Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki z campingów

Dystans całkowity:4745.80 km (w terenie 510.50 km; 10.76%)
Czas w ruchu:07:46
Średnia prędkość:16.72 km/h
Suma podjazdów:35364 m
Suma kalorii:668 kcal
Liczba aktywności:101
Średnio na aktywność:46.99 km i 2h 35m
Więcej statystyk

pętelka tatrzańsko-spisko-pienińsko-podhalańska

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(23)
Nie lubię robić wpisu po kilku dniach, szczególnie po pierwszym, pourlopowym dniu w pracy, gdy człowiekowi kotłuje się w głowie nawał spraw, które w międzyczasie się uzbierały, a wrażenia z wycieczki stają się coraz bardziej ulotne. Pętelka, którą przejechaliśmy z Piotrkiem w ostatni dzień naszych wakacji zasługuje jednak na uwiecznienie na blogu, choćby w postaci kilku fotek. Była tak malownicza, że zachęcamy wszystkich do pojechania naszym śladem :)

para mieszana Kellysków © niradhara


błękitne niebo - będzie pięknie © niradhara


cuchnący spalinami korek zaczyna się 15 km przed Morskim Okiem © niradhara


Słowacja ..i luz, można wreszcie patrzeć na góry, a nie na jezdnię © niradhara


Tatry Bielskie © niradhara


wjeżdżamy na Spisz © niradhara


tu nie ma pięknych, stylowych domów © niradhara


Tatry zostają za nami © niradhara


przed nami znów góry, ale trochę mniejsze © niradhara


podjazdów tu nie brak © niradhara


jeszcze jeden rzut oka za siebie © niradhara


samotny na drodze © niradhara


taki samotny pagórek jakoś tu nie pasuje © niradhara


Tatry i rozległe, płaskie pole to zaskakujące zestawienie © niradhara


stromy, długi podjazd + upał = chwilowy kryzys © niradhara


krótka chwila ulgi, czyli kilkadziesiąt metrów po płaskim © niradhara


droga pnie się wciąż w górę, jakby nie mogła strawersować zbocza © niradhara


za to widok rozległy © niradhara


gdzie nie spojrzeć, tam pięknie © niradhara


Kajman z wrażenia padł na kolana © niradhara


widoczek ze Spiszu - 1 © niradhara


widoczek ze Spiszu - 2 © niradhara


widoczek ze Spiszu - 3 © niradhara


widoczek ze Spiszu - 4 © niradhara


teraz przed nami parę kilometrów zjazdu © niradhara


Piotrek pomknął jak strzała, ja czasem zatrzymuję się i pstrykam © niradhara


Trzy Korony z profilu, czyli jesteśmy w Pieninach © niradhara


obiad w karczmie na Polanie Sosny był pyszny © niradhara


Jezioro Sromowskie © niradhara


słońce zniża się nad horyzontem, a my znów pniemy się w górę © niradhara


Przełęcz Trybska - koniec ostrych podjazdów © niradhara


widok z Przełęczy Trybskiej na Tatry © niradhara


drewniany kościółek w Trybszu © niradhara


wreszcie w naszym domku na kółkach © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Małe Ciche

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Krótki wypad do Małego Cichego, w celu przetestowania terenowego skrótu do drogi Oswalda Balzera.

droga przez Majerczykówkę © niradhara


W Małem Cichem zatrzymaliśmy się na chwilę, by zobaczyć kościół św. Józefa. Został on wybudowany w latach 1969-72 z inicjatywy mieszkańców wsi, przede wszystkim braci Józefa i Jana Pawlikowskich, którzy ofiarowali dom na plebanię i przekonali właścicieli gruntów, na których stoi kościół, by ofiarowali swoje działki pod budynek świątyni.

kościół św. Józefa © niradhara


wnętrzne kościoła © niradhara


Powrót przez Budzów Wierch i Majerczykówkę. Polecam każdemu tą drogę, zamiast pozbawionego widoków przejazdu przez Murzasichle.

z Majerczykówki jest naprawde piekny widok © niradhara


najpierw czarna chmura pojawia się nad Giewontem © niradhara


potem nad Tatrami Wysokimi © niradhara


za chwilę gór już nie będzie wcale widać © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

pętelka z widokami na Tatry

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · Komentarze(17)
To jedna z tych wycieczek, do opisywania których słowa są zbędne. Jedynym wartym wspomnienia incydentem jest nieudana próba dotarcia szlakiem rowerowym na Halę Gąsienicową. Kamienie wielkości głowy niemowlęcia przy średnim nachyleniu 10% to nie dla rowerów trekingowych . A tak bardzo chciałam znaleźć się w sercu gór… Drogi, którymi dziś jechaliśmy były bez wątpienia bardzo malownicze, ale patrzeć na góry z daleka i nie dotknąć skały, to jak lizanie cukierka przez papierek :(

taką drogą aż chce się jechać © niradhara


przed nami Tatry © niradhara


Śpiący Rycerz © niradhara


droga przez Majerczykówkę © niradhara


jeszcze są daleko © niradhara


podjazd na Budzów Wierch © niradhara


w dali Olcza © niradhara


z tego domku jest pewnie świetny widok © niradhara


Kasprowy Wierch © niradhara


widok aż po Osobitą © niradhara


podjazd przez przysiółek Wyżaki © niradhara


potok Sucha Woda © niradhara


Piotrek analizuje mapę © niradhara


pojawiają sie Hawrań i Murań © niradhara


droga do Łysej Polany © niradhara


jeszcze jedna fotka duetu H-M © niradhara


kościółek w Jaworzynie Tatrzańskiej © niradhara


wnętrze kościółka © niradhara


szczyty spowite chmurami © niradhara


Tatry Słowackie © niradhara


jeszcze jeden widoczek Tatr Słowackich © niradhara


i jeszcze jeden © niradhara


pogaduszki z napotkanymi bikerami © niradhara


Tatry do znudzenia © niradhara


Białka © niradhara


dawne przejście graniczne © niradhara


znowu w Polsce © niradhara


droga do Jurgowa © niradhara


zabytkowa zagroda sołtysów © niradhara


Białka po raz drugi © niradhara


kościół w Brzegach © niradhara


wnętrze kościoła © niradhara


podjazd z widokiem na Średni Wierch © niradhara


przysiółek Kucówka © niradhara


Hawrań i Murań po raz ostatni © niradhara


przedostatni podjazd © niradhara


widok z Bukowiny Tatrzańskiej © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

przełom Białki i szlak architektury drewnianej

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(11)
Nie pamiętam już gdzie i kiedy rzuciło mi się w oczy zdjęcie przełomu Białki. Pomyślałam sobie – ładne miejsce, a mało znane – znakomite na rowerową wycieczkę. Oczywiście jako cel główny, oprócz tego bowiem chcemy zobaczyć kilka obiektów leżących na szlaku architektury drewnianej. Wyruszamy około dziesiątej do Bukowiny Tatrzańskiej. Setki aut pędzą na wyścigi w stronę basenów termalnych. Powietrze jest gęste od spalin. Staram się jak najpłycej oddychać, ale ciężko jest pokonywać podjazd o nachyleniu 10% na długu tlenowym. Piotrek zaczyna mnie wypytywać ze zdziwieniem, po czym to ja dzisiaj jestem taka słaba?

przełom Białki © niradhara


Gdyby nie chęć zobaczenia drewnianego kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, z pewnością wybralibyśmy inną drogę. Ufundował go Jędrzej Kramarz, który był także autorem drewnianego wystroju wnętrza świątyni. Ołtarze i figury Jędrzeja nie spodobały się jednak proboszczowi Błażejowi Łaciakowi i w 1902 roku usunął je ze świątyni. Załamany rzeźbiarz i fundator kościoła umarł ze zgryzoty.

kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa © niradhara


wnętrze kościółka - 1 © niradhara


Bryła kościoła nie jest specjalnie ciekawa, natomiast wnętrze nakryte pozornymi sklepieniami kolebkowymi i ozdobione polichromią figuralną z 1937 r. jest naprawdę piękne.

wnętrze kościółka - 2 © niradhara


wnętrze kościółka - 3 © niradhara


Kolejny z zabytkowych drewnianych kościółków, który chcemy zwiedzić, jest w Białce Tatrzańskiej. Nie odprawia się już w nim nabożeństw, jest zamknięty na głucho i nie można nawet przez kraty czy szybkę zajrzeć do środka :(

drewniany kościół w Białce Tatrzańskiej © niradhara


naprzeciwko drewnianego stoi solidniejszy, murowany © niradhara


Zjeżdżamy wreszcie z głównej, ruchliwej drogi i oddychamy z ulgą! Wkrótce docieramy do przełomu Białki. Siadamy w cieniu i robimy sobie mały piknik, pochłaniając przywiezione zapasy. Ludzi nad wodą jest sporo. Jedni się opalają, inni kąpią. Słowem sielanka, aż człowieka kusi, żeby też trochę poleniuchować. Sam jednak przełom, a właściwie przełomik trochę mnie rozczarowuje, bo to raptem tylko trzy skałki.

piknik w cieniu skały © niradhara


są i amatorzy kąpieli w lodowatej wodzie © niradhara


Zbieramy się i jedziemy dalej. Na mapie Podhala, która mam ze sobą, zaznaczone są wszystkie atrakcje turystyczne. W Nowej Białej rozglądamy się zatem pilnie, szukając starych spiskich stodół. Znaleźliśmy, a stopień ich atrakcyjności oceńcie sami.

atrakcja turystyczna © niradhara


Teraz przed nami droga do Łopusznej. Pusta, z pięknym widokiem na Gorce. Przypomina mi się stara, turystyczna piosenka „Od Turbacza wieje wiatr…”. Przydałby się, bo robi się coraz bardziej duszno i gorąco.

droga do Łopusznej © niradhara


Drewniany kościół w Łopusznej robi na mnie naprawdę wielkie wrażenie. Został wybudowany w ostatniej dekadzie XV wieku, na miejscu starszej świątyni. Konsekrowany był w 1504 roku. Jest budowlą późnogotycką, orientowaną, trójdzielną, jednonawową.

Kościół pw. Świętej Trójcy i św. Antoniego Opata © niradhara


Całe wnętrze zdobiła niegdyś XVI-wieczna polichromia. Do dziś zachowała się ona jedynie we fragmentach – na deskach pochodzących z dawnych stropów, które odkryto w czasie remontu w 1932 roku oraz na parapecie chóru. Obecne malowidła na stropie przedsionka pod wieżą i na belce tęczowej są w większości rekonstrukcją powtarzającą stare wzory. Do najcenniejszych elementów wyposażenia kościoła należą: gotycki tryptyk z 1460 roku stanowiący ołtarz główny i dwa barokowe ołtarze boczne z 1. połowy XVIII wieku.

wnętrze - 1 © niradhara


wnętrze - 2 © niradhara


wnętrze - 3 © niradhara


W Łopusznej zwiedzamy jeszcze "Dwór Tetmajerów". Budowla pochodzi z 1790 roku, jednak dzieje istniejącego tu wcześniej folwarku sięgają XVI wieku. Dwór wybudował konfederat barski, Romuald Lisicki, jako typowy obiekt drewniany z gankiem i facjatą, nakryty wysokim gontowym dachem. Na początku XIX wieku należał do rodziny Tetmajerów, a później także do Lgockich. Od 1978 roku mieści się w nim oddział Muzeum Tatrzańskiego prezentujący kulturę szlachecką. Zbiory są bardzo ubogie i cena 6 zł za wstęp wydaje mi się mocno przesadzona.

dwót Tetmajerów © niradhara


zabudowania dworskie © niradhara


chłopska chata © niradhara


ciasno, ale przytulnie © niradhara


Koniec atrakcji na dziś. Choć nie, przecież sama jazda z widokiem na powoli przybliżający się skalny mur Tatr jest wielką atrakcją :)))

powrót z widokiem na Tatry © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Dolina Białej Wody

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(14)
Dolina Białej Wody to ostatnia z dolin tatrzańskich, do których wolno wjechać rowerem, a my tam dotąd nie byliśmy. Tadeusz Boy-Żeleński pisał o niej jako o „dolinie bez konkurencji”, postanowiliśmy sprawdzić czy miał rację.

mogłabym tu siedzieć cały dzień © niradhara


Podjeżdżamy przez Murzasichle, a potem drogą Oswalda Balcera przez Capowski Las (uwielbiam fantazję górali w tworzeniu nazw). Zaczyna padać, góry oczywiście toną w chmurach i na samą myśl o tym, że nic nie zobaczę, odechciewa mi się dalszej jazdy. Na szczęście Piotrkowi udaje się jakoś mnie zmotywować. Wielkie dzięki :)

jedziemy w stronę granicy © niradhara


widoczek z drogi © niradhara


Jakby w nagrodę deszcz ustaje, chwilami nawet prześwituje słonko. Raźniej mi się robi na duszy. Dodatkowa atrakcją jest długi, obfitujący w widoczki zjazd do Łysej Polany.

i jeszcze jeden © niradhara


początek doliny © niradhara


Dolina Białej Wody leży po słowackiej stronie, wlot do niej znajduje się tuż za mostkiem granicznym. Szutrowa droga, na której zachowały się zabytkowe resztki asfaltu, prowadzi wzdłuż brzegu Białki, stanowiącej granicę między Polską a Słowacją. Turystów tu niewielu. Cisza i spokój.

sami na drodze © niradhara


Biała Woda © niradhara


Im dalej wjeżdżamy, tym rozleglejszy staje się widok. Oczy i serce się cieszą, a rozum wścieka. Przyczyną jest awaria lustrzanki, która co innego pokazuje, a co innego fotografuje. Żeby skadrować fotkę muszę obliczać i uwzględniać poprawki. W dodatku zdjęcia są źle naświetlone :(

widok coraz rozleglejszy © niradhara


koniec jazdy © niradhara


Docieramy do Polany Białej Wody. Koniec jazdy. Przed nami amfiteatr tatrzańskich szczytów. Welon mgły odrealnia krajobraz i dodaje atmosfery tajemniczości. Żadne zdjęcie nie odda otaczającego nas piękna, żadne słowa go nie opiszą. Już wiem, że będę wiele razy wracać w to miejsce, by zobaczyć je w pełnym słońcu, w barwach jesieni, w kojącej bieli śniegu…

Polana Biała Woda © niradhara


tego widoku nic nie jest w stanie oddać © niradhara


ach, gdyby można było to zobaczyć w pełnym słońcu! © niradhara


Młynarz © niradhara


Piotrek wrócił jeszcze do źródełka po wodę © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

ludzie sie mencom

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(17)
Dziś w rejonie naszego campingu przebiega VI etap Tour de Pologne. Kolarzy widzieliśmy już wczoraj i starczy. Trzeba jechać gdzieś dalej, gdzie drogi nie są pozamykane. Wybór pada na Dolinę Chochołowską. Najkrótsza droga do niej prowadzi przez Zakopane, my wybieramy jednak okrężną, ale spokojniejszą.

la dolce vita © niradhara


Najpierw jedziemy w dół, przez Biały Dunajec, potem droga zaczyna się wspinać do Bańskiej. Gdy tylko pokonujemy pierwszy podjazd, na horyzoncie pojawia się zamglony zarys Tatr. Zatrzymuję się, wyjmuję aparat. Przy drodze jakaś starsza gaździnka grabi siano. Mówię jej grzecznie „dzień dobry”, a ona patrzy wymownie na mój rower i zaczyna przemowę: „pani, to nie moze tak być z tym sciganiem, to młodzi ludzie som i oni sie na tyk górak mencom.” Próbuję jej tłumaczyć, że uczestnicy Tour de Pologne robią to z własnej woli, że to sport, kasa i sława, a gaździnka znowu swoje „to musi być zakazane, bo ludzie sie strasnie mencom!

na takich drogach ludzie sie mencom © niradhara


No cóż, ja tam młodym człowiekiem nie jestem, więc mogę się trochę pomęczyć. Zwłaszcza gdy droga pusta, wokół rozległe widoki, a po długim podjeździe następuje równie długi zjazd.

podjazd pustą drogą © niradhara


zaraz zacznie się długi zjazd © niradhara


Po drodze znów spotykamy bramy z reklamami, balony, policjantów. Tu po południu pojadą kolarze. Może gaździnka trochę racji miała, że z tym wyścigiem to jakaś lipa, bo wokół przestrzeń, z jednej strony Tatry, z drugiej ciągnące się po horyzont Podhale, a oni nie będą tego podziwiać tylko się mencyć!

podhalański pejzaż © niradhara


Piotrek mnie foci © niradhara


ja focę Piotrka © niradhara


Piotrek na widok długich zjazdów zawsze wpada w amok i jedzie, póki się teren nie wypłaszczy, nie zastanawiając się, czy to akurat jest właściwa droga. Tym razem robi mi po raz kolejny ten sam numer. Lądujemy w Skrzypnem . Tu asfalt się kończy. Nie chce nam się wracać, wybieramy więc przedzieranie się terenem na szczyt pagórka, z którego będziemy mogli dotrzeć do Czerwiennego.

kościółek w Skrzypnem © niradhara


kolejny podjazd © niradhara



rozległy widok © niradhara


W końcu jednak zgodnie z planem trafiamy do Chochołowa. Bardzo podobają mi się chochołowskie drewniane domy, ustawione szczytami do drogi wiodącej przez wieś, pięknie zdobione i przyciągające oko jasnym kolorem. Do miejscowej tradycji należy mycie ich z zewnątrz wodą z mydłem dwa razy do roku, na Wielkanoc i Boże Ciało

wjeżdżamy do Chochołowa © niradhara


uporządkowana zabudowa © niradhara


W Witowie zatrzymujemy się na chwilę obok drewnianego kościoła. Jego budowę rozpoczęto w 1910 r., z zezwoleniem i wsparciem pieniężnym samego cesarza Franciszka Józefa. Świątynię zaprojektował architekt Jan Tarczałowicz - wówczas nauczyciel w zakopiańskiej szkole Przemysłu Drzewnego. Pracami ciesielskimi kierował Michał Mrugała z Bystrego.

kościół w Witowie © niradhara


wnętrze kościoła © niradhara


kaplica w Witowie © niradhara


Zbliżamy się do Tatr Zachodnich. Dawno, dawno temu przez wiele kolejnych lat spędzałam wakacje w Roztokach,. Ledwo stąd wyjeżdżałam, zaczynałam tęsknić. Droga w stronę gór, którą teraz jedziemy, budzi najpiękniejsze i wciąż żywe wspomnienia. Tak żywe, jakby wystarczyło tylko przekłuć cienką bańkę mydlaną wokół ciała, by znaleźć się w tym samym miejscu, ale w innym czasie i znów stać się młodą dziewczyną…

moja droga swobody © niradhara


A jednak.. bańka nie pęka. To nie jest to samo miejsce ani w czasie, ani w przestrzeni. Ziemia, niczym gigantyczny wirujący bąk, w szaleńczym pędzie pokonała tryliony kilometrów, a nasze miejsce we Wszechświecie zmienia się ciągle, choć nie chcemy o tym pamiętać.

przed nami Kominiarski Wierch © niradhara


Ach tak, wiem, każdy wiek ma swoje uroki. Życie jest piękne, jeśli tylko człowiek potrafi i chce z niego czerpać. A przecież mi żal… Czego? Może tego, co jest największym przywilejem młodości – beztroski i odrobiny szaleństwa. Ktoś kiedyś napisał w komentarzach o przywileju, jakim jest dla nas nabywana mądrość życiowa. Mnie wydaje się ona największym przekleństwem. To ona uczy nas rachunku potencjalnych zysków i strat, czyni kunktatorami i sprawia, że zamiast uczestników coraz częściej jesteśmy tylko obserwatorami.

Dolina Chochołowska © niradhara


Wjeżdżamy do Doliny Chochołowskiej. Władze gminy Witów, do której ona należy postanowiły zrównać w prawach turystów górskich, cyklistów i psy. Korzystamy z tego skwapliwie. Ruch jest dość spory, ale do wytrzymania. Ludzie zdążyli się już przyzwyczaić do widoku rowerów i nie ma problemów z zajmowaniem całej szerokości drogi przez pieszych.

Niżnia Brama Chochołowska © niradhara


i znów skałki © niradhara


Kellysek podziwia widoki © niradhara


Funkcjonuje tu nawet wypożyczalnia rowerów. Jest sporo chętnych, którzy wolą rower od kursującej tu ciuchci. Jeszcze więcej osób korzysta z tego środka transportu tylko w jedną stronę, po zejściu ze szlaku górskiego. Bardzo pomysłowe rozwiązanie.

mobilna wypożyczalnia rowerów © niradhara


szumi nam potoczek © niradhara


sporo ludzi tu się kręci © niradhara


Początkowo droga jest gliniano-żwirowa i dobrze ubita. Dalej zaczynają się kamole. Tu jadą tylko ci, którzy nie mają litości dla własnego tyłka ;)

po kamolach © niradhara


pejzaż z Kajmanem © niradhara


Docieramy wreszcie do końca doliny. Tak bardzo chciałoby się tu posiedzieć i patrzeć na góry. Niestety, od południa szybko nadciągają chmury wróżące solidną ulewę, a może i burzę. Trzeba wracać.

Polana Chochołowska © niradhara


ostatnie metry podjazdu © niradhara


wreszcie dotarliśmy do celu © niradhara

Zaczyna padać, wybieram zatem najkrótszą z możliwych dróg powrotnych. Gdy dojeżdżamy do Kościeliska, w dali rozlegają się pierwsze grzmoty. Szybko zabezpieczam lustrzankę przed zmoknięciem. Nie będzie fotek błyskawic nad górami. Uciekamy!

chmury nad Kominiarskim Wierchem © niradhara


chmury nad Czerwonymi Wierchami © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

desperackie przedzieranie sie przez tłum

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · Komentarze(12)
Znowu całą noc lało. Ranek wprawdzie wstał słoneczny, ale fontanny wody tryskające przy każdym kroku z trawnika były cenną wskazówką, by planować trasę wyłącznie po asfaltach. Pochylam się zatem nad mapami i używając gigantycznych rozmiarów lupy z rączką, podejrzliwie przyglądam się każdej zaznaczonej na nich drodze.

poranne rozmyślania © niradhara


Piotrek cierpliwie czeka na wyrok. W końcu zapada decyzja – jedziemy przez Ząb na Gubałówkę. Zaraz na początku ogarnia mnie wielkie zdziwienie, okazuje się bowiem, że dwa kilometry dzielące nasz camping w Poroninie od skrzyżowania z zakopianką to jeden wielki korek. Oczywiście jest to irytujące wyłącznie dla zapuszkowanych kierowców, my przemykamy radośnie obok nich.

Biały Dunajec © niradhara


Zaraz po przejechaniu mostu na Białym Dunajcu zaczyna się podjazd. Początkowo droga jest osłonięta od wiatru i przy silnie grzejącym słońcu, które nie wiedzieć czemu akurat dziś o godzinie 11 poczuło nagłą potrzebę zamanifestowania swojego istnienia, czuję, że zardzewiała w porze deszczowej termoregulacja mojego ciała zaczyna zawodzić. Wykorzystuję zatem pierwszy lepszy widoczek, by pod pretekstem uwiecznienia gór odsapnąć chwilę i schłodzić się do temperatury, w której białko już się nie ścina. Oj, biedni kolarze, to właśnie tu będzie rozgrywana premia górska VI etapu Tour de Pologne.

najpierw po lewej wyłaniają się Tatry © niradhara


Wreszcie udaje nam się dojechać do Zębu. Jest to najwyżej położona wieś w Polsce. Powstała w 1620 roku, kiedy to rodzina Zdanowskich otrzymała sołectwo na „Zubie”. Dziś powodem dumy mieszkańców jest kościół św. Anny zbudowany przez najznakomitszych cieśli na Podhalu pod kierunkiem Jana Ustupskiego.

potem po prawej wyłania się kościółek © niradhara


widok przez szybkę © niradhara


Dalej, choć nadal pod górkę, jedzie się już znacznie lepiej – teren jest odsłonięty, podmuchy wiatru stanowią miłą ochłodę. W dodatku słońce co chwila dyskretnie kryje się za chmurami. Nasz cel widać jednak jak na dłoni.

widać już Gubałówkę © niradhara


Docieramy do niego szybko, kupujemy zimny izotonik, zasiadamy z nim na tarasie widokowym , chłoniemy i uwieczniamy panoramę gór.

Piotrek będzie focić krajobraz © niradhara


pewnie też zrobi taką fotkę © niradhara


teraz pewnie będzie focić mnie © niradhara


rzeczywiście, sfocił © niradhara


a ja znowu focę krajobraz © niradhara


Prowadząca przez Gubałówkę droga zaznaczona jest na mapie Tatrzańskiego Parku Narodowego i okolic jako trasa rowerowa. Ten, kto te znaczki namalował, miał chyba specyficzne poczucie humoru. Po obu stronach drogi stragany, ścianki wspinaczkowe, parki linowe, tudzież inne atrakcje, a między nimi tłum oczadziałych ludzi, którzy właśnie wysiedli z kolejki linowej i desperacko próbują rozstrzygnąć co doda im więcej prestiżu – fotka z Janosikiem czy z białym misiem?

może się powspinamy? © niradhara


kołnierz z żywej owcy © niradhara


kusi mnie ta kula ;) © niradhara


Idą całą szerokością jezdni. Są królami życia i prędzej dadzą sobie garaż z d.. zrobić, niż ustąpią z drogi jakiemuś nędznemu, nadużywającemu dzwonka rowerzyście.

coś ładnego zamiast kasku © niradhara


a może jakąś pamiątkę? © niradhara


Piotrek dał sie namówic na oscypka © niradhara


No trudno, zsiadamy z siodeł i prowadzimy. Pocieszam Piotrka, że to tylko kawałek. Niestety aż do Butorowego Wierchu droga jest nieprzejezdna. Tu wreszcie tłumy nikną. Zaczyna się zjazd z widokiem na Tatry.

komunikacja górska © niradhara


w dali Tatry Wysokie © niradhara


najłatwiej rozpoznawalna góra w Polsce © niradhara


Tatry Zachodnie © niradhara


Piotrek ma dzisiejsze popołudnie zajęte (praca – z czegoś trzeba żyć), wracany więc na camping najkrótszą drogą, czyli zakopianką. Na naszym pasie ruch samochodowy jest bliski zeru, natomiast w drugą stronę droga jest zakorkowana od Zakopanego do Poronina, a może jeszcze dalej… Nie będziemy sprawdzać, dla nas to i tak nie jest żadna przeszkoda :)

pora wracać © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Tour de Pologne - etap V

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · Komentarze(15)
Camping w Poroninie, na którym ostatnio pomieszkujemy jest uroczy. Ma tylko jedną przywarę, a mianowicie kiepsko działające wi-fi. Kombinowaliśmy jak muł pod górę usiłując nawiązać jakiś kontakt z cywilizacją, próżne jednak były nasze starania, bez dodatkowej antenki nasze kompy stały się bezużyteczne. W Poroninie sklepu z takimi akcesoriami nie ma, trzeba się niestety udać do paskudnie zatłoczonego i zasmrodzonego miasta, czyli Zakopanego.

ładnie mnie tu witają ;) © niradhara


Wybraliśmy drogę przez Olczę, tą samą, którą kilka godzin później podjeżdżać będą kolarze walcząc na premii górskiej drugiej kategorii. Jak się jedzie wolniutko, to nie jest tak źle, gorzej pewnie jak się człowiekowi spieszy. No, ale z drugiej strony jakby tych mistrzów wsadzić na mój z natury ciężki i jeszcze mocno obładowany rower, to ciekawe jaką by mieli avg?

Witkiewiczówka © niradhara


Zatrzymaliśmy się na chwilę obok willi Stanisława Ignacego Witkiewicza. Niestety, nie jest udostępniona do zwiedzania. Powinnam może teraz poprzynudzać trochę o stylu zakopiańskim, ale to miejsce kojarzy mi się głównie z powieścią „622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta”. Zaczytywałam się w niej jako nastolatka i bardzo chciałam zostać kobietą demoniczną, a zostałam nauczycielką matematyki w wiejskiej szkółce. Cóż za ironia losu! ;)

pokazuje nam się Nosal © niradhara


Jakie licho mnie podkusiło, żeby zaciągnąć Piotrka do Kuźnic tego nie wiem. Żadne z nas przecież nie lubi tłumów, a widok kolejki nieudaczników, którzy nie są w stanie własnonożnie wejść na Kasprowy i wybierają 5 godzin czekania (serio, zapytałam jednego z tych, którzy za chwilę mieli dostąpić niewysłowionego szczęścia podróży wagonikiem) podziałał na nas przygnębiająco.

kolejka do kolejki © niradhara


i znów Nosal © niradhara


W takim właśnie nastroju dotarliśmy w okolice skoczni, gdzie miała być meta dzisiejszego etapu Tour de Pologne. Trwało właśnie szaleństwo ostatnich przygotowań. Policja, straż miejska, stragany, stoiska reklamowe, ekipy techniczne, dziennikarze, kibice, gapie itd. Znów, jak na Gubałówce, trzeba było momentami zejść z roweru i lawirować wśród tłumu. Opłacało się jednak, oboje dostaliśmy darmowe porcje Nutelli, albowiem firma jest jednym ze sponsorów wyścigu :)

zakopiańskie skocznie © niradhara


Wielka Krokiew © niradhara


szaleństwo reklam © niradhara


Uciekliśmy od tych tłumów najszybciej jak się dało. O desperackim poszukiwaniu antenki pisać nie będę, bo było denerwujące, zakończyło się jednak sukcesem.

zaraz zobaczymy kolarzy © niradhara


już są © niradhara


Trasa dzisiejszego V etapu Tour de Pologne biegnie przez Poronin, ulicą przy której jest nasz camping. Można więc sobie podziwiać przejazd kolarzy aż 5 razy, siedząc w fotelu turystycznym z piwkiem w ręce :) Za pierwszym razem zrobiłam kilka fotek.

peleton © niradhara


a ten co robi? © niradhara


Kiedy przejeżdżali po raz trzeci nakręciłam krótki filmik. Krótki, bo tu jest lekko z górki i jechali szybko :) W przerwach ustawialiśmy antenkę i wreszcie mogę na bieżąco wrzucać wpisy na Bikestats :)



I jeszcze jedno. Szanowni moi Znajomi, mamy z Piotrkiem jedną antenkę na dwa komputery, a to oznacza zażartą walkę o czas antenowy. Wybaczcie zatem, że nie jestem w stanie śledzić i komentować Waszych wpisów na bieżąco. Obiecuję solennie, że wszelkie braki w lekturze uzupełnię natychmiast po powrocie do domu :)


magneticlife.eu because life is magnetic

tatrzański rekonesans

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(11)
Deszcz bębniący całą noc o dach przyczepy skutecznie zniechęcił nas do wczesnego wstawania. No a potem jedna kawa, druga kawa, konieczność zlokalizowania bankomatu i kupna map… no i zeszło. W końcu około pierwszej wybraliśmy się na rekonesans po okolicy. Trasa powstała na zasadzie - gdzie nam się spodoba, tam skręcimy :)

kocham góry © niradhara


podjazd przez Murzasichle © niradhara


Piotrkowi spodobała się droga przez Murzasichle. OK, jedziemy. Podjazd dość długi, nieprzesadnie ciekawy. Podziwiać można jedynie urocze wille w stylu zakopiańskim. Jakoś jednak nie chciało nam się stawać i robić fotek. Do zejścia z rowerów sprowokował nas dopiero kościółek, wprawdzie nowy, ale drewniany, więc uwieczniliśmy go na pamiątkę, bo wystarczy wszak odpowiednio długo poczekać i w końcu zabytkiem się stanie.

nowy też ładny © niradhara


wnętrze widziane przez szybkę © niradhara


Droga w stronę Wierchporońca początkowo też na kolana nie powala. Po obu stronach las i tyle. Ciekawie zrobiło się dopiero, gdy skręciliśmy na Zgorzelisko. Po raz pierwszy wyłoniły się góry. Wprawdzie otulone chmurami i niezbyt wyraźne, ale były.

podjeżdżam na Zgorzelisko © niradhara


w dole Małe Ciche © niradhara


Nieopodal wyciągu krzesełkowego z Małego Cichego kręciła coś, a właściwie to bardziej kręciła się, jakaś ekipa filmowa. Piotrek nawet dowiedział się, jakie to epokowe dzieło kinematograficzne powstaje i podzielił się ze mną tą wiedzą, ale niestety wyleciało mi z głowy. Byłam na nich wściekła, bo porozstawiali swoje blachosmrody w miejscach szpecących krajobraz i nie mogłam dobrze wykadrować fotek.

na południu błękitnie © niradhara


filmowców wycięłam ;) © niradhara


Posiedzielibyśmy tu pewnie dłużej i pogapili się na widoczki, ale nagle niebo znów zasnuły paskudne czarne chmury. Cóż było robić – na siodła i w drogę. Początkowo mieliśmy drobne obawy przed jazdą główną drogą prowadzącą z Łysej Polany do Poronina, ale okazała się ona niezbyt ruchliwa.

cudna ta droga © niradhara


widok na Tatry Bielskie © niradhara


Jeden z fajniejszych fragmentów trasy to zjazd z Bukowiny Tatrzańskiej – łagodny i z rozciągającym się po lewej stronie widokiem na Tatry. Fajnie tak jechać, patrzeć na góry i wiedzieć, że teraz już cały czas, aż do samego campingu będzie w dół, a na miejscu czeka w lodówce zimne piwo :)

Kajman nadjeżdża © niradhara


widoczek z błękitnym niebem © niradhara


widoczek z chmurami © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

atrakcje różne, różniste

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · Komentarze(22)
Dziś, na specjalne życzenie Piotrka, zaplanowałam trasę prowadzącą do jednych z największych ruin w Polsce. Ale o tym za chwilę. Wokół Sandomierza jest wiele ciekawie wytyczonych i dobrze oznakowanych szlaków rowerowych. Prowadzą bocznymi drogami, gdzie samochodów niemal się nie spotyka. Jedziemy w szpalerze drzew owocowych, rozkoszując się zapachem jabłek.

droga w wąwozie © niradhara


Piotrek wśród bezkresnych sadów © niradhara


W drodze do Ossolina spotyka nas niespodzianka – zamiast, jak dotychczas, gładkiego jak stół asfaltu pojawia się polno-leśna drożyna. Ostatnio często padało, więc miejscami stoją na niej dość głębokie kałuże. Humory nam dopisują, więc traktujemy to jako przygodę.

pierwsza kąpiel błotna © niradhara


W Ossolinie są dwie atrakcje turystyczne. Pierwsza to Kapliczka Betlejemska ufundowana przez Jerzego Ossolińskiego w 1640 roku. Została ona wybudowana na wzór tej, która znajduje się w Betlejem, a legenda głosi, że ziemię na jej usypanie Ossoliński sprowadził z Palestyny.

Kaplica Betlejemska © niradhara


Drugą atrakcją jest pozostałość po późnorenesansowym zamku wybudowanym przez Kanclerza Wielkiego Koronnego Jerzego Ossolińskiego. Zamek stojący na malowniczym wzgórzu połączony był pięknym arkadowym mostem z zabudowaniami gospodarczymi na przeciwległym wzgórzu. Wnętrza urządzono z niezwykłym przepychem. W 1816 r. Antoni Ledóchowski, nowy właściciel, rozkazał wysadzić zamek w powietrze. Jak głoszą przekazy, zrobił to w trosce o morale swych synów, by nie zaciągali karcianych i pijackich długów pod zastaw rodowej siedziby (cóż za genialna metoda na ocalenie rodowego dziedzictwa!). Dziś po wspaniałej rezydencji pozostała tylko arkada mostu.

pozostalość zamku w Ossolinie © niradhara


Z Ossolina jedziemy do Klimontowa. Ta niewielka miejscowość może się poszczycić dwoma wspaniałymi obiektami. Najpierw zwiedzamy kolegiatę p.w. św. Józefa.

kolegiata w Klimonowie © niradhara


wnętrze - plan ogólny © niradhara


ołtarz główny © niradhara


Kościół ten, ufundowany w 1637 r. przez Jerzego Ossolińskiego, wzniesiony został przez Wawrzyńca Senesa na planie elipsy, według projektu nawiązującego do architektury kościoła Santa Maria de la Salute w Wenecji. Wieże, przedsionek i kopułę ukończono dopiero w XVIII w. We wnętrzu wokół eliptycznej części centralnej biegnie obejście, do którego otwierają się przyścienne wnęki ołtarzowe. Bogate, barokowe wnętrze jest naprawdę piękne.

organy jakies mikre © niradhara


eliptyczny sufit © niradhara


bogato tutaj © niradhara


dobrze sytuowany aniołek z pozłacanymi skrzydełkami © niradhara


Inny Ossoliński - Jan podjął w 1613 r. decyzję o sprowadzeniu do Klimontowa dominikanów. Ufundował klasztor, którego budowniczymi byli Casper i Sebastian Fodygowie. Po III rozbiorze Polski prawie cały klasztor zamieniono na wojskowy lazaret. Głośna była historia o epidemii, która panowała wtedy wśród żołnierzy, a która zakończyła się dopiero za sprawą obrazu Matki Boskiej, do którego chorzy zaczęli się modlić.

Klasztor Dominikanów © niradhara


wejście do klasztoru © niradhara

W 1878, po kolejnym pożarze miasta, wprowadziło się do budynku kilkanaście biednych rodzin i sąd ziemski, utrudniając życie kilku zakonnikom, którzy jeszcze tam mieszkali. Ostatni z zakonników zmarł w 1901 r. kończąc tym samym historię zakonu dominikanów w Klimontowie. Obecnie trwają tu prace remontowe, a wnętrze kościoła zobaczyć można tylko przez kratę w drzwiach.

zdjęcie robione przez kratę © niradhara


zbliżenie ołtarza głównego © niradhara


Jedziemy dalej. Krajobraz się zmienia, znikają sady, a pojawiają się łany dojrzewającego zboża. Teren lekko pofalowany, pojawiają się nawet znaki ostrzegające o nachyleniu 6-7%. Wreszcie jakieś urozmaicenie :)

teraz jedziemy wśród pól © niradhara


nareszcie pofalowany teren © niradhara


Wreszcie docieramy do największej atrakcji dnia, czyli monumentalnych ruin zamku w Ujeździe. Krzyżtopór, bo taka jest jego nazwa, to najwspanialsza rezydencja wzniesiona w Polsce na początku XVII wieku. Bogaty i pełen fantazji wojewoda sandomierski Krzysztof Ossoliński kazał zaprojektować ją w typie palazzo in forteca. Liczyła tyle baszt, ile pór roku, tle sal balowych, ile miesięcy, tyle pokoi, ile tygodni i tyle wszystkich okien, ile dni w roku. Z zewnątrz surowy, pięcioboczny bastion, a w środku olśniewający swoim przepychem dziedziniec.

Zamek Krzyżtopór - 1 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 2 © niradhara


Niesamowite opowieści krążyły niegdyś o kunsztownych zdobieniach i malowidłach. Główny gabinet nakryty był ponoć kryształową szybą, nad którą pływały rybki i różne morskie stwory. W stajniach, przeznaczonych dla trzystu koni, nad marmurowymi żłobami znajdowały się lustra. Podziemny tunel, łączący zamek Krzyżtopór z zamkiem w Ossolinie wyłożony był cukrem, co imitowało lód i pozwalało na jazdę saniami. Kto chce, niech wierzy :)

Zamek Krzyżtopór - 3 © niradhara


Niestety, zamek Krzyżtopór nie przyniósł szczęścia właścicielowi, który rok po zakończeniu budowy zmarł. Po 11 latach został zajęty przez Szwedów i przerobiony na żołnierskie koszary.

Zamek Krzyżtopór - 4 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 5 © niradhara


Legenda głosi, że w lochach zamkowych ukryte są skarby, schowane za potrójnymi drzwiami. Pierwsze z nich to drzwi żelazne, drugie – dębowe, trzecie – jesionowe. Na drzwiach jesionowych widnieje krzyż i topór. Na pierwszych drzwiach wiszą trzy klucze. Żelazny otwiera żelazne drzwi, srebrny dębowe, złoty zaś jesionowe. Za jesionowymi drzwiami stoją trzy beczki - napełnione złotymi, srebrnymi i miedzianymi monetami. Beczek strzeże jakieś licho. Gasi lampy i śmieje się szatańskim śmiechem. Wielu było śmiałków, którzy próbowali zdobyć skarb, ale nikt nie przeżył spotkania z ich piekielnym stróżem.

Zamek Krzyżtopór - 6 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 7 © niradhara


My nawet nie próbujemy. Nie ze strachu przed diabłem, ale jak tu potem taki ciężar przewieźć na rowerach? O zakopanych kartach kredytowych nic nie wyczytaliśmy, poprzestajemy zatem na podziwianiu ogromu ruin.

Zamek Krzyżtopór - 8 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 9 © niradhara


Łaskawa Matka Natura w celu dodania ruinom tajemniczości zasnuwa nagle niebo ciężkimi, czarnymi chmurami. Huk dalekich grzmotów odbija się echem od zamkowych murów. Pięknie i groźnie! Nam jednak pora jechać. Po krótkiej deliberacji czego boimy się bardziej, burzy czy tirów, wybieramy tiry i do Opatowa pędzimy główną drogą ile sił w nogach.

Unia dała kasę, to się remontuje © niradhara


dzięki tym miłym panom zamek będzie równie piękny jak niegdyś © niradhara


Przez czas jakiś wydaje się nawet, że my i burza nie jesteśmy na kursie kolizyjnym. W Opatowie tracimy jednak złudzenia. Rozświetlające niebo błyskawice są coraz bliżej. Nie możemy jednak odpuścić sobie zwiedzenia opatowskiej kolegiaty pod wezwaniem św. Marcina z Tours. Zajmuje ona wyjątkowe miejsce wśród zabytków architektury romańskiej w Polsce. Jako jedna z nielicznych dobrze dochowana od XII wieku do naszych czasów swoimi rozmiarami, okazałością i wysoką klasą architektoniczną od ponad ośmiuset lat daje świadectwo kunsztu średniowiecznych budowniczych.

kolegiata w Opatowie © niradhara


wnętrze kolegiaty © niradhara


Na temat jej powstania istnieją różne teorie. Najciekawsza i zarazem najbardziej tajemnicza głosi, że kolegiatę zbudowali templariusze. Sprowadził ich na te tereny Henryk Sandomierski, jedyny polski władca, który nie wymawiając się brakiem w Ziemi Świętej piwa niezbędnego Słowianom do życia w gorącym klimacie, wyruszył wraz z rycerstwem na krucjatę w 1154 roku, aby zmazać rzuconą na siebie klątwę. Henryk Sandomierski rzekomo osadził Braci Świątyni Salomona w Opatowie. Pierwszym komandorem został jednocześnie pierwszy znany z imienia polski templariusz - Wojsław (Wielisław) Trojanowic herbu Powała, zwany jerozolimskim. Komandoria miała przetrwać do 1237 roku.

organy i kolejny piekny sufit © niradhara


kontrast ciemnego wnętrza i błyszczącej ambony robi duże wrażenie © niradhara


Zaczyna padać, więc tylko rzut oka i fotka Bramy Warszawskiej stanowiącej jedyny zachowany fragment nowożytnego systemu obronnego Opatowa. Jest to budowla w stylu renesansowym pochodząca z pierwszej połowy XVI wieku.

Brama Warszawska © niradhara


Przed burzą i deszczem chronimy się w restauracji przy rynku. Piotrek jest mięsożerny, ja należę do KMP, czyli Klubu Miłośników Pierogów. W „Żmigrodzkiej” serwują tylko jeden rodzaj – ruskie, ale za to pyszne. W Sandomierzu byliśmy wcześniej w knajpce, gdzie jest aż 30 rodzajów, jestem jednak pierogową tradycjonalistką i nigdy nie uznam pierogów o smaku pizzy za danie narodowe!

pierogi lepsze niż w Sandomierzu © niradhara


Burza ustaje, pada jednak dalej i nie ma co liczyć, że prędko skończy. Nie chcemy wracać po ciemku, trzeba nam więc wskoczyć na siodełka i ruszać. Tu zaczynają się doświadczenia, które dopiero po znalezieniu się w suchym i ciepłym domu nazywa się atrakcjami. W czasie ich trwania wywołują raczej niepohamowany odruch wymieniania wszystkich brzydkich i strasznych przekleństw, takich jak np. „o kurcze blade!” lub „a cóż to znów u licha!” Wszystko to dlatego, że jakieś wyładowania, prądy magnetyczne albo złe duchy mieszają dżipsowi w prostym elektronicznym rozumku i ów przeciąga nas przez kilka kilometrów błotnistych pól. Chwila, w której schlapani po czubek głowy docieramy wreszcie do asfaltu, będzie przeze mnie wspominana do późnej starości, jako jedna z najszczęśliwszych w życiu.

woda z nieba i woda pod kołami © niradhara


Po drodze mijamy jeszcze neorenesansowy pałac we Włostowie, wzniesiony w latach 1854-1860 na zlecenie Stanisława Karskiego, według projektu Henryka Marconiego. Pierwotną konstrukcję przebudowano na przełomie XIX i XX wieku. Zostały doprowadzone media – prąd elektryczny, linia telefoniczna i wodociąg. Pałac wyposażono też w centralne ogrzewanie, a w jego łazienkach można było korzystać z ciepłej i zimnej wody. Gościł tu między innymi Stefan Żeromski, który we Włostowie właśnie pracował nad "Popiołami”. Pałac popadł w ruinę już po zakończeniu II wojny światowej, gdy jego pomieszczenia zajęło Państwowe Gospodarstwo Rolne.

ruiny pałacu Karskich © niradhara


Dalej, w słabnącym powoli deszczu, bez żadnych już przygód wracamy do Sandomierza. Docieramy bardzo późnym wieczorem i po raz ostatni podziwiamy oświetlone pięknie miasto. Jutro wracamy do domu, ale to jeszcze nie koniec wakacji, wycieczek i przygód :)

i znów w Sandomierzu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic