Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki z campingów

Dystans całkowity:4745.80 km (w terenie 510.50 km; 10.76%)
Czas w ruchu:07:46
Średnia prędkość:16.72 km/h
Suma podjazdów:35364 m
Suma kalorii:668 kcal
Liczba aktywności:101
Średnio na aktywność:46.99 km i 2h 35m
Więcej statystyk

słowackie Tatry

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(11)
Na camping dotarliśmy wczoraj wieczorem. Zanim jednak się rozbiliśmy, była już noc. Dziś powitał nas cudowny ranek. Aż chce się żyć, gdy przed oczyma takie widoki :)
jak dobrze wstać skoro świt © niradhara


Łomnica w całym majestacie © niradhara


Szkoda było każdej chwili. Po lekkim śniadanku wskoczyliśmy na rowery i pojechaliśmy do Doliny Kieżmarskiej, zwanej tez czasem Doliną Kieżmarskiej Białej Wody.

widoczek z drogi © niradhara


Dolina Kieżmarska odegrała ważna rolę w historii zdobycia i poznania Tatr. Była wypasana od co najmniej XIV w., paśli tutaj mieszkańcy Białej Spiskiej, Rakus i Kieżmarku. O niektóre jej tereny pasterskie (np. Wspólną Pastwę) toczyły się długotrwałe spory, niejednokrotnie krwawe. Pasterstwo w Dolinie Kieżmarskiej istniało do 1954. Miała też dolina przeszłość górniczą. Rudy miedzi wydobywano na wysoko położonych Miedzianych Ławkach pod Łomnicą i Kieżmarskim Szczytem, kopano także na stokach Kopy Bielskiej i w północnym żlebie pod Rakuską Czubą.

wjazd do doliny © niradhara


Na słowackiej mapie tras rowerowych droga przez doliną oznaczona jest jako ekstremalnie trudna. Postanowiliśmy jednak spróbować. Urzekł nas płynący wzdłuż drogi, szumiący i pieniący się potok.

zaczyna się teren © niradhara


biała woda © niradhara


aż chciałoby się zanurzyć © niradhara


Sympatyczny teren skończył się szybko i zaczęły się kamole. Niebo powoli zasnuwało się chmurami. Uświadomiliśmy sobie, że jazda po mokrych głazach rowerami na cienkich oponach nie będzie bezpieczna. Z żalem zawróciliśmy :(

stąd wrócilismy © niradhara


Koniecznie chciałam kupić mapę cyklotras nr 3, pojechaliśmy więc w stronę Starych Smokowców, po drodze zaglądając do stosownych sklepów. Udało mi się chyba dopiero w dziesiątym. Wszystkie dawne kurorty w słowackich Wysokich Tatrach są wyludnione. Złożyły się na to dwie przyczyny – huragan sprzed kilku lat, który zniszczył drzewostan szpecąc okolicę i wprowadzenie euro, a co za tym idzie, podwyżka cen.

Stare Smokowce © niradhara


w tym hotelu chyba jest kilku gości © niradhara


Niebo robiło się coraz bardziej ponure, zaczęło padać i postanowiliśmy wrócić na camping.

idzie siklawica © niradhara


Po obiedzie Piotrek oddał się słodkiej drzemce, a ja selekcjonowałam zdjęcia. Kiedy jednak deszcz nieco ustał, obudziłam go i pojechaliśmy do Popradu.

miło jechać pustą drogą © niradhara


Okolice dzisiejszego Popradu do połowy XIII wieku znajdowały się w granicach Polski. Prawdopodobnie po najazdach tatarskich w I połowie XIII wieku wkroczyli tam Węgrzy, którzy na zniszczone przez najazdy tereny sprowadzili osadników narodowości niemieckiej. Zakładali oni nowe osiedla, często sąsiadujące z dawnymi słowiańskimi, jak również zaludniali osady już istniejące, nierzadko tworząc w nich większość. Miejscowości te, z wyjątkiem Kvetnicy, w 1412 zostały zastawione królowi polskiemu w ramach tzw. zastawu spiskiego, co przyczyniło się do ich rozwoju. Stanowiły część polskiego starostwa spiskiego.

cicha uliczka © niradhara


Poprad jest teraz cichym miasteczkiem. Czasy, gdy kłębił się tu tłum turystów ma już niestety za sobą.

