Jeśli będziecie jechać drogą wzdłuż kaskady Soły i poczujecie zmęczenie, zatrzymajcie się na chwilę w centrum Porąbki, nad potokiem Wielka Puszcza. Stoją tu ławeczki i stojaki do zaparkowania rowerów. Wytyczono zadaszone miejsce na ognisko. Gdybyście zapragnęli nagle rozrywki intelektualnej, to proszę bardzo, są stoliki do gry w warcaby i szachy. Ktoś przemyślny zrobił nawet pionki :-)
Jak dobrze wstać skoro świt… W nadziei na malownicze nadjeziorne mgły wyjechałam z domu o godzinie 5:15, co dla mnie oznacza środek nocy. Podobne nadzieje żywili chyba kierowcy tirów, bo wylegli na drogę w liczbie znacznie przewyższającej średnią krajową :-(
Jak na złość powietrze przejrzyste było jak kryształ, a jezioro prezentowało się wręcz banalnie. Rozczarowani powyższym zrezygnowaliśmy z robienia fotek i udaliśmy się każdy w swoją stronę, tzn. ja do Wielkiej Puszczy, by nacieszyć się rześkością poranka, a wyżej wymienieni kierowcy tirów w świat daleki.
Jechałam rozkoszując się zapachem bzu, śpiewem ptaków i szumem potoku, gdy nagle przypomniał mi się wiersz ostatnio przeze mnie spłodzony z okazji konkursu organizowanego przez firmę „Romet’. Serce z siebie wydarłam, pisząc go, a uznany został za grafomański i przegrał sromotnie z uczynionym prozą opisem roweru otrzymanego z okazji pierwszej komunii :-( Oto on:
Droga przede mną i kręcą się koła. Majestat gór w piękna szaleńczym rozkwicie. Śpiew ptaków słychać i pachną w krąg zioła. Barwami tęczy znów mieni się życie.
Błękitnieje niebo, a majowe słońce ciepłem swych promieni w objęcia mnie bierze i wiatr piosnkę nuci pośród traw na łące, że wolność i szczęście znajdziesz na rowerze!
Kozubnik – największa współczesna ruina, kultowe miejsce dla wielbicieli paintballu i apokaliptycznych krajobrazów zostanie odbudowany – taką wieść rozpowszechniają ostatnio media. Pojechaliśmy przekonać się, czy to prawda.
Rzeczywiście, coś się dzieje. Gruz jest systematycznie uprzątany, pojawiła się tablica informacyjna o prowadzonej budowie. Ciekawa jestem, kiedy to miejsce odzyska dawną wspaniałość?
Krótki wypad późnym popołudniem, gdy nagle i nieoczekiwanie na zakończenie dżdżystego dnia słońce wyjrzało zza chmur. Sądziłam, że uradowani tym faktem ludzie pójdą na spacer albo rower, a tu siurpryza niemiła - większość wsadziła swoje cztery litery w blachosmrody i woziła się drogą, na której oczekiwałam ciszy i spokoju ;-(
Już pierwsze spojrzenie na bielejący za oknem świat boleśnie uświadamia mi, że dziś znów będę świętować uzbrojona w łopatę do odśnieżania. Gdy wreszcie, po przerzuceniu kilku ton białego paskudztwa, zmęczona zasiadam przed ekranem komputera, tęsknota za słońcem podświadomie nakazuje mi poszukania w sieci czegoś, co wyjaśniłoby to klimatyczne szaleństwo.
Bezładnie skaczę po stronach poświęconych globalnemu ociepleniu. 28 lutego na Antarktydzie oderwała się część Lodu Szelfowego Wilkinsa. Powstała gigantyczna kra o długości 41 kilometrów i szerokości 2,5 kilometra. Zachodnia płyta Antarktydy ociepliła się w ciągu ostatnich 50 lat o ok. 2,4 stopnia Celsjusza. Znaczne skurczenie kriosfery to nie tylko wzrost poziomu wód, ale i zagrożenie egzystencji wszystkich zamieszkujących Antarktydę zwierząt. Nie lepiej jest na półkuli północnej. Przenikliwe zimno w Europie to efekt topienia się powłoki lodowej pokrywającej Ocean Arktyczny i odsłonienia dużych połaci wód, normalnie pokrytych lodem, co wystawia je na działania atmosferyczne. Powoduje to w końcowym efekcie rozwój wyżów barycznych nad północną Rosją i przenoszenie lodowatych mas powietrza z Arktyki i Syberii do Europy Zachodniej. Profesor David Bromwich z Ohio State University uważa, że Ziemia przekroczyła krytyczny próg: „Teraz może być już tylko gorzej, a zmian klimatycznych nie uda się zatrzymać, możemy nieznacznie złagodzić ich skutki”.
Nagle trafiam na stronę zatytułowaną „PROJEKT GALAPAGOS”. Na środek ekranu wyskakuje okienko „enter password”. To, co zakazane, zawsze budzi ciekawość. Szansa na odgadnięcie hasła jest mniejsza niż na trafienie szóstki w totolotka, coś jednak każe mi spróbować. Jedna, druga.. kolejna, wszystkie próby kończą się nieodmiennie: „access denied”. Opór budzi upór. W okno wyszukiwarki wklepuję „Galapagos”, a potem próbuję wszystkiego, co się z tą nazwą kojarzy. Dwudziesta próba, pięćdziesiąta, setna… i nagle – bingo – „Access granted”. Zaczynam czytać i oczy robią mi się coraz bardziej okrągłe ze zdumienia i przerażenia.
Nie mogę, nie chcę w to uwierzyć, ale nagle przypominają mi się tajemnicze zakazy wjazdu, radiowozy zagradzające drogę do odległego, położonego nad Jeziorem Międzybrodzkim przysiółka. Oficjalne wersje o osuwiskach nigdy nie potwierdzone zaobserwowaniem przeze mnie choćby najmniejszego kamyka wpadającego do jeziora. Najwyraźniej coś tu chciano ukryć. Muszę to sprawdzić, natychmiast!
Uzbrojona w aparat o mega-zoomie jadę w kierunku jeziora. Przejeżdżam zaporę, skręcam w boczną, zaśnieżoną drogę. To tu. Zakaz wjazdu, pod spodem napis TEREN PRYWATNY. Brnąc przez zaspy schodzę na brzeg. Korzystając z największego możliwego zbliżenia uporczywie wpatruję się w ekran aparatu. Uważnie lustruję brzeg. Pusto. Ośnieżone drzewa pochylają się nad cienką taflą lodu. Tylko ja i ciche, malownicze jezioro. Uczucie ulgi jest niemal obezwładniające. Jak mogłam uwierzyć w coś tak nieprawdopodobnego! Uwolniony od przerażających wizji mózg zaczyna pracować normalnie. Zaczynam odczuwać zimno topiącego się w butach śniegu. Wracam do domu.
Gdy przejeżdżam przez Porąbkę postanawiam nagle zrobić świąteczny prezent Funiowi i sfocić jego kultowy most. Schodzę na brzeg, wyciągam aparat i wtedy widzę je. Stoją na śniegu, najwyraźniej zadomowione. Dorodna para pingwinów cesarskich. Serce zaczyna się tłuc jak oszalałe, przed oczami pojawiają się przeczytane dwie godziny wcześniej słowa : „w związku z przewidywanym w ciągu kilku lat przesunięciem bieguna zimna z Antarktydy do Europy środkowej, głównym zadaniem tajnej stacji badawczej GALAPAGOS ma być hodowla gatunków charakterystycznych dla klimatu glacjalnego. Staną się one podstawą pożywienia dla tej części ludzkości, której uda się przetrwać powstanie lądolodu…”
Poranne delektowanie się kawą przerywa mi natarczywy dzwonek. Któż to może być o tej godzinie, na listonosza wszak zbyt wcześnie? Wyglądam przez okno i widzę, że pod furtką stoi Lunatryk w stroju bojowym. Okazało się, że już z pierwszymi promieniami słońca wysłał mi smsa wzywającego do ruszenia tyłka na rower, ale nie nauczyłam się jeszcze czytać przez sen ;P
Lunatryk nie ma dziś do dyspozycji wiele czasu, decydujemy się zatem na krótki wypad do Tresnej. W Międzybrodziu zdziwienie ogarnia mnie wielkie, gdy widzę zakrojone na szeroką skalę prace ziemne. W serce wstępuje nadzieja, a nuż będzie to przepiękna widokowo ścieżka rowerowa… Krótka rozmowa z jednym z robotników pozbawia jednak wszelkich złudzeń. W planach jest ponoć tylko żwirowy deptak.
Ciekawe, kiedy wreszcie ktoś rozsądny podejmie decyzję o poprowadzeniu drogi rowerowej z Kobiernic do Żywca? Tak wielu rowerzystów jeździ tą ruchliwą trasą, o wąskiej jezdni. Nie da się jej ominąć bocznymi drogami. Lokalni włodarze gmin wyrzucili już sporo kasy na fragmenty chodników, na których pieszy jest zjawiskiem równie rzadkim jak bezinteresowny polityk w sejmie. I to wszystko pomimo apelowania do władz o tworzenie ciągów pieszo-rowerowych. Na nic zdało się odwoływanie do kwestii bezpieczeństwa, uatrakcyjnienia okolicy itd. oraz przypominanie, że turystyka może i powinna być tu głównym źródłem dochodów :-(
Być może nie ma się czym chwalić, bo są na Bikestats tacy, którzy dystans równy połowie długości równika pokonują w ciągu roku, w dodatku jeżdżąc z prędkością o jakiej mogę tylko pomarzyć. A jednak cieszę się, bo żaden z wliczonych przeze mnie do statystyk kilometrów nie został wykręcony na trenażerze, rowerku magnetycznym, czy innej podejrzanej machinie. Wszystkie dały mi radość jazdy i wiele wspaniałych wrażeń :-)
To dobry moment, żeby podziękować Błażejowi – twórcy Bikestats za to, że ono istnieje, tym z Was, których spotkałam w realu, za chwile wspólnie spędzone na rowerowych wycieczkach, a tym którzy zaglądają na ten blog, za zainteresowanie i wiele pozytywnych komentarzy :-)
Dzisiejszą trasę zaplanowałam w kształcie pętelki prowadzącej przez moje ulubione miejscówki. Tak się złożyło, że ów jakże ważny dla mnie, dwudziestotysięczny kilometr wypadł akurat na najulubieńszej z nich – zaporze w Porąbce. To chyba dobra wróżba, jak sądzicie?
„Poszukiwaczka i dostarczycielka piękna…” – taki komentarz przeczytałam niedawno na swoim blogu. Natychmiast wbiłam się w dumę, jako że dostarczanie piękna jest znacznie bardziej romantyczne niż dostarczanie pizzy, choć z drugiej strony o wiele mniej praktyczne, bo za piękno, w przeciwieństwie do pizzy, nikt nie płaci ;-)
Prawienie komplementów to, zgodnie z naukami rozmaitych guru od praw perswazji, najlepsza metoda obligowania ludzi do określonych działań. Co najciekawsze, skutkuje nawet wtedy, gdy delikwent/delikwentka wie, że jest manipulowany. W tym względzie nie okazałam się wyjątkiem i z racji okazanego mi publicznie kredytu zaufania, poczułam wewnętrzny przymus robienia ładnych zdjęć. Najprościej byłoby oczywiście pojechać w jakieś piękne i egzotyczne miejsce, gdzie można pstrykać jak popadnie, a i tak wszystkim się spodoba, ale ten pomysł został skutecznie zweryfikowany pobieżną analizą stanu konta. Tradycyjnie więc skończyło się na kaskadzie Soły.
Gdy dojechałam do Jeziora Żywieckiego, nadzieja na magiczne, przezierające zza chmur i tańczące na wodzie promienie słońca uleciała bezpowrotnie. Postałam chwilę na brzegu, ale niebo z każdą chwilą stawało się coraz bardziej szare i jednolite, a to dostarczeniu najmniejszej choćby porcji piękna dobrze nie wróżyło. Zrezygnowana rozpoczęłam odwrót, gdy nagle powiało i rozgoniło. Chmury oczywiście. Zjechałam zatem nad Jezioro Międzybrodzkie, by wykorzystać krótką a niespodziewaną iluminację. Śnieg, który w znacznej ilości nasypał mi się do butów w trakcie schodzenia na brzeg, przypomniał mi o malowniczych, choć niewielkich, wodospadzikach w Porąbce. Skoro i tak ma się już mokre nogi, cóż szkodzi na chwilę wejść potoczku? A nuż fotka będzie tego warta? ;-)