Po wczorajszym potrąceniu przez auto Pancernik musi iść do serwisu. Czekam na wskazówki Moniki, jak najlepiej udokumentować straty, ponieważ ona ma już doświadczenie w walce z ubezpieczycielami.
Do pracy pojechałam na Złomie. Zgodnie z zapowiedzią Dareckiego stłuczenia zaczęły boleć dopiero dzisiaj i czułam się na tyle źle, że zadzwoniłam po Piotrka, który zabrał mnie do domu autem. Mam chyba trochę naciągnięte mięśnie prawej nogi i czuję ból w plecach, wzdłuż kręgosłupa. Czasem jakieś drętwienie. Jutro wybieram się do lekarza. Może będzie tak:
Przychodzi baba do lekarza i skarży się na mrowienie w plecach, a lekarz na to: proszę się rozluźnić, co pani taka drętwa!
Gdy wróciłam z pracy, Piotrek robił już wpis z wycieczki na Przełęcz Kocierską. Ostrzegł mnie, że zaczyna prószyć śnieg, zdecydowałam się więc na jazdę Pancernikiem. Rzeczywiście zauważyłam jeden czy dwa płatki śniegowe, ale to wszystko. Było ładnie i dość ciepło. W okolicach Wilamowic zaczęłam nawet żałować, że nie wzięłam lustrzanki, bo słońce i chmury czyniły znajome widoki pięknymi i tajemniczymi. Fotki robione „małpką” nie są w stanie tego niestety odzwierciedlić. Na chwilę zatrzymałam się jeszcze nad stawami w Malcu, by nacieszyć się pięknem zachodu słońca.
Wjeżdżając na most na Sole w Kętach usłyszałam nagle długi, przeraźliwy pisk opon. Już chciałam się obejrzeć i sprawdzić, co też to się dzieje, gdy poczułam uderzenie…. Wyrzuciło mnie wraz z rowerem na chodnik. Przez chwilę leżałam zastanawiając się, czy jestem w jednym kawałku. Samochód, który mnie potrącił zatrzymał się, ale długo nikt z niego nie wysiadał. Podniosłam się powoli, stanęłam, zaczęłam poruszać rękami i nogami, zastanawiając się czy to szok powoduje, że nie czuję bólu, czy rzeczywiście miałam szczęście. Wtedy otworzyły się drzwi samochodu, wysiadła z niego przerażona kobieta i zaczęła mnie wypytywać czy nic mi nie jest, przepraszać co chwilę i mówić, że mnie nie widziała. Pocieszyłam ją, powiedziałam, że nic poważnego mi się nie stało. Wtedy wsiadła do samochodu i odjechała. W ostatniej chwili zdążyłam spojrzeć na numery rejestracyjne. Stałam tak przez moment zszokowana i otępiała. Na szczęście kierowca auta, które jechało za nią oferował mi pomoc, zapisał owe numery i podał swój numer telefonu, by służyć, w razie konieczności, na świadka, że jechałam prawidłowo i byłam oświetlona jak choinka na Boże Narodzenie.
Wtedy dopiero dotarło do mnie, że spodnie mam podarte, a rower jest niesprawny. Zadzwoniłam po syna, przyjechał po mnie, włożyliśmy rower do auta i podjechaliśmy na posterunek policji. Tu panowie policjanci długo podziwiali oświetlenie i elementy odblaskowe roweru. Nie bardzo rozumieli, jak można było mnie nie zauważyć...
Przed chwilą zadzwonił do mnie sympatyczny pan policjant, który przyjmował zgłoszenie, z informacją, iż sprawczyni wypadku ze łzami w oczach przyznała się do winy, dostała mandat i 6 punktów karnych, a ja mam się zgłosić po notatkę, która pozwoli mi na wyegzekwowanie strat od ubezpieczyciela. Serdeczne podziękowania dla kęckiej policji :)
Jak to dobrze, że nie jechałam swoim najnowszym rowerem i nie miałam ze sobą lustrzanki! Zycie jest piękne :)
Ranek ciepły i słoneczny zachęcał do jazdy. Wymyśliliśmy zatem, że zrobimy sobie wycieczkę szlakiem architektury drewnianej, o którą ostatnio wypytywał nas Jacek. Jako pierwszy odwiedziliśmy kościół pw św. Wawrzyńca, zbudowany w 1671 roku w Grojcu. Jak widać na zdjęciu, jak Piotrek widzi coś drewnianego, to musi koniecznie być przy tym pierwszy.
Teraz zaczyna się jazda pod wiatr. W dodatku mnóstwo podjazdów. Robi się ciężko. Tak docieramy do Graboszyc, zobaczyć zbudowany w 1585 roku kościół pw św. Andrzeja.
Jesteśmy coraz bliżej gór i zaczyna się prawdziwy horror. Wiatr z każdą chwilą robi się silniejszy, jedziemy otwartym terenem i cały czas walczymy z czołowymi lub bocznymi podmuchami.
Jesteśmy już bardzo zmęczeni i chyba dlatego gubimy się w Kętach – tzn. każde z nas przez przypadek jedzie innymi uliczkami. Gdy dojeżdżamy do Kobiernic wichura osiąga apogeum. Boję się jechać i przez ostatni kilometr prowadzę rower. W końcu i mnie przytrafił się bikewalking ;)
Czytałam niedawno dyskusję na forum BS. Padły tam słowa: „Jeśli dobrze rozumiem to statystyki tworzone są na podstawie wpisów. Nie chce nikogo urazić ale może to być niezła "parada oszustów". A może by tak zapisywać ślady na sportypal? Wystarczy telefon z gps.”
O nie, pomyślałam sobie, jak ktoś zacznie wnikliwie analizować moje ślady, a w szczególności prędkość, to niechybnie dojdzie do wniosku, że oszukuję i wcale nie jeżdżę na rowerze, tylko chodzę piechotą ;) Nie dość, że uwielbiam jeździć wolno i rozglądać się wokół, to jeszcze cierpię na nieuleczalną manię robienia zdjęć. Ilekroć ucieszy mnie kolejny ładny widoczek, staję i wyciągam aparat. Gorzej, gdy po zatrzymaniu okazuje się, że w centrum kadru znalazłyby się zwisające druty, których wcześniej nie zauważyłam. I tak czas leci…
Zachęcona lekturą blogu K4r3l pojechałam dziś w stronę Andrychowa. Miałam zamiar dotrzeć do kaskady na Rzyczance, ale było już niestety trochę późno, a ja nie chciałam wracać przez Czaniec po ciemku, bo droga jest tam dziurawa jak ser szwajcarski (wiem, że pisanie o dziurach jest już tematem nadmiernie wyeksploatowanym, ale co ja na to poradzę). Przejechałam zatem tylko przez Sułkowice do Andrychowa, poszukiwanie wodospadów zostawiając sobie na raz następny. Nie ubolewałam zresztą nad tym zbytnio, bo było już dość ciemno i pewnie nie wyszłyby ładnie na zdjęciu. Może w czasie kolejnej wycieczki do Andrychowa uda mi się spotkać K4r3l i przekazać mu obiecane naklejki BS? Mam nadzieję :)
Niedawno córka zarzuciła mi, że mój blog jest bardziej meteorologiczny niż rowerowy, bo niemal każdy wpis zaczynam od opisu warunków atmosferycznych. Jakże jednak nie wspomnieć o tym, że mam dziś dzień wolny, marzyła mi się jakaś dalsza traska, a tu rozszalał się halny i podstępnie pokrzyżował plany.
W takich warunkach najbezpieczniejszy wydał mi się krótki wypad do Wielkiej Puszczy. Pierwszy odcinek drogi, czyli dojazd pod wiatr do Porąbki był zaiste świetny na wyrabianie kondycji. Droga prowadzi otwartą przestrzenią i spadający z gór halny tu właśnie nabiera rozpędu. Dopiero w pobliżu Domu Wczasów Dziecięcych w Porąbce zaczyna się zaciszna dolina, nad którą halny nie ma władzy.
Dom Wczasów Dziecięcych w Porąbce jest placówką opiekuńczo-wychowawczą, przeznaczoną do okresowego pobytu dzieci i młodzieży wymagających poprawy stanu zdrowia lub z terenów zagrożonych ekologicznie, a od kilku lat działa w ramach tzw. „ZIELONEJ SZKOŁY”. Niedawno miałam przyjemność gościć tam na uroczystości 70-lecia placówki. Nawet przez przypadek znalazłam się na jednej z pamiątkowych fotek.
Wielka Puszcza to równocześnie nazwa przysiółka, doliny i płynącego jej dnem potoku.
Dolina wspina się cały czas i kończy pomiędzy grzbietami Wielkiej Bukowej i Beskidu. Im wyżej, tym oczywiście więcej śniegu. W pewnym momencie na drodze pojawił się lód i nie odważyłam się jechać dalej Kellyskiem na letnich oponach. Poczekałam zatem chwilę na Piotrka, który dotarł do końca asfaltu.
Tradycyjnie podjechaliśmy jeszcze na zaporę w Porąbce, ponieważ Piotrek chciał cyknąć parę fotek. No i tu zaliczyłam pierwszą glebę na nowych pedałkach, bo niestety, jeśli chodzi o jazdę na rowerze, to żaden orzeł ze mnie, tylko, co najwyżej, wróbel :(
Trasa standardowa – wariant rozszerzony, przez Bestwinę i Kaniów.
Piękny, słoneczny dzień, z lekką, srebrzystą mgiełką… Ciepło, radośnie, aż chce się żyć!
Djk71 sugerował we wczorajszych komentarzach, że na sposób ustawiania się pedałów ma zasadniczy wpływ siła ciążenia. Teoretycznie tak! Dlaczego jednak podporządkowują się jej i ustawiają wpięciem w dół, gdy właśnie chcę się wpiąć, a lekceważą ją w uporczywy sposób wtedy, gdy po wypięciu się przed skrzyżowaniem chciałabym, żeby ustawiły się platformami do góry? No, dlaczego, Darku? Nawet do zdjęcia nie chciały pozować, jak należy ;)
Przeżyłam dziś chwilę grozy, gdy pani dróżniczka tuż przed nosem opuściła mi szlaban. Nie sądziłam wcześniej, że przez głowę mogą z taką szybkością przelatywać obrazy. Zobaczyłam się, oczyma wyobraźni, jak hamuję przypięta do roweru, wywalam się i z rozpędu wpadam ślizgiem pod szlaban … Jakoś jednak otrzeźwiło mnie w ostatnim ułamku sekundy i szczęśliwie zdążyłam się wypiąć :)
Podniesiona na duchu tym niewątpliwym sukcesem pomknęłam dalej, rozglądając się czujnie wokół, co by tu sfocić dla wielce szanownych czytelników. Ziemia Oświęcimska jest bardzo malownicza, wiele tu stawów hodowlanych, strumyków, pagórków.
Jadę więc tak sobie i patrzę, i widzę – drzewo. Hm, myślę sobie. Dawno temu, kiedy to jeszcze pobierałam nauki w szkole, przyswoiłam sobie, że drzewa jesienią tracą liście. A tu co, zima minęła, a liście są dalej! Oj, rację chyba mają ci światli politycy, co to twierdzą, że komunistyczne nauczanie nic niewarte było!
Na tych terenach, oprócz malowniczych stawów, jest sporo ciekawej architektury drewnianej. Czasem jest to jakaś niepozorna, stojąca przy drodze chatka.
Dziś Pancernik Potiomkin udał się na zasłużony odpoczynek, a ze snu zimowego zbudził się Kellysek. Pancernik będzie czekał następnej zimy, no chyba, że tegoroczna jeszcze powróci i zmusi do jazdy zimowym sprzętem.
W Kellysku postanowiłam wymienić tradycyjne SPD na pedały typu Dual Choice, z uwagi na to, że jestem Niradhara-panikara i w niektórych sytuacjach, np. w czasie jazdy po mieście, nie lubię być przypięta do roweru. Pojechaliśmy więc z Piotrkiem najpierw do serwisu, a potem wybrałam trasę o minimalnym natężeniu ruchu. Nowe pedały mają tę zaletę, że wypina się z nich wręcz rewelacyjnie lekko, natomiast wpinanie się będę musiała jeszcze czas jakiś potrenować, albowiem zgodnie z prawem Murphy'ego obracają się zawsze niewłaściwą stroną do góry ;)
Opis i zdjęcia jutro, jak mój komputer wróci z serwisu.
Edit: Niestety, nie wróci tak szybko :( Korzystam zatem ze sprzętu córki. Trasa Kobiernice - Żywiec nie była zbyt bezpieczna - niektóre dziury w drodze sięgały chyba jądra Ziemi, w zacienionych miejscach leżało błoto pośniegowe, no i ruch był spory, bo narciarze masowo wracali z urlopów.
Zarówno nad Jeziorem Żywieckim, jak i Miedzybrodzkim, spacerowało dużo ludzi. Niektórzy, samozwańczy kandydaci do Nagrody Darwina, wypróbowywali wytrzymałość tafli lodowej, oddalając się na kilkadziesiąt metrów od brzegu. A są to przecież jeziora zaporowe - gdzieś tam pod lodem jest nurt rzeki i nie da się przewidzieć, w którym miejscu grubość i wytrzymałość pokrywy lodowej jest mniejsza. W dodatku, przed zaczynającymi się roztopami, woda z jezior jest często spuszczana, więc może się okazać, że lód wisi w powietrzu. Oby tylko nie okazało się, że znów zdrowie lub życie stracił ktoś, kto bohatersko pospieszył na ratunek :(
Zdjęcia będą, jak mi się je uda zgrać. Chwilowo komputer zaatakowany przez jakieś paskudztwo nie widzi portów usb :(
Edit: Komputer nadal w serwisie, ale korzystając z zabytkowego, wyciągniętego ze strychu sprzętu, wstawiam choć dwie fotki. Na więcej nie starcza mi cierpliwości, bo zabytek jedno zdjęcie przetrawia pół godziny.