na rynku © niradhara


Dziś jednak trafiła nam się niebywała atrakcja - występy kapeli rockowej :)

niezła kapela © niradhara


Gdy podziwialiśmy występy, deszcz przybrał na sile, a że i pora robiła się coraz późniejsza, postanowiliśmy wracać na camping.

znów przed nami Tatry © niradhara


W drodze powrotnej mocno nas zmoczyło. Na szczęście obok campingu jest sympatyczna knajpka, gdzie serwują bryndzowe pierogi, pali się w kominku i dzięki wifi można zrobić wpis na BS :)

&referrer=trackList

magneticlife.eu because life is magnetic

okrutna zemsta Kajmana

Poniedziałek, 3 maja 2010 · Komentarze(25)
Przy porannej kawie doszliśmy do wniosku, że dziś będziemy kręcić się w pobliżu campingu. Najbliżej było nam oczywiście do Liptowskiego Trnowca. Na widok zabytkowego pręgierza z XVII wieku Kajmana ogarnął szał zemsty, przypisał mi bowiem winę za to, że w drodze do Szczyrbskiego Plesa najpierw włożył swoją kurtkę przeciwdeszczową do mojej sakwy, a potem zapodział się gdzieś z tyłu (celowo, żebym nie widziała jak oddaje się niecnemu nałogowi palenia). Jak tylko się zorientowałam, że go nie widać, stanęłam wprawdzie i czekałam, ale nagły deszcz zdążył go już przemoczyć.

pod pręgierzem © niradhara


Na torturach przyznałam również, że gdybym była dobrą żoną, to upewniłabym się, czy aby ma ze sobą komórkę, albo czy nie zostawił przypadkiem w restauracji czapeczki pod kask ;P

jezioro u stóp © niradhara


Długo błagałam o litość, wreszcie Kajman uwolnił mnie i wspaniałomyślnie pozwolił towarzyszyć sobie do Liptowskich Matiaszowic. Miejscowość otrzymała nazwę od jednego z pierwszych osadników w XIII wieku, Mateja.

przed nami cel wycieczki © niradhara


Znajduje się tu renesansowo-barokowy kościół św. Władysława z pocz. XVI wieku. Okazały barokowy mur otaczający kościół, ze strzelnicami i narożnymi basztami, jest o sto lat starszy.

Kajman mnie sfocił © niradhara


taki widok mieli obrońcy kościoła © niradhara


Wprawdzie czarne chmurzyska nadal kłębiły się nad głową, ale ustał wiatr, zrobiło się cieplej i wpadliśmy na chwilę na camping, żeby się przebrać, a przy okazji posilić. Po jajecznicy na boczku, pełni nowej energii,popedałowaliśmy w stronę Tatr. W maleńkich wioskach i sennych liptowskich miasteczkach jest wiele uroczych domków wartych strzelenia fotki.

domek jak z obrazka © niradhara


Przejeżdżając przez Bobrowiec mieliśmy wciąż przed sobą widok na Tatry Zachodnie.

pejzaż z krową © niradhara


zadrutowany kraj © niradhara


Tatry tuż tuż © niradhara


Niestety czas nas gonił i nie dane nam było wjechać w góry. Zawróciliśmy w stronę Liptowskiego Mikulasza, a w czasie kilkukilometrowego zjazdu mieliśmy przed oczami pojawiające się od czasu do czasu szczyty Tatr Niskich.

widok na Tatry Niskie © niradhara


Mijając Tatralandię podsumowywałam w myślach rowerową majówkę, ciesząc się, że wciąż jestem jeszcze zbyt młoda duchem na bierne moczenie się całymi dniami w termalnej zupie ;)

wstęp 15 euro od osoby © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do Szczyrbskiego Plesa

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(18)
Całonocny prysznic skończył się nad ranem. Na niebie nadal jednak wisiały ciężkie, czarne chmurzyska, skrzętnie ukrywające góry przez naszym wzrokiem. Wilgotność powietrza przypominała warunki panujące w dżungli amazońskiej. Powzięty wcześniej plan wycieczki do Szczyrbskiego Plesa mocno jednak utkwił w naszych głowach, więc z cichą nadzieją, że może jednak się przejaśni, wsiadamy na rowery. Przez Liptowski Mikulasz jedziemy w stronę Liptowskiego Hradka. Tu robimy sobie pierwszy krótki postój.

kanapkowy postój © niradhara


Znajduje się tu kamienny zamek wybudowany na początku XIV wieku. Należał do obiektów wojskowych strzegących szlaku handlowego wzdłuż Wagu. Legenda mówi o połączeniu zamku podziemnymi korytarzami z fortyfikacjami Liptowskiego Jana. Później zamek został przebudowany w stylu renesansowym i dobudowano renesansowy kasztel. Po pożarze w 1803 r. odbudowano tylko kasztel. Obecnie mieści się tu hotel.

zamek Hradok © niradhara


Jedziemy dalej. Mijamy skansen w Pribylinie, który zwiedzaliśmy już kiedyś. Na straganach nie ma nic interesującego, ale za to ceny europejskie.

co by tu kupić © niradhara


Jest stosunkowo ciepło, ale chmurzyska wciąż wiszą nad głową.

Niskie Tatry toną w chmurach © niradhara


Krywań chwilami prześwituje na horyzoncie, łudząc nas nadzieją, że jednak zobaczymy góry.

tam jest Krywań © niradhara


Dojeżdżamy do Podbańskiej. Tu zaczyna się piękny szlak rowerowy do Doliny Cichej, opisywany kiedyś przeze mnie na blogu. Do XIX wieku dzieje Podbańskiej były ściśle związane z górnictwem. Pierwsi górnicy docierali pod Krywań już w połowie XV wieku w poszukiwaniu złota. Złotych ziarenek w krzemowych żyłach granitów tatrzańskich nie było jednak na tyle, by przynajmniej pokryły koszty wydobycia w trudnych warunkach wysokogórskich. W poszukiwaniu rudy górnicy wspinali się wciąż w górę. Najwyżej położona sztolnia „Teresa” znajduje się zaledwie 50 m pod szczytem Krywania. Według ludowej legendy, liptowskich górników wystraszył w sztolniach wydobywający się z głębi Krywania głos. Duch Krywania zagroził im, że zatopi cały Liptów, jeśli nie przestaną zakłócać mu spokoju stukiem kilofów.

Podbańska © niradhara


Od Podbańskiej Droga Wolności (Cesta Svobody) coraz bardziej stromo pnie się w górę. Tempo jazdy znacząco maleje. W dodatku zaczyna padać deszcz. Temperatura spada, ale to akurat nie stanowi problemu – pedałowanie pod górę skutecznie nas rozgrzewa.

Droga Wolności © niradhara


Kilka lat temu lasy po słowackiej stronie Tatr zostały zniszczone przez potężny huragan. Do dziś trwa uprzątanie zwalonych drzew. Postępuje erozja gleby.

Wiatrołom © niradhara


Dojeżdżamy wreszcie do Szczyrbskiego Plesa. Jesteśmy w chmurach. Przestało wprawdzie padać, ale temperatura znacznie się obniżyła. Czasem na chwilę wszystko znika, czasem naszym oczom ukazują się ośnieżone szczyty gór.

chmury zostały gdzieś w dole © niradhara


Miejscowość Szczyrbskie Pleso jest najwyżej położoną osadą tatrzańską. Znajduje się nad jeziorem o tej samej nazwie na morenie, którą dawny lodowiec przyniósł do wylotu Doliny Młynickiej.

ładne hotele ale wolę nasz camping © niradhara


Szczyrbskie Jezioro – położone na wysokości 1346 m npm, na dziale wód Bałtyku i Morza Czarnego zalicza się do najładniejszych stawów tatrzańskich. Ma prawie 20 ha powierzchni i ok. 20 m głębokości. Powstało w wyniku topienia się lodowca.

pamiątkowa fotka © niradhara


Powoli jedziemy żwirową ścieżką okrążającą jezioro i podziwiamy zapierający dech w piersiach widok. Spowite chmurami góry wydają się groźne i tajemnicze.

wymarzony widok © niradhara


Nad jeziorem znajduje się ośrodek sportów zimowych „Areał Snów”. Najbardziej znanym obiektem są dwie skocznie narciarskie o punktach krytycznych 70 i 90 metrów.

skocznia wyłania się zza chmur © niradhara


Po nasyceniu oczu pora na nasycenie żołądków. W restauracji rozgrzewamy się gorącą herbatą. Zamawiam specjalność słowacką, moje ulubione bryndzowe pierogi.

uroki jeziora © niradhara


Powrót jest czystą przyjemnością – kilkadziesiąt kilometrów zjazdu – to nie zdarza się zbyt często :) Nie chce się nawet zatrzymywać na zrobienie fotek ;)

Bela - dopływ Wagu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

wokół Jeziora Liptowskiego

Sobota, 1 maja 2010 · Komentarze(8)
Obudziło nas bębnienie deszczu o dach przyczepy. Góry były ledwo widoczne. Tak długo czekałam na ten weekend , a tu taka niemiła niespodzianka. Piękne plany rozpłynęły się w chmurach. Spokojnie zatem zjedliśmy śniadanko, później wypiliśmy kawę. W międzyczasie przestało padać. Postanowiliśmy zatem pojechać do Liptovskiego Mikulasza.

Liptovski Mikulasz leży na prawym brzegu Wagu. Dzisiejsze tereny miasta zasiedlone były już w epoce brązu, a pierwsza pisemna wzmianka o mieście pochodzi z 1286 roku. Rozwój miasta związany był z prawem organizowania jarmarków. W końcu XV wieku stało się ono ważnym ośrodkiem handlowym. Od XVII wieku zasiadał tu sąd żupny, który zapisał się w świadomości Słowaków głównie pamiętnym posiedzeniem w 1713 roku, w czasie którego skazano na śmierć przez powieszenie za żebro Juraja Janosika, zbójnika, który stał się później bohaterem ludowym.

pierwszomajowy koncert © niradhara


Nasze przypuszczenia, że na rynku będzie jakaś imprezka z okazji święta 1 Maja okazały się słuszne. Grała kapela, szykowano się do postawienia jakiegoś gigantycznego wiechcia.

swojskie klimaty © niradhara


Pogoda stopniowo zaczęła się poprawiać. Robiło się coraz cieplej, zza chmur zaczęło prześwitywać słońce. Postanowiliśmy zatem objechać dookoła Liptovską Marę. Mieliśmy ze sobą wszystko co niezbędne, począwszy od lustrzanki, ubrań na każdą wersję pogodową, aż po zapas jedzenia i picia. Ktoś to oczywiście musi to wozić. Piotrek zawsze twierdzi, że ponieważ on waży więcej niż ja, to żeby było sprawiedliwie, sakwy muszą dociążać mój rower ;)

wyrównywanie szans © niradhara


Położonych nad jeziorem miejscowość Partyzancka Lupcza – jest jednym z najstarszych i najsłynniejszych miast liptowskich. Była znana już w XIII wieku. Pierwsi osadnicy założyli tu kopalnie złota, srebra i antymonu.

dojeżdżamy do Partyzanckiej Lupczy © niradhara


Zachowało się wiele zabytków architektury przypominających dzieje tego sławnego miasta. Do najstarszych należy kościół Matki Boskiej Bolesnej wzniesiony w 1263 roku.

jadę wolno i podziwiam © niradhara


Otoczony murem ze strzelnicami kościół św. Mateusza Apostoła spełniał funkcję obronną. Jego najstarsza część pochodzi z XIII wieku. W XV w. kościół przebudowano w stylu renesansowym.

jedna z najwyższych wież kościelnych w północnej Słowacji © niradhara


Zabytki sakralne Lupczy dopełnia neoklasycystyczny kościół ewangelicki wzniesiony w 1887 roku, na miejscu starszej świątyni z roku 1783.

kolejna świątynia © niradhara


Dziś miasteczko wygląda tak, jakby czas stanął tu za panowania Franza Josepha.

czas stanął w miejscu © niradhara


Dalej kierujemy się w stronę Besenowej, by wrócić na prawy brzeg Wagu.

pociąg nam uciekł © niradhara


pozostaje tylko rower © niradhara


Powietrze staje się coraz bardziej przejrzyste i naszym oczom ukazują się Tatry Zachodnie.

Tatry wciąż w śniegu © niradhara


Możemy też podziwiać Jezioro Liptovskie i Tatry Niskie.

Liptovska Mara © niradhara


Zbaczamy z drogi w stronę hotelu „Bobrownik” i zapory na Wagu, tworzącej wielkie sztuczne jezioro – czyli Liptovską Marę.

widok na zaporę © niradhara


Jezioro Liptowskie to największy, pod względem objętości zgromadzonej wody, zbiornik na Słowacji, powstał w latach 1970 – 1975 by zmniejszyć niebezpieczeństwo powodzi i zwiększyć produkcję energii elektrycznej.

jezioro i Niskie Tatry © niradhara


W czasie budowy zbiornika w całości wysiedlono i zalano kilka miejscowości. Woda zatopiła wiele zabytków, tylko najcenniejsze zostały rozebrane i postawione na nowo w Muzeum Wsi Liptowskiej w Pribylinie.

jezioro i Tatry Zachodnie © niradhara


Jezioro Liptowskie i jego okolice dają różnorodne możliwości wypoczynku – od uprawiania sportów wodnych, po wypady w pobliskie góry. Na jego brzegach powstało wiele pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych, w tym nasz ulubiony camping. Tu, po powrocie z rowerowych wycieczek, czeka na nas zawsze wychłodzony, złocisty napój ;)

uzupełnianie witamin z grupy B © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

dookoła jeziora Orlik

Piątek, 7 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Jesteśmy w Czechach, a to w celu repatriacji córki, która przez lat kilka zgłębiała arkana wschodnich języków na Uniwersytecie Karola w Pradze. Operacja to nadzwyczaj skomplikowana, z powodu wielkiej ilości różnych klamotów, które nasze dziecię w tym czasie zgromadziło. Na kwaterę główną wybraliśmy camping nad jeziorem zaporowym Orlik. Standard czeskich campingów dramatycznie różni się od austriackich. Na szczęście ceny to odzwierciedlają. Zapewniwszy Dagnie przed południem rozrywkę w postaci pływania kanadyjką, po południu, z czystym sumieniem zostawiamy ją leżakującą na słońcu i wybieramy się na wycieczkę rowerową dookoła jeziorka.

wyruszamy z campingu © niradhara


W Czechach jest mnóstwo ścieżek rowerowych – podzielonych na cztery kategorie: międzynarodowe, krajowe i dwa rodzaje regionalnych. Są ponumerowane i świetnie oznakowane. W księgarniach dostępny jest „Atlas s cyklotrasami” (dostałam taki pod choinkę).

ścieżka rowerowa © niradhara


Jedziemy bocznymi, niemal zupełnie pustymi drogami.

na ścieżce © niradhara


Na czeskiej prowincji czas się zatrzymał. Nie widać nowych domów, ani sklepów. Wszystko jak za Franza Jozefa.

na prowincji © niradhara


No rowerach jeżdżą całe rodziny.

podjeździk © niradhara


Dojeżdżamy do połowy trasy – mostu nad jeziorem.

widok z mostu © niradhara


widok z mostu © niradhara


Zjeżdżamy nad jezioro, by zobaczyć zamek Orlik. Niestety, z powodu późnej pory jest już zamknięty dla zwiedzających.

zamek Orlik © niradhara


widok z zamkowych murów na jezioro © niradhara


Droga wzdłuż drugiego brzegu jeziora jest bardzo urozmaicona – co chwila wspina się na kolejną górkę, z której roztacza się nowy widok.

jezioro Orlik © niradhara


I wreszcie dojeżdżamy do zapory, skąd juz tylko rzut kamieniem na nasz camping.

na zaporze © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 16

Sobota, 1 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Tym razem R1 z biegiem rzeki. Najpierw do Spittal, gdzie wjeżdżamy na naszą ulubioną Drauweg. Początkowo prowadzi bocznymi uliczkami miasta, potem między polami.

widok z Drauweg © niradhara


W końcu zbliża się do rzeki i znów jest pięknie i romantycznie.

widok z Drauweg © niradhara


widok z Drauweg © niradhara


widok z Drauweg © niradhara


widok z Drauweg © niradhara


Co kilkaset metrów stoją ławeczki i stoliki, a że na takich odludnych ścieżkach nie ma policmajstrów z alkomatami, to i piweńko małe można sobie strzelić (to jakby się ktoś pytał – co ty właściwie kobieto wozisz w tych sakwach?)

bar samoobsługowy © niradhara


Drauweg dość często przechodzi z jednej strony rzeki na drugą. Czasem zdarza się, iż prowadzi równocześnie po obu jej stronach. Oprócz mostów są tu więc też przeprawy promowe dla rowerzystów.

most na Drawie © niradhara


promem bliżej © niradhara


w oczekiwaniu na prom © niradhara


proszę wsiadać © niradhara


No i teraz jedziemy sobie po drugim brzegu...

widok z Drauweg © niradhara


W Kellerberg znów przez most na drugą stronę. Robimy sobie fotkę pod tablicą miejscowości, dokładnie w punkcie, do którego dotarliśmy kilka dni temu jadąc z Villach.

cel osiągnięty © niradhara


Pora na powrót.

widok z Drauweg © niradhara


Zaczyna się coraz mocniej chmurzyć, jest duszno i zaczynam się obawiać, czy aby nie złapie nas burza.

nadciągają burzowe chmury © niradhara


Gdy dojeżdżamy do Millstatt rozpogadza się trochę, robimy więc jeszcze sesję zdjęciową w parku nad jeziorem.

plaża w Millstatt © niradhara


przy fontannie © niradhara


Wracamy na camping. Robi się wieczór, przeglądamy zdjęcia i zapisujemy na gorąco wrażenia. Potem siadamy przy stoliku i patrzymy długo na jezioro. Jutro rano trzeba będzie stąd wyjechać. A szkoda ...

ostatnie spojrzenie na jezioro © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 15

Piątek, 31 lipca 2009 · Komentarze(1)
Urok Karyntii to nie tylko góry, ale i jeziora. Dziś postanowiliśmy zobaczyć otoczone alpejskimi szczytami Weissensee. Początkowo jechaliśmy wzdłuż brzegu Millstatter See do Seeboden, a stamtąd znaną nam już drogą do Spittal. Tu znów wyruszyliśmy słynną R1 czyli Drauweg.

widok z Drauweg © niradhara


Dzień był ciepły, ale pochmurny i nie było nam dane podziwianie alpejskich szczytów w całej ich krasie.

Alpy w chmurach © niradhara


Jechaliśmy w górę rzeki i dolina Drawy znacznie się zwężała, a trasa prowadziła bocznymi drogami przez urocze miasteczka.

Mollbrucke - naprawdę urocze miasteczko © niradhara


jadę przez Lind © niradhara


Wody Drawy są nieprzezroczyste i mają srebrzysto zielony kolor, natomiast woda wpadających do niej strumieni jest krystalicznie czysta i przezroczysta.

mieszanie wód © niradhara


Gdzie nie spojrzeć – cudowne widoczki.

Alpy w chmurach © niradhara


Od R1 odchodzą liczne lokalne ścieżki rowerowe – wszystkie znakomicie oznaczone i opisane.

drogowskazy muszą być skonfrontowane z mapą © niradhara


Tylko krótki odcinek trasy prowadzi po szuterku.

widok z Drauweg © niradhara


Im głębiej wjeżdżamy w Alpy, tym bardziej urozmaicona droga, w dalszym ciągu prowadzona przez małe miasteczka i wioski.

widok z Drauweg © niradhara


W Pobersach skręcamy na drogę do Weissensee, a jest to prawdziwa droga przez mękę – 6 km czegoś takiego...

droga do Weissensee © niradhara


droga do Weissensee © niradhara


droga do Weissensee © niradhara


Pot zalewał mi oczy, serce waliło jak głupie i ostatni odcinek przebyłam czołgając się oparta o rower. No cóż, jeziorko leży na wysokości 970 m npm. Kiedy wreszcie pojawiło się przed nami odczułam naprawdę wielką ulgę.

cel tuż tuż © niradhara


Weissensee leży daleko od głównych dróg, jest więc tu stosunkowo mało turystów. Leżący za jego brzegu Oberdorf jest bazą wypadową na wycieczki górskie.

Weissensee czyli Białe Jezioro © niradhara


Robimy sobie jeszcze krótki odpoczynek połączony z pałaszowaniem kanapek i wracamy. Jakimś cudem udało mi się zjechać i nie zabić przy tym. Poziom adrenaliny opadł dopiero na widok kojących wód Drawy.

kojące wody Drawy © niradhara


Powrót tą samą drogą, z krótki przerwami na popas i podziwianie widoków.

chwila zadumy © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 14

Czwartek, 30 lipca 2009 · Komentarze(1)
Dziś wreszcie wybraliśmy się na długo odkładaną wycieczkę wokół Millstatter See drogą rowerową R2B. Z campingu początkowo jechaliśmy północnym – czyli zagospodarowanym brzegiem jeziora. Tu ścieżka rowerowa jest pięknie wyasfaltowana. Do stromego brzegu przylepione są prywatne domy i hotele. Najczęściej nie mają nawet kawałka plaży, tylko maleńkie mola, na których opalają się różne wytworne paniusie.

ścieżka rowerowa wokół Millstatter See © niradhara


Za Dobriach ścieżka skręca na południowy – dziki brzeg. Jest szutrowa i prowadzi prawie cały czas lasem, dzięki czemu jest przyjemnie i chłodno. Sporo tu zjazdów i podjazdów, no i oczywiście cudownych widoków na jezioro i góry.

ścieżka rowerowa wokół jeziora © niradhara


Są miejsca, gdzie można odpocząć, a nawet zażyć kąpieli (pod warunkiem, że ktoś to przewidział i zabrał ze sobą kostium kąpielowy).

krótki postój © niradhara


Mu niestety nie zabraliśmy :( Schlapaliśmy się więc tylko trochę wodą i pojechaliśmy dalej.

ścieżka rowerowa wokół jeziora © niradhara


widok na Seeboden © niradhara


Tak dojeżdżamy do zachodniego krańca jeziora, do miejscowości Seeboden.

wjeżdżamy do Seeboden © niradhara


Stąd postanowiliśmy pojechać jeszcze do Spittal.

urocze miasteczko Spittal © niradhara


Znajduje się tu Muzeum Kultury Ludowej. Najbardziej podobała nam się mapa Karyntii, po której można sobie pochodzić, włożywszy uprzednio przecudnej urody kapcie z herbem...

kapciem po mapie © niradhara


... oraz zabytkowe bicykle.

jazdy próbnej nie było © niradhara


Po zwiedzeniu muzeum powrót – początkowo znów malowniczą drogą R9 do Seeboden.
Problem szczupłości miejsca rozwiązano wydzielając w obu kierunkach osobne, oznakowane pasy dla rowerzystów.

droga rowerowa R9 © niradhara


W Seeboden zjechaliśmy na chwilę do parku nad jeziorem, żeby zaopatrzyć się w świeży zapas wody i pojeździć na wielbłądach.

poidełko w parku © niradhara


w kasku bezpieczniej © niradhara


Powrót na camping północnym brzegiem – drogą R2B.

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 12

Wtorek, 28 lipca 2009 · Komentarze(0)
W planach był objazd jeziora. Niestety ledwo wyjechaliśmy z campingu zaczęło mocno padać i grzmieć, co zmusiło nas do zmiany planów. Po południu przejaśniło się i pływaliśmy podziwiając widoczki. To północny – zagospodarowany brzeg jeziora.

płyniemy po Millstatter See © niradhara


U góry biegnie droga rowerowa i dla aut.

widok na ścieżkę rowerową z jeziora © niradhara


I tak się bujaliśmy na falach aż do zmierzchu...

zachód słońca nad Milstatter See © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 11

Poniedziałek, 27 lipca 2009 · Komentarze(2)
Dzień zaczęliśmy od wycieczki samochodowej – drogą widokową Malta Hochalmstrasse. Można tu wjechać również rowerem, ale widzieliśmy tylko jednego bikera – może dlatego, że na odcinku 14 km droga wznosi się o ponad kilometr w pionie. Najwyraźniej musimy jeszcze popracować nad kondycją. Na wysokości 2 tys. m npm. znajduje się sztuczne jezioro, a widok zapiera dech w piersiach.

przecudowna Maltatal © niradhara


Po południu pojechaliśmy drogą wzdłuż jeziora najpierw do Millstatt

ściezka rowerowa wzdłuż Millstatter See © niradhara


a potem do Burg Sommeregg w Seeboden, gdzie znajduje się Muzeum Tortur.

Burg Sommeregg © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic