoznałam wiele znajomych twarzy. Maszerowali dziarsko, zwłaszcza że pogoda zachęcała do energicznego ruchu :-)
Funio nie był zachwycony moim wyjazdem na rower. Stanowczo usiłował mnie od niego odwieść, próbując przegryźć przednią oponę w Kellysku. Niezawodny instynkt podpowiadał mu, że optymistyczna prognoza portalu „Twoja Pogoda” to jakaś ściema. Miało zacząć padać dopiero w południe, zaczęło wcześniej. Stanowczo zbyt wcześnie, jak dla mnie. Deszcz ze śniegiem złapał mnie w Bielanach. Wypadałoby napisać: w czasie podziwiania szopki, ale doprawdy nie było czego podziwiać. Po raz kolejny te same figurki, nikomu nie chciało się stworzyć najprostszej choćby dekoracji.
Atrakcji dostarczyła mi niezawodna Matka Natura. Wiatr skutecznie stymulował trening wysiłkowy, nagłymi bocznymi podmuchami testował moją czujność. Siekący deszcz ze śniegiem intensywnie masowały twarz, a nawet oczy, omijając sprytnie zaporę okularów. No, tego ostatniego zabiegu nie dostanie się w najbardziej ekskluzywnym Spa za żadne pieniądze :-)
Jako pierwsze przemokły spodnie. Potem rękawiczki narciarskie i kurtka. Zaczęłam marznąć. Wtedy przypomniał mi się „Trening autogenny Schultza”. Wyobraziłam sobie upajający szept Rafała Seremeta „…twoje ciało spala teraz latami gromadzone zapasy tłuszczu… czujesz jak robi się ciepłe, coraz cieplejsze i cieplejsze…” O dziwo, zadziałało! Drogie Panie, nie walczcie z cellulitem, w niektórych okolicznościach może się przydać :-D
Ludzie nie lubią telewizji z różnych powodów. Jedni za to, że jest złodziejem czasu, inni za to, że ponoć kłamie. Ja mam jej za złe mówienie prawdy. Zapowiadali na dziś beznadziejną pogodę i była :-(
Przemakające powoli, acz systematycznie ubranie nie zachęcało do dłuższej przejażdżki. Kiedy wróciłam do domu, Piotrek zapytał: „Kotek, czy ciebie Bóg opuścił? W taką pogodę!”. Nie martw się Kochanie, nie opuścił. W piątek przyśle nawet do nas swojego specjalnego wysłannika. Nie zapomnij tylko o przygotowaniu koperty … :-D
Kochane Bikerki i Bikerzy, drodzy Czytelnicy tego blogu, niech ten rozpoczynający się rok przyniesie Wam wszystkim wiele radości i spełnienie marzeń. Niechaj rowery poniosą Was do najpiękniejszych miejsc świata, a pasja i przygoda staną się nieodłączną częścią Waszego życia :-)
Przez kilka ostatnich miesięcy troszczyła się o mnie nasza nieoceniona służba zdrowia. Ponaprawiali co się dało i oto wracam do żywych jako ten Feniks z popiołów. No, może nie aż tak dramatycznie, ale fakt, że gdy dziś po bardzo, bardzo długiej przerwie wsiadłam znów na rower, miałam takie uczucie, jakbym się narodziła na nowo. Szczególnie, że kondycję mam jak niemowlę :-D
Być może powoli uda mi się ją odbudować, bo właśnie zaczynam urlop dla poratowania zdrowia, a oprócz jazdy czekają mnie jeszcze długie spacery z Funiem :-)
Kochani , życzę wszystkim zaglądającym na ten blog spokojnych, pełnych rodzinnego ciepła i miłości Świąt. Niech zapach choinki, smak świątecznych potraw i piękne prezenty sprawią Wam mnóstwo radości i dadzą pozytywną energię na nadchodzący Nowy Rok :-)