Do pracy powinno się jeździć tylko w czasie deszczu. Smutno jest siedzieć przed ekranem komputera i tworzyć nikomu niepotrzebne papiery gdy za oknem świeci słońce :(
Przejeżdżając przez Witkowice zauważyliśmy tłumy ludzi pod remizą. Odbywały się tam właśnie dożynki powiatowe. Przez chwilę posłuchaliśmy zawodzenia chóru gospodyń wiejskich, ale bez znieczulenia trudno to było wytrzymać ;P
Po prawie tygodniu wspólnego kręcenia przyszła chwila pożegnania. Urlop Jacka się kończył, a chciał jeszcze odwiedzić Monikę. Postanowiliśmy z Piotrkiem odprowadzić naszego gościa do Oświęcimia i tam przekazać pod opiekę Józka, który będzie przewodnikiem w drodze do Łośnia.
Z Kobiernic do Oświęcimia można łatwo trafić, jadąc drogą nr 948. Dla rowerzystów jest to jednak próba samobójcza, ze względu na wyjątkowe natężenie ruchu samochodowego. Na szczęście w tej okolicy znamy wszystkie boczne drogi i zadbaliśmy o to, by podróż była bezpieczna :)
Po rozdzierającym serca pożegnaniu postanowiliśmy wrócić do domu inną trasą, biegnącą wśród pagórków, pól i stawów. Wokół widać już coraz więcej oznak jesieni. Na szczęście za rok znów będą wakacje :)
Po komentarzu k4r3l do integracji tatrzańskiej doszłam do wniosku, że styl moich wpisów jest zbyt przesłodzony ;) Media przyzwyczaiły nas do odbioru wyłącznie złych wiadomości. Cóż robić, spróbuję tym razem nieco udramatyzować ;P
Jacek miał w planie na dziś udział w Bytomskiej Masie Krytycznej. Tymczasem wskutek zawiłych okoliczności losu musiał z niego zrezygnować i niespodziewanie został u nas jeszcze na jeden dzień. Aby sprostać obowiązkom gospodyni gnałam zatem z pracy z taką szybkością, że aż pęd powietrza odrywał płaty rdzy ze „Złomu”.
Na pomoc Piotrka nie mogłam liczyć, bo zatrzymały go w Bielsku sprawy służbowe. Jak tu pogodzić prozaiczną konieczność ugotowania obiadu z rowerowym zabawieniem gościa? Gdy tak myślałam, co by tu zrobić, podszedł do mnie Gero i trącając nosem pokazał na Jacka. Eureka! Wyprowadzimy Jacka do lasu pod pretekstem pojeżdżenia po jego ulubionym terenie i tam zostawimy. Zanim uda mu się trafić z powrotem do domu, obiad będzie ugotowany! Przez mroczne, posępne wąwozy doprowadziliśmy Jacka na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny zamku zbójnickiego i tam porzuciliśmy na pastwę losu. Zrozpaczony Jacek długo błądził stromymi ścieżkami, a ja w tym czasie spokojnie mieszałam w garnkach.
Po obiedzie postanowiłam zabrać naszego gościa do Wielkiej Puszczy. Jechaliśmy powoli w górę wzdłuż strumienia, gdy nagle zobaczyłam dwóch bikerów pędzących w przeciwnym kierunku na złamanie karku i usłyszałam głośny krzyk.
A właściwie nie był to krzyk, a okrzyk radości wydany przez spotykających się niespodziewanie przyjaciół. Jednym z owych bikerów okazał się bowiem AdAmUsO, który podobnie jak Jacek bierze udział w maratonach MTB :)
Pośród beskidzkich przełęczy najbardziej ponurą sławą cieszy się Przełęcz Targanicka, zwana inaczej Beskidkiem. Podjazd od strony Wielkiej Puszczy budzi grozę w sercach i nerwowe drżenie mięśni. Dla króla maratończyków są to jednak strachy na Lachy! Nie zważając na stromość podjazdu wspinał się nań z gracją baletnicy. Potem dumnie stał na przełęczy i podziwiał widoki, czekając na mnie, która początkowo pedałowałam z całych sił, rozpaczliwe walcząc o każdy metr, a w końcówce wpychałam swój ciężki wehikuł pod górę :(
Gdy tylko uspokoiło się nieco rozpaczliwe tłuczenie się serca, rozpoczęliśmy długi zjazd do Porąbki. Owiewało nas zimne wieczorne powietrze, a na rękach pojawiła się gęsia skórka. Na szczęście kolejnym odcinkiem trasy był pozwalający nam się nieco rozgrzać podjazd do Kozubnika. Tu jednak znów przeżyliśmy chwile grozy. Między opuszczonymi, zdewastowanymi budynkami kręciły się gromady uzbrojonych mężczyzn. Co chwila słychać było huk strzałów, odbijający się od gór i zwielokrotniany przez echo…
Na szczęście żadnemu z wielbicieli paintball’a nie udało się nas ustrzelić :) Nie chcieliśmy jednak ryzykować zbyt długiego pozostawania na polu walki i rozpoczęliśmy strategiczny odwrót do domu ;)
Do sumy kilometrów i podjazdów dodałam dojazd do pracy.
Nasz miły gość Jacek, niestrudzony dopołudniowymi górskimi szaleństwami w towarzystwie Kuby i Piotrka, po obiadku zapragnął zobaczyć jeszcze jak wygląda Ziemia Oświęcimska.
Tym razem to ja miałam zaszczyt pełnić rolę przewodnika. Zaproponowałam naszą trasę standardową. W Starej Wsi jest ciekawy kościółek i miałam nadzieję że spodoba się on Jackowi, który jest wielbicielem architektury drewnianej.
Ostatnie postoje na sesje zdjęciowe były w Kętach – obok klasztoru franciszkanów i w założonym niedawno parku lipowym. Wycieczka z konieczności musiała być krótka, bo trzeba przecież jeszcze zrobić wpis na BS i wyspać się przed jutrzejszym wypadem w… ale o tym jutro :)
Po wczorajszym lajtowym dniu przyszła pora wyruszyć w góry. Piotrek zaproponował wycieczkę na Przełęcz Kocierską. W podstępny sposób podpuścił Jacka i Kubę by zmierzyli się z podjazdem przez Solisko ;) We czwórkę wyruszyliśmy z Kobiernic, jadąc raz jedną, a raz drugą stroną Soły.
Wszyscy trzej panowie jechali na rowerach górskich, a ja na trekkingu i spowalniałam ich na większości podjazdów. Okazali się jednak prawdziwymi gentlemenami i udawali, że wcale im to nie przeszkadza :)
Doprowadziliśmy Jacka i Kubę do Kocierza Rychwałdzkiego i pokazaliśmy nieznany podjazd na Przełęcz Kocierską. Prowadzi przez Solisko i jest tak stromy, że zamknięto go dla ruchu. Dzielni bikerzy rzucili nań okiem, oznajmili, że to fraszka i zaczęli się wspinać pod górę. A my, jak na parę staruszków przystało, wróciliśmy się i podjechaliśmy na przełęcz tradycyjną drogą od strony Łękawicy.
Na całej trasie nie spotkałam ani jednego szaleńca na trekkingu. Wszyscy wjeżdżają tu góralami albo lekkimi szosówkami. Nic też dziwnego, że Jacek, po pokonaniu wraz z Kubą diabolicznego podjazdu, musiał czekać na nas prawie pół godziny na przełęczy. Kuba niestety miał pilne sprawy do załatwienia i musiał wracać do domu. Na przełęczy podziwiliśmy chwilę widoki i zaczął się sympatyczny zjazd do Andrychowa – po nowym, gładziutkim asfalcie :)
Z Andrychowa jest bardzo blisko do Zagórnika, postanowiliśmy zatem pokazać Jackowi Łupki Wierzchowskie, na mapie oznaczone jako kaskada Rzyczanki. To niezwykle urokliwe i warte odwiedzenia miejsce.
Było pięknie, powoli jednak na niebo zaczęły wypełzać wielkie, czarne chmurzyska, a pomni siły ostatnich burz, woleliśmy nie ryzykować i wrócić do domu.
Po północy odebraliśmy z dworca PKP w Bielsku-Białej Jacka. Z Nowego Sącza jechał do nas 8 godzin przez Kraków i Katowice. Podróż była męcząca, ale po drugim niewidzeniu się tematów do rozmowy było sporo, więc położyliśmy się spać późno. Dziś wstaliśmy trochę niewyspani i zaproponowałam przed obiadem krótką, ale za to malowniczą trasę wzdłuż kaskady Soły.
Piotrek pełnił rolę przewodnika i z zapałem objaśniał Jackowi jak działa system zapór na Sole. Wycieczkę zaczęliśmy od najmniejszego i najmniej efektownego zbiornika wodnego czyli Jeziora Czanieckiego.
Kolejna sesja zdjęciowa miała miejsce na moście w Międzybrodziu Żywieckim. Widać stąd pięknie Żar i szkołę szybowcową. Ten fragment Jeziora Międzybrodzkiego jest szczególnie malowniczy, ze względu na małe, urocze wysepki.
Powietrze robiło się coraz bardziej parne, a na niebie zaczęły pojawiać się ciemne chmurzyska, co wróżyło kolejną burzę. Pognaliśmy zatem główną drogą do domu. Udało nam się dotrzeć bezpiecznie, ale wkrótce rozpętał się kataklizm czyli burza z gradobiciem. W chwili, gdy robię ten wpis, nadal grzmi, a w okolicznych miejscowościach wyją syreny straży pożarnych. Pewnie znowu wylały górskie strumyki :(
Od rana grzmiało i padało. Co chwila wyglądaliśmy przez okno, z nadzieją wypatrując najmniejszego choćby promyka słońca. Najbardziej rozczarowany był Hose. Jechał tyle kilometrów w góry, a one skryły się na chmurami i bronią się przez eksploracją ogniem z nieba :(
Dopiero w godzinach popołudniowych burza ucichła, nie zrażając się więc lekkim deszczem popędziliśmy do Andrychowa, gdzie byliśmy umówieni z k4r3l. Spotkanie nastąpiło szybciej, niż myśleliśmy, bo Kuba czekał na nas już w Roczynach. Zrobił nam wielką i uroczą niespodziankę wręczając znaczki z logo Bikestats. My przekazaliśmy mu naklejki na rower.
Miejsce najwyraźniej się Józkowi spodobało, bo szalał rowerem po nadrzecznych głazach. My oczywiście próbowaliśmy robić fotki, choć warunki oświetleniowe były wyjątkowo niesprzyjające.
Sielankę przerwał odgłos grzmotu. Pora wracać. Hose ma przed sobą długa drogę do domu, a my musimy przyszykować się na przyjazd kolejnego Bikestatowicza – JPBike’a, który już zmierza w naszą stronę.
Kuba, miło było Cię poznać. Dziękujemy za urocze towarzystwo, znaczki i pokazanie nowego skrótu do Zagórnika. Józek, dzięki za uroczy weekend. Następnym razem postaramy się załatwić ładniejszą pogodę ;)
Tydzień temu spotkałam się z Hose w Oświęcimiu. Powiedział wtedy, że tęskni za górami. Zaproponowałam mu przyjazd do Kobiernic i umówiliśmy się na dziś. Hose nie znał bocznej drogi przez Wilamowice, postanowiliśmy zatem z Piotrkiem wyjechać po niego do Rajska.