Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki z campingów

Dystans całkowity:4745.80 km (w terenie 510.50 km; 10.76%)
Czas w ruchu:07:46
Średnia prędkość:16.72 km/h
Suma podjazdów:35364 m
Suma kalorii:668 kcal
Liczba aktywności:101
Średnio na aktywność:46.99 km i 2h 35m
Więcej statystyk

Karyntia - dzień 8

Piątek, 24 lipca 2009 · Komentarze(10)
Już od samego rana słońce prażyło niemiłosiernie, więc stwierdziliśmy, że tym razem rozpoczniemy dzień od popływania kanadyjką. Tak wygląda nasz camping od strony wody.

nasz camping © niradhara


Austria to kraj tak przyjazny turystom, że nawet na środku jeziora ustawiane są dla nich ławeczki.

ławeczka dla wodniaków © niradhara


W końcu dopłynęlismy do Ossiach i sfociliśmy je od strony wody.

Ossiach widzine z wody © niradhara


Po powrocie obiadek. No, a później tylko co chwilę zanurzyć się w wodzie, dopóki upał nie zelżał tak, że dało się wskoczyć na rower. Tym razem postanowiliśmy spenetrować Drauweg – czyli słynna drogę rowerową R1 - na północ od Villach.

nabrzeże w Villach © niradhara


w tle most na Drawie w Villach © niradhara


W Villach prowadząca nabrzeżem droga jest wyasfaltowana i służy nie tylko rowerzystom. Mnóstwo ludzi jeździ tu też na rolkach, biega lub spaceruje z psami. Co parę kroków stoją ławeczki, żeby było można usiąść i pogapić się na rzekę.

widok z ławeczki © niradhara


Opuszczamy miasto i jedziemy dalej. Tu zatrzymaliśmy się tylko dla sesji zdjęciowej.

miejsce odpoczynku © niradhara


po szuterku © niradhara


Podziwiamy widoczki. Słońce jest coraz niżej, światło ma cudowną złotą barwę i jest naprawdę pięknie.

widok na Drawę © niradhara


Wreszcie słoneczko wyczerpane całodziennym prażeniem postanawia sobie zajść.

złoty krąg chowa się za horyzont © niradhara


I robi mi się zimno w stopy...

zimno w nóżki © niradhara


Gdy wracamy do Villach jest już zupełnie ciemno, no, ale byliśmy na to przygotowani – Piotrek zabrał ze sobą statyw. Robimy więc z nabrzeża nocne zdjęcia miasta.

nocne Villach © niradhara


światła na moście © niradhara


stateczek na Drawie © niradhara


Gdy tak sobie strzelamy fotki na prawo i lewo zaczyna się błyskać nad górami. Oj, niedobrze. Pakujemy statyw i jak niepyszni wracamy na camping. Po chwili zaczyn padać, ale zdjęcie Burg Landskrone musimy jeszcze zrobić.

jak w bajce © niradhara


Pada coraz mocniej, a burza zaczyna nas otaczać ze wszystkich stron. Nabieramy więc przyspieszenia. Wprawdzie w ciemnościach niechcący rozdzielamy się i na camping wrócamy osobno, ale szczęśliwie. Tuż po naszym powrocie rozszalało się na dobre, ale to już podziwiamy na luziku, popijając sobie piwko :)

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 7

Czwartek, 23 lipca 2009 · Komentarze(8)
Dziś zapragnęliśmy zobaczyć jeziorko Faakersee słynne z tego że corocznie w maju zjeżdża się tam z całej Europy 100 tys. miłośników kultowych motocykli harley-davidson.

Początkowo jechaliśmy trasą znaną nam z poprzedniego dnia, dzięki czemu nie czuliśmy wewnętrznego przymusu, by zatrzymywać się co 100 metrów i robić zdjęcie. Nieznany etap wycieczki rozpoczął się od przejechania mostu na Drawie – górą śmigają sobie autka, a rowerzyści jadą dołem – w cieniu.

most na Drawie © niradhara


Trasa wiodła przez urocze wioski, był też jeden dość długi podjeździk. Wreszcie ujrzeliśmy jeziorko. Jest naprawdę piękne, a woda w nim czysta I ma niesamowity zielonkawy odcień.

