Wpisy archiwalne w kategorii

architektura drewniana

Dystans całkowity:4002.05 km (w terenie 227.50 km; 5.68%)
Czas w ruchu:07:56
Średnia prędkość:17.42 km/h
Suma podjazdów:24710 m
Liczba aktywności:52
Średnio na aktywność:76.96 km i 3h 58m
Więcej statystyk

integracja BS na szlaku architektury drewnianej

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · Komentarze(7)
Ilonę i Roberta po raz pierwszy zobaczyliśmy ponad rok temu na rynku w Strumieniu. Niestety, nie zamieniliśmy wtedy ani jednego słowa, bo dopiero w domach, przed komputerami, zorientowaliśmy się, że wszyscy mamy konta na Bikestats. Śledziliśmy odtąd wzajemnie swoje blogi, ciągle obiecując sobie, że kiedyś wreszcie razem pokręcimy. No i stało się. Umówiliśmy się na wspólną jazdę w okolicach Skoczowa. Wyruszyliśmy z Piotrkiem wcześnie rano, bacznie przyglądając się niebu, na którym od czasu do czasu pojawiały się groźne chmurzyska.

gdzieś na trasie © niradhara


Korzystając z mapy „Okolice Bielska-Białej” i programu MapSource wytyczyłam trasę. Pierwszym celem był zabytkowy drewniany kościółek w Bielowicku. Zwiedzałam go już wcześniej, ale chciałam żeby zobaczył go również Piotrek, który kocha architekturę drewnianą.

kościół w Bielowicku © niradhara


Do Skoczowa dojechaliśmy niemal równocześnie z Iloną i Robertem. Pora była jeszcze wczesna, postanowiliśmy więc zatrzymać się na chwilę na rynku i wzmocnić kawą i lodami.

rynek w Skoczowie © niradhara


Najciekawszą budowlą na rynku jest późnobarokowy ratusz z 1797 roku, jest też sporo zabytkowych kamieniczek z przełomu XVIII i XIX wieku.

rynek w Skoczowie © niradhara


no i który zechce pozować? © niradhara


ten postanowił zostać modelem © niradhara


Przyglądając się wspólnie mapie dopracowaliśmy szczegóły dalszej trasy i wyruszyliśmy w drogę.

ustalanie trasy © niradhara


trasa ustalona, wyruszamy © niradhara


Okolice Skoczowa są mocno pofałdowane, mnóstwo tu zjazdów i podjazdów, z drogi cały czas rozciąga się widok na Beskidy, co czyni jazdę bardzo atrakcyjną. Zatrzymywaliśmy się od czasu do czasu, by uwiecznić owe widoczki. Zmienna sytuacja na niebie była powodem ustawicznej zgadywanki – zmoczy nas, czy też nie?

czarne chmury ciągle straszą © niradhara


Piotrek foci krzyż katyński © niradhara


a co foci Robert? © niradhara


może to? © niradhara


Hasłem przewodnim wycieczki była architektura drewniana, a kolejnym celem kościół p.w. św. Rocha w Zamarskach. Jest to jeden z najstarszych zachowanych na Ziemi Cieszyńskiej drewnianych kościółków. Powstał w 1731 r. jako dobudówka do starszej, XVI-wiecznej wieży. Gdy do niego dojeżdżaliśmy rozległ się potężny głos dzwonu, poczuliśmy się odpowiednio przywitani i uhonorowani ;) Zrekompensowało to nieco fakt, że kościół był zamknięty i nie mogliśmy zobaczyć wnętrza.

kościółw Zamarskach © niradhara


jedziemy dalej © niradhara


Kościół w Kończycach Wielkich jest największym drewnianym kościołem na Śląsku Cieszyńskim. Oczywiste więc, że musieliśmy go zobaczyć. Swoją okazałą formę architektoniczną zawdzięcza niecodziennej metodzie jego budowy. Obecny kościół powstał na miejscu dawnej drewnianej świątyni, co jest typowym rozwiązaniem w poszukiwaniu miejsca lokalizacji pod nowe obiekty sakralne. Jednak w tym przypadku poprzedni budynek kościelny nie został rozebrany przed rozpoczęciem budowy nowego kościoła. W trakcie budowy poprzedni kościół znajdował się wewnątrz powstającej nowej, większej konstrukcji drewnianej. W starym budynku odbywały się nabożeństwa, aż do momentu rozbiórki po zadaszeniu nowego kościoła.


Budowę zakończono prawdopodobnie w 1777 roku, ale okazałą wieżę drewnianą ukończono w 1751 roku. Wieża kościelna jest najwyższą konstrukcją drewnianą na terenie Śląska Cieszyńskiego. W 1884 roku Kościół został poddany gruntownemu remontowi i przebudowie. Miedzy innymi zostały rozebrane soboty, a wnętrze świątyni przyozdobiono zachowaną do tej pory polichromią. Z tego samego okresu pochodzą ołtarze wykonane w stylu barokowym. Niestety, mieliśmy pecha i znów nie udało nam się zobaczyć wnętrza :(

kościół w Kończycach Wielkich © niradhara



W Kończycach Wielkich jest jeszcze jeden wart zobaczenia obiekt – pałac Thunów, który został wzniesiony przez marszałka Księstwa Cieszyńskiego barona Jerzego Fryderyka Wilczka pod koniec XVII wieku. Obecny barokowo-klasyczny francuski kostium pałac zyskał pod koniec XIX wieku. Od 1825 roku stał się rezydencją jednej z linii hrabiów Larischów von Monnichów. W pamięci mieszkańców ziemi cieszyńskiej zapisała się w szczególności ostatnia jego posiadaczka, zmarła w 1957 roku hrabina Gabriela von Thun und Hohenstein, wielka filantropka i fundatorka jednego z pawilonów Szpitala Śląskiego w Cieszynie. Była damą dworu cesarzowej, natomiast jej mąż, hrabia Ferdynand Thun – adiutantem cesarza Franciszka Józefa I. Obecnie w pałacu znajduje się Państwowy Dom Dziecka oraz niewielka izba muzealna poświęcona historii obiektu i rodzinie hrabiny Gabrieli Thun.

pałac Thunów © niradhara


Jazda i zwiedzanie nadwątliły nasze zapasy energetyczne, udaliśmy się zatem do restauracji w Kończycach Małych. W necie reklamuje się ona tak: „ …obiekt usytuowany w przepięknym zamku z przełomu XV/XVI w., położony nad malowniczym stawem w otoczeniu zieleni. Obsługa także w języku angielskim…” Fakt, obiekt położony pięknie, jedzenie smaczne, a obsługa dba o to, by goście mieli dostatecznie dużo czasu na konwersację, nie spieszy się więc nadmiernie z podawaniem potraw ;) Nam to akurat odpowiadało, mieliśmy sobie wiele do powiedzenia na różne rowerowe tematy :)


Robert szykuje aparat © niradhara


a Piotrek nas foci z daleka © niradhara


Po obiadku Ilona i Robert odprowadzili nas jeszcze kawałek i wkrótce przyszła smutna chwila rozstania. Z pewnością jednak nie był to nasz ostatni wspólny wypad :)

Pożegnaliśmy się w okolicach Drogomyśla. Na to tylko czekał nasz GPS. Do tej pory sprawował się super, ale teraz postanowił pokazać na co go stać. Najpierw, z niewiadomych powodów zaciągnął nas do Ochab i usiłował namówić na zrobienie jeszcze jednej rundki w okolicy Skoczowa. Wkurzony, że zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy, za karę wyprowadził nas w teren :D

tego nie planowałam © niradhara


ileż tu stawów! © niradhara


szlak rowerowy © niradhara


Nie odpuszczał nam już do końca, wynajdując różne urocze skróty. Zaoszczędziliśmy w ten sposób parę kilometrów, ale że przybyło podjazdów i wertepów, to czas przejazdu się nieco się wydłużył. Wróciliśmy do domu już po zachodzie słońca.

Ilonko, Robercie – miło było poznać Was osobiście. Jesteście wspaniali. Dziękujemy za wspólne rowerowanie i mamy nadzieję na kolejne wycieczki. Bardzo, bardzo serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia :)

widoczek o zachodzie słońca © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

upalna, samotna setka

Piątek, 2 lipca 2010 · Komentarze(24)
Opis i zdjęcia wkrótce. Najpierw należy mi się zimne piwo ;)

No to uzupełniam...

Tak naprawdę tytuł powinien brzmieć „uczymy się na błędach”, ale po powrocie z wycieczki byłam zmęczona i wpisałam na szybko inny. W założeniu służyć ona miała dalszemu testowaniu Oregona. Trasę zaplanowałam w MapSource. Miałam dojechać do zapory w Wapienicy, potem jechać niebieskim szlakiem rowerowym u stóp gór, zwiedzić kościół w Bielowicku, pogapić się na Jezioro Goczałkowickie i wrócić do domu, co uczynić miało 112 km. Testowanie jest ważne o tyle, że po zgraniu zaplanowanej za pomocą komputera trasy i naciśnięciu „jedź”, urządzenie przelicza ją na nowo i wprowadza drobne zmiany. Czasem korzystne, a czasem wręcz przeciwnie!

Błąd nr 1: Oregona.
W Kozach urządzenie sprowadza mnie na boczną drogę, po czym głupieje i co chwilę pokazuje co innego. Rezygnując chwilowo z jego usług wracam na znaną mi drogę przez Hałcnów.

Błąd nr 2: mój.
Jazda w kierunku Bielska między 6 a 7 rano to istny horror, bo w tym czasie tłumy ludzi udają się do pracy samochodami. Oddycham z ulgą dopiero w Mazańcowicach!

Błąd nr 3: mój.
Planując trasę zapomniałam o wjeździe na Trzy Lipki. Rozpościera się stamtąd wspaniała panorama Bielska. Przejeżdżam tuż obok górki. Coś jednak widać.

najładniej położone miasto w Polsce © niradhara


Element pozytywny nr 1.
Garmin świetnie przeprowadza mnie przez miasto rowerowym szlakiem Greenways.

Greenways © niradhara


Błąd nr 4: mój.
W Wapienicy Garmin ściąga mnie z drogi na prowadzącą terenem ścieżkę rowerową, prowadzącą wzdłuż rzeczki. W pewnym momencie piszczy i pokazuje, że jestem przy zaporze. Tymczasem zapory ani śladu. Teraz wiem, że nieopacznie nazwałam waypointy: „zapora” oraz „zapora i Tartaczna”. Na ekranie urządzenia owo „i Tartaczna” się nie zmieściło, więc wyciągam mylny wniosek, co do swego położenia. Przerywam nawigację, ścieżkami dojeżdżam do asfaltu, po czym nawigację wznowiam. Zapory jednak nie zobaczyłam. Cóż, będę musiała jechać tam jeszcze raz.

Wapienica © niradhara


wodospadzik © niradhara


Błędy nr 5, 6 i 7: dwa Oregona, jeden mój.
Zamiast prowadzić zgodnie z zaplanowaną trasą, z niewiadomych przyczyn urządzenie kieruje mnie w stronę centrum ulicą Karpacką. Znów przerywam nawigację, ustawiam prowadzenie do celu. Zamiast jednak wybrać niebieski szlak rowerowy, wybieram Grodziec. Początkowo Garmin prowadzi mnie na skróty, terenem, później jednak ciarki mnie przechodzą, gdy okazje się, że mam przejechać prawie 10 km makabrycznie ruchliwą ulicą Cieszyńską. Cóż robić, znów się wracam. W ten sposób przybywa nie tylko kilometrów, ale i podjazdów.

gdzieś w pobliżu bielskiego aeroklubu © niradhara


mieszkanki Bielska-Białej © niradhara


Element pozytywny nr 2.
Niebieski szlak rowerowy, prowadzący u stóp Beskidu jest uroczy, spokój, cisza, ładne widoki. Jadąc tędy można nabrać przekonania, że Polska to bardzo bogaty kraj. Wybudowano tu rezydencje bardziej przypominające małe pałace, niż zwykle domy. Jest ich naprawdę mnóstwo!

niebieski szlak rowerowy © niradhara


pusta droga i widok na górki © niradhara


Błąd nr 8: mój.
W przydrożnym sklepiku uzupełniam prowiant. Kupuję dwie butelki wody. Nie chce mi się wozić więcej, wychodzę z założenia, że przecież jak mi braknie, to sobie dokupię. To się później mści!

Błędy nr 9 i 10: mój i Oregona
Źle zaplanowany waipoint w Grodźcu powoduje, że Oregon prowadzi mnie w kółko obrzeżami Górek Wielkich, w dodatku nieocienionym terenem. Znów sporo podjazdów. Wody szybko ubywa…

w Górkach Wielkich © niradhara


Element pozytywny nr 3.
Po przedostaniu się na drugą stronę drogi szybkiego ruchu Garmin odzyskuje rozum. Prowadzi mnie bocznymi, malowniczymi drogami.

góry zostały za nami © niradhara


Bez problemów dojeżdżam do kościóła pw. św. Wawrzyńca w Bielowicku, który znajduje się na szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego.

przerwa na zwiedzanie © niradhara


Budowę obecnego kościoła zakończono w 1701 r. W tym samym roku dokonano jego poświęcenia. Od 1756 r., kiedy miał miejsce tragiczny w skutkach pożar Skoczowa, bielowicki kościół jest celem pielgrzymek mieszkańców miasta na coroczny odpust 10 sierpnia (św. Wawrzyniec jest patronem ochrony przed pożarami).

na szlaku architektury drewnianej © niradhara


Jest to świątynia orientowana, o konstrukcji zrębowej postawiona na kamiennej podmurówce, oszalowana gontem. Wieża słupowa jest kwadratowa, zwieńczona niewielką kopułą obitą gontem i wyciętymi koronkowo okapnikami. Cały kościół otaczają obite deskami soboty (wyższe po zachodniej stronie, gdzie są osłonięte pulpitowym, gontowym dachem). Dachy są dwuspadowe, pokryte gontem.

we wnętrzu © niradhara


Najcennieszym elementem wyposażenia jest tryptyk ołtarzowy, w centralnej części którego znajduje się scena tzw. Santa Conversazione (święta rozmowa), z przedstawieniem Maryi w towarzystwie św. Piotra i św. Wawrzyńca, natomiast na skrzydłach umieszczono wizerunki św. Katarzyny i św. Barbary. Równie cenna jest barokowa ambona z 1701 r. z ornamentem i rzeźbionymi wizerunkami czterech ewangelistów, przykryta baldachimem z figurkami aniołów w zwieńczeniu.

króluje prostota © niradhara


Element pozytywny nr 4.
Bocznymi drogami, dziurawymi, ale na szczęście w większości zacienionymi dojeżdżam nad Jezioro Goczałkowickie. Od strony południowej jest ono obwałowane. Wchodzę na ów wał, robię fotkę i wracam.

duże lecz niezbyt piękne © niradhara


Błąd nr 11: diabli wiedzą czyj.
Droga z Chybia w stronę Landku to istny koszmar z powodu niesamowitej wręcz ilości pędzących tirów. Wierzyć mi się nie chce, że ktoś poprowadził tędy szlak rowerowy, a jednak zamieszczone na drzewach i słupach znaki są ewidentnym dowodem czyjegoś braku wyobraźni.

Element pozytywny nr 5.
Po odbiciu w stronę Bronowa znów robi się miło. Jadę pustą drogą między stawami, słychać kumkanie żab i śpiew ptaków. Ból tylko, że nigdzie nie ma sklepu spożywczego, w wody mam coraz mniej, zaczynam jej oszczędzać.

nad stawem © niradhara


wchodzenie do wody © niradhara


Błąd nr 12: mój.
Nie wiedzieć czemu na drodze pojawia się tablica: Mazańcowice. Tak naprawdę jestem w Czechowicach, ale o tym nie wiem. W przekonaniu, że Garminowi coś się pomieszało, przerywam nawigację i wklepuję „prowadź do domu”. Kończą się zabudowania, przed sobą widzę szuter. Prawdopodobieństwo znalezienia sklepu jest znikome, upał nadal jest straszny, a nie mam już co pić i zaczyna mi się kręcić w głowie. Zatrzymuję się i w desperacji proszę podlewającego ogródek pana, by nalał mi trochę wody z kranu do bidonu. Pan okazuje się być uroczy, wynosi mi olbrzymią butlę zimnej wody mineralnej. Piję do upojenia i napełniam bidon. W trakcie rozmowy okazuje się, że mój dobroczyńca pochodzi z Kobiernic :)

krzyż z czaszką do kolekcji Kajmana © niradhara


Błąd nr 13: Oregona.
Tym razem stanowczo przesadził! Wyprowadził mnie szuterkiem na drogę szybkiego ruchu i kazał nią jechać w kierunku Bielska. Nie da się przedostać na drugą stronę, bo nie ma ani skrzyżowania, ani przejścia dla pieszych, a środkiem drogi ciągnie się metalowa barierka. Wracam i trochę na azytymut, trochę na domysł, dojeżdżam do miejsca, gdzie jest normalne skrzyżowanie. Uff, co za ulga!

Błąd nr 14: mój.
Już po drugiej stronie czteropasmówki Garmin wprowadza mnie na wąską, kamienistą dróżkę. Nie chce mi się trząść, więc wracam do głównej drogi z Czechowic w kierunku Bielska. Zapominam, że o tej godzinie ludzie wracają z pracy. Znów jadę w strasznym ruchu. Nie brak tez tirów.

Element pozytywny nr 6.
Przez Osiedle Komorowickie Oregon przeprowadza mnie częściowo boczną drogą. To wprawdzie znów teren, ale przynajmniej odpoczywam od ruchu. Do domu już niedaleko. Jestem zmęczona upałem. Marzę o zimnym prysznicu.

znów po szutrze © niradhara


Podsumowanie.
Przy planowaniu trasy należy zwracać uwagę na nazwy waypointów, tak, by się potem, w razie zmiany decyzji, nie myliły. Dobrze jest wydrukować ją, wtedy łatwiej jest śledzić, gdzie jesteśmy. Sądzę, że lepiej jest trzymać się zaplanowanej trasy, niż zmieniać decyzję w trakcie jazdy. Koniecznie zabrać ze sobą znaczny zapas jedzenia i picia. A najlepiej mieć ze sobą tradycyjną, ukochaną, papierową mapę i jak nam się coś w zachowaniu Garmina nie spodoba, to po prostu go wyłączyć ;)



Suma kilometrów w terenie podana trochę "na oko".

magneticlife.eu because life is magnetic

szlakiem architektury drewnianej i zrujnowanej

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(13)
Piotrek wyznaczył sobie kiedyś jako cel opisanie wszystkich drewnianych kościółków w okolicy. W deszczowe popołudnia analizowałam zatem mapy i lokalizowałam obiekty jeszcze przez nas nieodwiedzone. Blisko domu nie zostało już nic do zobaczenia, trzeba zatem jeździć coraz dalej. Gorzej, że w tym celu trzeba wcześnie wstawać w weekendy, a tego nie lubię :(

widać mnie z daleka © niradhara


Pustymi drogami pięknej Ziemi Oświęcimskiej jedziemy do kościoła w Woźnikach.

landszafcik © niradhara


Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny pochodzi z I. poł. XVI w. W 1959 r. na skutek podpalenia spłonęły dachy, uszkodzeniu uległy stropy i ściany, spaliła się wieża i część wyposażenia kościoła. Świątynia została odbudowana w latach 1962–1964. W pobliżu kościoła usytuowana jest drewniana dzwonnica.

widok ogólny © niradhara


Do najcenniejszych zabytków należy gotycki krucyfiks z XIV w. umieszczony na belce tęczowej. W ołtarzu głównym, obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem z XIX w. oraz organy w obudowie z XVIII w.

wnętrze kościoła © niradhara


Parapet chóru muzycznego pochodzi z 3. ćwierci XX w., wypleciony jest z wikliny.

a chórzystek brak © niradhara


Świątynia jest przykładem udanej rekonstrukcji konserwatorskiej po zniszczeniach.

malowidła © niradhara


Zadowoleni, że udało nam się zobaczyć wnętrze kościoła, udajemy się w dalszą drogę. W Zygodowicach zatrzymujemy się przy pomniku amerykańskich lotników.

We wrześniu 1944 r. z włoskiego lotniska Venossa wystartowała eskadra amerykańskich samolotów, celem zbombardowania hitlerowskich urządzeń przemysłowych w rejonie Oświęcimia i Trzebini. Boeing z załogą nr 64 został w okolicach Przeciszowa trafiony pociskiem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Płonący samolot eksplodował nad polami Zygodowic. Lotników pochowano w leśnej mogile na skraju wsi. Podczas eksplozji samolotu zginęła również, oblana płonącym paliwem, młoda mieszkanka Tłuczani.

Kajman kocha pomniki © niradhara


Kolejny nasz cel to prześliczna drewniana świątynia w Tłuczani, pochodząca z XVII wieku. Jest to budowla orientowana, o konstrukcji zrębowej. Znalazłam ją tylko dzięki mapie, w terenie nie ma żadnych drogowskazów.

taki piekny i nikt o niego nie dba © niradhara


Kościółęk niestety systematycznie niszczeje i narażony jest na ataki wandali i bandytów. W 1999 został splądrowany przez nieznanych sprawców. Zamknięty na głucho. Zdjęcie udało mi się zrobić przez szparę w drzwiach.

przykry widok © niradhara


Jedziemy dalej. W Łączanach przejeżdżamy na drugą stronę Wisły. Poziom wody wciąż jest bardzo wysoki, zaczynam się obawiać, że tu też zobaczymy ślady powodzi.

wody wciąż dużo © niradhara


Niestety, obawy były uzasadnione…

utrudnienia w ruchu © niradhara


Szczęśliwie jednak docieramy do Kamienia. Wieś jest malowniczo położona na obszarze Rudniańskiego Partu Krajobrazowego. Posiada zachowany dokument lokacyjny wystawiony 3 czerwca 1319 roku. Pierwotnie nazywała się Kamom lub Kamyk. Nazwa Kamień, zanotowana przez Jana Długosza, pojawia się po raz pierwszy w XV w. Wówczas to wieś zakupił zakon kanoników laterańskich, który wyznaczył prawnie jej granice.

izba regionalna dziś zamknięta © niradhara


W Kamieniu znajduje się bardzo ciekawy kompleks zabytkowy, który tworzą, zespół kościelno-parafialny z plebanią z drugiej połowy XIX w., lamus i drewniana studnia z przełomu XVIII-XIX wieku, będąca wspaniałym dziełem techniki i ciesiołki.

zabytkowa studnia © niradhara


plebania © niradhara


Istnieją też pozostałości parku oraz ogrodu włoskiego, na uwagę zasługuje również siedem kilkusetletnich lip wokół niego.

w dziuplach starych drzew mieszkają sowy © niradhara


Z Kamienia jedziemy Poręby Żegoty. Znajdują się tu ruiny pałacu należącego kolejno do Korycińskich, Szwarcenberg-Czernych oraz (do II wojny światowej) Szembeków. Pierwszy dwór powstał w tym miejscu w XVII stuleciu. Obecny pałac powstał w kilku etapach pomiędzy końcem XVII wieku, a początkiem XX wieku, kiedy przebudował go architekt Tadeusz Stryjeński. W pałacu spalonym w 1945 roku i częściowo rozebranym, znajdowała się cenna biblioteka oraz bogate zbiory sztuki. W ostatnim czasie podjęto prace zmierzające do odbudowy pałacu. Zostały one jednak przerwane ze względu na wycofanie się nowego właściciela.

prawdziwa ruina © niradhara


Żeby wrócić do domu, musimy wrócić na prawy brzeg Wisły. Zamierzamy skorzystać z przeprawy promowej, która znajduje się we wsi Przewóz. Źródła historyczne podają, że w tym miejscu prom pływał już od 1396 roku. Do niedawna…:(

niestety nie przepłyniemy © niradhara


prędko tego nie naprawią © niradhara


Musimy zmienić trasę i skorzystać z mostu w Jankowicach. Z daleka podziwiamy ruiny zamku Lipnik.

zamek w Babicach © niradhara


Po tej stronie Wisły witają nas swojskie widoczki, a odbijające się w stawach słońce uśmiecha się i mówi, że to był naprawdę fajny dzień :)

lubię takie widoki © niradhara


swojskie klimaty © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

szlakami rowerowymi Ziemi Oświęcimskiej

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(16)
Dzisiejszym naszym celem był Bieruń. Nie zaplanowałam wcześniej dokładnej trasy przejazdu, wychodząc z założenia, że czasem trzeba trochę poimprowizować.

Pierwszą z atrakcji turystycznych miał być zaznaczony na mapie w pobliżu miejscowości Góra użytek ekologiczny - torfowisko. Na miejscu nie znaleźliśmy jednak żadnej informacji, a jego widok bardzo nas rozczarował.

torfowisko © niradhara


Na pocieszenie sfociłam znajdujący się po drugiej stronie drogi staw.

staw z wysepkami © niradhara


Na Ziemi Oświęcimskiej jest bardzo wiele szlaków rowerowych, biegnących bocznymi drogami asfaltowymi lub terenem. Wszystkie są doskonale oznaczone. Jazda pachnącym olejkiem sosnowym lasem, jest nie tylko przyjemnością, ale też kojąco wpływa na drogi oddechowe.

szlak rowerowy © niradhara


Największą atrakcją Bierunia jest drewniany cmentarny kościółek św. Walentego z przełomu XVI/XVII wieku. Zwany przez mieszkańców Bierunia, „Walencinkiem”, należy do parafii św. Bartłomieja w Bieruniu Starym. Dnia 14 października 1929 kościółek został uznany za zabytek, posiada relikwie św. Walentego, których autentyczność potwierdzona jest dokumentem z 28 lutego 1961.

Walencinek © niradhara


13 lutego 2004, w wigilię odpustu św. Walentego, miasto ogłosiło tego świętego swoim patronem. Kościół znajduje się na szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego.

brama na dziedziniec © niradhara


Kościółek był niestety zamknięty, zatem wnętrze mogliśmy zobaczyć jedynie przez szybkę w drzwiach.

widziane przez szybkę © niradhara


Ciekawy jest również rynek. Niestety, nie było tu ani jednej lodziarni. Zgroza! Ja tak kocham lody i nastawiałam się na nie przez 30 kilometrów!

rynek w Bieruniu © niradhara


Stoi tu za to fontanna, na której zamieszkał bieruński utopiec. Znajduje się ona na miejscu studni z 1927 roku. Teraz znajdują się tu dwie pompy, które kształtem nawiązują do wyglądu pomp z końca lat 20. ubiegłego wieku. Autorem projektu jest artysta plastyk Roman Nyga. Rzeźbę wykonał Stanisław Chochół z Goczałkowic.

z utopcem © niradhara


Utopiec ma około metra wzrostu i powstał z brązu. Ma przypominać mieszkańcom, że Bieruń i okolice nazywano kiedyś "żabim krajem". Miasto otaczają rzeki: Wisła, Gostynka oraz Mleczna. W okolicy pełno było też jezior, stawów i bagien, a w nich ponoć aż roiło się od utopców, czyli niedobrych duchów. Dawniej wierzono, że wciągały ludzi pod wodę. Przybierały różne postacie - na przykład ryb, żab albo dziwnych ludzików. Na ich temat do dziś krąży wiele legend. Najbardziej znany jest utopiec spod bieruńskiego kopca. W mieście mówi się, że lepiej go nie drażnić, bo może przynieść nieszczęście. Ci, którzy go widzieli, opowiadają, że jest strasznie brzydki. Ma żabią twarz i zielony kubraczek.

mały utopiec © niradhara


fontanna - detal © niradhara


Z Bierunia wracaliśmy znanymi nam już i opisanymi wcześniej na BS drogami. Wprawdzie jazda po w miarę płaskim terenie jest niezbyt męcząca, ale za to widoki nie mogą się równać z górskimi.

nareszcie znów góry © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

beskidzka pętla z ogonkiem

Sobota, 17 kwietnia 2010 · Komentarze(11)
Na dziś zaplanowałam pętlę po Beskidach z trzema głównymi atrakcjami. Wyruszyliśmy z Piotrkiem około jedenastej.

nie ma to jak góry © niradhara


Na początek Rychwałd. Jest to miejscowość położona 6 km na północny-wschód od Żywca, w dolinie potoku Nawieśnik. Należy do najstarszych osad otaczających w średniowieczu Żywiec, jej początki sięgają przełomu XIII i XIV wieku. Znajduje się tu kościół św. Mikołaja, stanowiący sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej, Pani Ziemi Żywieckiej.

sanktuarium w Rychwałdzie © niradhara


Na miejscu obecnej świątyni pierwotnie stał drewniany kościół wzniesiony w 1554 r. przez Krzysztofa Komorowskiego - dziedzica rychwałdzkiego. W roku 1644 Katarzyna z Komorowskich Grudzińska, pani na Ślemieniu ofiarowała kościołowi parafialnemu w Rychwałdzie słynący łaskami i cudami obraz Matki Bożej , przywieziony z Wielkopolski przez jej męża Samuela Grudzińskiego.

cudowny obraz © niradhara


W połowie XVIII w. wybudowano w Rychwałdzie murowany kościół w stylu barokowym.

barokowy wystrój © niradhara


Długo podziwiałam wnętrze, przyglądając się każdej rzeźbie.

każdy detal jest piękny © niradhara


Kolejny etap jazdy - do Gilowic, prowadził boczną drogą, z której rozpościerały się piękne widoki.

pejzaż z krową © niradhara


droga do Gilowic © niradhara


W Gilowicach znajduje się zabytkowy kościół św. Andrzeja. Zbudowany został w 1. poł. XVI w. w pobliskim Rychwałdzie, skąd w 1757 r. został przeniesiony właśnie do Gilowic. W latach 1933-34 kościół został powiększony przez przedłużenie nawy i wzniesienie kaplicy.

drewniany kościółek w Gilowicachk © niradhara


Jest to budowla drewniana, wzniesiona w konstrukcji zrębowej, z wieżą o konstrukcji słupowej dobudowaną w 1641 r. Prezbiterium zamknięte trójbocznie z zakrystią i kaplicą Serca Pana Jezusa po bokach. Nawa prostokątna z kwadratową wieżą od zachodu, o pochyłych ścianach z nadwieszaną izbicą i nakryta ostrosłupowym hełmem. Nad kościołem dach dwuspadowy o jednej kalenicy, pobity gontem z wieżyczką na sygnaturkę o barokowej formie. Na zewnątrz kościół otaczają otwarte soboty o falistym okapie.

soboty © niradhara


Wnętrze nakrywa pozorne sklepienie kolebkowe z końca XIX w. oraz strop płaski z czasu ostatniej przebudowy. Z bogatego wyposażenia wnętrza warto zwrócić uwagę na barokowy ołtarz główny z 1708 r. z obrazem św. Anny Samotrzeć z tegoż czasu i późnogotycką rzeźbą św. Barbary, wczesnobarokową ambonę z 1. poł XVII w.

wnętrze kościóla © niradhara


Ostatnia atrakcja wycieczki znajduje się w Ślemieniu. W okresie władania dobrami ślemieńskimi przez Hieronima Wielopolskiego, funkcjonował tu, opodal pałacu, piec hutniczy, w którym przetapiano w nim niskoprocentową rudę darniową. Do uzyskiwania wysokich temperatur stosowano węgiel drzewny, wypalany na leśnych polanach, zwanych mielerzami. Piec miał pojemność kilkunastu stóp kubicznych. Układano w nim warstwami rudę i węgiel drzewny. Koło wodne poruszało młoty i za pomocą miechów wtłaczało powietrze do pieca. Rocznie produkowano 100 tys. cetnarów żelaza.

ruiny pieca hutniczego © niradhara


Piec ten spalił się w 1780 r. wraz z zakładem fryszerskim, piła, warzelnią soli i nie został już nigdy odbudowany. Dziś w jego wnętrzu kwitną kwiaty.

czas wszystko zmienia © niradhara


Pora ruszyć w drogę powrotną. Aż do Łękawicy przed nami na zmianę zjazdy i podjazdy.

znikający punkt © niradhara


Słońce pięknie świeci, ale widoczność nie jest najlepsza. Nie wiem czy to wina delikatnej mgiełki, czy pyłu wulkanicznego.

w stronę Jeziora Żywieckiego © niradhara


Ostatnio nie jeździłam zbyt wiele, brak kondycji daje o sobie znać na podjazdach, a kręgosłup, jeszcze niewyleczony, przypomina o sobie bólem. A jednak warto się trochę pomęczyć, bo górskie widoki wynagradzają wszystko.

co też tam bieleje w dali © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

szmaragdowa toń

Niedziela, 28 marca 2010 · Komentarze(16)
Dzisiejszą wycieczkę zaplanowałam tak, by Piotrkowi, wielbicielowi architektury drewnianej, sprawić radość zobaczeniem kolejnego, nieznanego mu dotąd, drewnianego kościółka, a sobie podziwianiem pięknych widoków. Ranek był deszczowy, więc wyruszyliśmy dopiero po obiedzie. Trasa wiodła wzdłuż kaskady Soły.

droga wzdłuż Soły © niradhara


Naszym celem był kościół w Łodygowicach. Jest on największą drewnianą świątynią w regionie żywieckim. Z placu przykościelnego na wzniesienie, na którym stoi kościół, prowadzą schody o 130 stopniach. Świątynia powstała na tym miejscu w 1635 r. Konstrukcja zrębowo-słupowa, z wieżą i dwuspadowym dachem krytym gontem, otoczona jest drewnianymi sobotami, czyli rodzajem podcieni używanymi jako schronienie przez wiernych.

zabytkowy kościół © niradhara


Nie udało nam się niestety zwiedzić wnętrza, bo właśnie zaczynała się msza. Usiedliśmy na ławeczce przed kościołem przekąsić małe co nieco. Na niebie nie wiadomo skąd pojawiły się wielkie czarne chmury, zaczęło kropić i znacznie się ochłodziło. Oj, pomyślałam sobie, niedobrze, nie zdążyłam jeszcze zrobić fotek jeziora i co ja wstawię na BS? Na szczęście po chwili deszcz przestał siąpić i słońce nieśmiało przedarło się przez chmury.

słoce przedziera się przez chmury © niradhara


Wzdłuż brzegu Jeziora Żywieckiego jechałam powoli podziwiając jego nietypową barwę.

szmaragdowa toń © niradhara


któż tam siedzi na gałęzi? © niradhara


O, to pewnie jakaś zakochana parka ;)

ptasi romans © niradhara


Chmury rozwiewały się coraz szybciej, a słońce powoli zaczęło wspinać się na szczyt Żaru. Zafascynowana świetlnym spektaklem zatrzymałam, czekając na moment odpowiedni do zrobienia kolejnej fotki. Musiałam chyba długo tak stać, bo nagle zobaczyłam Piotrka, który wrócił się, by sprawdzić, czy aby nic mi się nie stało.

i znów w dali góra Żar © niradhara


Na zaporze w Tresnej znów zatrzymaliśmy się na dłużej, by podziwiać odbijające się w wodzie góry.

zwierciadło © niradhara


To było naprawdę cudowne popołudnie.

woda i góry © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

szlakiem architektury drewnianej

Niedziela, 28 lutego 2010 · Komentarze(13)
Ranek ciepły i słoneczny zachęcał do jazdy. Wymyśliliśmy zatem, że zrobimy sobie wycieczkę szlakiem architektury drewnianej, o którą ostatnio wypytywał nas Jacek. Jako pierwszy odwiedziliśmy kościół pw św. Wawrzyńca, zbudowany w 1671 roku w Grojcu. Jak widać na zdjęciu, jak Piotrek widzi coś drewnianego, to musi koniecznie być przy tym pierwszy.

kościół w Grojcu © niradhara


dzwon © niradhara


chrzcielnice © niradhara


Kolejnym punktem na naszej trasie był szesnastowieczny kościół pw św. Bartłomieja w Porębie Wielkiej.

kościół w Porębie Wielkiej © niradhara


witrażyk © niradhara


Najprzyjemniejszą częścią trasy, jeśli chodzi o jazdę, była droga nr 44 z Oświęcimia do Zatora – mały ruch i niezniszczony asfalcik.

most kolejowy na Skawie © niradhara


Z drogi tej skręciliśmy do Palczowic, gdzie znajduje się wzniesiony w 1894 r. kościół pw św. Jakuba.

kościół w Palczowicach © niradhara


wieżyczka © niradhara


wnętrze kościoła © niradhara


Teraz zaczyna się jazda pod wiatr. W dodatku mnóstwo podjazdów. Robi się ciężko. Tak docieramy do Graboszyc, zobaczyć zbudowany w 1585 roku kościół pw św. Andrzeja.

kościół w Graboszycach © niradhara


Jesteśmy coraz bliżej gór i zaczyna się prawdziwy horror. Wiatr z każdą chwilą robi się silniejszy, jedziemy otwartym terenem i cały czas walczymy z czołowymi lub bocznymi podmuchami.

okolice Wieprza © niradhara


w środku niczego © niradhara


Poruszamy się z trudem. Grozę budzi przydrożne znalezisko. Czyżby wilki rozprawiły się tu z jakimś nieszczęśnikiem? :P

najwyraźniej nie jest tu bezpiecznie © niradhara


Ostatni na naszej trasie – zbudowany w 1539 roku kościół pw Szymona i Judy Tadeusza Apostołów w Nidku.

kościół w Nidku © niradhara


Jesteśmy już bardzo zmęczeni i chyba dlatego gubimy się w Kętach – tzn. każde z nas przez przypadek jedzie innymi uliczkami. Gdy dojeżdżamy do Kobiernic wichura osiąga apogeum. Boję się jechać i przez ostatni kilometr prowadzę rower. W końcu i mnie przytrafił się bikewalking ;)


magneticlife.eu because life is magnetic

pełna integracja z rowerem czyli pierwsze gleby od czasów przedszkola

Sobota, 26 września 2009 · Komentarze(19)
Trasa: Kobiernice – Kęty – Nidek – Wieprz – Tomice – Witanowice – Marcyporęba – Paszkówka – Sosnowice – Brzeźnica – Zator – Gierałtowice – Nidek – Kęty – Kobiernice.

Kolejna wycieczka szlakiem architektury drewnianej, a pierwsza na nowym Kellysku i w SPD.

Pierwszą glebę zaliczyłam w Kętach, bo gdy musiałam się nagle zatrzymać, wypięłam lewą nogę, a chciałam podeprzeć się prawą. Miny ludzi, którzy na to patrzyli – bezcenne! Na kolanie został skrupulatnie udokumentowany ślad.

oj boli © niradhara


Dalej jechało się świetnie. Przesiadka z Pancernika Potiomkina na Kellyska jest porównywalna do przesiadki z poloneza do mercedesa. SPD znakomicie sprawdza się na podjazdach. Naprawdę pedałuje się dużo lżej. Dzień był cudny, widoczki piękne i życie wydawało się słodkie.

pola już zaorane © niradhara


widoczek © niradhara


Tak dojechaliśmy do Marcyporęby, gdzie znajduje się zbudowany w 1670 roku drewniany kościół pod wezwaniem św. Marcina.

kościół w Marcyporębie © niradhara


kościół w Marcyporębie © niradhara


Następnie pojechaliśmy zobaczyć pałac w Paszkówce – siedzibę Bractwa Kawalerów Wawelskiego Dzwonu Spiżowego. Obecnie mieści się tu ekskluzywny hotel.

pałac w Paszkówce © niradhara


rzut oka na mapę © niradhara


Kolejny punkt na szlaku architektury drewnianej to kościół im. Najświętszej Marii Panny w Sosnowicach, zbudowany w II połowie XVI wieku.

kościół w Sosnowicach © niradhara


Do domu postanowiliśmy wrócić głównymi, szybszymi nieco drogami, żeby skrócić do minimum jazdę po ciemku. Dla mnie, z racji słabego wzroku, wypatrywanie dziur w drodze jest niezwykle stresujące i męczące. Być może dlatego na skrzyżowaniu w Nidku zaliczyłam drugą glebę. Po przejechaniu wszystkich skrzyżowań w Kętach odetchnęłam z ulgą.

500 metrów od domu zobaczyłam jednak nagle, że Piotrka zatrzymali jacyś podejrzani ludzie... Wystraszyłam się, nacisnęłam na hamulce i upadając ... usłyszałam tylko rechot Piotrka, Marcina i jego kolegi Krzyśka...

Oczywiście wszystkiemu winien jest czarny kot, który przebiegł mi rano drogę. Nie wierzcie, gdy ktoś doradza wam splunięcie trzy razy przez lewe ramię – to wcale nie odczynia uroku! :P

magneticlife.eu because life is magnetic

Opactwo Benedyktynów w Tyńcu

Niedziela, 20 września 2009 · Komentarze(9)
Kobiernice – Nidek – Radocza – Tomice – Witanowice – Brzeźnica – Skawina – Tyniec – powrót tą samą trasą.

Zachęceni zdjęciami na blogu Robina i piękną pogodą, postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę do Tyńca. Początkowo jechaliśmy znanymi sobie drogami. Pierwszą wartą sfotografowania budowlą okazał się kościół w Tomicach – z dość nietypowym dachem.

kościól w Tomicach © niradhara


Jako, że oboje bardzo lubimy architekturę drewnianą, zboczyliśmy zobaczyć zabytkowy kościół w Radoczy.

kościól w Radoczy © niradhara


Podjazd do Witanowic jest dość długi, ale za to można nacieszyć oczy pięknymi widoczkami :)

widoczek © niradhara


Wreszcie Opactwo Benedyktynów w Tyńcu. Tłumy ludzi, w tym i rowerzystów.

Opactwo Benedyktynów w Tyńcu © niradhara


Opactwo Benedyktynów w Tyńcu © niradhara


Po posileniu się kiełbaską i zapiekanką wyruszyliśmy w drogę powrotną.

widok na Beskid Mały © niradhara


I tak do zachodu słońca jechało się przyjemnie.

nawet najpiękniejszy dzien kiedyś się kończy © niradhara


A potem niestety już mniej przyjemnie, bo ciemno...

magneticlife.eu because life is magnetic

Zamek Lipnik i skansen w Wygiełzowie

Niedziela, 9 sierpnia 2009 · Komentarze(6)
Trasa: Kobiernice – Kęty – Nidek – Zator – Wygiełzów – Mętków – Bobrek – Oświęcim – Skidzyn – Wilamowice – Kobiernice

Piękny słoneczny dzień z lekkim wiaterkiem wręcz zachęcał do wycieczki. Postanowiliśmy zatem pojechać do Wygiełzowa. Po drodze leży Zator, gdzie niedawno otworzono cieszący już sławą w okolicy Dinozatorland. Są tam ruszające się modele dinozaurów w skali 1:1. Już w okolicach Zatora ruch samochodowy wydał nam się podejrzanie duży, a gdy zobaczyliśmy setki aut na parkingach i kolejkę do kasy postanowiliśmy sobie odpuścić, pocieszając się, że w zasadzie jest to atrakcja przeznaczona dla dzieci.

ale tłum © niradhara


Na rynku w Zatorze zrobiliśmy sobie krótką przerwę na konsumpcję bananów i tu poznaliśmy dwóch sympatycznych bikerów, którzy dziś właśnie rozpoczęli rowerową wyprawę na Chorwację. Namawialiśmy ich, by po powrocie zarejestrowali się na BS i zamieścili opis wyprawy i zdjęcia.

rynek z Zatorze © niradhara


Kierując się w stronę Wygiełzowa przejechaliśmy przez most na Wiśle.

królowa polskich rzek © niradhara


Już w Babicach zauważyliśmy, że na zamek Lipnik kierują się tłumy ludzi. Okazało się, że urządzono tam dziś turniej dla rycerzy i białogłów.

turniej na zamku © niradhara


zamek Lipnik © niradhara


zamek Lipnik © niradhara


Po zwiedzeniu zamku udaliśmy się na obiad do karczmy przy skansenie. Tu przeżyłam chwilę straszliwego zawodu, gdy dowiedziałam się, że moje ukochane pierogi „wyszły”.

Zwiedzanie skansenu rozpoczęliśmy od studni, która spełnia dowolne życzenie, jeśli wrzuci się do niej grosik (zobaczymy, czy to prawda). Później oglądaliśmy zabytkowe chaty. Duże to one nie były, ale za to ich lokatorzy nie mieli zbyt wiele sprzątania.

studnia życzeń © niradhara


z pszczołami © niradhara


w skansenie © niradhara


wnętrze plebanii © niradhara


chatki © niradhara


wnętrze chaty © niradhara


w skansenie © niradhara


W drodze powrotnej zboczyliśmy jeszcze by zobaczyć modrzewiowy kościół w Mętkowie, w którym kiedyś Jan Paweł II był wikarym.

kościół w Mętkowie © niradhara


Od kiedy Piotrek dwa tygodnie temu kupił sobie mapnik, rozpoczęła się nowa era w historii naszego małżeństwa. Wcześniej planowanie tras i prowadzenie po nich należało do mnie, teraz Piotruś zarekwirował mapy i postanowił pełnić funkcję przewodnika. Gdy pokazał mi na mapie, którędy chce dojechać do Oświęcimia oznajmiłam nieśmiało, że ja tu żadnej drogi nie widzę. Dowiedziałam się jednak, że to dlatego, iż nie zabrałam ze sobą lupy (fakt, że na rowerku jeżdżę w soczewkach kontaktowych, które są dostosowane do patrzenia w dal). Pojechaliśmy więc. Zgodnie z moimi przewidywaniami była to ścieżka, którą sarenki chadzają do wodopoju. Pokłuły mnie gałęzie, poparzyły pokrzywy, na szczęście jednak Piotrek zrobił mi tylko zdjęcie, a nie nagrał filmiku, jak wrzeszczę na całe pustkowie, że mam rower a nie snopowiązałkę.

w chaszczach © niradhara


Po dotarciu do cywilizacji – czyli na asfalt – dalsza część wycieczki potoczyła się już spokojnie i szczęśliwie wróciliśmy do domu.

magneticlife.eu because life is magnetic