Wpisy archiwalne w kategorii

zamki, pałace, dwory

Dystans całkowity:3767.53 km (w terenie 326.00 km; 8.65%)
Czas w ruchu:06:50
Średnia prędkość:17.53 km/h
Suma podjazdów:24267 m
Liczba aktywności:51
Średnio na aktywność:73.87 km i 3h 25m
Więcej statystyk

nieoczekiwana dekapitacja na szlaku zamków krzyżackich

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(14)
Mazury to kraina zamków krzyżackich i gotyckich kościołów, na dziś więc zaplanowaliśmy sobie trasę tak, by zobaczyć jak najwięcej tych budowli.

dekapitacja Niradhary © niradhara


Ranek wita nas ciepły i słoneczny. No, może niezupełnie jest to ranek, jako że wczorajszego wieczora intensywnie integrowaliśmy się z campingowymi sąsiadami, wspominając wspólnie przeżyty biały szkwał i snując nocne rodaków rozmowy.

no to w drogę © niradhara


Szosa z Giżycka do Kętrzyna jest dość ruchliwa, niestety nie ma alternatywy. W zadumę nad naturą ludzką wprawia mnie pewien kierowca ciężarówki. Droga wąska, bez pobocza, na środku ciągła linia, żal mi się go zrobiło, że musi się za mną wlec, bo w końcu on jest w pracy a ja jadę dla przyjemności, więc jak tylko obok drogi trafia się kawałek trawy niższej niż do pasa, zjeżdżam i zatrzymuję się, żeby bidoczek mógł nieco przyspieszyć. W podziękowaniu, mijając mnie, facet stuka się po głowie i robi jeszcze jakieś inne miny i gesty, ale niestety mowa jego ciała nie jest dla mnie dostatecznie czytelna.

bazylika w Kętrzynie © niradhara


Wreszcie, w miłym towarzystwie tirów, dojeżdżamy do Kętrzyna. Znajduje się tu gotycki kościół otoczony pozostałościami miejskich murów obronnych z basztami. Świątynia zbudowana w II połowie XIV wieku przez Krzyżaków, a rozbudowana w początku wieku XV jest rzadkim przykładem obronnej architektury sakralnej. Sprawia wrażenie zamku.

będziemy zwiedzać bazylikę © niradhara


nie tylko my zwiedzamy © niradhara


Ponad 40-metrowa wieża zachodnia, pełniła niegdyś funkcję wieży obserwacyjnej. Tak pisze w przewodniku, ale ja w to nie wierzę. Moim zdaniem wieże budowane były wyłącznie po to, by turyści za drobną opłatą mogli zasapać się na stromych stopniach, a potem cykać bez opamiętania panoramę miasta ;-)

schodami w górę © niradhara


widok za 4 zł © niradhara


widok za 4 zł © niradhara


W bazylice udostępniono do zwiedzania lochy. Całe 5 metrów kwadratowych! Jest też muzeum, gdzie wyeksponowano około 10 świeczników i ze 3 kielichy mszalne. Same atrakcje ;-)

wnętrze bazyliki © niradhara


wnętrze bazyliki © niradhara


kolorowe światło © niradhara


ostatni rzut oka na bazylikę © niradhara


Oglądamy co się da, po czym podjeżdżamy do zamku krzyżackiego. Tu spotyka mnie dramatyczna przygoda. Parkuję nieprawidłowo na przyzamkowym parkingu, które to wykroczenie, na mocy statutu zakonu krzyżackiego, karane jest ścięciem. Wezwany natychmiast kat ostrzy topór, jedno uderzenie i …

Piotrek w samą porą łapie toczącą się po ziemi głowę. Na szczęście zawszę wożę ze sobą „kropelkę” i głowę udaje się przykleić na swoje miejsce ;-D

dziedziniec zamku krzyżackiego © niradhara


Zamek jest jednym z częściej odwiedzanych zabytków w okolicy. Jego budowę rozpoczęto prawdopodobnie po nadaniu Kętrzynowi praw miejskich w 1357 r. Jest to obiekt trzyskrzydłowy zbudowany na planie zbliżonym do kwadratu wokół niewielkiego dziedzińca. W reprezentacyjnym skrzydle północnym mieścił się refektarz, pomieszczenia mieszkalne krzyżackiego urzędnika - prokuratora oraz kaplica.

zamek krzyżacki © niradhara


dziedziniec zamku krzyżackiego © niradhara


Po 1525 r. zamek pozostawał siedzibą starostów książęcych. Był wielokrotnie przebudowywany. Na dziedzińcu dobudowano okrągłą wieżę z klatką schodową, rozebrano górne kondygnacje skrzydła północnego, wykonano nowe otwory okienne i zmieniono niektóre partie murów. W 1945 roku wojska sowieckie spaliły zamek. Został odbudowany w latach 1962-67 . Obecnie mieści się tu muzeum. Zwiedzaliśmy je parę lat temu, dziś więc odpuszczamy.

Piotrek foci © niradhara


Po dramatycznych przeżyciach posilamy się obiadem i wyruszamy w stronę Barcian. W Starej Różance, tuż przy drodze stoi wiatrak z połowy XIX wieku o konstrukcji typu holenderskiego z obrotową konstrukcją dachową. Jest do sprzedania. Może ktoś z Was chciałby w nim zamieszkać?

wiatrak w Starej Różance © niradhara


W miejscowości o intrygującej nazwie Winda zauważamy ciekawy kościół. Zbudowano go w pierwszej połowy XV wieku. Nazwa wsi pochodzi, jak się okazało, od jej założyciela komtura Fryderyka von Wenden.

przydrożny kościółek © niradhara


skromne wnętrze © niradhara


kościelne organy © niradhara


Wreszcie dojeżdżamy do Barcian. Oglądamy tu zamek krzyżacki zbudowany na wzniesieniu w końcu XIV wieku, na miejscu starego drewnianego grodu pruskiego. Zbudowany z cegły na planie czworoboku, z dwiema basztami, przeznaczony był początkowo na siedzibę komturstwa, ostatecznie rezydował tu krzyżacki prokurator.

zamek krzyżacki w Barcianach © niradhara


Kilkukrotnie przebudowywany, po zniszczeniach w.czasie wojny trzynastoletniej powoli stracił swe pierwotne znaczenie. Od połowy XIXw. do.1945r. zamek był własnością prywatną, a potem w użytku PGR. Zachowało się skrzydło wschodnie oraz mury i fundamenty skrzydła północnego. Obecnie w rękach prywatnych. Trwają prace remontowe. Docelowo ma tu być hotel.

teren budowy - wstęp wzbroniony © niradhara


Słońce dawno już skryło się za chmurami, czasem spada kilka kropel deszczu, zrywa się wiatr, zaczyna być zimno. Ja jestem oczywiście przygotowana na każdą sytuację, Piotrek, który nie jest tak przewidujący, ma na sobie bluzkę bez rękawów. Żeby wyjść z twarzą robi kąśliwe uwagi na temat kożucha, ale nie wygląda na spoconego.

robi się zimno © niradhara


zamek krzyżacki w Barcianach © niradhara


Godny zobaczenia jest również gotycki kościół w Barcianach, pochodzący z XVI w. Drzwi są zamknięte, ale można zajrzeć przez okienko.

gotycki kościół w Barcianach © niradhara


gotycki kościół w Barcianach © niradhara


widoczek z drogi © niradhara


Kolejną ciekawą miejscowością na trasie jest Srokowo. Można tu zobaczyć wzniesiony w 1409 roku kościół. Jest to świątynia jednonawowa, z wieżą od zachodu.

stare i nowe © niradhara


przytulone Kellyski © niradhara


rzut oka do wnętrza świątyni © niradhara


Na srokowskim rynku warto zwrócić uwagę na ratusz wybudowany z fundacji Jana Zygmunta w latach 1608-1611. Na ratuszu znajduje się kartusz z jego herbem. Obok ratusza zachował się XVIII-wieczny spichlerz z muru pruskiego.

rynek w Srokowie © niradhara


uroczy detal © niradhara


Jadąc w kierunku Węgorzewa mija się Kanał Mazurski. W zamyśle budowniczych miał on służyć jako droga wodna od Wielkich Jezior Mazurskich do rzeki Pregoły i dalej do Bałtyku, a dodatkowo pomóc w osuszeniu 17 tysięcy hektarów mazurskich łąk. Pierwotna idea budowy kanału powstała już około roku 1865. Jak na owe czasy było to niezwykle śmiałe przedsięwzięcie hydrotechniczne, zakładające wiele unikalnych nowych rozwiązań. Ostatecznie budowę rozpoczęto w roku 1911, ale w 1914 przerwano ją ze względu na wybuch wojny. Prace wznowiono w 1934 i prowadzono do 1940, kiedy zostały ponownie wstrzymane. Materiały i sprzęt pozostawały jeszcze przez pewien czas na placu budowy, ale po 1945 robót nie kontynuowano, oficjalnie uznano całą konstrukcję za nieopłacalną i ostatecznie jej zaniechano.

stara śluza w Leśniewie © niradhara


przed nami pusta droga © niradhara


Mazury to kraina bocianów © niradhara


Dojeżdżamy wreszcie do Węgorzewa. Tu również Krzyżacy wybudowali kiedyś zamek. Obecnie znajduje się on w rękach prywatnych, zasłonięty przed całym światem wysokim płotem. Nie da się nawet zrobić fajnej fotki, nie ma się więc po co zatrzymywać.

cmentarz wojenny w Węgorzewie © niradhara


Z Węgorzewa aż do Ogonek poprowadzono ścieżkę rowerową. Szkoda tylko trochę, że kostka, którą jest wyłożona, z urody i funkcjonalności przypomina nieco kocie łby.

ścieżka rowerowa z Węgorzewa do Ogonków © niradhara


Od Harszu jedziemy znaną już i obfotografowaną wcześniej drogą, przyspieszamy zatem nieco, zwłaszcza, że Piotrek robi się już nieco siny z zimna. Następnym razem może pomyśli o zabraniu ze sobą jakiejś cieplejszej bluzy lub kurteczki na wszelki wypadek. I tak mamy szczęście, deszcz zaczął lać dokładnie w chwili, gdy dojechaliśmy na camping :-)

widok na jezioro Święcajty © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

po piachu i kocich łbach

Piątek, 27 lipca 2012 · Komentarze(8)
Głównym celem naszej dzisiejszej wycieczki ma być pałac w Sztynorcie. Jedziemy jednak do niego nieco naokoło, ponieważ Piotrek koniecznie chce odwiedzić znajdującą się w Spytkowie wioskę indiańską.

tylko piach, piach, piach © niradhara


Ten rejon Mazur jest specyficzny jeśli chodzi o sieć dróg – niewiele tu bocznych dróg asfaltowych, do wyboru mamy albo ruchliwe trasy przelotowe albo piach. Ewentualne bliskie spotkanie z piaszczystą glebą jest jednak mniej groźne w skutkach niż spotkanie z tirem, wybieramy zatem drugi wariant.

wioska indiańska © niradhara


stroje indiańskich kobiet © niradhara


Indiańska wioska znajduje się na skraju miejscowości Spytkowo koło Giżycka. Jest to plenerowe muzeum, w którym prezentowanych jest ponad sto eksponatów obrazujących życie dawnych Indian z obszaru Wielkich Równin. Są tu stroje i broń wojowników, przedmioty związane z religią i magią, narzędzia, stroje i ozdoby kobiece, dziecięce zabawki itd. O ich przeznaczeniu i sposobie wytwarzania opowiada miła pani przewodnik. Za drobną opłatą można sobie tez postrzelać z łuku, ale tę atrakcję sobie odpuszczamy.

zabawki dla dzieci © niradhara


przedmioty magiczne © niradhara


stroje męskie © niradhara


broń prawdziwych mężczyzn © niradhara


Piotrek lubi wszystko wiedzieć © niradhara


indiańska kronika © niradhara


bociek zwiedza indiańska wioskę © niradhara


Znów piaszczysty odcinek drogi, widoczki sielskie, ale że poruszamy się wolno, wszystkie okoliczne muchy upatrują nas sobie za cel ataków.

pusto i piaszczyście © niradhara


W Pieczarkach wracamy na asfalt. Co za ulga! W okolicy nie ma zbyt wielu atrakcji, zatrzymujemy się zatem tylko na chwilę przy malowniczym kościółku w Pozezdrzu, żeby zrobić kilka fotek.

kościółek w Pozezdrzu © niradhara


wnętrze widziane przez szybkę w drzwiach © niradhara


głaż narzutowy w Harszu © niradhara


Dłuższy postój robimy dopiero nad jeziorem Harsz. Zjadamy pyszne, zabrane ze sobą jagodzianki i chłodzimy się nieco w wodach jeziora. Szkoda, że nie mamy ze sobą kostiumów kąpielowych. Można byłoby trochę popływać, a tak trzeba poprzestać na zamoczeniu nóg :-(

szkoda, że nie mam kostiumu kąpielowego © niradhara


nie tylko my chcemy się tu ochłodzić © niradhara


jezioro Kirsajty © niradhara


jezioro Kirsajty © niradhara


jezioro Dargin © niradhara


Dojeżdżamy wreszcie do Sztynortu. Zauroczony tym miejscem Ignacy Krasicki powiedział niegdyś „Kto ma Sztynort ten posiada Mazury” .

zabudowania Sztynortu © niradhara


Przez 400 lat Sztynort był siedzibą starego i znamienitego rodu szlachty pruskiej von Lehndorff. Ziemie były początkowo oddane w lenno, później przekazane na własność. Dokumenty rodzinne świadczą, że Lehndorffowie otrzymali przywilej nadania "wielkiej dziczy nad jeziorem" już na początku XVIw.

pałac w Sztynorcie © niradhara


pałac w Sztynorcie © niradhara


Ostatnim dziedzicem Sztynortu był Heinrich von Lehndorff, który został stracony za udział w zamachu na Hitlera. Jego cztery córki postawiły mu pomnik. Jest to ogromny mazurski głaz, na którym w językach polskim i niemieckim wypisane zostało zdanie z pożegnalnego listu hrabiego Lehndorffa do rodziny, napisanego w przedzień egzekucji: "Stajemy w obliczu daleko idących przemian, pod wpływem których nasze dotychczasowe życie stopniowo odchodzi w niebyt, ustępując miejsca całkowicie odmiennym normom".

tablica pamiątkowa © niradhara


Będąc w Sztynorcie koniecznie zajrzeć należy do słynnej na całe mazury tawerny „Zęza”. Tu co wieczór zbierają się żeglarze i przy dźwięku gitar śpiewają szanty. Niestety, byliśmy zbyt wcześnie i nie dane nam było ich posłuchać.

kultowa tawerna "Zęza" © niradhara


port w Sztynorcie © niradhara


port w Sztynorcie © niradhara


Posileni spożytą w tawernie zupą chmielową żegnamy Sztynort. Gładkim asfaltem dojeżdżamy do głównej drogi i… zonk!!! Główna (ha, ha) droga wybrukowana jest kocimi łbami. Cóż z tego, że na głowie kask, skoro mózg od wewnątrz co chwila uderza o czaszkę. Ciekawe czy robią się na nim siniaki?

darmowy masaż wibracyjny pośladków © niradhara


Wytyczona trasa rowerowa skręca wreszcie na mniej urazogenną, piaszczystą drogę. Tempo jazdy nadal wolne, pęd powietrza nie chłodzi, a słońce praży niemiłosiernie. No i znów dopadają nas muchy.

sielski krajobraz © niradhara


Dopiero od maleńkiej miejscowości Doba, od której nazwę swą bierze jezioro Dobskie, wracamy na asfalt, w cień drzew i radując się życiem wracamy na camping.

przed nami pojawia się jezioro Dobskie © niradhara


tuż po zachodzie słońca © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Ryn i okolice

Niedziela, 22 lipca 2012 · Komentarze(15)
Zaspaliśmy! Nie nasza to jednak wina, a wolnego, żółwiego wręcz łącza na campingu, przez które Piotrek zakończył robienie wpisu z wczorajszej wycieczki o 2 w nocy. O zaplanowanej na dziś dłuższej trasie nie było już co marzyć, naprędce decydujemy więc, że pojedziemy co Rynu, a potem się zobaczy co dalej.

Jezioro Jagodne © niradhara


Droga z Rydzewa do Rynu biegnie początkowo brzegiem jeziora Jagodnego. Po wodnej tafli cicho suną żaglówki. W przeciwieństwie do jeziora Niegocin, niewielu tu rozpartych w ryczących motorówkach „królów życia”, rozglądających się wokół czy aby miny gapiów świadczą, iż wystarczająco podziwiają ich wypasione maszyny i wydatne mięśnie piwne.

zadowolony z życia Kajman © niradhara


Jezioro Jagodne © niradhara


Z trasy zbaczamy okapinkę do Szymonki, żeby zobaczyć zbudowany w latach drugiej połowie XIX w. kościół. Ponoć są tu w okolicy też pozostałości bunkrów, ale trzeba ich szukać po krzakach, więc rezygnujemy.

kościół w Szymonce © niradhara


Dojeżdżamy do Rynu. Jego największą atrakcją turystyczną jest położony na wzniesieniu pomiędzy Jeziorem Ryńskim i Ołowskim zamek. Zbudowany w stylu gotyckim przez wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego Winricha von Kniprode w 2 połowie XIV wieku w miejscu drewnianej warowni. Był siedzibą komturów, później wójtów krzyżackich. U schyłku XIV wieku komturem na zamku był Konrad von Wallenrode, który zainspirował Adama Mickiewicza do napisania poematu "Konrad Wallenrod". Po 1525 zamek stał się siedzibą starostów książęcych. W 1853 przebudowany na więzienie.

hotel krzyżacki w Rynie © niradhara


Zachowały się liczne fragmenty pierwotnego założenia. m.in. wieża z klatką schodową i sklepienia piwniczne. Obecnie znajduje się tu Mazurskie Centrum Kongresowo-Wypoczynkowe "Zamek - Ryn" czyli po prostu hotel i restauracja.

hotel krzyżacki w Rynie © niradhara


Jest pora obiadowa, a w znajdującym się nad brzegiem jeziora gościńcu “Ryński Młyn” podają dania regionalne, w tym pierogi, których jestem fanatyczną wielbicielką. W gwarze warmińskiej pierogi zwą się „dzyndzałki”. Zamawiam zatem dzyndzałki z grzybami i kapustą. Palce lizać!

Gościniec Ryński Młyn © niradhara


koło wodne nadal działa © niradhara


pora na obiad © niradhara


pierogi z kapustą i grzybami - pychotka © niradhara


Po przyjrzeniu się mapie, na której wcześniej przezornie zakreśliłam wszystkie lokalne atrakcje, decydujemy się jechać do Nakomian. Na bocznych drogach, którymi się poruszamy, prawie wcale nie ma ruchu samochodowego. Krajobraz urozmaicony, aż dziw że oprócz nas naliczyliśmy zaledwie pięciu innych rowerzystów.

zboża już dojrzewają © niradhara


świetnie się jeździ takimi pustymi drogami © niradhara


cicho, spokojnie, tylko pszczółki sobie brzęczą © niradhara


na drodze wciąż pusto © niradhara


przez Nakomiady przemknęło kilku rowerzystów © niradhara


Kościół w Nakomiadach został wzniesiony prawdopodobnie w 1392 roku. Początkowo kościołem p.w. św. Antoniego zarządzał krzyżacki kapelan, rezydujący na zamku w Rynie. W 1556 r powstała tu parafia protestancka. Kościółek został gruntownie wyremontowany i pomalowany na biało w 1932 roku. Wolno stojącą drewnianą dzwonnicę zlikwidowano, a na jej miejscu wzniesiono przyległą do świątyni wieżę. Dobudowano także kruchtę i zakrystię. W 1980 roku kościół ponownie stał się rzymskokatolicki, a na jego patrona wybrano św. Józefa. Według jednej z legend kościół miał być połączony tunelami z pobliskim zameczkiem krzyżackim.

kościół w Nakomiadach © niradhara


Barokowy pałac w Nakomiadach wybudowany został w latach 1664-80 dla Jana von Hoverbecka, w miejscu średniowiecznej krzyżackiej warowni. W 1705 roku budowla została rozbudowana. Powstała wtedy piętrowa budowla założona na planie prostokąta, nakryta czterospadowym dachem. Całość otoczona jest parkiem krajobrazowym ze stawem.

pałac w Nakomiadach © niradhara


Po II wojnie światowej na terenie pałacu zorganizowano szkołę, a potem utworzono przedszkole, świetlicę i biura PGR oraz mieszkania jego pracowników. W 1985 roku wykwaterowano wszystkich mieszkańców i rozpoczęto gruntowny remont, który nigdy nie został zakończony, a tylko przyczynił się do dalszej dewastacji obiektu. Wycięto podłogi, wyrąbano siekierami drzwi i zawiasy, rozebrano część dachu i wreszcie całkowicie zatopiono ogromne piwnice. Od połowy 1998 roku w pałacu trwają prace remontowo-konserwatorskie prowadzone przez nowego właściciela.

manufaktura ceramiczna w Nakomiadach © niradhara


Najciekawszym obiektem w Nakomiadach jest, moim zdaniem, manufaktura ceramiczna, która powstała na początku XVIII wieku na potrzeby rozbudowy pałacu. Zaczęło się do wyrobu i wypalania cegły. Dzisiaj wykonuje repliki wielu modeli portali i pieców, płyty ścienne, kafelki i wiele innych ceramicznych dzieł sztuki.

manufaktura ceramiczna w Nakomiadach © niradhara


Właściciel manufaktury, pan Piotr Ciszek, pisze o sobie:
„Szczególnie rozkochałem się w replikach historycznych pieców kaflowych. Porwały mnie charakterystyczne, ręcznie malowane motywy wzorowane na holenderskich fajansach i płytkach okładzinowych, modne na początku XVIII wieku, gdy powstawała tutejsza manufaktura ceramiczna na potrzeby rozbudowy Pałacu w Nakomiadach. Tradycyjne umiejętności i wiedza mistrzów Manufaktury dają gwarancję wysokiej jakości, zarazem oddając ducha oryginału. Czerpię z oceanu historycznych form i rozwiązań zdobniczych, dopasowuję je do nowoczesnych lub klasycznych wnętrz, za każdym razem dbam o utrzymanie właściwych proporcji i zachowanie cech, na jakich zależy przyszłemu właścicielowi pieca.”

wyroby ceramiczne © niradhara


Po wykupieniu biletu wstępu (5 zł od osoby) można podziwiać ceramiczne cuda. Prowadzona jest też sprzedaż pamiątek, trzeba przyznać dość drogich. Na szczęście, choć niektóre przedmioty kusiły swoim pięknem, to świadomość, że na camping pewnie dowieźlibyśmy same skorupki, skutecznie powstrzymała nas przed napadem rozrzutności ;-)

wyroby ceramiczne © niradhara


Do Owczarni, gdzie znajduje się Muzeum Mazurskie jedziemy piaszczystą ścieżką przez las. Co ciekawe, innej możliwości nie ma, nawet dojazd od głównej drogi, który inni zwiedzający pokonują samochodem, też jest piaszczysty, tyle że mocniej ubity.

leśna ścieżka rowerowa do Owczarni © niradhara


Muzeum Mazurskie w Owczarni © niradhara


Muzeum jest w rękach prywatnych. Wstęp kosztuje 10 zł od osoby. Od ponad 10 lat jego właściciele gromadzą pozostałe w terenie meble, sprzęty gospodarstwa domowego i maszyny rolnicze. Zebrany materiał został wyeksponowany w budynku tzw. czworaka, w byłym majątku ziemskim w Owczarni. Nazwa miejscowości pochodzi stąd, że dawniej była to wyspa na jeziorze, na której hodowano owce. Jezioro zniknęło, a obecnie mieszka tu kilka rodzin.

zabytkowe meble © niradhara


zabytkowe meble © niradhara


łoże małżeńskie © niradhara


Właścicielka opowiada o historii tych ziem, tłumaczy przeznaczenie niektórych przedmiotów. Szczególnie ciekawa wydała mi się kołyska, której bieguny zostały tak wyprofilowane, że stukot imituje bicie serce i skutecznie usypia każde niemowlę.

bardzo zmyślna kołyska © niradhara


dawna kuchnia © niradhara


ta szafka po lewej to lodówka © niradhara


a to jest pralka © niradhara


We wsi Martiany, przez którą przejeżdżamy, stoi schron bojowy. Jest to jedyny w całości zachowany schron, który do lat sześćdziesiątych był obudowany maskującą go stodołą drewnianą. Na wystających betonowych słupach na dachu schronu była oparta więźba dachowa. Wewnątrz zachowały się wszystkie oryginalne niemieckie napisy dotyczące obsługi i bezpieczeństwa pobytu w schronie, otwory strzelnicze karabinów maszynowych. Można go zwiedzać, więc zwiedzamy. Cóż mogę napisać – nie jest ani przytulny, ani oryginalny, ani fotogeniczny. Wrażenie robi wyłącznie cena biletu - 3 zł za 2 minuty zwiedzania to trochę dużo!

bunkier w Martianach © niradhara


W okolicy nie ma więcej atrakcji, może zresztą są, ale ja o nich nic nie wiem. Wracamy więc na camping. Zaczynająca się w Sterlawkach Wielkich droga jest piaszczysta, ale pełna uroku. Zadziwiające, ale przez 8 kilometrów nie spotkaliśmy nikogo, kto by nią jechał. A przecież są tu niewielkie miejscowości, przez które przejeżdżamy. Jak ci ludzie tu żyją, jak dojeżdżają tu po jesiennych deszczach, albo gdy spadną śniegi? Czujemy się jak cofnięci w czasie!

przerwa na.. nie napiszę na co! © niradhara


główna ulica w Trosie © niradhara


złota godzina © niradhara


Rozmyślając tak i dyskutując o kontrastach w naszym ciekawym kraju, docieramy wreszcie nad jezioro Jagodne i pętla się zamyka. Stąd już z zamkniętymi oczami możemy jechać na camping :-)

i znów Jezioro Jagodne © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

jak echo

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(14)
Camping „Echo”… właścicielka nazwała go tak, bo ten kto był tu raz, wraca znów jak echo… My, to znaczy Piotrek i ja, też wróciliśmy, tu bowiem zaczęło się to, co najlepsze w naszym życiu – rowerowa pasja i miłość do kanadyjki. Może znów zacznie się coś dobrego?

wszystko, co niezbędne na wakacjach © niradhara


w oczekiwaniu na słońce © niradhara


Będąc tu sześć lat temu korzystaliśmy głównie z uroków słońca i wody, robiliśmy wycieczki samochodowe po okolicy. Rower służył do zajechania po bułki do sklepu. Pewnego dnia jednak pojechaliśmy trochę dalej, zaczęliśmy objeżdżać wokół Jezioro Niegocin i w pewnej chwili doszliśmy do wniosku, że nie warto wracać, bo mamy tyle samo kilometrów przed sobą, co za sobą.

zdjęcie archiwalne - objazd J. Niegocin © niradhara


Nie było łatwo, serce tłukło się jak oszalałe na najmniejszym podjeździe, bolały nogi, drętwiały ręce, ale połknęłam bakcyla i tak to się zaczęło. Teraz musieliśmy po prostu jako pierwszą odtworzyć właśnie tamtą, jakże znacząca w naszym życiu wycieczkę :-)

ciche, spokojne Rydzewo © niradhara


zabudowa typowa dla regionu © niradhara


Pierwszy postój robimy przy Kanale Kula pomiędzy jeziorami Bocznym i Jagodnym. To najkrótszy kanał na Mazurach. Nazywany jest przez żeglarzy „mazurskim równikiem”, jako że łączy północną i południową część Wielkich Jezior Mazurskich. Jego przepłyniecie po raz pierwszy jest okazją do żeglarskiego chrztu.

kanał Kula © niradhara


W leżących nieopodal Giżycka Wilkasach zaczyna się rowerowa autostrada. Odtąd cały czas będę pod wrażeniem dbałości lokalnego samorządu o rowerowych turystów.

przystań w Wilkasach © niradhara


początek rowerowej autostrady w Wilkasach © niradhara


Skręcamy na ścieżkę rowerową wzdłuż Kanału Niegocińskiego łączącego jeziora Tajty i Niegocin. Ma on 1200 metrów długości.