jezioro Faakersee © niradhara


jezioro Faakersee © niradhara


Niestety, jak wszystkie piękne jeziorka w Austrii, ma tę drobną przywarę, że nie można w nim nawet nogi zamoczyć za darmo, bo cały brzeg jest zabudowany pensjonatami i campingami, zagrodzony, a plaże miejskie są płatne. Tu w dodatku wszędzie straszne tłumy ludzi i samochodów. Nie wiem, jak oni mogą wypoczywać w takich warunkach. Jedynie z przystani, gdzie wypożyczają elektryczne łódki można sobie z bliska popatrzeć na wodę. Tylko popatrzeć, bo obowiązuje zakaz kąpieli.

przystań na Faakersee © niradhara


Dalej pojechaliśmy ścieżką rowerową w kierunku Drabollach czyli wokół jeziora. Częściowo wiodła przez las, a częściowo asfaltem.

ścieżka rowerowa do Drabollach © niradhara


Piotrek pokonuje podjazd © niradhara


Po pokonaniu małego podjeździku znów zobaczyliśmy jeziorko, tym razem z górki.

lubię takie widoki © niradhara


Zaczyna się nasza powrotna droga – początkowo wzdłuż drugiej strony Drawy.

ścieżka rowerowa wzdłuż Drawy © niradhara


Po kilku kilometrach przez most powracamy na „naszą” stronę.

most na Drawie © niradhara


widok z mostu © niradhara


Słoneczko świeci pięknie, temperatura w cieniu przekracza 30 stopni i choć zabraliśmy ze sobą naprawdę znaczny zapas wody, nie zostało nam już ani kropli. Język robi się nieco sztywny, powoli rozpoczyna się proces mumifikacji, a sklepu z mineralną nie ma. Przy życiu utrzymuje nas tylko nadzieja na dotarcie do Johannis Quelle. Ach, jak woda może smakować!

Niradhara u wodopoju © niradhara


Napojeni, na luziku wracamy na camping, gdzie oczywiście czeka na nas zimne piwko. Przebieram się w kostium kąpielowy, by popływać dla ochłody w jeziorku.

A to fotka siateczki, którą na pamiątkę dzisiejszego wyjazdu słońce wypaliło mi na plecach :)

siateczka na plecach © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 6

Środa, 22 lipca 2009 · Komentarze(17)
Na dziś zaplanowaliśmy wycieczkę rowerową do Rosegg. Początkowo jechaliśmy drogą rowerową R2 do Villach, gdzie skręciliśmy na słynną R1, czyli drogę wzdłuż Drawy.

słynna droga rowerowa R1 © niradhara


Co kilkaset metrów stoją przy niej ławeczki, na których strudzony rowerzysta może odpocząć.

pyszny banan © niradhara


Tylko odcinek w pobliżu Villach jest wyasfaltowany – dalej jedzie się po szuterku.

natężenie ruchu umiarkowane © niradhara


Dziś temperatura była iście afrykańska, więc najmilej jechało się w cieniu.

jak miło w cieniu © niradhara


A to tablica z informacjami na temat rzecznego ekosystemu i punkt widokowy na rzekę.

podróże kształcą © niradhara


prawdziwy kaczy raj © niradhara


Co chwila wyłania się jakiś nowy widoczek – tym razem w dali Alpy.

w dali widać Alpy © niradhara


Sama ścieżka też jest urozmaicona – są tu nawet skałki i miniaturowe podjazdy.

a teraz w dół © niradhara


Wreszcie dojeżdżamy do Rosegg.

wjazd do Rosegg © niradhara


Naszym pierwszym celem jest Muzeum Celtów, które znajduje się w miejscu, gdzie wykopaliska odkryły ich dawne osady. Spinam rowery, żeby ich nikt nie podprowadził i zmęczeni nieco upałem idziemy najpierw do znajdującej się tuż obok gospody na zimne piwo.

brama do Keltenwelt © niradhara


Po piweńku do muzeum.

pora zacząć zwiedzanie © niradhara


A tu Piotrkowi udało się uwiecznić na zdjęciu moment, gdy w trakcie podziwiania eksponatów przypomniałam sobie, że klucze do spinki od rowerów zostały na campingu :(

ups i co teraz? © niradhara


Hm, może pożyczą tego wózka i na nim jakoś wrócimy…

jakiś dziwny wózeczek © niradhara


Nie chcieli pożyczyć :( Zdruzgotana poszłam zatem do ludzi z obsługi i kalecząc niemiłosiernie ich ojczysty język zaczęłam opowiadać jakie to straszne nieszczęście mi się przytrafiło. Sympatyczny pan ogrodnik rzucił okiem na spinkę, stwierdził, że jest kiepskiej jakości (o Boże, jak ja lubię rzeczy kiepskiej jakości) i przeciął ją zwykłym sekatorem.

rowerki wolne © niradhara


Rowery nasze uwolnione – możemy udać się dalej – do zamku Rosegg.

przed zamkiem Rosegg © niradhara


Znajduje się tutaj galeria figur woskowych. Można zrobić sobie fotki z różnymi znanymi z historii postaciami.

ten mały po lewej to Napoleon © niradhara


A to moja ulubienica – cesarzowa Sissi – była inteligentna, wysportowana i konwenanse miała w ...no nie bardzo się przejmowała dworską etykietą.

Sissi i ja, jedna z nas jest figurą woskową ;-) © niradhara


Na camping wracamy tą samą drogę, wstępując tylko do sklepu rowerowego po nową zapinkę – ta już jest naprawdę solidna i na szyfr, a nie na kluczyk ;P

Po powrocie zimne piwko i kąpiel w jeziorku.

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 5

Wtorek, 21 lipca 2009 · Komentarze(10)
Dzień rozpoczęliśmy od wycieczki samochodowej. Chcieliśmy zobaczyć punkt, gdzie stykają się Austria, Słowenia i Włochy. Z kolejki Bergbahn Dreilandeck potupaliśmy w stronę styku trzech granic, robiąc po drodze niezliczone ilości zdjęć.

Dreilandereck © niradhara


Najważniejsze oczywiście jest to zdjęcie.

Dreilandereck © niradhara


A to rzut oka na Alpy Julijskie.

to już Słowenia © niradhara


Później pojechaliśmy słynną Villacher Alpenstrasse. Takie widoczki są po drodze.

widoczek © niradhara


A taki na kończącym trasę punkcie widokowym.

życie jest piękne © niradhara


Późnym popołudniem pojechaliśmy ścieżką rowerową do Villach.

znak drogowy © niradhara


droga rowerowa do Villach © niradhara


A to już Villach – figura św. Franciszka przed kościołem św. Mikołaja.

św. Franciszek © niradhara


W Villach miał dziś miejsce Festiwal Sztuki Ulicznej.

Festival Sztuki Ulicznej © niradhara


Festiwal Sztuki Ulicznej © niradhara


Festival Sztuki Ulicznej © niradhara


Długo podziwialiśmy występy i na camping wróciliśmy dopiero późno w nocy.

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 4

Poniedziałek, 20 lipca 2009 · Komentarze(12)
Udany urlop to taki, w czasie którego człowiek czuje się notorycznie zmęczony i niewyspany – tylko wtedy można mieć bowiem pewność, że nie zmarnowało się ani minuty. Zgodnie z tą zasadą wstaliśmy o szóstej rano i wypłynęliśmy na jezioro.

druga pasja © niradhara


Mogliśmy porównać jak zmienia się wygląd jeziora o zachodzie słońca (wczoraj) i o poranku.

Ossiacher See © niradhara


Podpłynęliśmy blisko do północnego brzegu, by przyjrzeć się jak od strony wody wyglądają domki widziane wczoraj z trasy rowerowej wzdłuż jeziora.

Ossiacher See © niradhara


Plany na dziś były bardzo napięte i żeby zdążyć postanowiliśmy skorzystać z auta na tych drogach, które wcześniej przejechaliśmy już rowerkami. Najpierw udaliśmy się do Annenheim i kolejką linową wyjechaliśmy na liczący 1909 m npm. Gerlitzen. Długo podziwialiśmy widoki.

widok na Woether See © niradhara


widok na Villach © niradhara


widok na Burg Landskrone © niradhara


W Burg Landskrone znajduje się Adler Arena, na której odbywają się pokazy lotów sów, orłów i sokołów. Ptaki na komendę wracają do sokolnika, przelatują nisko nad głowami publiczności, wywołując piski zachwytu, łapią w locie rzucany im pokarm i „polują” na atrapy królika i lisa.

Adler Arena © niradhara


chwila wolności © niradhara


polowanie na lisa © niradhara


Po pokazie jeszcze chwila na pooglądanie zamkowych murów.

widok z murów na Villach © niradhara


ja tam stoję © niradhara


zamkowe mury © niradhara


No, a potem powrót na camping i ochładzająca kąpiel w jeziorze.

Po obiedzie pora na rower. Postanowiliśmy pojechać do Arriach, które stanowi środek geograficzny Karyntii. Planowaliśmy też zwiedzić znajdujące się tam muzeum rzeźb z korzeni.

Początkowo jechaliśmy sympatyczną ścieżką rowerową.

jadę - jesy fajnie © niradhara


Mijaliśmy urocze miasteczka.

ja od strony zadu © niradhara


Potem wpadliśmy na pomysł, żeby dojechać do Arriach przez góry i zaczęła się Golgota.

pot się perli na czole © niradhara


i tak cały czas © niradhara


wreszcie przełęcz © niradhara


Pełzliśmy na przełęcz jak ślimaki i muzeum korzeni zamknięto nam przed nosem. Zjazd był dość niesamowity. Ja tam jestem straszny tchórz, ale nawet Piotrek musiał tak mocno hamować, że trzeba było stanąć na chwilę, żeby wystygły hamulce. Na pocieszenie sfociliśmy sobie widoczek Arriach.

widok na Arriach © niradhara


No, a to jest dowód, że jesteśmy w środku Karyntii.

środek Karyntii © niradhara


Z Arriach jechało się już fajnie – najpierw lajtowy zjazd, a potem jeszcze bardziej lajtowy.

wreszcie luz © niradhara


No i wreszcie camping sweet camping.

Austria jest pierwszym krajem, który wprowadził w życie nową dyrektywę unijną nakazującą rejestrowanie rowerów. Przyjeżdżający tu cudzoziemcy otrzymują tablice tymczasowe. Gdy dotarliśmy wreszcie wieczorem na camping czekały już na mnie w recepcji:P

zanontowane © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 3

Niedziela, 19 lipca 2009 · Komentarze(10)
Stateczni wielbiciele caravaningu rezerwują sobie miejsca na campingu z odpowiednim wyprzedzeniem. My niestety do takich nie należymy. Ze względu na charakter pracy Piotrka nigdy nie możemy dokładnie przewidzieć kiedy uda nam się wyjechać. Poza tym plany są, jak wiadomo, po to, by je zmieniać. Zdecydowaliśmy się jednak zostać w Landskrone na tydzień. Jest to bardzo dobry punkt wypadowy, a camping naprawdę sympatyczny.

camping Berghof © niradhara


Wiązało się to niestety ze znaczną niedogodnością, a mianowicie musieliśmy przestawić się na inne miejsce, bo to, na którym staliśmy początkowo jest od poniedziałku zarezerwowane. Była to operacja czasochłonna, ponieważ trzeba poskładać przypięty do przyczepy namiot, spakować wszystkie klamoty, przewieźć, a potem rozłożyć to wszystko na nowo, co zajęło nam prawie pół dnia. Nowe miejsce jest za to fajniejsze, bo bardzo blisko wody.

wreszcie piwko © niradhara


Dookoła Ossiacher See jest ścieżka rowerowa i po obiadku wskoczyliśmy na rowerki i popedałowaliśmy. Południowy brzeg, którym najpierw jechaliśmy jest bardziej malowniczy, zatrzymywaliśmy się więc co chwila by zrobić fotkę.

ja pedalę © niradhara


chwila ochłody © niradhara


Trasa wzdłuż północnego brzegu nie jest już tak atrakcyjna, ponieważ prowadzi pomiędzy położonymi nad jeziorem domami i campingami a torami kolejowymi. Pierwszy widok na jeziorko pojawia się dopiero w Bodensdorf. Jako ciekawostkę sfotografowałam wodne taxi dla rowerzystów chcących przepłynąć na drugą stronę jeziora. Po raz pierwszy w życiu widziałam motorówkę z zamontowanym bagażnikiem na rowery.

widok z Bodendorf na Ossiach © niradhara


wodne taxi © niradhara


Naprawdę piękny widok na jezioro i góry roztacza się z Annenheim.

trasa rowerowa wzdłuż jeziora © niradhara


widok z Annenheim © niradhara


Po przejechaniu jeszcze kilku kilometrów naszym oczom ukazuje się majestatyczny Burg Landskrone.

Burg Landskrone © niradhara


Dalej ścieżka rowerowa powraca na południowy brzeg jeziorka i prowadzi nas prosto na camping.

to ja © niradhara


Słońce powoli chowa się za góry, a my wypływamy na jezioro.

Ossiacher See © niradhara


Jest cicho i romantycznie, słychać tylko plusk wioseł... Gdy gasną ostatnie promyki słońca powoli wracamy do brzegu. Nagle przed nami wyłania się góra lodowa...

prawie Titanic © niradhara


Pamiętacie może piosenkę „..zostawcie Titanica, nie wyciągajcie go, tam ciągle gra muzyka...”

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 2

Sobota, 18 lipca 2009 · Komentarze(8)
Całą noc szalała burza. Rano z nieba lały się strugi deszczu i o pojeżdżeniu rowerkiem nie było nawet co marzyć. W taką pogodę najlepiej jest schronić się w jaskini. Zdecydowalismy się na Griffener Tropfstein Hohle. Była to, nie ma co ukrywać, wycieczka samochodowa. Przez długi czas biłam się z myślami, czy należy takowe opisywać na blogu rowerowym, postanowiłam w końcu to zrobić, chcąc podzielić się wrażeniami z ciekawych miejsc. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko napisać PRZEPRASZAM WSZYSTKICH TU ZAGLĄDAJĄCYCH.

Jaskinia znajduje się w miasteczku Griffen. Okazało się, że na wejście do niej musimy czekać ponad dwie godziny, postanowiliśmy zatem wdrapać się po nieskończonej ilości schodów do ruin Griffner Schlossberg. Twierdza powstała w XII wieku, a rozbudowana została w XVI.

Griffner Schlossberg © niradhara




ruiny © niradhara


widok z Griffner Schlossberg © niradhara



Nieopodal miasteczka znajduje się bardzo ciekawe opactwo. Niestety w informacji turystycznej nie było żadnych ulotek na jego temat.

opactwo w Griffen © niradhara


opactwo w Griffen © niradhara


opactwo w Griffen © niradhara


opactwo w Griffen © niradhara


W końcu przyszła pora na zwiedzanie jaskini. Słynie ona po pierwsze z tego, że dzięki zawartości żelaza w skałach należy do najbardziej kolorowych w Austrii, a po drugie znaleziono tu ślady pobytu człowieka pierwotnego sprzed ok. 20 tys. lat.

tropfstein Hohle © niradhara


główny lokator © niradhara


jaskiniowcy © niradhara


Człowiek pierwotny miał niestety sublokatora – niedźwiedzia jaskiniowego. Przewodnik nie mówił nic na temat tego, jak im się to wspólne pomieszkiwanie układało.

czaszka niedźwiedzia jaskiniowego © niradhara


Na camping wróciliśmy w porze obiadowej. Po pokrzepieniu się fasolką po bretońsku zamierzaliśmy wskoczyć na rowerki, niestety znów zaczęło padać. Rozpogodziło się dopiero około 18 i wyruszyliśmy do Villach. Piotrek koniecznie chciał zobaczyć skocznię narciarską. Niestety mieliśmy tylko mikroskopijnej wielkości plan miasta zamieszczony na mapie okolicy. Próba jazdy na azymut skończyła się niepowodzeniem. Najpierw wylądowaliśmy na drodze rowerowej wzdłuż Drawy.

ścieżka rowerowa wzdłuż Drawy © niradhara


Potem parę razy objechaliśmy miasto.

Villach © niradhara


Villach - centrum © niradhara


Villach - centrum © niradhara


most na Drawie © niradhara


Próbowaliśmy wrócić na camping drogą rowerową po drugiej stronie rzeki. Była wprawdzie zamknięta i pisało, że to ze względu na wysoki stan wody, ale pomyśleliśmy, że może to takie austriackie gadanie i dzielnie sforsowaliśmy zakaz wjazdu i płotek. Niestety, w pewnym momencie droga zniknęła pod wodą i jak niepyszni musieliśmy wrócić do miasta.

Drawa © niradhara


oj, zalało drogę rowerową © niradhara


Po Villach jeździ się komfortowo ze względu na ścieżki rowerowe, na których jest nawet sygnalizacja świetlna.

zielone światło © niradhara


Robiło się coraz później i bardzo już chcieliśmy wrócić na camping, gdy nagle i niespodziewanie wjechaliśmy sobie na autostradę. Nie chciało nam się już szukać drogi po raz kolejny, a wiadomo – autostradą szybciej i jak dwaj desperado pomknęliśmy między autkami, ale że w Austrii rowerzysta to święta krowa, więc szczęśliwie udało nam się to przeżyć.

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 1

Piątek, 17 lipca 2009 · Komentarze(13)
Wyruszyliśmy z domu wczoraj późno po południu. Cała noc w drodze, za wyjątkiem 2-godzinnej drzemki i krótkich postojów dla rozprostowania kości na parkingach. Udało nam się szczęśliwie dojechać na miejsce pomimo światłych rad schowanego w GPS-ie Hołowczyca, który średnio co 10 km usiłował nas sprowadzić z autostrady na drogę polną. Może Piotrek przez roztargnienie podał mu, że jedziemy furmanką... No, nie wiem...

prawie tir © niradhara


Na camping dotarliśmy około ósmej i zaraz wzięliśmy się za rozkładanie obozowiska. Jest to praca nadzwyczaj ciężka i wyciskająca hektolitry potu, więc regulowaliśmy zawartość płynów w organizmie za pomocą zabranego z kraju w dużych ilościach piwa. Kiedy już ostatni śledź został wbity położyliśmy się wygodnie przed przyczepką by podziwiać jezioro i... obudziliśmy się po trzech godzinach, a właściwie obudziło mnie słońce, które podstępnie wypełzło zza drzewa i zaczęło przypiekać mnie w stopy. Płonące stopy udało się ugasić w jeziorku. No a potem w pierwszy rejs. Wieczorkiem, gdy już się trochę ochłodziło wskoczyliśmy na rowerki i podjechaliśmy do Ossiach, do bankomatu, albowiem do campingowego sklepu cywilizacja nie dotarła i nie da się płacić kartą. Austria to prawdziwy raj dla rowerzystów, wszędzie bowiem są znakomicie oznakowane ścieżki rowerowe.

ścieżka rowerowa © niradhara


W Ossiach zafundowaliśmy sobie lodziki i wróciliśmy na camping.

lodziki w Ossiach © niradhara


Ossiacher See © niradhara


A teraz szaszłyczek i spać.

magneticlife.eu because life is magnetic

dookoła Pienin

Niedziela, 3 maja 2009 · Komentarze(7)
Trasa: Polana Sosny – Sromowce Wyżne – Krośnica – Krościenko – Szczawnica – Velky Lipnik – Czerwony Klasztor – Polana Sosny.

Obudziło nas cudowne słoneczko. W planach objazd dookoła Pienin. Najpierw przez Sromowce Wyżne, skąd świetnie prezentuje się nasz camping.

camping Polana Sosny © niradhara


Wjeżdżamy na przełęcz Snozka Zamecka. Po deszczu powietrze jest bardzo przejrzyste i możemy podziwiać Tatry.

widoczek na Tatry © niradhara


Z przełęczy super zjazd aż do Krośnicy.

zjazd z przełęczy © niradhara


Stąd prosto do Krościenka nad Dunajcem, gdzie możemy podziwiać zabytki architektury drewnianej.

Krościenko nad Dunajcem © niradhara


A teraz wzdłuż Dunajca do Szczawnicy, gdzie jakiś flisak pokazuje nam, że pomyliliśmy kierunki ;-)

Szczawnica © niradhara


Za Szczawnicą wjeżdżamy na Słowację i jedziemy doliną Stara Leśnica.

Dolina Stara Leśnica © niradhara


Po chwili zaczyna się podjazd.

Dolina Stara Leśnica © niradhara


Podjazd wydaje się nie mieć końca, w dodatku słońce ostro grzeje, ale widok coraz piękniejszy.

droga na przełęcz © niradhara


Wreszcie nieźle zasapani dojeżdżamy na Przełęcz pod Tokarnią. Są tu ławeczki i bufet, w którym można płacić złotówkami.

Przełęcz pod Tokarnią © niradhara


No i wreszcie zjazd. W drodze do Czerwonego Klasztoru przejeżdżamy obok malowniczych Haligowskich Skał.

Haligowskie Skały © niradhara


Kilka kilometrów przed campingiem zatrzymuje nas potężny korek na drodze ;-)

droga na Polanę Sosny © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic