Wgrałam sobie niedawno do telefonu nową nawigację OsmAnd i postanowiłam ją przetestować w czasie krótkiego wypadu po okolicy. Zaplanowałam trasę z domu przez zaporę i Bukowiec, z powrotem przez centrum Porąbki.. Apka działa bez zarzutu. Korzysta z bardzo szczegółowych map offline. Jest prosta w obsłudze. Ma do wyboru tryb samochodowy, rowerowy i pieszy. Gada ludzkim głosem i wtedy, gdy trzeba skręcić, podświetla na chwilę ekran telefonu. Jak widać, przeprowadziła mnie również kawałek terenem. Jeśli jednak ktoś nie lubi kamoli, można wykluczyć takie drogi. Z czystym sumieniem mogę ją każdemu polecić :)
Co do podnoszonej wczoraj przez Limita i Marusię kwestii obronności moich okolic, to mamy tu jeden bunkier, Wybudowano go przez II wojną światową, w celu obrony zapory w Porąbce przed Niemcami. Jak widać na poniższej fotce, budzi ostatnio spore zainteresowanie :D
Jolu, Przemku, pisaliście o tęsknocie za naszymi górkami. Specjalnie dla Was pstryknęłam więc dziś kilka fotek w okolicy. Zanim jednak napiszecie w komentarzach, że chciałoby się wrócić, pomyślcie o tym, że tam gdzie teraz jesteście, za wielką wodą, nie ma przynajmniej tej partii, do której mamy podobnie niechętny stosunek ;)
Ujrzałam go po raz pierwszy prawie cztery lata temu. Serca
zabiło mocniej. Powiedziałam „obiecuję ci dobre życie” i poszedł za mną.
Dba o wszechstronny rozwój mojej kondycji, zachęcając do
skłonów i rzutów patykiem. Nieomylnie wskazuje każdy ciekawy trop… Odstrasza
ode mnie złych ludzi, a przyciąga dobrych. Funio - najwierniejszy towarzysz wędrówek.
Dzisiaj
poszliśmy w kierunku Porąbki, żeby strzelić fotkę mostu w Porąbce, kultowego
dla Funia, Ojca Chrzestnego Funia. Pozdrawiamy Cię, Tomku i liczymy na rychłe spotkanie :)
Nie jestem fanką kalendarza gregoriańskiego. Dla mnie rok
zaczyna się po przesileniu zimowym. Od tego momentu maniakalnie sprawdzam
godziny wschodu i zachodu słońca, ciesząc się każdą przybywającą minutą dnia. Marzę
o słońcu i upałach, zaczynam snuć plany na przyszłość. Ot, choćby takie o zaniedbywanym
ostatnio blogu...
W 2009 roku, kiedy zaczęłam prowadzenie blogu, telefon służył głównie do dzwonienia, dziś
używam go częściej niż komputera, do przeglądania interesujących mnie stron. Tak też czyni większość moich znajomych. To
zadecydowało o zmianie szablonu. W stary włożyłam wprawdzie wiele serca i
pracy, ale oferowany przez BS gotowiec jest o niebo bardziej praktyczny dla
użytkowników smartfonów. No i tytuł… jak tu wstawić opis włóczęgi po lesie z
Funiem, na blog „My bike makes me free”? Funio na rowerze nie jeździ i
stanowczo jeździć nie będzie!
Witajcie zatem na „Moveo ergo sum”. Myślę, że ta parafraza
słów ojca filozofii nowożytnej najtrafniej oddaje planowane przeze mnie
poczynania. Kto zaś łacińskich sentencji nie zna, może poszukać w sieci
informacji o Kartezjuszu. Korzystniej jednak poprosić o przetłumaczenie księdza,
jak zawita z kolędą. Przynajmniej będziecie wiedzieli, za co wyskakujecie z
kasy ;)
Dzisiejsze fotki potoku Wielka Puszcza i zaczepionych na
drzewach chmur okupiłam przemoczeniem butów i lekkim skostnieniem palców u nóg
oraz prawej ręki. Lewa, jako nienadająca się do zwalniania spustu migawki, pozostała
sucha i ciepła. Nic to, cieszmy się, przybyły już dwie minuty dnia. Alleluja i
do przodu!
Susza, susza, susza… to słowo pada dziś chyba najczęściej w
naszych mediach. Postanowiłam sprawdzić, jaki jest stan wód w jeziorach kaskady
Soły.
Z domu wyjeżdżam przed wschodem słońca. Droga wzdłuż Soły,
zwykle zatłoczona, teraz jest jeszcze pusta. Można bezpiecznie jechać… No,
prawie bezpiecznie. Gdy zjeżdżam od Międzybrodzia Bialskiego w kierunku
Żywieckiego, pod koła rzuca mi się znienacka kot samobójca. W ostatniej
chwili udaje mi się go jakoś ominąć, ale odnotowuję wzrost ciśnienia, jakiego by
mi nie zapewniło 5 porannych kaw i kazanie księdza Oko!
Dojeżdżam do Tresnej. Widok Jeziora Żywieckiego jest szokujący. W pobliżu zapory
można suchym kołem przejechać po dnie zbiornika. Rozmawiam z panem, który tu
mieszka od 50 lat. Mówi, że stan wody jeszcze nigdy nie był taki niski. Rozglądam
się wokół. Wygląda na to, że jacyś troskliwi obywatele z braku wody dolewali
piwa do jeziora, ale niewiele to pomogło ;)
Właściciele przystani sztukują, jak mogą, pomosty. Przedłużają
mocujące je liny. Zapomniałam dopytać,
czy stateczek jeszcze pływa, czy też ze względu na krytycznie niski stan wody
rejsy zostały odwołane.
Dość uwieczniania skutków suszy! Chciałabym pstryknąć jakiś
piękny widoczek. Niestety. Duszne, parne powietrze ogranicza widoczność,
zamazuje kontury i skazuje na niepowodzenie wszystkie moje fotograficzne
wysiłki.
W Jeziorze Międzybrodzkim utrzymywany jest wysoki poziom
wody. Trawka na brzegu zielona, a woda w akwenie czysta. Wczesnym rankiem
korzystają z uroków plażowania i kąpieli tylko kaczki, ale już niedługo będzie
się tu kłębił spragniony słońca, kąpieli i grillowania tłum.
Zaczyna się chmurzyć, promienie słońca chwilami przedzierają
się przez chmury. Ładnie to wygląda. Gdy usiłuję uwiecznić ów świetlny efekt, słyszę nagle za plecami „Ela…” Odwracam
się, ale uniesiona w powitaniu ręka i żółte sakwy znikają już za zakrętem. Nie
wiem, czy to było do mnie, bo któż by mnie rozpoznał od zadniej strony?
Dojeżdżam do Porąbki. Stan potoku Wielka Puszcza nie wróży
dobrze. Z daleka dostrzegam jednak pierwszą parę rozkładającą na brzegu koc. No
cóż, lepsze te trochę wody, niż nic.
Najmniejszym zbiornikiem wodnym kaskady Soły jest Jezioro
Czanieckie. To stąd czerpie się wodę pitną dla Śląska. Ślady na betonie
pokazują, że poziom obniżył się o około półtora metra. Nie jest dobrze.
Jestem już kilkaset metrów od domu, gdy nagle widzę kłęby
dymu i słyszę trzaskanie ognia. Pali się jakaś niewykoszona łąka. Na sygnale
pędzi wóz straży pożarnej. Dzielni kobierniccy strażacy szybko gaszą pożar.
Oddycham z ulgą. Tym razem się udało. Niestety zagrożenie ciągle istnieje… To
chyba najbardziej przerażający aspekt suszy :(
Moja przejażdżka
dobiega końca. Wracam do domu. Gdzieś z tyłu głowy wciąż rozbrzmiewają mi słowa piosenki: „Obiecuje nam ranek wszystko, co chcemy mieć,
miłość ludziom, deszcze listkom…” Prawie się zgadza, bo przecież pies Funio mnie
kocha i radośnie macha mi ogonem na powitanie, a deszcz kiedyś w końcu spaść
musi!
W drodze do Tresnej spotkałam Krzycha60. Nie widzieliśmy się już bardzo dawno, więc zdziwiłam się, że mnie poznał i pamięta. Pogawędziliśmy chwilę i rozjechaliśmy się w swoje strony. Kiedy dojechałam nad Jezioro Żywieckie słońce kryło się już za górami, światło było kiepskie i na zrobienie fajnych fotek nie było co liczyć.
Nawet najpiękniejszy ogród może wydać nam się więzieniem,
jeśli przebywamy w nim za długo … Po wielu dniach rycia w ziemi jak kret,
sadzenia, plewienia, wąchania kwiatków i podziwiania motylków, zatęskniłam wreszcie
za szmerem górskich strumieni. Zapakowałam do sakw aparat i statyw i wyruszyłam
z zamiarem zrobienia paru fotek wodospadzikom
i wodzie pieniącej się na kamieniach.
Szybujące po niebie obłoczki wyczarowywały na górach i
wodzie uroczy taniec świateł i cieni. Przez chwilę stałam na moście w Porąbce,
usiłując uwiecznić niniejsze dla potomności, a potem pojechałam do
Kozubnika. Cóż za rozczarowanie! Niektóre
strumienie wyschły zupełnie, w innych wody tyle, co kot napłakał. O robieniu
zdjęć wodospadom można zapomnieć :(
Najsłynniejsza ruina PRL-u, czyli dawny ośrodek wypoczynkowy
w Kozubniku, przechodzi intensywną rewitalizację. Prace mają być ponoć zakończone w 2018 roku, więc obok odnowionych budynków
straszą jeszcze obiekty, w których śmiało można by było kręcić filmy o
apokalipsie.
A na koniec fotka dla wielbicieli motylków – paź królowej :)
W życiu zawsze jest coś za coś. Jeśli chce się zobaczyć i sfotografować góry i jezioro spowite welonem mgieł, trzeba wcześnie wstać i nastawić się na przemarznięcie palców. Ciągle jeszcze nie potrafię pstrykać w neoprenowych rękawiczkach. Gdy już słońce wzniesie się wysoko na niebo, magia znika, a świat znowu staje się banalny. Kiedy więc inni dopiero wyruszają, ja wracam do domu.