Kanał Niegociński © niradhara


Na wzgórzu zwanym Górą Stołową stoi krzyż poświęcony św. Brunonowi z Kwerfurtu i jego osiemnastu towarzyszom. Prawdopodobnie w tym miejscu zginęli 9 marca 1009 roku męczeńską śmiercią z rąk Prusów.

krzyż św. Brunona © niradhara


Kajman zjeżdża z Góry Stołowej © niradhara


Twierdzę Boyen nazwano na cześć pruskiego ministra wojny Hermana von Boyen, inicjatora jej budowy. Wzniesiono ja w latach 1843-1955. To jedno z najlepiej zachowanych w Polsce XIX-wiecznych dzieł fortyfikacyjnych. Twierdza ma kształt nieregularnej , sześcioramiennej gwiazdy. Została zbudowana z cegły i głazów narzutowych. Zarys twierdzy tworzą bastiony: Ludwig, Leopold, Hermann, Schwert (miecz), Recht (prawo) i Licht (światło). Do wnętrza prowadzą cztery bramy.

twierdza Boyen © niradhara


Na terenie twierdzy znajdowały się budynki koszar, ale również spichlerze, arsenał, magazyny prochowe, laboratorium i warsztaty artyleryjskie. Znalazły się tam również budynki o przeznaczeniu specjalnym, jak stacja gołębi pocztowych czy stanowisko peryskopu. Twierdza została otoczona murem o długości ponad 2 kilometry, fosą i wałem ziemnym, który miejscami ma 33 metry wysokości.

twierdza Boyen © niradhara


twierdza Boyen © niradhara


Zamek krzyżacki, wzniesiony w drugiej połowie XIV wieku był siedzibą prokuratora zakonnego, później starosty książęcego. Pierwotny zamek, spalony przez Litwinów odbudowano, a następnie przebudowano, nadając mu charakter renesansowej siedziby. W XIX wieku dokonano rozbiórki, pozostawiając tylko skrzydło mieszkalne, jako siedzibę komendanta twierdzy Boyen. W czasie II wojny światowej był siedziba gen. Paula von Hindenburga, ówczesnej dowódcy armii w Prusach. Obecnie mieści się tu hotel.

zamek krzyżacki © niradhara


zamek krzyżacki © niradhara


zamek krzyżacki © niradhara


Kanał Łuczański łączy jeziora Niegocin i Kisajno, ma 2130 metrów długości. Jest to jeden z najbardziej zatłoczonych szlaków żeglarskich na Mazurach. Przepływa pod unikatowym w skali Europy zabytkiem techniki – mostem obrotowym. Most zbudowany został w 1889 roku według projektu inżynierów z Zielonej Góry. Na przemian służy użytkownikom dróg bitych i drogi wodnej. Stutonowe przęsło obraca się o 90 stopni. Mechanizm obsługiwany jest ręcznie prze jedna osobę, a otwarcie trwa ok. 5 minut.

most obrotowy © niradhara


most obrotowy © niradhara


Prowadzące przez miasto ścieżki rowerowe są po prostu wzorcowe. Czerwona kostka idealnie płaska, jedzie się po niej jak po najgładszym asfalcie. W głowie zaczyna kiełkować plan: porwę giżyckiego burmistrza i zmuszę do kandydowania na wójta gminy Porąbka ;-)

ścieżka rowerowa © niradhara


na molo wjechac nie można © niradhara


Nadbrzeżna strefa miasta jest malownicza, ale zatłoczona i hałaśliwa. Trzeba jednak trochę się tu pokręcić, żeby poczuć klimat. Robimy sobie krótką przerwę w małej knajpce na uzupełnienie kalorii. Wyłączam GPS, a potem zapominam go włączyć, przypomina mi się o nim dopiero po jakimś czasie i stąd luka w zapisie trasy.

co za nazwa! © niradhara


port jachtowy © niradhara


z silniczkiem w d.... © niradhara


mali rowerzyści © niradhara


widok z molo © niradhara


widok z molo © niradhara


pasaż portowy © niradhara


Piotrek przy fontannie © niradhara


Do giżyckich atrakcji, które koniecznie trzeba zaliczyć należy miejska wieża ciśnień wybudowana w 1900 r. z czerwonej, nieotynkowanej cegły. Ze zbiornika o pojemności ok. 200 m3 umieszczonego na wysokości ok. 25 m woda rozprowadzana była za pomocą wodociągów po terenie całego miasta. Wieża służyła wodociągom miejskim aż do 1996 roku. Po jej wyłączeniu z użytkowania została wykupiona przez prywatnego właściciela, odremontowana i częściowo przebudowana. 2 maja 2007 r. odbyło się uroczyste otwarcie odrestaurowanej wieży. Na jej szczycie mieści się punkt widokowy otoczony szklaną kopułą, z widokiem na pobliskie jeziora. Wewnątrz otwarto kawiarnię, galerię oraz mini muzeum mazurskie.

wieża ciśnień © niradhara


widok z wiezy ciśnień © niradhara


widok z wieży ciśnień © niradhara


muzeum w wieży © niradhara


muzeum w wieży © niradhara


jest i winda © niradhara


muzeum w wieży © niradhara


Giżyckie atrakcje za nami, pora wracać na camping. Początkowo jedziemy ruchliwą drogą nr 63 (nie ma niestety innej możliwości) a potem, gdy skręcamy w stronę Rydzewa, znów możemy cieszyć się ciszą i sielskimi widokami.

przydrożny kościół © niradhara


cisza i spokój © niradhara


jezioro raz jeszcze © niradhara


Wreszcie camping sweet camping. Pora na obiad, a potem kanadyjkowy rejs po jeziorze :-)

camping "Echo" © niradhara


camping "Echo" © niradhara


campingowy bociek © niradhara


kanadyjka gotowa do wypłynięcia © niradhara


stąd wypłyniemy © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do Turawy

Piątek, 6 lipca 2012 · Komentarze(6)
Odkąd Piotrek został aktywnym użytkiem forum karawaning.pl, co jakiś czas jeździmy na zloty podobnych nam włóczykijów. Tym razem spędziliśmy miło weekend na minizlociku nad Jeziorem Średnim w pobliżu Turawy.

no to startujemy © niradhara


Najbardziej znane i największe jest oczywiście Jezioro Turawskie – zbiornik retencyjny na Małej Panwi. Jezioro Średnie i Jezioro Małe znajdują się przy południowym brzegu Jeziora Turawskiego – „Dużego”. Powstały na miejscach wydobycia żwiru wykorzystanego do budowy zapory.

campingowe życie © niradhara


Woda w Jeziorze Średnim ma idealną na upalne dni temperaturę, jest czyściutka, plaże są piaszczyste, a camping „Turawik 2”, choć odbiega znacznie od standardu europejskiego, ma wiele zalet – jest położony nad samym brzegiem, zacieniony i tani.

Jezioro Średnie © niradhara


Jeśli do tego dodać towarzystwo kochające śpiewy przy gitarze, to naprawdę miło można spędzić czas :-)

Jezioro Średnie © niradhara


Najwszechstronniejszą osobą w owym towarzystwie jest Janusz czyli Jasiep46 - kocha wycieczki rowerowe, ma wspaniałe poczucie humoru, śpiewa i gra na gitarze. Kto raz usłyszał „Cyganeczkę Zosię” w jego wykonaniu, ten z pewnością uzna w nim mistrza :-)

Jezioro Turawskie © niradhara


Jezioro Turawskie © niradhara


Właśnie z Januszem wyruszyliśmy w piątek na krótki rekonesans do Turawy. Jedyną atrakcją tej mieściny jest pochodzący z początku XVII wieku, wielokrotnie rozbudowywany i przebudowywany, a obecnie niszczejący pałac. Władze gminy chcą go ponoć opchnąć za jedyne 2 mln, ale że koszt samego remontu elewacji wyszacowano na 40 mln, to chętnych chwilowo brak.

pałac w Turawie © niradhara


pałac w Turawie © niradhara


pałac w Turawie © niradhara


pałac w Turawie - detale © niradhara


Z Turawy pojechaliśmy jeszcze nad Jezioro Srebrne (inne nazwy to Osowiec, Zielone lub Szmaragdowe) znajdujące się w lasach w okolicach wsi Osowiec i oddalone o około 4 km od jeziora "Dużego". Powstało na miejscu zalanego wyrobiska. Do dłuższego pozostania nad nim zniechęcił nas jednak straszliwy łomot, który w pojęciu właściciela miejscowej budy z piwem miał być przyciągającą turystów muzyką.

Jezioro Srebrne © niradhara


Na camping wróciliśmy tuż przed burzą. Najpierw zerwał się wiatr, potem dokładnie nad nami pojawiła się wielka czarna chmura, z której lunęły strugi deszczu. Pojawiły się też efekty specjalne w postaci błyskawic, dodające uroku imprezie :-)

miło jest siedzieć pod daszkiem w czasie ulewy © niradhara


Ileż razy jeszcze mam bisować? Dajcie mi wreszcie spokój z tą "Cyganeczką"! © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Przedborski Park Krajobrazowy

Sobota, 5 maja 2012 · Komentarze(13)
Po wczorajszym prysznicu buty nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Dla mnie i dla Piotrka to nie problem, mamy inne na zmianę, ale Jacek musi owinąć nogi woreczkami foliowymi. Na szczęście słońce grzeje coraz mocniej i jest szansa na wyschnięcie w czasie jazdy.

słoneczko pięknie nas opala © niradhara


Znające doskonale te tereny Jacek podjął się roli przewodnika po Przedborskim Parku Krajobrazowym. Zaczynamy od rezerwatu Murawy Dobromierskie. Piękne krajobrazy, słońce, śpiew ptaków i zapach kwitnących drzew sprawiają, że jazda jest prawdziwą przyjemnością.

Murawy Dobromierskie © niradhara


studiowanie mapy © niradhara


architektura zrujnowana © niradhara


Jacek prowadzi nas bocznymi asfaltowymi drogami, gdzie widok samochodu jest rzadkością lub romantycznymi dróżkami leśnymi. Tak docieramy do rezerwatu Piskorzeniec. Miejsce niezwykle urokliwe, aż dziw bierze, że nie ma tu tłumu turystów.

takie drogi lubię © niradhara


rezerwat Piskorzeniec © niradhara


staw Piskorzeniec © niradhara


urokliwe miejsce © niradhara


Tuż obok przepływa Czarna Włoszczowska. I ot niespodzianka jak w ruskim cyrku – był most i nie ma mostu. Trudno, trzeba wybrać inną drogę.

Czarna Włoszczowska © niradhara


tu czas stanął w miejscu © niradhara


wyścig z traktorem © niradhara


Dojeżdżamy do Żeleźnicy. Tereny wokół niej należały niegdyś do Puszczy Nadpilickiej. Była to kraina lesista, podmokła, oblana wodami rzeki i do dziś zachowane bory przypominają dawną puszczę. Polował tu często król Kazimierz Wielki. W „Kronice” Jana z Czarnkowa możemy znaleźć taki zapis:

Roku Pańskiego 1370, miesiąca września, dnia ósmego, który był dniem Narodzenie Najświętszej Marii Panny, gdy tak często wzmiankowany najjaśniejszy król Kazimierz bawił na dworze Przedbórz, przezeń na nowo razem z miastem założonym, a przepięknie i zbytkownie urządzonym, chciał, jak to było w jego zwyczaju, iść na łowy jeleni. Gdy już jego wóz królewski był przygotowany i król chciał wsiadać do niego, niektórzy z wiernych radzili mu, aby ten dzień jechania na łowy zaniechał. Zgadzając się na to, król zamierzał już był pozostać, atoli któryś niecnota podszepnął mu parę słów o jakiejś - ja podobniej do prawdy sądzą - zabawie, wskutek czego król, nie zważając na rozsądną radę, wsiadał na wóz i pospieszył do lasu na łowy. Tam nazajutrz goniąc jelenia, gdy się koń pod nim przewrócił, spadł z niego i otrzymał niemałą ranę w lewą goleń...

Kiedy po sześciu wiekach otworzono grobowiec królewski w katedrze wawelskiej, stwierdzono prawdziwość zapisu kronikarza o złamaniu nogi.

miejsce wypadku © niradhara


Było trochę historii Polski, pora na egzotykę. Jacek pokazuje nam Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki Dojo w Starej Wsi. Niewątpliwe ciekawe miejsce. Największe wrażenie robią jednak na mnie ceny ;-)

Dojo w Starej Wsi © niradhara


Od jakiegoś czasu napęd w rowerze Jacka wydaje dziwne piszczące odgłosy, jakby groził, że w każdej chwili może się rozsypać. Zmusza nas to do zmiany planów. Jacek proponuje przejazd na skróty, przez Fajną Rybę. Wydawałoby się, że to dziwna nazwa dla wzgórza, ale ilość i głębokość zagradzających nam drogę kałuż wskazują, iż jest to nadzwyczaj przyjazne dla ryb środowisko ;-)

uważaj złotko, żeby nie wpaść w błotko ;-) © niradhara


Niestety, żadnej nie udało nam się złapać. Po dotarciu do asfaltu nadchodzi chwila rozstania – Jacek udaje się do domu (ma przed sobą jeszcze ponad sto kilometrów), a my jedziemy do Bąkowej Góry, by zobaczyć znajdujące się tam ruiny zamku i dworek.

w stronę Przedbórza © niradhara


ruiny zamku w Bąkowej Górze © niradhara


ktoś mnie obserwuje © niradhara


dworek w Bąkowej Górze © niradhara


Tereny Przedborskiego Parku Krajobrazowego zauroczyły mnie. Dziękuję Ci, Jacku, że zechciałeś je nam pokazać :-)


magneticlife.eu because life is magnetic

czasem słońce czasem deszcz

Piątek, 4 maja 2012 · Komentarze(11)
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel …. A właściwie to troje Kajman, Jasiep46 i ja. Wstaliśmy rano z mocnym postanowieniem wykręcenia setki. Korzystając z otrzymanej od harcerzy ulotki z zaznaczonymi lokalnymi zabytkami, szybko opracowałam trasę.

kolegiata w Kurzelowie © niradhara


Na niebie słońce, w powietrzu zapach bzu. Jest cudnie! Docieramy do Kurzelowa, gdzie znajduje się gotycka kolegiata pw. Wniebowzięcia NMP z 1360 roku i drewniana kaplica cmentarna św. Anny z XVII wieku. Oczywiście obie zamknięte na głucho, możemy je pooglądać jedynie z zewnątrz.

kapliczka cmentarna w Kurzelowie © niradhara


Jedziemy dalej. W Maluszynie zatrzymujemy się, by zobaczyć pozostałości po zburzonym w 1945 roku pałacu i kościół parafialny pw. św. Mikołaja. Nagle dzwoni telefon. To Yacek. Okazuje się, że siedzi właśnie na campingu pod naszą przyczepą. Umawiamy się w Wielgomłynach.

pałac w Maluszynie © niradhara


kościół w maluszynie © niradhara


W Wielgomłynach zatrzymujemy się pod zabytkowym zespołem klasztornym paulinów. W kościele odbywa się właśnie msza żałobna i nie wypada robić zdjęć. Szkoda.

zespół klasztorny w Wielgomłynach © niradhara


Dzwonię do Jacka. Jest jeszcze kawałek drogi za nami, zmieniamy więc planowane miejsce spotkania i wyruszamy dalej. W Niedośpielinie zatrzymujemy się przy drewnianym kościele parafialnym pw. św. Katarzyny i Wojciecha. Niestety zamknięty. Irytujące, bo w drewnianych kościołach zazwyczaj najciekawsze są wnętrza. Zaczynam się zastanawiać z jakich funduszy remontuje się stare kościółki. Jeśli dokłada do tego państwo (czyli m.in. ja – podatnik) to należałoby sobie chyba życzyć, żeby takie zabytkowe obiekty były udostępniane do zwiedzania, a nie służyły wyłącznie do celów kultowych.

kościół w Niedośpielinie © niradhara


Jacek dogania nas w Kobielach Wielkich. Ma już za sobą ponad setkę. Jestem wzruszona, że chce jeszcze pełnić funkcję przewodnika po okolicy. Zna ją dobrze, bo stąd właśnie pochodzi jego rodzina.

Jacek nas dogonił © niradhara


kościół w Kobielach Wielkich © niradhara


tu stał dom, w którym urodził się Reymont © niradhara


bez komentarza © niradhara


Jacek kocha polne i leśne drogi. Wjeżdżamy więc w teren.

pustka rozległych pół © niradhara


kraina wiatraków © niradhara


Imponujących zabytków brak, ale zawsze można wypatrzeć taką ciekawostkę jak stary piec wapienniczy.

piec wapienniczy © niradhara


Już jakiś czas temu niebo nad nami zasnuły czarne chmury. Zaczyna kropić, przybliżają się odgłosy burzy. Postanawiamy wracać na kamping. Aby ominąć ruchliwą krajówkę decydujemy się na boczne drogi i … grzęźniemy w piachu. Żebyśmy mieli co wspominać, deszcz przybiera na sile. Woda chlupie w butach, a tempo jazdy żółwie. Wreszcie poddajemy się i wracamy na krajówkę… Byle szybciej do suchego miejsca.

I na koniec zrobiona mi przez Jacka fotka. Wielkie dzięki za nią, Jacku. To jedyna pamiątka, wszak buty i ciuchy wyschły ;-)

W deszczu © Yacek



magneticlife.eu because life is magnetic

wyprawa z rycerskiego grodu

Sobota, 21 kwietnia 2012 · Komentarze(15)
Jak każdy prawdziwy fanatyk karawaningu z niecierpliwością czekam zawsze na rozpoczęcie sezonu. W tym roku było ono szczególnie atrakcyjne – pojechaliśmy z Piotrkiem na zlot zorganizowany w Polsko-Czeskim Centrum Szkolenia Rycerstwa, mającym siedzibę w drewnianym obiekcie stylizowanym na średniowieczny gród. Znajduje się on w Gminie Byczyna nad zbiornikiem retencyjnym Biskupice – Brzózka.

frekwencja na zlocie dopisała © niradhara


wnętrze grodu © niradhara


Wśród naszych karawaningowych znajomych jest też jeden bikestatowicz – Janusz. Jasne więc było, że nie na darmo zabieramy rowery. Trasę zaplanowałam jeszcze w domu. Niemal w każdej wiosce jest zabytkowy drewniany kościół, a i pałaców sporo. Poza tym zabudowa szczególnie atrakcyjna nie jest. Od czasu do czasu uwagę przyciągają tylko ruiny poniemieckich budynków.

ruina, choć ne zabytek © niradhara


kiedyś pewnie był tu folwark © niradhara


Zwiedzanie zaczęliśmy od poewangelickiego kościoła p.w. MB Królowej Polski z 1585 r. Mieliśmy wielkie szczęście, miłe panie właśnie go sprzątały i dzięki temu udało nam się zobaczyć wnętrze. Zrobiło na mnie naprawdę wielkie wrażenie, to prawdziwa perełka architektury drewnianej.

koścół w Jakubowicach © niradhara


wnętrze kościoła w Jakubowicach © niradhara


wnętrze kościoła w Jakubowicach © niradhara


wnętrze kościoła w Jakubowicach © niradhara


wnętrze kościoła w Jakubowicach © niradhara


wnętrze kościoła w Jakubowicach © niradhara


Dalej, pustą szosą (samochód to tu prawdziwa rzadkość) popedałowaliśmy w stronę Proślic. Znajduje się tu m. in. pałac wybudowany na przełomie XVIII i XIX w.

Piotrek i Janusz podziwiają pałac © niradhara


pałac w Proślicach © niradhara


pałac w Proślicach © niradhara


Jest też drewniany kościół z 1580 roku. Znów mieliśmy farta i udało nam się wejść do środka. Kolejne urzekające wnętrze!

kościół w Proślicach © niradhara


kościół w Proślicach © niradhara


wnętrze kościoła w Proslicach © niradhara


wnętrze kościoła w Proślicach © niradhara


wnętrze kościoła w Proślicach © niradhara


Wioski, przez które przejeżdżaliśmy sprawiały trochę przygnębiające wrażenie. Niewiele nowych domów, pozostałe zaniedbane, a często opuszczone. Na szczęście dalej GPS poprowadził nas polnymi drogami, na których mogliśmy podziwiać rozległe widoki, a od czasu do czasu cieszyć się kąpielami błotnymi ;-)

zabytek klasy zero © niradhara


na rozstaju dróg © niradhara


wybraliśmy teren © niradhara


Dotarliśmy do Miechowej. Tu znajduje się drewniany poewangelicki kościół p.w. Świętego Jacka, zbudowany jako kaplica w 1529 roku i kilkakrotnie rozbudowywany. Niestety, szczęście nas opuściło, kościół jest zamknięty na głucho :-(


kościół w Miechowej © niradhara


W czasie przejazdu przez wieś naszą uwagę przyciągają ruiny klasycystycznego dworu. Elewacje zachowały tylko ślady podziałów ramowych i ozdobnych detali.

dwór w Miechowej © niradhara


niewiele zostało z pięknych niegdyś detali © niradhara


dwór w Miechowej © niradhara


Kolejny odcinek polnej drogi. Panowie mają ze mnie niezły ubaw, bo na widok pojawiającego się czasem błota rośnie mi ciśnienie i temperatura ciała. Tak to niestety bywa z rowerzystkami specjalnej troski ;-)

i znów polna droga © niradhara


Dojeżdżamy do Gołkowic. Tu, w przydrożnej restauracji zamawiamy schab cygański, a później, posileni, jedziemy oglądać kościół p.w. św. Jana Chrzciciela. Drewniana świątynia, początkowo ewangelicka, została wzniesiona w latach 1766-67. Wewnątrz zachowało się barokowe wyposażenie z XVIII w. oraz późnogotycki tryptyk z końca XV w. Niestety, możemy sobie o tym tylko poczytać, bo kościół jest zamknięty.

kościół w Gołkowicachśw. jana chrzciciela © niradhara


W Gołkowicach znajduje się także wzniesiony w 1750 r. barokowy pałac. Obecny właściciel urządził w nim gospodarstwo agroturystyczne.

pałac w Gołkowicach © niradhara


pałac w Gołkowicach © niradhara


Następny na trasie jest pałac w Roszkowicach. Został wybudowany w 1845 r. dla Wilhelma von Cramon-Taubadel. W 1914 r. rezydencja została przebudowana w stylu eklektycznym przez Bertrama von Cramon-Taubadel. Po 1945 r. pałac wraz z resztą posiadłości został upaństwowiony i przekazany w zarząd Państwowemu Przedsiębiorstwu Rolnemu Roszkowice. Obecnie w Internecie można znaleźć ofertę sprzedaży zabytkowej rezydencji.

pałac w Roszkowicach © niradhara


pałac w Roszkowicach © niradhara


pałac w Roszkowicach © niradhara


Dalej jedziemy do Gosławia zobaczyć neoklasycystyczny dwór z 1925roku, wybudowany przez rodzinę von Garnier.

dwór w Gosławiu © niradhara


W planach był jeszcze dwór w Paruszowicach. Niestety, dżips nie miał naniesionej na mapie polnej drogi, którą pojechaliśmy na skróty i trochę się pogubiliśmy, a potem trzeba było się sprężać, żeby zdążyć na uroczyste pieczenie udźca :-)

udźce już się pieką © niradhara


mniam, mniam :-) © niradhara


Janusz, dziękuję za wspólną jazdę :-)


magneticlife.eu because life is magnetic

jurajska integracja

Niedziela, 2 października 2011 · Komentarze(12)
Wyjazd na Jurę planowaliśmy z Piotrkiem od dawna, czekaliśmy jednak, aż jesień przystroi ją bajecznymi kolorami. Wreszcie „nadejszła wiekopomna chwiła” i rozradowani błękitem nieba i cudownie grzejącym słońcem wyruszyliśmy na szlak jurajskich zamków.

zamek w Bobolicach już odbudowany © niradhara


Na Jurze wytyczonych jest mnóstwo ścieżek rowerowych. Część prowadzi bocznymi drogami asfaltowymi, część uroczymi szutrówkami, a część po piachu, na którym dobrze czułyby się chyba tylko wielbłądy. Wprawdzie upodabniam się do nich powoli, obrastając w tłuszcz (wielbłąd ma go w garbie, a ja w…., no nieistotne!), ale do całkowitej przemiany jeszcze nie doszło i stanowczo wolę poruszać się po czymś, w czym się nie zapadam.

wyruszamy z Podlesic © niradhara


prawie wydmy © niradhara


Jurajską klasykę zamków stanowi duet Bobolice-Mirów. Jeden odbudowany, drugi pozostający w ruinie. O ich historii napisał wyczerpująco Piotrek, mnie zatem pozostało tylko dodać romantyczną legendę.

pora zostawić rowery i zobaczyć zamek z bliska © niradhara


w obramowaniu © niradhara


Dawno, dawno temu właścicielami obu zamków byli dwaj bracia bliźniacy. Łączyła braci głęboka więź. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic i większość ważnych decyzji podejmowali wspólnie. Jeden dla drugiego w ogień by skoczył. W tajemnicy połączyli swe zamki podziemnym przejściem, w którym często się spotykali. Pewnego dnia weszli w posiadanie ogromnych skarbów i ukryli je w podziemnym przejściu, a na straży postawili straszliwą czarownicę.

zamek w wizjerze © niradhara


zamek od frontu © niradhara


Piotrek nawiqzuje znajomości © niradhara


Pewnego razu z jednej z wypraw wojennych, pan na Bobolicach przywiózł brankę, pannę z wysokiego rodu, w której zakochał się bez pamięci i zabrał ją z sobą do domu. Dziewczyna była niepospolitej urody. Gdy ją ujrzał brat bliźniak, też zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Właściciel Bobolic szybko zorientował się w sytuacji. Poczuł straszliwą zazdrość i postanowił ukryć dziewczynę, by mieć ją tylko dla siebie. Zamknął ja w podziemnym lochu i nakazał czarownicy, by jej bacznie strzegła. Zapomniał jednak o tym, że od czasu do czasu czarownica latała na miotle na sabaty na Łysej Górze. W tym czasie brat z Mirowa zakradał się do podziemi i z czasem zjednał sobie przychylność dziewczyny.

docieramy do Mirowa © niradhara


mury grożą zawaleniem © niradhara


Piotrek znów musi na mnie czekać © niradhara


a ja koniecznie chcę zobaczyc ruiny z góry © niradhara


Czarownica odlatując zostawiała na straży swego psa, czarnego wilczura bardziej przypominającego diabła niż przyjaciela człowieka. Otóż pies ten ujadał niestrudzenie za każdym razem, gdy brat z Mirowa odwiedzał ukochaną. Hałas musiał być wielki, skoro zaintrygowany brat z Bobolic udał się wreszcie któregoś dnia, by sprawdzić co się dzieje w podziemnym przejściu. Zastał parę kochanków w czułym uścisku. Wiedziony strasznym gniewem dobył miecza i ugodził nim śmiertelnie swego brata. W tej samej chwili z nieba spadł piorun i raził śmiertelnie bratobójcę.

kusi mnie ta ścieżka © niradhara


Nieszczęsna dziewczyna podobno wciąż przebywa w podziemiach, razem ze skarbami. Nadal pilnuje jej czarownica i pies. A gdy czarownica leci na sabat, na wieży zamkowej pojawia się postać kobiety w bieli, stojącej nieruchomo, zapatrzonej w dal...

w dali widać Bobolice © niradhara


Z Mirowa pojechaliśmy do Złotego Potoku, zobaczyć coś bliższego naszym czasom, czyli pałac Raczyńskich. Pałac ów zbudowano w stylu pseudoklasycystycznym z elementami neorenesansowymi. Dziś w pałacu znajduje się siedziba Zespołu Jurajskich Parków Krajobrazowych z wystawą przyrodniczą. Przed budynkiem znajduje się piękny staw o nazwie Irydion.

w Złotym Potoku © niradhara


pałac Raczyńskich © niradhara


wyglądają dostojnie © niradhara


Obok pałacu znajduje się klasyczny murowany dworek Krasińskich. W 1857 roku mieszkał i tworzył w nim Zygmunt Krasiński. Obecnie mieści się tu Muzeum Krasińskich jako siedziba Oddziału Muzeum Częstochowskiego z wystawą poświęconą poecie. Organizuje się tu także wystawy prac okolicznych artystów.

dworek Krasińskich © niradhara


ostatni rzut oka na pałac © niradhara


Obiad zjedliśmy w Janowie. Przydrożna pizzeria zaskoczyła nas dużym wyborem potraw. Dawno już nie jadłam tak pysznych pierogów. Piotrek, jak zwykle, zamówił coś bardziej konkretnego i też był zachwycony smakiem :)

Aleja Klonów © niradhara


Najważniejszym wydarzeniem dnia było, umówione wcześniej, spotkanie z Anwi i Krzarą. Na miejsce spotkania gospodarze wybrali uroczą Aleję Klonów w Złotym Potoku.

Krzysiek zawsze musi być pierwszy © niradhara


jestem wicemistrzem Polski, ale nie będę się chwalił :) © niradhara


dociera Iwonka © niradhara


Pomimo, iż Krzysiek desperacko pędzi z jednych zawodów na drugie, znaleźli wolne popołudnie, żeby pokazać nam jurajskie atrakcje i poprowadzić uroczymi leśnymi ścieżkami. Wspólnie zaglądaliśmy do tajemniczych jaskiń, podziwialiśmy skały o fantazyjnych kształtach, piliśmy krystaliczną wodę ze źródeł i słuchali miejscowych legend.

fajnie znów się spotkać © niradhara


no to jedziemy © niradhara


Dawno, dawno temu rycerz Bartosz Odrowąż zaprosił słynnego czarodzieja krakowskiego Pana Twardowskiego, aby ten przysporzył mu złota i skarbów. Jednym skinieniem Twardowskiego wypływający na zamku potok zaczął błyszczeć od grudek złota. Odrowąż nie krył zdziwienia i krzyknął - Złoty Potok. Stąd podobno wzięła się nazwa miejscowości. Za ten czyn Twardowski życzył sobie tyle wina ile zdoła wypić, ale że miał tęgą głowę na zamku zabrakło trunku. Postanowił tedy dokończyć uczty w pobliskiej czerwonej karczmie, która zwała się Rzymem. Na to tylko czekał diabeł z którym Twardowski podpisał cyrograf.

Krzysiu zaczekaj, tam może się czaić niedźwiedź jaskiniowy! © niradhara


wracamy na ścieżkę rowerową © niradhara


Kiedy Twardowski zorientował się jaki popełnił błąd, wybiegł z karczmy, chwycił koguta, mocą czarów go powiększył i zaczął na nim uciekać w kierunku Siedlca. Diabeł skoczył za nim wypatrując go miedzy skałami. W pewnym momencie był tak blisko, że przed Twardowskim otwarły się bramy piekła, a piekielny ogień wypalił kawałek ziemi zamieniając ją w pustynię. Tak powstała Pustynia Siedlecka, a miejsce przy skale na której stał diabeł nazwano Piekłem.

Żródło Spełnionych Marzeń © niradhara


źródła Elżbiety i Zygmunta © niradhara


Diabeł pewny zwycięstwa, obserwując przerażenie Twardowskiego, przysiadł na pobliskim wzniesieniu i cieszył się popierdując ze śmiechu. Tak też wypierdział dziurę w ziemi zwaną Jaskinią na Dupce, a pudla, który go obszczekiwał zamienił w skalny ostaniec. Twardowski zorientował się, że nie da rady ujść przeznaczeniu, spiął się ostrogami koguta, a ten odbijając się od jednej ze skał wybił w niej dziurę i poszybował na księżyc. Skała dlatego zwie się Bramą Twardowskiego, a na zwieńczeniu posiada trzy zagłębienia od pazurów koguta.

Brama Twardowskiego © niradhara


zobaczę bramę z bliska © niradhara


Diabeł zaś zaskoczony wspiął się na pobliską skałę, aby zobaczyć gdzie poszybował Twardowski, a że skała miała głębokie szczeliny, diabeł wpadł do środka i bardzo się potłukł. gdy wdrapał się ponownie, wyczarował na szczycie wiszące mosty, aby nie spaść z powrotem. Do dziś skały nazywają się Diabelskie Mosty i odstraszają swoim wyglądem.

a Piotrkowi zrobię fotkę © niradhara


czasem trzeba z buta © niradhara


Wściekły diabeł za niedotrzymanie umowy odebrał Twardowskiemu jego moc i w tym samym momencie, wyczarowane przez Twardowskiego w Złotym Potoku skarby i złoto zapadły sie pod ziemię razem ze złotodajnym źródłem i potokiem, obracając zamek ostrężnicki w ruinę. Od tego czasu Źródła zdarzeń miały wypływać tylko diabelską mocą w złych czasach, wróżąc nieszczęścia.
Złoty Potok aby ominąć diabelskie przekleństwo wypłynął w innym miejscu Źródłami Zygmunta i Elżbiety. Żeby zmylić diabła, wiercił między skałami i zmienił nazwę na Wiercicę.

kolejna jaskinia © niradhara

Miłe chwile uciekają zawsze zbyt szybko. Słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi i przyszła pora pożegnać się z naszymi uroczymi przewodnikami. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w Żarkach, żeby zobaczyć zabytkowy kirkut.

kirkut w Żarkach © niradhara


Iwonko, Krzysiu, serdecznie dziękujemy za wspólnie spędzone chwile i pokazanie nam mnóstwa atrakcji. Mam nadzieję na kolejne spotkanie. Jesień w górach jest piękna. Zapraszamy w Beskidy :)

już widać Górę Zborów © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

atrakcje różne, różniste

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · Komentarze(22)
Dziś, na specjalne życzenie Piotrka, zaplanowałam trasę prowadzącą do jednych z największych ruin w Polsce. Ale o tym za chwilę. Wokół Sandomierza jest wiele ciekawie wytyczonych i dobrze oznakowanych szlaków rowerowych. Prowadzą bocznymi drogami, gdzie samochodów niemal się nie spotyka. Jedziemy w szpalerze drzew owocowych, rozkoszując się zapachem jabłek.

droga w wąwozie © niradhara


Piotrek wśród bezkresnych sadów © niradhara


W drodze do Ossolina spotyka nas niespodzianka – zamiast, jak dotychczas, gładkiego jak stół asfaltu pojawia się polno-leśna drożyna. Ostatnio często padało, więc miejscami stoją na niej dość głębokie kałuże. Humory nam dopisują, więc traktujemy to jako przygodę.

pierwsza kąpiel błotna © niradhara


W Ossolinie są dwie atrakcje turystyczne. Pierwsza to Kapliczka Betlejemska ufundowana przez Jerzego Ossolińskiego w 1640 roku. Została ona wybudowana na wzór tej, która znajduje się w Betlejem, a legenda głosi, że ziemię na jej usypanie Ossoliński sprowadził z Palestyny.

Kaplica Betlejemska © niradhara


Drugą atrakcją jest pozostałość po późnorenesansowym zamku wybudowanym przez Kanclerza Wielkiego Koronnego Jerzego Ossolińskiego. Zamek stojący na malowniczym wzgórzu połączony był pięknym arkadowym mostem z zabudowaniami gospodarczymi na przeciwległym wzgórzu. Wnętrza urządzono z niezwykłym przepychem. W 1816 r. Antoni Ledóchowski, nowy właściciel, rozkazał wysadzić zamek w powietrze. Jak głoszą przekazy, zrobił to w trosce o morale swych synów, by nie zaciągali karcianych i pijackich długów pod zastaw rodowej siedziby (cóż za genialna metoda na ocalenie rodowego dziedzictwa!). Dziś po wspaniałej rezydencji pozostała tylko arkada mostu.

pozostalość zamku w Ossolinie © niradhara


Z Ossolina jedziemy do Klimontowa. Ta niewielka miejscowość może się poszczycić dwoma wspaniałymi obiektami. Najpierw zwiedzamy kolegiatę p.w. św. Józefa.

kolegiata w Klimonowie © niradhara


wnętrze - plan ogólny © niradhara


ołtarz główny © niradhara


Kościół ten, ufundowany w 1637 r. przez Jerzego Ossolińskiego, wzniesiony został przez Wawrzyńca Senesa na planie elipsy, według projektu nawiązującego do architektury kościoła Santa Maria de la Salute w Wenecji. Wieże, przedsionek i kopułę ukończono dopiero w XVIII w. We wnętrzu wokół eliptycznej części centralnej biegnie obejście, do którego otwierają się przyścienne wnęki ołtarzowe. Bogate, barokowe wnętrze jest naprawdę piękne.

organy jakies mikre © niradhara


eliptyczny sufit © niradhara


bogato tutaj © niradhara


dobrze sytuowany aniołek z pozłacanymi skrzydełkami © niradhara


Inny Ossoliński - Jan podjął w 1613 r. decyzję o sprowadzeniu do Klimontowa dominikanów. Ufundował klasztor, którego budowniczymi byli Casper i Sebastian Fodygowie. Po III rozbiorze Polski prawie cały klasztor zamieniono na wojskowy lazaret. Głośna była historia o epidemii, która panowała wtedy wśród żołnierzy, a która zakończyła się dopiero za sprawą obrazu Matki Boskiej, do którego chorzy zaczęli się modlić.

Klasztor Dominikanów © niradhara


wejście do klasztoru © niradhara

W 1878, po kolejnym pożarze miasta, wprowadziło się do budynku kilkanaście biednych rodzin i sąd ziemski, utrudniając życie kilku zakonnikom, którzy jeszcze tam mieszkali. Ostatni z zakonników zmarł w 1901 r. kończąc tym samym historię zakonu dominikanów w Klimontowie. Obecnie trwają tu prace remontowe, a wnętrze kościoła zobaczyć można tylko przez kratę w drzwiach.

zdjęcie robione przez kratę © niradhara


zbliżenie ołtarza głównego © niradhara


Jedziemy dalej. Krajobraz się zmienia, znikają sady, a pojawiają się łany dojrzewającego zboża. Teren lekko pofalowany, pojawiają się nawet znaki ostrzegające o nachyleniu 6-7%. Wreszcie jakieś urozmaicenie :)

teraz jedziemy wśród pól © niradhara


nareszcie pofalowany teren © niradhara


Wreszcie docieramy do największej atrakcji dnia, czyli monumentalnych ruin zamku w Ujeździe. Krzyżtopór, bo taka jest jego nazwa, to najwspanialsza rezydencja wzniesiona w Polsce na początku XVII wieku. Bogaty i pełen fantazji wojewoda sandomierski Krzysztof Ossoliński kazał zaprojektować ją w typie palazzo in forteca. Liczyła tyle baszt, ile pór roku, tle sal balowych, ile miesięcy, tyle pokoi, ile tygodni i tyle wszystkich okien, ile dni w roku. Z zewnątrz surowy, pięcioboczny bastion, a w środku olśniewający swoim przepychem dziedziniec.

Zamek Krzyżtopór - 1 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 2 © niradhara


Niesamowite opowieści krążyły niegdyś o kunsztownych zdobieniach i malowidłach. Główny gabinet nakryty był ponoć kryształową szybą, nad którą pływały rybki i różne morskie stwory. W stajniach, przeznaczonych dla trzystu koni, nad marmurowymi żłobami znajdowały się lustra. Podziemny tunel, łączący zamek Krzyżtopór z zamkiem w Ossolinie wyłożony był cukrem, co imitowało lód i pozwalało na jazdę saniami. Kto chce, niech wierzy :)

Zamek Krzyżtopór - 3 © niradhara


Niestety, zamek Krzyżtopór nie przyniósł szczęścia właścicielowi, który rok po zakończeniu budowy zmarł. Po 11 latach został zajęty przez Szwedów i przerobiony na żołnierskie koszary.

Zamek Krzyżtopór - 4 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 5 © niradhara


Legenda głosi, że w lochach zamkowych ukryte są skarby, schowane za potrójnymi drzwiami. Pierwsze z nich to drzwi żelazne, drugie – dębowe, trzecie – jesionowe. Na drzwiach jesionowych widnieje krzyż i topór. Na pierwszych drzwiach wiszą trzy klucze. Żelazny otwiera żelazne drzwi, srebrny dębowe, złoty zaś jesionowe. Za jesionowymi drzwiami stoją trzy beczki - napełnione złotymi, srebrnymi i miedzianymi monetami. Beczek strzeże jakieś licho. Gasi lampy i śmieje się szatańskim śmiechem. Wielu było śmiałków, którzy próbowali zdobyć skarb, ale nikt nie przeżył spotkania z ich piekielnym stróżem.

Zamek Krzyżtopór - 6 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 7 © niradhara


My nawet nie próbujemy. Nie ze strachu przed diabłem, ale jak tu potem taki ciężar przewieźć na rowerach? O zakopanych kartach kredytowych nic nie wyczytaliśmy, poprzestajemy zatem na podziwianiu ogromu ruin.

Zamek Krzyżtopór - 8 © niradhara


Zamek Krzyżtopór - 9 © niradhara


Łaskawa Matka Natura w celu dodania ruinom tajemniczości zasnuwa nagle niebo ciężkimi, czarnymi chmurami. Huk dalekich grzmotów odbija się echem od zamkowych murów. Pięknie i groźnie! Nam jednak pora jechać. Po krótkiej deliberacji czego boimy się bardziej, burzy czy tirów, wybieramy tiry i do Opatowa pędzimy główną drogą ile sił w nogach.

Unia dała kasę, to się remontuje © niradhara


dzięki tym miłym panom zamek będzie równie piękny jak niegdyś © niradhara


Przez czas jakiś wydaje się nawet, że my i burza nie jesteśmy na kursie kolizyjnym. W Opatowie tracimy jednak złudzenia. Rozświetlające niebo błyskawice są coraz bliżej. Nie możemy jednak odpuścić sobie zwiedzenia opatowskiej kolegiaty pod wezwaniem św. Marcina z Tours. Zajmuje ona wyjątkowe miejsce wśród zabytków architektury romańskiej w Polsce. Jako jedna z nielicznych dobrze dochowana od XII wieku do naszych czasów swoimi rozmiarami, okazałością i wysoką klasą architektoniczną od ponad ośmiuset lat daje świadectwo kunsztu średniowiecznych budowniczych.

kolegiata w Opatowie © niradhara


wnętrze kolegiaty © niradhara


Na temat jej powstania istnieją różne teorie. Najciekawsza i zarazem najbardziej tajemnicza głosi, że kolegiatę zbudowali templariusze. Sprowadził ich na te tereny Henryk Sandomierski, jedyny polski władca, który nie wymawiając się brakiem w Ziemi Świętej piwa niezbędnego Słowianom do życia w gorącym klimacie, wyruszył wraz z rycerstwem na krucjatę w 1154 roku, aby zmazać rzuconą na siebie klątwę. Henryk Sandomierski rzekomo osadził Braci Świątyni Salomona w Opatowie. Pierwszym komandorem został jednocześnie pierwszy znany z imienia polski templariusz - Wojsław (Wielisław) Trojanowic herbu Powała, zwany jerozolimskim. Komandoria miała przetrwać do 1237 roku.

organy i kolejny piekny sufit © niradhara


kontrast ciemnego wnętrza i błyszczącej ambony robi duże wrażenie © niradhara


Zaczyna padać, więc tylko rzut oka i fotka Bramy Warszawskiej stanowiącej jedyny zachowany fragment nowożytnego systemu obronnego Opatowa. Jest to budowla w stylu renesansowym pochodząca z pierwszej połowy XVI wieku.

Brama Warszawska © niradhara


Przed burzą i deszczem chronimy się w restauracji przy rynku. Piotrek jest mięsożerny, ja należę do KMP, czyli Klubu Miłośników Pierogów. W „Żmigrodzkiej” serwują tylko jeden rodzaj – ruskie, ale za to pyszne. W Sandomierzu byliśmy wcześniej w knajpce, gdzie jest aż 30 rodzajów, jestem jednak pierogową tradycjonalistką i nigdy nie uznam pierogów o smaku pizzy za danie narodowe!

pierogi lepsze niż w Sandomierzu © niradhara


Burza ustaje, pada jednak dalej i nie ma co liczyć, że prędko skończy. Nie chcemy wracać po ciemku, trzeba nam więc wskoczyć na siodełka i ruszać. Tu zaczynają się doświadczenia, które dopiero po znalezieniu się w suchym i ciepłym domu nazywa się atrakcjami. W czasie ich trwania wywołują raczej niepohamowany odruch wymieniania wszystkich brzydkich i strasznych przekleństw, takich jak np. „o kurcze blade!” lub „a cóż to znów u licha!” Wszystko to dlatego, że jakieś wyładowania, prądy magnetyczne albo złe duchy mieszają dżipsowi w prostym elektronicznym rozumku i ów przeciąga nas przez kilka kilometrów błotnistych pól. Chwila, w której schlapani po czubek głowy docieramy wreszcie do asfaltu, będzie przeze mnie wspominana do późnej starości, jako jedna z najszczęśliwszych w życiu.

woda z nieba i woda pod kołami © niradhara


Po drodze mijamy jeszcze neorenesansowy pałac we Włostowie, wzniesiony w latach 1854-1860 na zlecenie Stanisława Karskiego, według projektu Henryka Marconiego. Pierwotną konstrukcję przebudowano na przełomie XIX i XX wieku. Zostały doprowadzone media – prąd elektryczny, linia telefoniczna i wodociąg. Pałac wyposażono też w centralne ogrzewanie, a w jego łazienkach można było korzystać z ciepłej i zimnej wody. Gościł tu między innymi Stefan Żeromski, który we Włostowie właśnie pracował nad "Popiołami”. Pałac popadł w ruinę już po zakończeniu II wojny światowej, gdy jego pomieszczenia zajęło Państwowe Gospodarstwo Rolne.

ruiny pałacu Karskich © niradhara


Dalej, w słabnącym powoli deszczu, bez żadnych już przygód wracamy do Sandomierza. Docieramy bardzo późnym wieczorem i po raz ostatni podziwiamy oświetlone pięknie miasto. Jutro wracamy do domu, ale to jeszcze nie koniec wakacji, wycieczek i przygód :)

i znów w Sandomierzu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic