Wpisy archiwalne w kategorii

zamki, pałace, dwory

Dystans całkowity:3767.53 km (w terenie 326.00 km; 8.65%)
Czas w ruchu:06:50
Średnia prędkość:17.53 km/h
Suma podjazdów:24267 m
Liczba aktywności:51
Średnio na aktywność:73.87 km i 3h 25m
Więcej statystyk

zamek w Baranowie Sandomierskim

Niedziela, 24 lipca 2011 · Komentarze(10)
Plan na ten rok zakładał zwiedzanie zamków, pałaców i dworów. Trzymając się go postanowiliśmy z Piotrkiem pojechać do Baranowa Sandomierskiego, by zobaczyć jeden z najpiękniejszych renesansowych zamków w Polsce.

cel dzisiejszej wycieczki © niradhara


Sandomierz zostaje za nami © niradhara


Szczerze mówiąc nie pamiętam już, kiedy ostatnio jeździłam po płaskim. Zawsze tylko góry albo w najgorszym razie pagórki. Sądziłam więc, że dziś będzie lajcik. Nie było. Przez cała drogę do Baranowa wiatr wiał nam prosto w twarz. To akurat drobiazg, wszak i u nas wiatr jest zjawiskiem normalnym. Najgorsza była nuda – żadnych uroczych widoczków zachęcających do wyciągnięcia aparatu. Albo pola, albo las, albo nieciekawe wioski. Strasznie mi się kilometry dłużyły.

plaskatość niemożebna © niradhara


Dojechaliśmy wreszcie do celu, pokręciliśmy się trochę po rynku. Jakaś sztywna panienka chciała uwieść Piotrka, ale zachowałam czujność! ;)

Piotrek zainteresował sie jakąś panienką © niradhara


Bilety do zamkowego muzeum nie są drogie, a ochrona zobowiązała się do pilnowania naszych rowerów – jak miło :) Teraz kilka słów historii. Rezydencję w Baranowie Sandomierskim wzniesiono w drugiej połowie XVI w. z inicjatywy starosty radziejowskiego Rafała V Leszczyńskiego herbu Wieniawa. Początkowo był tu dwór renesansowy a w zamek rozbudował go jego syn - wojewoda brzeski Andrzej Leszczyński.

no to dojechaliśmy © niradhara


mały drapieżnik © niradhara


dziedziniec zamkowy © niradhara


maszkaron chroni przed złymi mocami © niradhara


Zamek w Baranowie Sandomierskim przechodził kolejno w posiadanie rodzin: Wiśniowieckich, Sanguszków, Lubomirskich, Małachowskich, Potockich i Krasickich. W 1867r. wystawione na licytację dobra baranowskie, nabył Feliks Dolański. Następnie zamek dziedziczy Stanisław Dolański, który postanawia zniszczony po pożarze w 1898r. obiekt odrestaurować. Pod kierunkiem krakowskiego architekta Tadeusza Stryjeńskigo, przeprowadzono zmiany w rozkładzie pomieszczeń. W tym czasie m.in. w narożnej komnacie parteru, urządzono secesyjną kaplicę. Została ona ozdobiona imponującymi witrażami Józefa Mehoffera oraz ołtarzem z wyjątkowym obrazem Jacka Malczewskiego „Matka Boska Niepokalana”.

kaplica zamkowa © niradhara


jeden z witraży © niradhara


Z zamkiem związanych jest wiele legend. Oto jedna z nich. Była akurat wigilia, więc pan zamku Rafał Leszczyński wyruszył z darami do obozu partyzantów Czarnieckiego stacjonujących w obozie nad Sanem. W zamku pozostała tylko córka Leszczyńskiego i służba zajęta przygotowywaniem wieczerzy. Wtem ktoś krzyknął: "Szwedzi idą!". Po chwili do zamku zaczęli wbiegać w panice mieszkańcy Baranowa szukający tu schronienia. Młoda Leszczyńska nie ulękła się, rozkazała zaryglować bramę i poszła do baszty, w której znajdował się kaplica. Tam zaczęła się żarliwie modlić przed słynącym cudami obrazem Matki Boskiej. Gdy Szwedzi przystąpili do szturmu bramy, nakazała otworzyć tajne przejście łączące zamek w Baranowie z Sandomierzem. Wszyscy udali się do lochu, ale sama Leszczyńska poszła nadal modlić się do kaplicy.


schodami w górę © niradhara


schodami w dół © niradhara


Kajman podziwia krużganki © niradhara


Wtem w oknie zobaczyła wielką czarną chmurę, która spowiła niebo. Posypał się z niej kamienny grad, który wywołał popłoch wśród Szwedów. Ich zbroje były bowiem za słabe, aby oprzeć się spadającym na nich z potworną siłą kamieniom. Najeźdźcy rozbiegli się więc w popłochu, a zamek i ukrywający się w nim ludzie zostali uratowani. Podczas pasterki wszyscy uroczyście podziękowali Bogu za ocalenie. Podobno ci co stali najbliżej młodej Leszczyńskiej widzieli otaczający ją obłok, który znikł po nabożeństwie.

żubr - herb właścicieli zamku © niradhara


salon czerwony © niradhara


salon klubowy © niradhara


salon zielony © niradhara


na lustrze aniołek, w lustrze diabełek ;) © niradhara


tu piękne są nawet sufity © niradhara


no panienki, pora przejść na dietę © niradhara


ten zamek nazywają małym Wawelem © niradhara


W podziemiach zamku można jeszcze zwiedzić małą wystawę archeologiczną oraz zmieniające się kolekcje tematyczne. Tym razem były muszelki, więc odpuściliśmy sobie.

średniowieczna dłubanka © niradhara


w dzień śpi, a w nocy straszy © niradhara


zamek widziany od strony parku © niradhara


Kolejnym punktem programu miał być zamek w Tarnobrzegu. Najpierw jednak przyjrzeliśmy się rynkowi i klasztorowi dominikanów.

rynek w Tarnobrzegu © niradhara


klasztor Dominikanów © niradhara


Klasztor i kościół ufundowane zostały przez rodzinę Tarnowskich wiślickim aktem erekcyjnym z 29 czerwca 1676 roku. W 1693 r. dominikanie rozpoczęli budowę nowego kościoła. 22 czerwca 1703 roku, podczas budowy murowanej świątyni, ogień strawił pozostałą część drewnianego klasztoru. Nowy, murowany kościół oraz klasztor wzniesiono w stylu barokowym, a projektantem był Jan Michał Link. W sierpniu 1706 roku nowy, murowany kościół razem z ołtarzami konsekrował biskup krakowski Stanisław Franciszek Biegański. Całkowite wyposażenie wnętrza kościoła ukończono dopiero w r. 1782. W 1915 roku żołnierze austriaccy zniszczyli chór, organy, sklepienia i ołtarze. Gruntowną renowację świątyni wykonano roku 1930.

wnętrze robi duże wrażenie © niradhara


Budowa zamku została zapoczątkowana w XV wieku jako wieżowy dwór obronny. W XVII i XVIII wieku został adoptowany przez rodzinę Tarnowskich i przebudowany. Do zamku dodano system fortyfikacji bastionowych. W 1830 roku zamek został ponownie przebudowany na rezydencję – muzeum w stylu neogotyku, według projektu architekta Franciszka Marii Lanciego. Tarnowscy zgromadzili w zamku wielkie zbiory dzieł sztuki, bibliotekę i archiwum. Zamek spłonął w 1929 r. i w trakcie odbudowy otrzymał formy neobarokowe. Wokół zamku założono w XIX wieku rozległy park krajobrazowy. Obecnie w zamku przeprowadzany jest gruntowny remont, przystosowujący go do funkcji muzealnej.

zamek Tarnowskich © niradhara


Dalej było wesoło. Najpierw nasz dżips zapętlił się i wodził nas w kółko, potem okazało się, że prom, którym mieliśmy zamiar przeprawić się na drugą stronę Wisły z niewiadomych przyczyn nie kursuje i kursować nie będzie. Zrezygnowani wróciliśmy na rynek i pocieszyliśmy się wielkimi lodami :)

dziś prom nie kursuje © niradhara


kompozycja skrzydlato-kuprowa © niradhara


W okolicy nic godnego uwagi już nie było, wróciliśmy zatem na camping. Wieczorkiem jeszcze spacer do fantastycznej lodziarni i podziwianie starego miasta. Trzeba tu będzie wrócić z aparatem i zrobić kilka nocnych fotek.


magneticlife.eu because life is magnetic

zabytki ukryte wśród sadów

Niedziela, 24 lipca 2011 · Komentarze(17)
O piątej rano obudził nas odgłos deszczu tłukącego o dach przyczepy. Piotrek przez sen mruknął „to może wyłączymy budzik..” No i pospaliśmy sobie :) Potem w uroczystym skupieniu piliśmy jedną kawę za drugą, uzupełnialiśmy wpisy … i tak zeszło do południa. W końcu, dręczeni wyrzutami sumienia, że marnujemy dzień, wyruszyliśmy w kierunku Koprzywnicy. Dżips zrobił nas zaraz na początku lekko w konia, nie znał bowiem najnowszych ścieżek rowerowych i przesmyczył nas dookoła miasta, dzięki temu jednak zrobiliśmy fotki Szkotom i przejechaliśmy prowadzącą lessowym wąwozem ulicą Salve Regina.

najazd Szkotów na Sandomierz © niradhara


ulica Salve Regina © niradhara


Trasa rowerowa początkowo prowadziła nas równolegle do Wisły, później kluczyła pomiędzy sadami owocowymi. Spokój, brak ruchu – niby idylla, ale monotonia krajobrazu była tak przytłaczająca, że tylko z rzadka zamiast drzewek owocowych trafił się zagon kapusty.

Wisła podchodzi pod wały © niradhara


Flatlandia © niradhara


młody sad © niradhara


owocujący sad © niradhara


Fakt, jedzie się dobrze – ciągle w tym samym tempie, bez zmiany przełożeń. Gdyby jednak od czasu do czasu nie było zakrętów, to można byłoby usnąć w czasie jazdy. Napotkane po drodze dzieci są tak znudzone, że dla rozrywki nawet obcym mówią „dzień dobry”. Starzy siedzą na progach domów i patrzą na drogę, a wielu młodych już w godzinach wczesnopopołudniowych porusza się lotem koszącym. Wreszcie (a przecież to tylko ok. 20 km) dotarliśmy do Koprzywnicy.

dojechaliśmy do Koprzywnicy © niradhara


Znajduje się tu Klasztor Cystersów (obecnie Kościół Parafialny pw. Św Floriana) należący do Europejskiego Szlaku Cystersów. Powszechnie przyjęto rok 1185 jako datę jego fundacji, kiedy to do niewielkiej wsi nad rzeczką Koprzywnianką przybyła pierwsza grupa mnichów. Fundatorem był Komes Mikołaj z rodu Bogoriów. Wydzielił on ze swych posiadłości spory kompleks dóbr i przekazał go na uposażenie nowej placówce klasztornej.

Klasztor Cystersów - 1 © niradhara


Opactwo musiało rozwijać się pomyślnie, skoro już w 1 ćw. XIII w. podjęto wysiłek budowy okazałej świątyni, a krótko potem kompleksu klasztornego. Spore szkody opactwu poczyniły najazdy tatarskie w roku 1241, a w1259 spalono nawet klasztor. W wyniku tych spustoszeń książę Bolesław Wstydliwy nadał klasztorowi szereg przywilejów. Określił on Koprzywnicę jako targ na prawie niemieckim, a legat papieski zatwierdził klasztorowi dziesięciny z dwudziestu pięciu wsi. Na skutek reformy przeprowadzonej przez Edmunda a Cruce i wprowadzenia prowincji polskiej, Koprzywnicy wyznaczono w 1580 r. liczbę dwudziestu zakonników, którzy powinni zamieszkiwać klasztor.

Klasztor Cystersów -2 © niradhara


W tym czasie opactwo kontynuowało dotychczasową linię rozwoju gospodarczego, opierając swą siłę na dobrach ziemskich, tworzonych folwarkach, centrum handlu lokalnego, jakim był ośrodek miejski w Koprzywnicy, oraz na dochodach z dziesięcin, młynów i przywilejów monarszych.

Klasztor Cystersów - 3 © niradhara


Klasztor Cystersów - 4 © niradhara


W kwietniu 1819 r. decyzją władz carskich, którą wcielił w życie rząd Królestwa Polskiego, klasztor skasowano. Zabudowania klasztorne przeznaczono dla parafii koprzywnickiej i oddano w zarząd diecezjalny Kościół i budynki klasztorne uległy uszkodzeniu podczas obu wojen światowych. W latach 1948-1949 przeprowadzono prace konserwatorskie.

Klasztor Cystersów - 5 © niradhara


Klasztor Cystersów - 6 © niradhara


Teraz Piotrek koniecznie chce dojechać do Łoniowa. Zgadzam się, a potem przeklinam w duchu, że dałam się namówić. Jedziemy główną, ruchliwą drogą. Po lewej słupki i zwężenie jezdni, po prawej dziury gabarytami niemal równe lejom po bombach. Czy warto było ryzykować życie, by zobaczyć pałac zza ogrodzenia?

pałac Moszyńskich © niradhara


Pałac w Łoniowie powstał w połowie XVIII wieku. Wtedy to ówcześni właściciele wsi Łoniów Moszyńscy (potomkowie naturalnej córki Augusta II Mocnego i jego faworyty Anny Konstancji von Hoym, znanej jako hrabina Cosel ) postanowili na miejscu dotąd zajmowanym przez dwór wybudować pałac - obiekt wygodny, nowoczesny i reprezentacyjny. Opracowanie projektu powierzono znanemu architektowi z Krakowa, Antoniemu Łuszczkiewiczowi.

przyłapany na podjadaniu © niradhara


Na szczęście dalej znów jedziemy bocznymi drogami wśród sadów. Dojeżdżamy do Sulisławic. Tu znajduje się jedno z najsławniejszych Sanktuariów Maryjnych w diecezji sandomierskiej. Tworzy je zabytkowy zespół dwóch kościołów.

doimy Unię © niradhara


Piotrek idzie zwiedzać © niradhara


Stary, malutki kościół Narodzenia NMP, zachował późnoromańskie detale architektoniczne. Wzniesiony został około poł. XIII w. zapewne przez warsztat zatrudniony przy budowie klasztoru cystersów w Koprzywnicy. Zachowała się część zachodnia kościoła z portalem. Część wschodnia dobudowana w miejsce drewnianej ok. 1600r., zakrystia z XVIII w. Wnętrze kryte stropem ma wyposażenie barokowe.

stary kościół © niradhara


ołtarz w starym kościele © niradhara


stary kościół w Sulisławicach © niradhara


cóż za piękny sufit © niradhara


Nowy zbudowano w latach 1871-88 wg projektu architekta Wojciecha Bobińskiego. Neogotycka trójnawowa bazylika prezentuje zewnątrz klasyczny gotycki system szkarp i łuków przyporowych. W ołtarzu głównym znajduje się niewielkich rozmiarów obraz Misericordia Domini. Malowany na desce, późnogotycki, w 1659 r uznany za cudowny znany licznym pielgrzymom pod nazwą Matki Boskiej Bolesnej Sulisławskiej.

bazylika w Sulisławicach © niradhara


wnętrz bazyliki © niradhara


organy © niradhara


kolejny piękny sufit © niradhara


Zaczyna kropić, na horyzoncie widać czarne chmurzyska. Wracamy na camping. Gdy dojeżdżamy do Sandomierza okazuje się, że mieliśmy szczęście, bo tu nieźle lało.

ten szlak zaprowadzi nas na camping © niradhara


wracamy do Sandomierza © niradhara




Uwaga: teraz będzie fotorelacja wieczorna. Ortodoksyjni cykliści stanowczo nie powinni jej oglądać, jako że stare miasto zaliczyliśmy per pedes ;)

najpierw lodziki © niradhara


potem "Czerwony Kapturek" © niradhara


Piotrk wybrał "Straż Nocną" :) © niradhara


budynek Poczty Polskiej © niradhara


sandomierski ratusz © niradhara


fotka zbiorowa ratusza i kamieniczek © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

śladami ojca Mateusza

Piątek, 22 lipca 2011 · Komentarze(17)
Do Sandomierza wybieraliśmy się z Piotrkiem od dawna. Jest to miasto o długiej i ciekawej historii. Położone na siedmiu wzgórzach na lewym brzegu Wisły, pełne perełek architektonicznych, warte jest odwiedzenia. Zatrzymaliśmy się na campingu „Browarny”, tuż obok starówki. Deszczowa i zimna pogoda nie zniechęciła nas do zwiedzania – częściowo rowerowego, a częściowo pieszego. Od czego by tu zacząć?

urocze miasto Sandomierz © niradhara


sandomierski ratusz © niradhara


Najlepiej chyba od rynku, miejsca łatwo rozpoznawalnego dzięki znanemu wielbicielowi rowerów - ojcu Mateuszowi. Króluje tu bryła ratusza ozdobionego przepiękną szesnastowieczną attyką. Nie ma chyba w Polsce ani jednego wielbiciela seriali, który by nie rozpoznał tego budynku ;)

wjeżdżam przez Bramę Opatowską © niradhara


rynek łagodnie opada w stronę skarpy © niradhara


Kamieniczki mieszczańskie wokół rynku pochodzą głównie z XVI i XVII wieku. Najsłynniejszą z nich jest dom Oleśnickich. Tutaj w 1570 roku odbył się tzw. zjazd innowierców, którego skutkiem było podpisanie przez kalwinów, luteran i czeskich husytów tzw. zgody sandomierskiej i wydanie wspólnego katechizmu.

dom Oleśnieckich to ten biały z podcieniami © niradhara


sandomierski rynek © niradhara


miasto przyjazne nowożeńcom © niradhara


polecam lodziarnię na rogu © niradhara


każdy szczegół jest ciekawy © niradhara


ulica Mariacka © niradhara


Przy ulicy Oleśnickiej znajduje się wejście do sandomierskich podziemi, częściowo udostępnionych do zwiedzania. Wykopane zostały w XIII wieku przez kupców, którzy składowali w nich towary. Suche i lekkie gleby lessowe pozwalały na łatwe drążenie. Powstały labirynt lochów sięgał 15 metrów pod powierzchnię miasta i miał kilka kilometrów długości. Podziemne korytarze licowano cegłą, budowano kamienne sklepienia.

ulica Oleśnicka © niradhara


wchodzimy do lochów © niradhara


skład towarów © niradhara


Sandomierz był trzykrotnie napadany przez Tatarów. Istnieje legenda o Halinie Krępiance, która podstępem zwabiła do lochów oblegających miasto najeźdźców, a następnie dała znak obrońcom, by zasypali wejście. Bidulinka oczywiście została tam razem z nimi. Oj, musiało się dziać, jak tylko chłopcy się zorientowali, jaki numer im wycięła!

przewodniczka opowiada legendę © niradhara


ktoś chyba był niegrzeczny © niradhara


zostali eksponatami w muzeum :( © niradhara


Udajemy się do Zamku Królewskiego. Powstał on w 1139 roku, by stać się siedzibą nowego księcia sandomierskiego. Kolejne powiększenia i modernizacje trwały przez wieki. Dziś mieści się tu Muzeum Okręgowe. Ekspozycja jest ciekawa. Są tu eksponaty zarówno z czasów prehistorycznych, jak i tych znacznie nam bliższych.

sandomierski zamek © niradhara


dziedziniec zamkowy © niradhara


naszyjnik prosty, ale ciekawy © niradhara


Może to padający co chwila z nieba prysznic sprawił, że jakoś tak szczególnie wpadają mi w oko elementy łazienne. Są tu nawet zabytkowe rolki papieru toaletowego. Na ich widok wdaję się w dysputę ze strażniczką sali, jak radzili sobie ludzie, zanim ów przywieziony z Chin wynalazek wszedł do powszechnego użytku. Hm, zmieńmy może temat!

co za wanna! © niradhara


umywalki też ciekawe © niradhara


Życie codzienne ludzi w minionych epokach zawsze bardziej mnie fascynowało, niż daty bitew. O nim zaś najlepiej świadczą takie przedmioty jak nautilus czyli luksusowy puchar do wina wykonany z muszli głowonoga łodzika tworzącej czarę, ujętą w oprawę z motywami bóstw i stworów morskich. Nautilusy były modne w XVI i XVII wieku. Wielkość pucharów była różna od ½ do 4 litrów wina! Jak wyglądały uczty? Jeden toast i wszyscy leżą pod stołem?

nautilus © niradhara


my jeszcze stoimy ;) © niradhara


Jedziemy dalej. Nad skarpą sandomierską stoi ceglany budynek w stylu gotyckim. Powstał w 1476 roku, a ufundował go, na potrzeby ośmiu księży misjonarzy, słynny historyk Jan Długosz. Obecnie mieści się tu Muzeum Diecezjalne z bogatymi zbiorami eksponatów sakralnych.

dom Długosza © niradhara


oboje lubimy muzea © niradhara


sala rzeżb © niradhara


Muzea lubię zwiedzać na własną rękę, bez przewodnika terkoczącego jak karabin maszynowy „na lewo to, na prawo tamto, idziemy dalej”. Tu trzeba nacieszyć oczy każdym detalem. Wyobrażam sobie kobiety, zakonnice pewnie, haftujące ornaty przy zimowym, słabym świetle. Czuję niemal, jak drętwieją im z zimna palce…

zbiory muzealne © niradhara


arcydzieło © niradhara


Przyglądam się długo każdemu eksponatowi. Cóż za niewiarygodna precyzja wykonania! Gdzieś pod czaszką wyświetla mi się obraz jednorazowych plastikowych kubków. Znów pojawia się dręczące mnie coraz częściej pytanie: co zostanie po nas?

kielich mszalny © niradhara


edytorów tekstówwtedy nie było © niradhara


Jednym z bardziej znanych sandomierskich zabytków jest pochodzący z XVII w. barokowy kościół św. Michała Archanioła. Najciekawszym elementem wnętrza jest ambona wykonana jako drzewo genealogiczne opatów benedyktyńskich począwszy od św. Benedykta.

kościół św. Michała Archanioła © niradhara


ołtarz główny © niradhara


ambona © niradhara


Szukamy jeszcze opisywanego w przewodnikach wąwozu Królowej Jadwigi. Znajdujemy do wreszcie, ale odstrasza nas zakaz wjazdu rowerów. Kierujemy się zatem w stronę Gór Pieprzowych. Nie dane jest nam jednak do nich dotrzeć. Chmury stają coraz czarniejsze i straszą ulewą. Zaczynamy strategiczny odwrót na camping.

w poszukiwaniu atrakcji turystycznych © niradhara


za chwilę zacznie sie ulewa © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

bez napinki

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(27)

magneticlife.eu because life is magnetic

Dolina Kluczywody

Poniedziałek, 11 lipca 2011 · Komentarze(18)
Zachciało nam się romantycznych ruin… Mapa najbliższych okolic pokazuje, że na granicy rezerwatu Dolina Kluczywody znajdują się ruiny zamku rycerskiego z I poł. XIV wieku. Wsiadamy zatem z Piotrkiem na rowery i jedziemy po raz kolejny Doliną Prądnika. Ostatnio fotografowałam tu głównie skałki, dziś strzelam fotki zabytkowej już zabudowie.

Dolina Prądnika © niradhara


chatynka © niradhara


chatynka z reklamą © niradhara


chwila skupienia © niradhara


Na wysokości Bramy Krakowskiej skręcamy na czarny szlak rowerowy prowadzący w górę. Telepiemy się po kostce brukowej. Nie ma jednak co narzekać. Chłodny cień lasu, wznoszące się przy drodze skały sprawiają, że trasa jest naprawdę urocza. Aż dziw, że jesteśmy jedynymi rowerzystami, którzy się tu zapuścili.

pierwszy punkt widokowy © niradhara

bruk i ...wpadam w rezonans ;) © niradhara


drugi punkt widokowy © niradhara


Piotrka też trzepie © niradhara


Opuszczamy OPN i trzymając się wciąż czarnego szlaku wjeżdżamy do doliny Kluczywody. Początkowo jedziemy sobie luksusowo gładkim jak stół asfaltem, podziwiając bliższe i dalsze skałki. Robimy krótki postój w pobliżu Jaskini Wierzchowskiej. Kasa biletowa zamknięta na głucho. Spokój, cisza, turystów brak.

stoi wśród pól, więc nazwali ją Polnik © niradhara


focący Kajman © niradhara


jest w czym wybierać © niradhara


Trochę szkoda. Jaskinia stanowi ważne stanowisko archeologiczne z okresu neolitu, kultury łużyckiej i średniowiecza. Na trasie turystycznej obejmującej 370 metrów głównych korytarzy i komór znajdują się, wg informacji z przewodnika, rekonstrukcje plejstoceńskich ssaków i człowieka neardeltalskiego. Może innym razem uda nam się je zobaczyć.

kolejna dziura w skale © niradhara


Teraz pora na czerwony szlak rowerowy, pokrywający się początkowo z czarnym szlakiem pieszym. Za Mącznymi Skałami szlak rowerowy odbija w kierunku Zelkowa, a my trzymamy się szlaku pieszego, by dotrzeć nim do ruin, stanowiących cel naszej wycieczki.

Dolina Kluczywody © niradhara


widoczki piękne, ale... © niradhara


można wpaść do wody albo i do błotka © niradhara


Nazwa Dolina Kluczywody nie jest przypadkowa. Potok Kluczywoda kluczy pomiędzy skałami, ścieżka kluczy przeskakując co i rusz z jednej strony potoku na drugą, my kluczymy do kwadratu, w efekcie czego przegapiamy znajdujące się gdzieś w chaszczach ruiny, tracimy orientację i zamiast odbić w kierunku Białego Kościoła, zaczynamy nieomal wspinać się rowerami po skałach.

z buta, niestety © niradhara


Kellysek zdobywa sprawność wspinacza ;) © niradhara


Wreszcie docieramy do cywilizacji! Wprawdzie nie tam, gdzie planowaliśmy, ale najważniejsze, że jest sklep, można uzupełnić zapas picia i nadrobić stracone kalorie lodzikem :)

nareszcie asfalt! © niradhara


Dalej jedziemy w kierunku Tomaszowic, gdzie znajduje się zespół dworski z przełomu XVIII i XIX wieku, pięknie odrestaurowany i mieszczący obecnie Krakowskie Centrum Konferencyjne.

dworek jest piękny © niradhara


i przyjazny dla rowerzystów :) © niradhara


Z Tomaszowic tylko rzut beretem do Modlnicy. Można tu podziwiać leżący na małopolskim szlaku architektury drewnianej, wzniesiony w 1533 roku kościół św. Wojciecha oraz dwór Konopków – wybudowany w roku 1784, a przebudowany w stylu klasycystycznym w roku 1813.

kościół - odsłona I © niradhara


kościół - odsłona II © niradhara


fotka zza ogrodzenia © niradhara


Z Modlnicy wypadamy na makabrycznie ruchliwą drogę krajową nr 94 i już po 200 metrach uciekamy w bok, w stronę Giebułtowa. Tu skręcamy na poznany już przez nas w części czarny szlak rowerowy prowadzący Doliną Prądnika. Aż dziw, jakie tu pustki w dzień powszedni!

jak ja to lubię :) © niradhara


za mną Kajman © niradhara


teraz ja © niradhara


a przede mną pusta droga © niradhara


Czyżby Piotrek chciał tu zamieszkać? © niradhara


Ostatnio w komentarzach do wycieczki Anwi zadała mi pytanie, jak udało mi się uniknąć tłumów na fotkach? To dość proste. Zmotoryzowane wycieczki docierają na parking do Ojcowa. Autokary i pomniejsze blachosmrody wypluwają tu turystyczną stonkę, która pełznie do Groty Łokietka i po zaliczeniu jej wraca przez Bramę Krakowską. Reszta doliny mało kogo interesuje. Wystarczy odjechać rowerem kawałek dalej, by poczuć się swobodnie.

stąd się rozpełzają po OPN-ie © niradhara


swobodny Kajman :) © niradhara


Odnoszę wrażenie, że najwięcej zwiedzających jest tu wiosną i jesienią, gdy OPN i zamek w Pieskowej Skale odwiedzają setki wycieczek szkolnych. W czasie wakacji, w dni powszednie jest tu raczej pusto. Można nawet sfotografować kapliczką „Na Wodzie” niezasłoniętą przez samochody ;)

kapliczka "Na Wodzie" © niradhara


Jak głosi tradycja, została ona wzniesiona w 1901 roku celem ominięcia carskiego zakazu budowy świątyń „na ziemi ojcowskiej”. Jest przykładem miejscowej architektury z pocz. XX wieku nawiązującej do tzw. stylu szwajcarskiego.

ach, jak pięknie bieleja na tle błękitnego nieba © niradhara


zaniedbanie © niradhara


Wreszcie dojeżdżamy do Pieskowej Skały. Przed nami jeszcze tylko ostatni leczniczy podjeździk i w nagrodę zimne piwo :)

zamek w Pieskowej Skale © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

szlakiem małopolskich zamków i dworków

Niedziela, 10 lipca 2011 · Komentarze(20)
Ranek rozpoczął się wspaniałą niespodzianką, czyli wizytą Tomka. No, może nie dla wszystkich była to niespodzianka - Piotrek wiedział, nie powiedział, a to było tak: zostałam przyłapana w piżamie i bez makijażu! Biednemu Tomkowi ten koszmarny widok śnić się teraz będzie po nocach :(

witaj Tomku :) © niradhara


Nieszczęścia chodzą parami, okazało się, że nie bez przyczyny źle się Tomkowi do nas jechało. Miał pękniętą szprychę. To akurat nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu – wymiany dokonał w czasie 1 minuta i 6 sekund :)

Tomek wszystko potrafi © niradhara


co za precyzja ruchów :) © niradhara


Posiedzieliśmy chwilę przy kawie, po czym Tomek pomknął jak strzała, by odwiedzić swego brata, a my wyruszyliśmy tropem małopolskich dworków. Początkowo jechaliśmy Doliną Prądnika, delektując się widokami wszechobecnych skał. Na wysokości Bramy Krakowskiej rozpoczyna się czarny szlak rowerowy w stronę Giebułtowa. Jest cudny! Dziś były tu tłumy ludzi i nie chciałam blokować ruchu, zatrzymując się co chwilę, w celu zrobienia kolejnej fotki. Wpadniemy tu jeszcze raz w środku tygodnia. Mam nadzieję, że wtedy będzie nieco luźniej.

czarny szlak rowerowy © niradhara


rower poziomy przemknął jak strzała © niradhara


ach, te skałki © niradhara


Część historyczną wycieczki zaczęliśmy od zamku w Korzkwi. Jak podaje Wikipedia, historia zamku sięga XIV wieku. W 1352 roku Jan z Syrokomli zakupił wzgórze Korzkiew i wybudował na nim wieżę, pełniącą funkcję obronną i mieszkalną. Pod koniec XV wieku, w XVI wieku oraz 1720 roku budowla była przebudowywana. W XIX wieku zamek popadł w ruinę. Od 1997 jego właścicielem jest architekt Jerzy Donimirski, który podjął się odnowienia i odbudowania zamku. Znajdująca się tu obecnie restauracja wygląda zachęcająco :)

zamek w Korzkwi - odsłona 1 © niradhara


zamek w Korzkwi - odsłona 2 © niradhara


zamek w Korzkwi - odsłona 3 © niradhara


zamek w Korzkwi - odsłona 4 © niradhara


Kolejny ciekawy obiekt to dwór Dobieckich w Cianowicach Dużych. Został wybudowany około 1892 roku, a zaprojektował go słynny architekt Teodor Talowski. Fundatorem dworu był Artur Dobiecki, późniejszy poseł na sejm II kadencji i senator II Rzeczypospolitej, który odziedziczył majątek, w tym i Cianowice, po zmarłym ojcu. Po 1945 roku Dobieccy wyjechali wraz z synem Eustachym do Francji, ich majątek został rozparcelowany, a przejęty przez skarb państwa dwór zaadaptowany na potrzeby szkoły. Od wielu lat dwór stoi pusty i niszczeje. Niestety stanu rzeczy nie zmienił nawet fakt, że na mocy wyroku krakowskiego sądu, od 2006 roku, właścicielem dworu i 11 hektarów działki stał się spadkobierca przedwojennych właścicieli.

dwór Dobieckich - 1 © niradhara


dwór Dobieckich - 2 © niradhara


Właśnie miałam pstryknąć tę fotkę, gdy z piskiem opon zatrzymało się obok mnie auto, a siedzący w nim młody człowiek kategorycznym tonem zażądał zaprzestania owej zdrożnej czynności. Podyskutowaliśmy chwilę na temat ochrony danych osobowych, wizerunku itp. W końcu, nieco skruszony, oświadczył, że został zatrudniony przez właściciela do ochrony obiektu, a często się zdarza iż wpadają tu różni młodzi ludzie, robią imprezki i dewastują co się da. Niezwykle podniesiona na duchu faktem pomylenia mnie z młodą osobą, szczerze życzyłam mu miłego dnia i rozstaliśmy się niemal w przyjaźni :)

dwór Dobieckich - 3 © niradhara


Tereny otaczające Doliną Prądnika to niewielkie, rozciągające się we wszystkie strony wzgórza. Sporo tu zjazdów i podjazdów, ale dzięki rozległości przestrzeni, nawet w tak parny i duszny dzień można liczyć na odrobinę wiaterku.

widok z drogi © niradhara


Wreszcie Rzeplin. Znajduje się tu dworek z połowy XIX w.Niestety nie udało mi się odnaleźć więcej informacji na temat tego obiektu.

dwór w Rzeplinie © niradhara


Cieszy, że wiele zabytkowych obiektów zostało pieczołowicie odrestaurowanych. Należy do nich również dwór w Minodze, który powstał po roku 1859 w wyniku przebudowy starszego dworu, z inicjatywy Teofila Wężyka. Rezydencję w stylu włoskiej, letniej willi podmiejskiej, zaprojektował krakowski architekt - Filipa Pokutyński. Obecnie znajduje się tu centrum hotelowo- konferencyjne.

dwór w Minodze © niradhara


Do Tarnawy GPS prowadzi nas leśną drogą. Wreszcie trochę cienia, ale za to rzuca się na mnie armia krwiopijców. Ciekawe czemu Piotrka nic nie chce ugryźć?

trochę terenu © niradhara


Drogi, którymi teraz się poruszamy są ciche i puste. W sennych wioskach nie ma nawet sklepu spożywczego. Zapasy powerade’a, choć uzupełniane po drodze, znów są na wykończeniu, a słońce nie odpuszcza. Na szczęście na świecie są jeszcze dobrzy ludzie. W Tarnawie przemiły pan, zapytany czy mógłby nas poratować zwykłą wodą z kranu, wynosi z domu olbrzymią butelkę zimnej wody mineralnej i wspaniałomyślnie nam ją darowuje. Jeszcze raz dziękujemy :)

drogi nie są tu nadmiernie zatłoczone © niradhara


architektura drewniana przez wszystkich zapomniana © niradhara


No właśnie –Tarnawa. Jest tu dwór, który zbudowany został w 1784 r. W skład zespołu dworsko-parkowego wchodzą oprócz klasycystycznego dworu, oficyna i budynki gospodarcze, całość otoczona jest rozległym parkiem. Północną oś parku zamyka staw, w którego zwierciadle odbija się dwór. Obecną formę dwór i park uzyskał w latach międzywojennych, zmodernizowany przez właściciela architekta Zygmunta Novăka, późniejszego inicjatora utworzenie Jurajskich Parków Krajobrazowych, a także współorganizatora Ojcowskiego Parku Narodowego.

dwór w Tarnawie © niradhara


Nie przejechaliśmy wielu kilometrów, ale za to widzieliśmy wiele ciekawych rzeczy, a to dla nas liczy się najbardziej. Było dużo pozytywnych wrażeń, a na campingu czeka na nas zimne piwo. Pora wracać :)

Kajman lubi jazdę po lesie © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

w krainie zamków i wygasłych wulkanów

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(23)
Komputer się zbiesił! Specjalnie wyszukałam camping z dostępem do Internetu, by dostarczać Szanownym Czytelnikom najświeższe, jeszcze ciepłe relacje, a tu podstępna kupa złomu odmówiła współpracy z miejscową siecią wi-fi. Tak to pozostałam daleko w tyle za Kajmanem, który informował o wszystkim na bieżąco. Żywię zatem w pełni uzasadnioną obawę, że wpis ten jest robiony jedynie sobie a muzom, bo kto chciał poczytać o naszej wycieczce szlakiem zamków i wulkanów, uczynił to już dawno :(

mury i wieża klinowa zamku Bolków © niradhara


Honor jednak nakazuje napisać coś więcej niż przebyty dystans i suma przewyższeń. Piotrek skupił się na historii, mnie pozostała więc jedynie teraźniejszość. Zacznę od „Campingu pod Lasem” w Bolkowie. Wart jest by zrobić mu darmową reklamę. Pięknie położony na skraju miasta zapewnia ciszę i spokój. Stanowiska dla przyczep są świetnie przygotowane – każde ma podłączenie nie tylko do prądu, ale i wody. Trawka pięknie wykoszona, sanitariaty nowe i wypucowane na błysk. W recepcji na powitanie dostaliśmy mnóstwo darmowych map i ulotek reklamowych, w tym mapę tras rowerowych wytyczonych w gminie Bolków.

Piotrek na dziedzińcu zamkowym © niradhara


Niestety z tymi trasami rowerowymi to trochę ściema. Prowadzą po prostu lokalnymi bocznymi drogami, a oznaczenia i owszem są, ale stanowczo nie tam, gdzie powinny. Nie ma ich w mieście, nie wiadomo więc jak z niego wyjechać (pozostaje albo orientacja według drogowskazów albo stron świata), później za to dekorują drzewa i słupy w miejscach, gdzie i tak nie ma innej drogi.

broń masowego rażenia © niradhara


Zwiedzanie okolicy zaczynamy oczywiście od zamku wzniesionego w XIII wieku przez Bolka I, księcia świdnicko-jaworskiego. Najbardziej charakterystyczną częścią twierdzy jest wieża zbudowana na planie kropli wody według normandzkich wzorów. Wystający „dziób” skierowany ku wejściu jest jedynym przykładem tego typu umocnień w Polsce. Dzieje zamku były niezwykle burzliwe. W XV wieku mieszkały tu ponoć czarownice, a rycerz Jan z Czernej upodobał sobie zamek jako punkt wypadowy do łupienia kupieckich karawan. Zamek ma też swoją tajemnicę. Stanisław Stulin, historyk sztuki z Wrocławia twierdzi, że właśnie tutaj ukryta została Bursztynowa Komnata.

pora wejść na wyższy poziom © niradhara


cień wielkiej wieży © niradhara


Wszystkim wchodzącym na wieżę doradzam stanowczo, by udali się tam w kaskach. Strop nad schodami jest tak niski i często wchodzący w bliski kontakt z głowami zwiedzających, że znaleźli się nawet chętni na odkupienie od nas kasków ;)

dziedziniec zamkowy © niradhara


widoczek z murów © niradhara


to właśnie kobiety lubią najbardziej - całe miasto u mych stóp ;) © niradhara


Z Bolkowa jedziemy w kierunku Płoniny. Cały czas rozglądam się wokół i mam wrażenie, że to jakiś inny kraj. U nas wre życie, buduje się i remontuje drogi, chodniki, firmy przenoszą się do luksusowych siedzib, a piękne, przypominające dworki a nawet małe pałacyki, domy powstają całymi tysiącami. Tu czas stanął w miejscu. Wszystko wokół jest poniemieckie, nie widać nowych domów, a stare są zaniedbane. Wiele stoi pustych, straszących powybijanymi oknami. Najczęściej słyszanym dźwiękiem jest pianie kogutów.

szlak rowerowy do Płoniny © niradhara


Dojeżdżamy do Płoniny. Znajdują się tu ruiny średniowiecznego rozbójnickiego zamku i renesansowego pałacu. Stoją tuż obok siebie, ale mają dwóch różnych właścicieli. Do ruin pałacu wstęp jest surowo wzbroniony, do zamku teoretycznie też, albowiem grozi zawaleniem, ale mieszkający w budynku obok miły pan, za zgodą właściciela oprowadza po nim ryzykantów.

rozpoczynamy zwiedzanie © niradhara


Piotrek dzielnie pnie się w górę © niradhara


ruiny zamku Niesytno © niradhara


Samozwańczy przewodnik ciekawie opowiada o najnowszej historii zamku i prowadzi wszędzie tam, gdzie mury są względnie stabilne. O niezwykle interesujących dziejach tego miejsca najwięcej dowiedzieć się można z tej stronki.

Piotrek z przewodnikiem © niradhara


ciekawe co tam jest? © niradhara


niestety, nie biała dama, tylko fragment schodów © niradhara


jest jeszcze pałac © niradhara


Ruiny są niezwykle romantyczne, pięknie położone na stromej skale, w miejscach, gdzie drzewa nie zasłoniły jeszcze widoku, podziwiać można panoramę okolicy.

za chwilę znajdziemy się na tej skałce © niradhara


Piotrek podziwia widoki © niradhara


a widoczek jest rozległy © niradhara


wszystko pofałdowane © niradhara


Nie wszędzie można normalnie dojść, są miejsca gdzie trzeba się wspiąć po skale. Piotrek zostaje i podziwia widoki. Ja lubię patrzeć na świat z góry, więc udaję się za przewodnikiem. Przy schodzeniu proszę go o zrobienie fotki. Trochę rozmazana, ale jest.

schody ukradli, trzeba się powspinać © niradhara


w pałacu wyrósł las © niradhara


forma przestrzenna skalno-korzenna © niradhara


ruiny renesansowego pałacu © niradhara


w najlepszym stanie są schody © niradhara


Z żalem opuszczamy Niesytno. Kierujemy się na północ. Krajobraz się zmienia. Góry oddalają się od siebie wzajemnie, przybywa przestrzeni. Jedziemy drogami wśród łąk i lasów, mijamy ciche wsie i miasteczka. Wciąż towarzyszy mi wrażenie podróży w czasie.

typowy krajobraz Pogórza Kaczawskiego © niradhara


Mysłów - budownictwo typowe dla regionu © niradhara


Na chwilę zatrzymujemy się w Mysłowie, by rzucić okiem na należący niegdyś do opatów lubiąskich (inne źródła podają krzeszowskich) pałac w Mysłowie. Jest niedostępny dla turystów, jedziemy więc dalej.

pałac w Mysłowie © niradhara


Dojeżdżamy do zamku w Lipie. Zbudowany został przypuszczalnie na przełomie XIII i XIV wieku. Powszechnie przyjmuje się, że powstał z inicjatywy przedstawiciela któregoś ze śląskich rodów rycerskich, niektóre źródła jednak wiążą go z zakonem templariuszy. Templariuszom przypisuje się też założenie najstarszej we wsi kopalni „Elisabeth”. Poszukiwano tu i próbowano wydobywać rudy żelaza i miedzi, a także złota i srebra.

ruiny zamku w Lipie © niradhara


Do teorii, że budowniczymi zamku byli templariusze, nie pasuje zagadkowa piramida. Znany wszystkim kształt sugeruje raczej jakiegoś dalekiego potomka Cheopsa ;) W wnętrzu piramidy znajduje się studnia, do której słońce pada na wprost dokładnie w dniu letniego przesilenia.

zagadkowa piramida © niradhara


niebo błękitne nade mną, żądza znalezienia skarbu we mnie © niradhara


zaglądam w każdy zakamarek © niradhara


Ruiny są w bardzo złym stanie i grożą zawaleniem, a wstęp do nich jest zakazany, na szczęście jednak dowiedzieliśmy się o tym dopiero na sam koniec, gdy po dokładnej penetracji wszelkich możliwych zakamarków wyszliśmy z drugiej strony zamku.

ooo, dobrze weszliśmy od drugiej strony, tam nie było takiej tablicy © niradhara


Pogórze Kaczawskie zwane jest Krainą Wygasłych Wulkanów. Zaledwie kilkanaście milionów lat temu unosiły się tu kłęby gazów i pyłów wulkanicznych. Spod ziemi dobiegały głuche odgłosy, uwalniane przy trzęsieniach. Żarzyły się pokryte stygnącą lawą zbocza wulkanów.

Czartowska Skała © niradhara


Z czasem stożki się obniżyły, zarosły bujną roślinnością, wciąż jednak są dominującym elementem krajobrazu. Jednym z nich jest Czartowska Skała - bazaltowy komin stanowiący pozostałość po wulkanie tarczowym, który w trzeciorzędzie pokrywał pobliskie tereny lawą. Obecnie jest to pomnik przyrody, z doskonale widoczną wyraźną słupowatą oddzielnością bazaltu.

Piotrek pilnuje rowerów © niradhara


a ja patrzę na niego z góry © niradhara


Piotrek tradycyjnie poprzestaje na dotarciu do podnóża skały, ja wychodzę z założenia, że jeśli da się na coś wejść, to trzeba to zrobić.

widok ze szczytu © niradhara


zaczynamy odwrót © niradhara


Ostatnim punktem programu jest pochodzący z XVIII wieku pałac w Jastrowcu, zwany „zamkiem na wodzie”. Wielkie rozczarowanie, bo wody ani śladu. Bryła budynku też szczególną finezją nie grzeszy.

pałac w Jastrowcu © niradhara

Jeszcze tylko rzut oka na stający przy drodze zamek w Świnach i wracamy na camping. Jestem urzeczona. Krajobrazy, zamki, atmosfera minionej epoki na długo pozostaną mi w pamięci. Bardzo chciałabym kiedyś tu wrócić. Sporo jeszcze zostało do zobaczenia.

zamek Świny © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do Zatora

Niedziela, 12 czerwca 2011 · Komentarze(17)
Poranna kawa nie natchnęła mnie dziś pomysłem na wycieczkę, przyjęłam więc propozycję Piotrka, by pojechać do Zatora.

jadę © niradhara


Uparłam się tylko, żeby przejechać przez Wieprz, bo lubię widoczki rozciągające się z górki, na której stoi jakaś stacja przekaźnikowa. Uraz psychiczny spowodowany ostatnią wywrotką ciągle jeszcze daje znać o sobie. W dalszym ciągu wolę pedałowanie pod górę od pędzenia w dół, a na samą myśl o hamowaniu robi mi się gorąco.

podobają mi się takie wieże © niradhara


jeszcze trochę pod górę i będą widoczki © niradhara


widoczek 1 © niradhara


widoczek 2 © niradhara


widoczek 3 © niradhara


widoczek 4 © niradhara


Wiem, że to z czasem minie, chwilowo jednak moja prędkość podróżna znacznie spadła. Jak tylko zaczyna się zjazd, Piotrek znika mi gdzieś na horyzoncie :(

szczyt niedaleko © niradhara


zaczyna się zjazd © niradhara


widoczek 5 © niradhara


widoczek 6 © niradhara


W Zatorze są do zobaczenia dwa ciekawe obiekty. Pierwszy to gotycki kościół św. św. Wojciecha i Jerzego, z cegły i łamanego kamienia, który powstał w 1393 r. Został zbudowany na miejscu starszego kościoła z 1292 r. Kilkakrotnie przebudowywany. Najciekawsze elementy wewnątrz neogotycki ołtarz z obrazem Matki Boskiej Śnieżnej okrytym srebrną sukienką oraz gotycka chrzcielnica z brązu.

kościół św. Wojciecha i Jerzego © niradhara


wnętrz kościoła © niradhara


ołtarz © niradhara


gotycka chrzcielnica z brązu © niradhara


ambona © niradhara


Drugim jest zamek książęcy, pierwotnie o cechach obronnych, wzniesiony w1445 r. W 1836 r. późnogotycki i renesansowy zamek został zmieniony przez Potockich w romantyczną rezydencję o cechach neogotyku angielskiego. Przebudowy tej dokonał architekt Franciszek Maria Lanci oraz rzeźbiarz Parys Filippi, zaś wnętrza ozdobili Kajetan Goliński i Włoch Liatti. Mieściły się tu bogate zbiory dzieł sztuki. W okresie okupacji zamek został zrabowany i zdewastowany. Po wojnie najpierw był magazynem zboża, potem siedzibą Rybackiego Zakładu Doświadczalnego. Obecnie trwa proces sądowy mający ustalić prawowitego właściciela.

Kajman u bramy zamkowej © niradhara


zamek Potockich © niradhara


zamek - wejście © niradhara


detal 1 © niradhara


detal 2 © niradhara


detal 3 © niradhara


detal 4 © niradhara


W planach mieliśmy dalszą trasę, ale kanapki się skończyły, brakło nam picia, a z powodu święta wszystkie sklepy były nieczynne. Wróciliśmy zatem do domu, bo tu w lodówce zawsze można jakiegoś browca znaleźć :)

boczna droga © niradhara


most w Kobiernicach wciąż w trakcie remontu © niradhara


ciekawe jak pomalują łuki? © niradhara


rowerzyści wszędzie przejadą © niradhara


nad Sołą © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do bażanciarni

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(10)
No i lipa. Nie chciało mi się od razu uzupełniać wpisu, więc Piotrek był pierwszy i opowiedział już wszystko ze szczegółami. Zapomniał chyba tylko o tym, że setka w założeniach miała być lajtowa. Jak lajtowa, to lajtowa, więc po minięciu Mazańcowic, do których drogę znam na pamięć, postanowiłam oszczędzić wysiłku moim, i tak nieco ślepym oczom, zrezygnowałam z mapy i nastawiłam GPS na Chybie.





Jedziemy więc sobie zadowoleni z życia, rozkoszując się pędem powietrza na zjazdach. No właśnie, dziwna sprawa, miało być płasko. Ups, zapomniałam wklepać Ligotę jako punkt przelotowy i podstępny dżips prowadzi nas przez Rudzicę. Zjazdy jakoś Piotrkowi nie przeszkadzają, ale na podjazdach marudzi, że nie taką drogę mu obiecywałam. Sorry Winnetou!



Góry zakrywa srebrzysta mgła, w dodatku ze wschodu nadciąga front atmosferyczny. Chłodny wiatr owiewa Kajmanowe gołe nóżki. Oj, nie wzięło się nogawek, chociaż troskliwa żona pouczała i marudziła! Nieoczekiwanym pocieszeniem staje się przydrożny krzyż z czaszką, którego Piotrek jeszcze nie miał w swojej kolekcji.



Ja krzyży z czaszką nie kolekcjonuję, za to zainteresował mnie ozdobiony rogami dom. Stoi daleko od lasu, nie jest to więc leśniczówka. Czyżby zatem jakiś zdradzony mąż hańbę swą wystawiał na widok publiczny?



Dojeżdżamy do Wisły Małej. Znajduje się tu Kościół p.w. św. Jakuba St. Apostoła z korpusem z 1775 r. i wieżą dobudowaną w 1782 r., powiększony w 1923 r. Zbudowany w miejscu wcześniejszej, również drewnianej świątyni z XV lub XVI w. (w l. 1568-1662 protestanckiej) przez Jerzego Laska z Chybia zwanego Beczałą.





Mamy szczęście, można zajrzeć do środka. Piękne wnętrze świątyni zachowało swój pierwotny, barokowy charakter i niemal kompletne wyposażenie: ołtarz główny z 1776 r. z obrazem patrona świątyni oraz obrazem Matki Boskiej z Dzieciątkiem w zwieńczeniu, dwa ołtarze boczne: po lewej stronie z obrazem Opatrzności Bożej z 1776, a po prawej z przedstawieniem św. Walentego z 1804 roku.







Po obejrzeniu kościółka wracamy na główną drogę i aż do Wisły Wielkiej jedziemy wzdłuż Jeziora Goczałkowickiego.









W Wiśle Wielkiej skręcamy na północ i jedziemy nad Jezioro Łąckie, gdzie zaplanowaliśmy mały piknik. Jest tu cicho i spokojnie, na brzegu siedzi tylko paru facetów moczących w wodzie wędki i usiłujących zamordować jakąś niewinną rybę :(





Z Wisły Wielkiej do bażanciarni można dojechać z mapą wygodnymi, asfaltowymi drogami. No ale… kilka dni temu zorientowałam się, że moja niechęć do terenu wzięła się chyba stąd, że jak kiedyś pomajstrowałam pokrętełkiem to zablokowałam sobie amortyzator. Okazało się, że odblokowanie go znacznie zwiększa komfort jazdy ;) Nie korygowałam więc tym razem zapędów dżipsa w teren, dopóki Piotrek nie zaczął marudzić, że nie po to mył rowery, żeby je teraz utytłać.











Dojeżdżamy do bażanciarni. Opisał ją pięknie Piotrek, więc powtarzać się nie będę. Warto zajrzeć na jego blog, zwłaszcza, że udało mu się zrobić kilka fotek we wnętrzu.





Plan zwiedzania wykonany. W drodze powrotnej nie ma już specjalnych atrakcji. Czasem tylko zdarzy się jakieś drzewo stanowiące pomnik przyrody, albo ciekawy architektonicznie kościół. Za to chmury się rozproszyły, wróciło słoneczko i wszystko wokół kwitnie. Życie jest piękne :)










magneticlife.eu because life is magnetic

szlak architektury drewnianej - c.d.

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(22)
Padający, zimny deszcz uziemił nas wczoraj w domu i zmusił do szukania innych zajęć niż kręcenie na biku. Oj, nie popisała się matka natura w długi weekend! Zdegustowany takim stanem rzeczy Piotrek zasiadł przy kompie i zrobił zestawienie wszystkich odwiedzonych przez nas obiektów leżących na szlaku architektury drewnianej. No i wyszło mu, że po pierwsze nie był jeszcze w kościele w Ćwiklicach, który ja już zaliczyłam, a po drugie fotografując kilka obiektów wcześniej przez siebie odwiedzonych, zapomniał o uwiecznieniu umieszczonych przy nich tablic informacyjnych. W dłuższą trasę nie mogliśmy się dziś wybrać, bo ja przed południem, zgodnie z rozporządzeniem wzoru mądrości wszelakiej czyli ministerki naszej ukochanej, pilnowałam pustej szkoły. Postanowiliśmy zatem po obiadku nadrobić drewniane zaległości.



Objazd okolicznej architektury drewnianej rozpoczęliśmy od pochodzącego z 2 połowy XVI w. kościoła pw. św. Barbary w Górze. Opisywałam go już na blogu, więc powtarzać się nie będę. Tym razem mieliśmy szczęście, albowiem przez szybkę w wewnętrznych drzwiach można było zajrzeć do wnętrza.







Dalej pojechaliśmy boczną drogą, by przyjrzeć się znajdującemu się w pobliżu Stawów Góra użytkowi ekologicznemu Torfowisko Zapadź. Nie znalazłam o nim żadnych informacji. Pozytywnego wrażenia nie sprawia. Stojąca woda mieni się wszystkimi kolorami tęczy, jakby pływały po niej jakieś ścieki przemysłowe. Zapach utwierdza w tym przekonaniu :(



W drodze do Miedźnej czeka nas niespodzianka… jakieś takie duże wróble :D





W Miedźnej znajduje się kolejny drewniany kościół – pw. św. Klemensa Papieża, pochodzący z XVII w. Niestety zamknięty :(





Teraz pora na szesnastowieczny kościół pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Grzawie. Mamy farta, jest otwarty. Za chwilę ma się rozpocząć msza. Szybko robię fotki wnętrza. Jest prześliczny – mały, przytulny, pachnący drewnem. Z wrażenia zapominam o uwiecznieniu całego obiektu. No trudno, fotografowałam go niedawno, można tam zajrzeć.





Jedziemy do Rudołtowic. Znajduje się tu rokokowy pałac, otoczony niewielkim parkiem krajobrazowym. Powstał, jak się przypuszcza, zbudowano w drugiej połowie XVII w. być może w miejscu starszego obiektu zniszczonego w czasie wojny 30-letniej. Inne źródła podają jako datę powstania rok 1752, a jako pierwszego właściciela wymieniają hr. Józefa Zborowskiego. Później mieszkańcami pałacu byli kolejni właściciele tutejszych dóbr rycerskich, a na początku XX w. zarządcy księcia pszczyńskiego. Po akcji parcelacyjnej „Ślązak” obiekt znalazł się w rękach państwa. Początkowo zamierzano przeznaczyć go na cele szpitalne, ale w końcu urządzono w nim hotel dla „Junaków”, którzy pracowali przy regulacji koryta Wisły. W czasie okupacji hitlerowskiej znajdował się tutaj ośrodek służby pracy dla Związku Niemieckich Dziewcząt. Obecnie jest siedzibą. Ośrodka Edukacyjno-Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących. Zabytek jest dobrze utrzymany, ze względu na funkcję jaką pełni można go podziwiać tylko z zewnątrz.



Jest to murowany, piętrowy obiekt, częściowo podpiwniczony, z mansardowym dachem krytym miedzią. Na zewnątrz, w przyczółku frontowym, umieszczono kartusze z herbami Jastrzębiec (po lewej stronie herb Zborowskich z XIV w., złota podkowa zwrócona barkiem w dół, a między jej ramionami krzyż) i z prawej herb Ostoja (dwa złote półksiężyce, odwrócone od siebie i miecz srebrny ostrzem w dół, w polu czerwony; spotykany od XIV w. głównie w Małopolsce).



Został nam jeszcze ostatni, zaplanowany na dziś obiekt – pochodzący z przełomu XVI i XVII w. kościół pw. św. Marcina w Ćwiklicach. Jestem tu już drugi raz i znów pech – jest zamknięty, tym razem też nie zobaczę wnętrza :(





W Ćwiklicach, nieopodal kościoła jest sklep, w którym sprzedają przepyszny i przywracający energię sernik. Ślinka mi cieknie na samą myśl o nim, a tu kolejne rozczarowanie – wszystko wykupione, nie zostało ani okruszynki ! Coś trzeba jednak zjeść, pochłaniamy więc 7-daysy i ruszamy dalej, ruchliwą drogą wojewódzką 933. Piotrek co i rusz mnie dopinguje „nie mogłabyś jechać trochę szybciej?”. Czy on nie czuje wiejącego prosto w twarz wiatru? – zastanawiam się. Nagle błysk zrozumienia! Ach, to dlatego ostatnio tak mnie podpuszczał, twierdził że pięknie się zaokrągliłam, nabrałam bardziej kobiecych kształtów… Jedzie sobie za mną w tunelu aerodynamicznym, luksusowo niemal jak za tirem!



Dzień się powoli kończy, rzepak złoci się w promieniach zachodzącego słońca, na niebie rozpoczyna barwny spektakl. Wracam do domu z mocnym postanowieniem - nie dam się więcej wykorzystywać, przechodzę na dietę ;)






magneticlife.eu because life is magnetic