Wpisy archiwalne w kategorii

powyżej 100 km

Dystans całkowity:3812.84 km (w terenie 195.00 km; 5.11%)
Czas w ruchu:06:05
Średnia prędkość:17.72 km/h
Suma podjazdów:19937 m
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:115.54 km i 6h 05m
Więcej statystyk

do bażanciarni

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(10)
No i lipa. Nie chciało mi się od razu uzupełniać wpisu, więc Piotrek był pierwszy i opowiedział już wszystko ze szczegółami. Zapomniał chyba tylko o tym, że setka w założeniach miała być lajtowa. Jak lajtowa, to lajtowa, więc po minięciu Mazańcowic, do których drogę znam na pamięć, postanowiłam oszczędzić wysiłku moim, i tak nieco ślepym oczom, zrezygnowałam z mapy i nastawiłam GPS na Chybie.





Jedziemy więc sobie zadowoleni z życia, rozkoszując się pędem powietrza na zjazdach. No właśnie, dziwna sprawa, miało być płasko. Ups, zapomniałam wklepać Ligotę jako punkt przelotowy i podstępny dżips prowadzi nas przez Rudzicę. Zjazdy jakoś Piotrkowi nie przeszkadzają, ale na podjazdach marudzi, że nie taką drogę mu obiecywałam. Sorry Winnetou!



Góry zakrywa srebrzysta mgła, w dodatku ze wschodu nadciąga front atmosferyczny. Chłodny wiatr owiewa Kajmanowe gołe nóżki. Oj, nie wzięło się nogawek, chociaż troskliwa żona pouczała i marudziła! Nieoczekiwanym pocieszeniem staje się przydrożny krzyż z czaszką, którego Piotrek jeszcze nie miał w swojej kolekcji.



Ja krzyży z czaszką nie kolekcjonuję, za to zainteresował mnie ozdobiony rogami dom. Stoi daleko od lasu, nie jest to więc leśniczówka. Czyżby zatem jakiś zdradzony mąż hańbę swą wystawiał na widok publiczny?



Dojeżdżamy do Wisły Małej. Znajduje się tu Kościół p.w. św. Jakuba St. Apostoła z korpusem z 1775 r. i wieżą dobudowaną w 1782 r., powiększony w 1923 r. Zbudowany w miejscu wcześniejszej, również drewnianej świątyni z XV lub XVI w. (w l. 1568-1662 protestanckiej) przez Jerzego Laska z Chybia zwanego Beczałą.





Mamy szczęście, można zajrzeć do środka. Piękne wnętrze świątyni zachowało swój pierwotny, barokowy charakter i niemal kompletne wyposażenie: ołtarz główny z 1776 r. z obrazem patrona świątyni oraz obrazem Matki Boskiej z Dzieciątkiem w zwieńczeniu, dwa ołtarze boczne: po lewej stronie z obrazem Opatrzności Bożej z 1776, a po prawej z przedstawieniem św. Walentego z 1804 roku.







Po obejrzeniu kościółka wracamy na główną drogę i aż do Wisły Wielkiej jedziemy wzdłuż Jeziora Goczałkowickiego.









W Wiśle Wielkiej skręcamy na północ i jedziemy nad Jezioro Łąckie, gdzie zaplanowaliśmy mały piknik. Jest tu cicho i spokojnie, na brzegu siedzi tylko paru facetów moczących w wodzie wędki i usiłujących zamordować jakąś niewinną rybę :(





Z Wisły Wielkiej do bażanciarni można dojechać z mapą wygodnymi, asfaltowymi drogami. No ale… kilka dni temu zorientowałam się, że moja niechęć do terenu wzięła się chyba stąd, że jak kiedyś pomajstrowałam pokrętełkiem to zablokowałam sobie amortyzator. Okazało się, że odblokowanie go znacznie zwiększa komfort jazdy ;) Nie korygowałam więc tym razem zapędów dżipsa w teren, dopóki Piotrek nie zaczął marudzić, że nie po to mył rowery, żeby je teraz utytłać.











Dojeżdżamy do bażanciarni. Opisał ją pięknie Piotrek, więc powtarzać się nie będę. Warto zajrzeć na jego blog, zwłaszcza, że udało mu się zrobić kilka fotek we wnętrzu.





Plan zwiedzania wykonany. W drodze powrotnej nie ma już specjalnych atrakcji. Czasem tylko zdarzy się jakieś drzewo stanowiące pomnik przyrody, albo ciekawy architektonicznie kościół. Za to chmury się rozproszyły, wróciło słoneczko i wszystko wokół kwitnie. Życie jest piękne :)










magneticlife.eu because life is magnetic

szlakiem architektury drewnianej

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(14)
Po koszmarnie męczącym tygodniu nic mi się nie chciało. Marzyłam tylko o tym, żeby się położyć w słońcu i rozkoszować zapachem kwitnących drzew i świeżo skoszonej trawy. Niespodziewanie Piotrek oznajmił mi, że do pierwszego tysiąca kilometrów w tym roku brakuje mu jeszcze stu czterech i tyle właśnie musimy dzisiaj przejechać. No i żegnaj słodkie lenistwo! Zaczął coś opowiadać o szlaku architektury drewnianej – ok, będzie jak chcesz, tylko drobna korekta – zamiast na północ pojedziemy na południe :)

cała droga moja © niradhara


Na południe, w stronę gór, oznacza niestety konieczność przyjechania kilkunastu kilometrów w towarzystwie zmotoryzowanych mieszczuchów, pędzących drogą wzdłuż kaskady Soły na długi weekend. Jazda w spalinach nie jest moją ulubioną rozrywką, szybko więc zjeżdżamy z głównej drogi w stronę Rychwałdu. Tu, na północnych stokach Pasma Pewelsko-Ślemieńskiego, w jego zachodniej części znajduje się znane sanktuarium maryjne.

sanktuarium w Rychwałdzie © niradhara


Sanktuarium to kościół św. Mikołaja z cudownym obrazem Matki Bożej Rychwałdzkiej, Pani Ziemi Żywieckiej. Pochodzący z początku XV w. obraz nieznanego autora, wykonano na desce lipowej o rozmiarach 91,5 cm na 113,5 cm. W 1655 r. podarowała go kościołowi w Rychwałdzie właścicielka dóbr ślemieńskich - Katarzyna z Komorowskich Grudzińska. W 1965 r. obraz został koronowany koronami papieskimi przez kardynałów Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyłę. Od XVII wieku sanktuarium jest miejscem licznych pielgrzymek z Żywiecczyzny, a także innych stron naszego kraju oraz ze Słowacji.

ołtarz główny © niradhara


cudowny obraz © niradhara


Murowany kościół w stylu barokowym wybudowano w połowie XVIII w. Najcenniejszym elementem wystroju jest ołtarz główny w tzw. stylu rejencji (przejściowym między barokiem i rokoko). Podobnie jak dwa ołtarze boczne w prezbiterium i ambona, jest dziełem Szymona Gogolczyka z Frydka.

organy © niradhara


ambona © niradhara


ołtarz boczny 1 © niradhara


ołtarz boczny 2 © niradhara


Kościół jest przepiękny, pora jednak ruszać dalej. Droga z Rychwałdu w stronę Żywca jest bardzo malownicza. W dodatku niemal pusta i jedzie się naprawdę wyśmienicie :)

opuszczamy Rychwałd © niradhara


panoramka okolic Rychwałdu © niradhara


A właściwie byłoby wyśmienicie, gdyby nie te nadciągające czarne chmury i ponure odgłosy grzmotów. Pilnie obserwujemy niebo, zastanawiając się czy złapie nas burza, czy też zdołamy uciec.

droga z Rychwałdu do Żywca © niradhara


widoczek z drogi 1 © niradhara


widoczek z drogi 2 © niradhara


widoczek z drogi 3 © niradhara


W drodze do Żywca mijamy dwór Kępińskich. Projekt młodopolskiego dworu w Moszczanicy sporządził krakowski artysta Eugeniusz Dąbrowa-Dąbrowski. Dwór tak spodobał się Józefowi Piłsudskiemu, że wraz ze swoją świtą postanowił w 1934 r. spędzić tu wakacje. W ramach przygotowań doprowadzono do dworu prąd elektryczny, na co w innych warunkach czekano by jeszcze w tej wsi kilka lat. Dom został zupełnie przemeblowany, przy czym jego centralnym punktem stał się wielki mahoniowy stół przeniesiony z salonu do gabinetu, gdzie Piłsudski często aż do świtu konferował ze sztabowcami. Ponieważ marszałek po takich naradach sypiał do południa, kazał sobie, jeszcze przed przybyciem, zawiesić w sypialni czarne story. Lubił kwiaty, więc ogrodnik codziennie przywoził z Żywca pełen wóz kwiatów, które rozstawiano w gmachu i na tarasie. Hm, ja tam wolałabym mniej kłopotliwych gości.

dworek Kępińskich © niradhara


Znów słychać odgłosy burzy, w związku z czym Piotrek odmawia jazdy boczną drogą, którą chce nas poprowadzić GPS i nieoczekiwanie lądujemy w Żywcu. Fatalnie, jest wprawdzie ścieżka rowerowa, ale kończy się po kilkuset metrach i trzeba lawirować między blachosmrodami, których ilość jest doprawdy spora. Oddychamy z ulgą dopiero gdy skręcamy w stronę Trzebini.

droga przez Trzebinię © niradhara


kolejny widoczek © niradhara



Paskudne chmurzyska nas dogoniły i siąpi coraz mocniej, ale na długim podjeździe taki deszczyk to miły czynnik chłodzący. Piotrek zaczyna marudzić, że przez te podjazdy jedziemy wolno i nie zdążymy przejechać założonych 104 km. Oczywiście jest to moja wina, bo proponując jazdę w rejonie górskim zapomniałam uprzedzić, że teren jest tu trochę pofalowany ;)

Kajman na podjeździe © niradhara


zjazd do Juszczyny © niradhara


Wreszcie docieramy do drewnianego kościoła Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny w Juszczynie Średniej. Zbudowano go w latach 1924-27. Wnętrze jest obite deskami i pomalowane na ciemny kolor. Wyposażenie ma charakter neogotycki. Możemy je podziwiać i sfotografować przez szybę w wewnętrznych drzwiach.

kościół w Juszczynie © niradhara


wnętrze kościoła 1 © niradhara


wnętrze kościoła 2 © niradhara


wnętrze kościoła 3 © niradhara


Jest już pora obiadowa, ale w okolicy na próżno szukać jakiejś restauracji. Uzupełniamy zatem zapas suchego prowiantu i napojów w wiejskim sklepiku. Padający deszcz, znaczne obniżenie się temperatury i pęd powietrza w czasie długiego zjazdu do Cięciny sprawiają, że zaczynam tęsknić za beztrosko pozostawionymi w domu nogawkami.

kościół w Cięcinie © niradhara


Naszym celem jest kościół Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej w Cięcinie. Obecny kościół w swej najstarszej części wzniesiony został w 1542 roku. Aż do roku 1789 funkcjonował jako filia kościoła parafialnego w Radziechowach. W późniejszych latach dobudowano nową zakrystię i skarbiec-oratorium, wydłużono nawę i przesunięto wieżę ku zachodowi. Zbudowano także nowy babiniec i nową wieżyczkę na sygnaturkę. W 1896 roku Antoni Stopka – artysta z Makowa Podhalańskiego, wykonał malarstwo ścienne i stropowe. Wyposażenie wnętrza jest barokowe. Znajdują się w nim liczne ołtarze. Ołtarzem głównym jest ołtarz św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Nieznane jest jego pochodzenie, autorstwo wykonania, ani też fundacja.

wnętrze kościoła © niradhara


w oczekiwaniu na młodą parę © niradhara


Do domu wracamy przez Radziechowy. Deszcz przestał padać, nad nami świeci słońce, zrobiło się niemal upalnie, ale burzowe chmury wciąż krążą po niebie i straszą. Jedne zostały daleko za nami, inne pojawiły się gdzieś nad Bielskiem. Znów loteria – zleje nas czy nie?

Radziechowy - rodzinne strony Autochtona © niradhara


znów goni nas burza © niradhara

Bardzo lubię drogę z Radziechów do Buczkowic. Wytyczono tu czerwony szlak rowerowy. Są zjazdy i podjazdy, mało aut, a przede wszystkim rozległe, piękne widoki. Można tu spotkać wielu bikerów. Piotrkowi też się podoba i przestał narzekać, że nie jest płasko :)

widok na Lipową © niradhara


Żylica © niradhara


dąb w Rybarzowicach © niradhara


Kiedy docieramy do Łodygowic okazuje się, że po raz pierwszy mamy okazję zajrzeć do wnętrza opisywanego już przez nas wcześniej na BS drewnianego kościoła pw. św. Szymona i św. Judy Tadeusza. Szczęście najwyraźniej nam dziś sprzyja :)

kościół w Łodygowicach © niradhara


wnętrze kościoła © niradhara


organy © niradhara


Z Łodygowic wracamy wzdłuż kaskady Soły. Ruch samochodowy w dalszym ciągu jest duży, a droga wąska. Czasem mam wrażenie, że auta nieomal ocierają się o mój rower. W dodatku wiatr postanowił spłatać nam psikusa i wieje prosto w twarz. Brr, jak zimno! Na rozgrzewkę wstępujemy na lody w Porąbce. Radzieccy uczeni już dawno udowodnili, że lody jako posiłek kaloryczny, wcale nie chłodzą tylko rozgrzewają ;)

Jezioro Żywieckie © niradhara


oj, popływałoby się :) © niradhara


Piotrek na bieżąco śledzi wskazania licznika i zamiast kierować się w stronę ciepłego domu, robimy jeszcze pętelkę przez Bujaków. W końcu licznik pokazuje upragnione 104 km, a zarazem pierwszy tegoroczny Piotrkowy tysiączek. Będzie co świętować :)


magneticlife.eu because life is magnetic

suchy prowiant i setka

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(26)
Trasę do Barwałdu zaplanowałam już dawno. Wyruszamy z Piotrkiem przed dziewiątą. Wieje zimny wiatr, ale słońce świeci mocno, żywimy więc nadzieję, że koło południa się ociepli.

z Kajmanem zawsze jest super © niradhara


Droga prowadzi przez Czaniec i Andrychów. Widoczność jest wspaniała, koniecznie trzeba zrobić górkom pamiątkową fotkę.

widoczek z drogi przez Czaniec © niradhara


Dojeżdżamy do Zagórnika, tu zatrzymujemy się na chwilę . Piotrek wnikliwie studiuje graffiti i robi fotki. Ja zresztą też.

dobrze, że ktoś to wreszcie wyremontuje © niradhara


przeznaczenie obiektu zgorszyło Kajmana © niradhara


i poszedł się pomodlić © niradhara


Z Zagórnika kierujemy się w stronę Inwałdu. Najpierw dość uciążliwy podjazd, a potem nagroda – czyli rozległa panorama. Widać stąd pałac w Inwałdzie, który bezskutecznie usiłowałam niedawno sfotografować szukając szczelin w ogrodzeniu. Kolejną nagrodą jest długi zjazd. To lubię.

przed nami Inwałd © niradhara


otoczony murem pałac mozna sfocić z góry © niradhara


a tam w dali Park Miniatur i dinozaury © niradhara


Z Inwałdu jedziemy kawałek główną drogą, a gdy tylko się da uciekamy od ruchu, kierując się w stronę Choczni. Cały czas jedziemy u podnóża Beskidu Małego, możemy więc cieszyć oczy pięknymi widokami.

pod chmurką © niradhara


Omijamy Wadowice, kierując się przez Gorzeń Dolny. Znajduje się tu dworek Zegadłowicza, opisywany już kiedyś przeze mnie na blogu.

przed dworkiem Zegadłowicza © niradhara


Kajman na trasie © niradhara


Skawa © niradhara


Za Wadowicami wracamy na chwilę na główną drogę, żeby popatrzeć na znajdujące się przy niej Collegium Marianum Księży Pallotynów.

opactwo © niradhara


Z głównej drogi skręcamy w kierunku Kleczy Górnej. Znajduje się tu dwór zbudowany w drugiej połowie XIX wieku. Fundatorem był Przecław Sławiński. Budynek usytuowany został na północnym stoku Jaroszowickiej Góry. Równocześnie z dworem wzniesiono pozostałe zabudowania gospodarcze i założono park. Według tradycji kilkakrotnie bywał tu Rydz-Śmigły i malował starą lipę rosnącą w parku. Posiadłość wielokrotnie zmieniała właścicieli, w latach powojennych została przejęta przez Spółdzielnię Rolniczą z Inwałdu, a w r. 1963 dwór wraz z parkiem zakupiła WSS „Społem" z Krakowa, wykorzystując go na cele szkoleniowe, kolonie i wczasy. W r. 1991 dwór stał się własnością prywatną. Po remoncie przystosowano go do celów mieszkalnych. Całość otoczona jest solidnym murem.

posiadłość za murem © niradhara


wreszcie coś widać © niradhara


pałacyk w Kleczy Górnej © niradhara


Wreszcie udało się zrobić fotkę. Jedziemy dalej do głównego celu naszej wycieczki, czyli Barwałdu Dolnego. Historia miejscowości jest długa. Parafia w Barwałdzie należy do najstarszych w Diecezji Krakowskiej. Po raz pierwszy została odnotowana w wykazach Świętopietrza w 1326 r. W 1474 r. za zasługi dla dynastii Jagiellonów - król oddał Barwałd, Szaflary i Żywiec panom Komorowskim herbu Korczak. Wsie zamku barwałdzkiego tworzyły tzw. królewszczyznę barwałdzką zwaną również królestwem barwałdzkim. Znajdujący się tu zabytkowy kościół pw. św. Erazma pochodzi z końcaXVIII w. Został oddany do użytku i konsekrowany w 1782 r. Fundatorem świątyni był Jan Biberstein – ówczesny starosta barwałdzki. Wieża kościoła jest pozostałością po poprzednim XVI-wiecznym kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Kościół był wielokrotnie remontowany. W latach 30-tych pokryto go dachówką, w miejsce gontów i dobudowano część zachodnią. Ostatnią kompleksową konserwację i remont przeprowadzono w latach 1985-1990 staraniem ks. Jana Dubiela. Wrócono m.in. do gontowego pokrycia dachu.

i znów architektura drewniana © niradhara


Znów jedziemy kawałek główną drogą i rozglądamy się pilnie, by nie przegapić znajdującego się przy niej schronu niemieckiego z 1944 roku. Jest to schron dla działa Regelbau 701. Schron odnajdujemy, ale Piotrkowi nie chce się chodzić po krzakach, żeby mu się bliżej przyjrzeć. Cykam więc tylko fotkę z daleka i jedziemy dalej.

a może by tak schronic się przed wiatrem © niradhara


Na chwilę zatrzymujemy się jeszcze, by zrobić z daleka fotkę dworu w Kleczy, obok którego wcześniej przejeżdżaliśmy i jedziemy dalej.

pałac widziany z góry © niradhara


kościół w Rogatce © niradhara


Kajman bada kolejny obiekt © niradhara


Dojeżdżamy do pałacu w Kleczy Dolnej. Został on wzniesiony przez Duninów około 1850 roku na terenie istniejącego wcześniej założenia dworskiego. Pałac zlokalizowany jest w północnej części wsi. Budynek skierowany frontem na zachód, jest częścią pozostałości dawnego zespołu pałacowo-ogrodowego z pierwszej poł. w. XIX, powstałego na kanwie wcześniejszego układu dworskiego z sadem i ogrodem włoskim. W wyniku późniejszej przebudowy poddasze zaadaptowano na cele mieszkalne.

i znów pałac © niradhara


Po II wojnie światowej majątek został rozparcelowany, a sam pałac dopiero w roku 1956 przeszedł na własność Skarbu Państwa. Po roku. 1956 w pałacu mieściły się mieszkania robotników Państwowego Ośrodka Maszynowego zorganizowanego na terenie dawnego zespołu dworsko-folwarcznego. W roku 1993 pałac został sprzedany prywatnemu inwestorowi.

pałac - detal © niradhara


Drogę powrotną miałam dokładnie zaplanowaną, ale Piotrkowi zachciało się eksperymentów i postanowił skorzystać z usług GPS. Ten, jak zwykle, wyprowadził nas w pole.

Babia Góra widoczna jak na dłoni © niradhara



Energochłonna jazda i upływ czasu sprawiły, że zgłodnieliśmy okropnie. Fajnie byłoby zjeść jakiś obiad. Niestety, byliśmy in the middle of nowhere. Trzeba było zadowolić się suchym prowiantem :(

trochę terenu © niradhara


parka zakochanych Kellysków © niradhara


Umówiłam się kiedyś z moimi uczniami – gimnazjalistami, że na lekcjach matematyki nie będziemy używać słowa „trudne”. Mówimy więc, że zadanie jest: „banalne, ciekawe, bardzo ciekawe, szczególnie interesujące”. Trzymając się tej terminologii muszę napisać, że droga powrotna była bardzo ciekawa, a nadzwyczaj interesujące były te fragmenty, gdy jechaliśmy pod górę i pod wiatr ;)

i znów Babia © niradhara


widoczek © niradhara


jeszcze jeden widoczek z drogi © niradhara


Z Tomic prowadzi do domu znana nam dobrze droga, ale Piotruś po raz kolejny postawił na GPS i nie zrażał go wcale fakt, że zamiast na południe pojechaliśmy na północ. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu zahaczyliśmy o Przybradz i zobaczyliśmy piękny drewniany dwór na podmurowaniu, usytuowany na wysokiej skarpie nad doliną Wieprzówki. Źródła podają, że na przełomie XIX i XX wieku dwór należał do Smolarskich (w jednym ze źródeł nazywa się go dworem Smolarskich). Po wojnie majątek został rozparcelowany. Od 1959 roku we dworze mieściło się przedszkole. Obecnie znajdują się w nim mieszkania socjalne.

dworek nad stawem © niradhara


Dalej jechało nam się coraz trud.. tzn. coraz ciekawiej. Wiało jak diabli, było zimno, a i na brak podjazdów nie można było narzekać.

mroczno i wieje © niradhara


Gdy jednak doturlaliśmy się do Kęt wiatr w cudowny sposób ustał i stwierdziliśmy, że głupio byłoby nie zaliczyć setki. No i dlatego na mapce wyszła taka śmieszna pętelka z ogonkiem.


magneticlife.eu because life is magnetic

pielgrzymka do Pielgrzymowic

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(19)
Pielgrzymowice miałam w planie już od dawna. Leżą dostatecznie daleko od nas, byśmy mogli zrobić z Piotrkiem weekendową setkę. Dodatkową atrakcją wycieczki miało być testowanie nowego nabytku czyli kompaktu Sony DSC-HX1. Aparacik ów, nabyty w sobotę, ma mi zastąpić lustrzankę na rowerowych wycieczkach.

Piotrek na podjeździe © niradhara


Ranek jest mglisty, góry na horyzoncie ledwo widoczne. Przy ustawieniu automatyki na widok aparat radzi sobie kiepsko, zdjęcie jest nieco prześwietlone i niezbyt wyraźne. Gdy słońce pada na ekran, obraz na nim nie jest wystarczająco wyraźny, trudno go wykadrować. To akurat przewidziałam i wybrałam model z wizjerem. Niestety do wizjera w lustrzance ma się on nijak. To stanowczo nie ta klasa.

zamglone góry © niradhara


Dojeżdżamy do Rudzicy. Jest tu bardzo ciekawa Galeria Stracha Polnego, którą opisałam już na blogu. Tym razem mamy się przyjrzeć zaznaczonemu na mapie dworkowi. Pierwszy, drewniany dwór obronny stanął w tym miejscu około roku 1300. Późniejszy, murowany postawił baron Jerzy Leopold Skarbiński, dziedzic Rudzicy. Pod budynkiem zbudowano rozległą sieć tuneli oraz lochy. Miały one służyć ucieczce, w przypadku napadów obcych wojsk na dwór. Jedno z przejść podziemnych wychodziło w lesie farnym, tuż przy obecnej kaplicy św. Wendelina. Obecnie jest ono zasypane.

dwór w Rudzicy © niradhara


W XVIII wieku Rudzicę dziedziczył Ksawery Poniński. W 1802 roku cały majątek wraz z lasami kupił książę Albrecht Habsburg. Do czasów I wojny światowej pieczę nad tymi ziemiami sprawowali zarządcy książęcy .Po wojnie ziemię rozdzielono między chłopów, przy dworze zostawiono tylko 100 ha. Po II wojnie światowej nastąpiła konfiskata majątku na rzecz PGR-u. W dworze urządzono najpierw ośrodek zdrowia, a później mieszkania. Budynek wygląda tragicznie. Jedyne, na co warto popatrzeć, to rosnące obok stare drzewa.

drzewo © niradhara


Rudzica leży na wzniesieniu, a do Iłownicy, gdzie dalej się kierujemy, prowadzi piękny, długi zjazd. To lubię :)

widok na Iłownicę © niradhara


Niewątpliwą zaletą kompakciku jest sposób robienia panoramy. Nie trzeba niczego sklejać. Wystarczy nacisnąć spust migawki i powoli przesuwać aparat zgodnie ze wskazaniem na ekranie.

panoramka © niradhara


Za Iłownicą GPS podstępnie wciąga nas w teren. Najpierw jedziemy uroczą leśną drogą, ale wkrótce zmienia się ona w obrzydliwe usypisko kamoli. Rozumiem, że ktoś zapewne miał dobre intencje i chciał zasypać błoto, ale czy ja wyglądam jak walec drogowy? Od kiedy to obowiązuje nowa wersja powiedzenia: „Przyjedzie Ela i wyrówna”?

tego nie lubię © niradhara


Przejeżdżamy przez Drogomyśl. Tu zauważamy nieoznaczony na mapie zespół parkowo-dworski z początków XVIII wieku. W jego skład wchodzi dwór z dziedzińcem, budynek gospodarczy. Elewacje wszystkich budynków przebudowano w XIX wieku. Wokół dworu rozciąga się park i ogród z cennymi gatunkami drzew i krzewów. Obecnie w dworze mieści się ośrodek opiekuńczo - wychowawczy. Oczywiście – sfocony i zaliczony.

pałac w Drogomyślu © niradhara


W czasie robienia fotki znad płotu znakomicie sprawdza się uchylny ekranik w aparacie.

pałac i zespół parkowy © niradhara


Od Iłownicy teren jest niemal płaski. Jedziemy lokalnymi gminnymi drogami, prowadzącymi między stawami. Nad głowami wrzeszczą mewy. Od czasu do czasu mijamy jakiś lasek, z którego wychodzą na wypas sarny. Na nasz widok uciekają wprawdzie, ale i tak udało mi się zrobić im fotkę. To kolejna zaleta kompakciku – optyczny zoom x20. Stabilizacja jest na tyle dobra, że niweluje wszelkie drgania ręki.

ptasia wyspa © niradhara


mewy © niradhara


brzozy © niradhara


Kajman w całej okazałości © niradhara


nie chciały pozować © niradhara


Docieramy wreszcie do głównego celu naszej wycieczki. Kościół p.w. św. Katarzyny w Pielgrzymowicach zbudowany został w latach 1675-80 w miejscu poprzedniego, pochodzącego prawdopodobnie z XIV w. kościoła protestanckiego. Wieżę dobudowano w 1746 r. Kościół przebudowano w l. 1908-11 r., wówczas też powiększono go i zmieniono kształt bryły.

kościół w Pielgrzymowicach © niradhara


Mamy szczęście. Kościół jest otwarty. Możemy podziwiać ołtarz główny z obrazami z XIX i z XVII w., ołtarz boczny z XVIII w., ambonę w stylu barokowym oraz bardzo ciekawe sklepienie.

ołtarz główny © niradhara


ambona © niradhara


Tu znowu Sony pokazuje co potrafi. W ciemnym pomieszczeniu robi zdjęcia bez użycia lampy błyskowej w trybie redukcji rozmazania. Polega on na tym, że jedno naciśnięcie spustu powoduje wykonanie serii zdjęć z krótkimi czasami otwarcia migawki. Zdjęcia te są następnie poddawane obróbce i łączone w jedno, co eliminuje zakłócenia.

sklepienie © niradhara


Dalej kierujemy się do Bzia Zameckiego. Znajduje się tu późnorenesansowy dwór obronny z początku XVII w., przebudowywany w późniejszych latach, częściowo spalony w 1945 r., po wojnie odbudowany. Obecnie okupowany przez NFZ. Obok znajdują się pozostałości po parku dworskim z pomnikowymi dębami. Nic ciekawego.

siedziba NFZ © niradhara


W okolicach Jaworza są złoża węgla koksującego. Wydobywa się je w kopalni „Pniówek”. Stanowi ona taki dysonans na tle pagórków, lasów i stawów, że aż wjeżdżamy w pola, żeby ją sfocić.

zabudowania kopalni © niradhara


Piotrek też ją uwiecznia © niradhara



Za nami już sporo kilometrów, ale zmęczenie nie osłabia Piotrkowej czujności. Wypatrzył przy drodze kolejny krzyż z czaszką.

kolejny do kolekcji © niradhara


ciekawe czemu nie ma dolnej szczęki © niradhara


Dojeżdżamy do Mizerowa. Znajduje się tu zespół dworski zbudowany w poł. XIX w. dla książąt pszczyńskich, przebudowany w wieku XX.


dwór w Mizerowie © niradhara



a to pojazd mizerowskiej straży ognistej © niradhara


Zatoczyliśmy koło wokół Zbiornika Goczałkowickiego. Jego fotek dziś jednak nie będzie. Tym razem postanawiamy przejechać przez tamę, tworzącą znajdujący się w pobliżu Zbiornik Łącki. Wybudowano go w 1986 roku w środkowym biegu rzeki Pszczynki. Czoło zapory przylega niemal do Dzikiej Promenady - części Parku Pszczyńskiego, a istniejące tu do dziś aleje - dębowe czy kasztanowe - prowadzą prosto do zamku i miasta.

na tamie © niradhara


Na tamie tłumy spacerowiczów, rowerzystów i rolkarzy. Jak dla nas – za duży tłok, więc szybko spadamy.

widok na zalew © niradhara


W Łące zatrzymujemy się obok drewnianego kościółka. Byłam tu niedawno, ale tym razem mamy więcej szczęścia, bo kościół jest otwarty i możemy zrobić zdjęcie wnętrza.

kościół w Łące © niradhara


wnętrze © niradhara


Jazda bocznymi drogami ma swój urok, ale też jeden wielki minus – w lesie są paśniki dla saren a nie restauracje. Jest już późno, a my ciągle bez obiadu. Postanawiamy zatem nadłożyć nieco drogi, by wreszcie zjeść coś konkretnego. W parku zdrojowym w Goczałkowicach wpadamy do knajpki jak dwa wygłodniałe wilki. No, może trochę przesadzam, wszak kelnerka uszła z życiem ;)

po zachodzie © niradhara


Nasyceni i zadowoleni z życia jedziemy w stronę domu. Słońce chowa się za horyzont, a z nadejściem ciemności zaczyna się walka o przetrwanie – czyli jak ominąć monstrualne dziury w drodze, gdy oślepiają nas reflektory jadących z przeciwka aut. Udało się – bezpiecznie docieramy do domu :)


magneticlife.eu because life is magnetic

drewniana setka

Sobota, 5 marca 2011 · Komentarze(25)
Mieliśmy jechać razem. Niestety niespodziewanie okazało się, że Piotrek ma popołudnie zajęte i jeśli chcę jechać gdzieś dalej, to muszę wybrać się sama. Nie miałam opracowanego planu, wybrałam więc wariant „gdzie oczy poniosą”.

stawy w Landku wciąż zamarznięte © niradhara


Poniosło mnie w kierunku Jeziora Goczałkowickiego. Pewnie dlatego, że dawno tam nie byłam. Słońce świeciło, ale w twarz wiał zimny, nieprzyjemny wiatr. Na dodatek rozrzucony na polach nawóz zapewniał darmowe, niezwykle oryginalne inhalacje.

o jakże trudno uwiecznić na zdjęciu świeży wiosenny zapach obornika! © niradhara


W okolicach Chybia zauważyłam krzyż z czaszką. Nie wiem, czy Piotrek ma go już w swojej kolekcji, ale na wszelki wypadek zrobiłam obiektowi pamiątkową fotkę.

Kajman się ucieszy © niradhara


kolejna czaszka © niradhara


Po przejechaniu mostu na Wiśle zmieniłam kierunek jazdy i wiatr przestał mi dokuczać. Postanowiłam zjechać na chwilę do Strumienia, usiąść na ławeczce w rynku, posilić się kanapką, no i oczywiście zrobić kilka fotek.

most na Wiśle © niradhara


Rynek w Strumieniu cechuje zabytkowy układ urbanistyczny. Stojące przy nim domy pochodzą z okresu XVII – XIX wieku. Barokowy ratusz wybudowany został w 1628 roku.

pomnik Chrystusa Króla © niradhara


zabytkowy rynek w Strumieniu © niradhara


kamieniczka - detal 1 © niradhara


kamieniczka - detal 2 © niradhara


kamieniczka - detal 3 © niradhara


Konsumując kanapkę przyglądałam się mapie i uwagę moją przykuły dwa zaznaczone na niej kościoły, leżące na szlaku architektury drewnianej. No wreszcie jakiś pomysł na wycieczkę!

w dali Jezioro Goczałkowickie © niradhara


Z drogi wiodącej wzdłuż brzegu \Jeziora Goczałkowickiego skręciłam do Wisły Małej. Znajdujący się tu drewniany kościół św. Jakuba Starszego Apostoła został wniesiony w II poł. XVIII wieku. Świątynię wybudowano w miejscu kościoła pierwotnego, istniejącego w tej miejscowości już w XIV wieku. Ściany kościółka mają konstrukcję zrębową. Jest on otoczony sobotami.

kościół św. Jakuba Starszego Apostoła w Wiśle Małej © niradhara


soboty © niradhara


Wybierając okrężną, ale mniej ruchliwą drogę, pojechałam do Łąki, gdzie znajduje się drewniany kościół pod wezwaniem św. Mikołaja. W stanie surowym gotowy był w 1660 roku. Jest to kościół orientowany z prostokątną nawą i przylegającym do niej od wschodu trójbocznym prezbiterium o konstrukcji wieńcowej. Ciekawostką jest wolnostojąca, drewniana wieża.

kościół św. Mikołaja w Łące © niradhara


wieża wolnostojąca © niradhara


Chcąc ominąć Pszczynę, nastawiłam GPS na kolejny cel podróży. Nawigacja prowadziła mnie bocznymi uliczkami. Po jednej z nich biegał sobie duży, owczarkopodobny pies. Najwyraźniej spodobałam mu się, bo ruszył za mną i towarzyszył mi, biegnąc obok roweru, przez kilka kilometrów. Nie pomagały próby podstępnego zatrzymywania się obok ponętnych suczek. Zrezygnował dopiero, gdy przecinałam drogę szybkiego ruchu. Widać nie lubi blachosmrodów.

towarzysz podróży © niradhara


Kolejny cel – to kościół św. Marcina w Ćwiklicach. Pierwsze wzmianki o kościele położonym w tym miejscu pochodzą z 1326 roku. Obecny kościół został wzniesiony na zrębach pierwotnej świątyni na przełomie XVI i XVII wieku. Został przebudowany w XVIII wieku. Na przełomie XIX i XX wieku, podczas prac remontowych oryginalny kształt kościoła został zdeformowany. Kościół św. Marcina jest orientowaną budowlą drewnianą o konstrukcji zrębowej z więżą konstrukcji słupowej wzniesioną na planie kwadratu.

kościół św. Marcina w Ćwiklicach © niradhara


front kościoła © niradhara


brama - detal © niradhara


wieża © niradhara


Z Ćwiklic wyjechałam na ruchliwą drogę 933. Parę kilometrów dalej, w leżącej przy niej miejscowości Grzawa jest kolejny zabytek. Kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela w Grzawie wzniesiony został na początku XVI wieku. W latach 1580 - 1628 był w posiadaniu protestantów, później odzyskany przez katolików i prawdopodobnie przebudowany ok. 1690 r. Jest to kościół drewniany o konstrukcji zrębowej, na podwalinach z kłód dębowych, orientowany, z wieżą konstrukcji słupowej od strony zachodniej.

Kościół Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Grzawie © niradhara


front kościoła © niradhara


I tak to z wycieczki „byle do przodu”, zrobiła mi się niechcący wycieczka szlakiem architektury drewnianej. Najwidoczniej wystarczy tylko wsiąść na rower, a cel objawi się sam :)


magneticlife.eu because life is magnetic

integracja BS na szlaku architektury drewnianej

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · Komentarze(7)
Ilonę i Roberta po raz pierwszy zobaczyliśmy ponad rok temu na rynku w Strumieniu. Niestety, nie zamieniliśmy wtedy ani jednego słowa, bo dopiero w domach, przed komputerami, zorientowaliśmy się, że wszyscy mamy konta na Bikestats. Śledziliśmy odtąd wzajemnie swoje blogi, ciągle obiecując sobie, że kiedyś wreszcie razem pokręcimy. No i stało się. Umówiliśmy się na wspólną jazdę w okolicach Skoczowa. Wyruszyliśmy z Piotrkiem wcześnie rano, bacznie przyglądając się niebu, na którym od czasu do czasu pojawiały się groźne chmurzyska.

gdzieś na trasie © niradhara


Korzystając z mapy „Okolice Bielska-Białej” i programu MapSource wytyczyłam trasę. Pierwszym celem był zabytkowy drewniany kościółek w Bielowicku. Zwiedzałam go już wcześniej, ale chciałam żeby zobaczył go również Piotrek, który kocha architekturę drewnianą.

kościół w Bielowicku © niradhara


Do Skoczowa dojechaliśmy niemal równocześnie z Iloną i Robertem. Pora była jeszcze wczesna, postanowiliśmy więc zatrzymać się na chwilę na rynku i wzmocnić kawą i lodami.

rynek w Skoczowie © niradhara


Najciekawszą budowlą na rynku jest późnobarokowy ratusz z 1797 roku, jest też sporo zabytkowych kamieniczek z przełomu XVIII i XIX wieku.

rynek w Skoczowie © niradhara


no i który zechce pozować? © niradhara


ten postanowił zostać modelem © niradhara


Przyglądając się wspólnie mapie dopracowaliśmy szczegóły dalszej trasy i wyruszyliśmy w drogę.

ustalanie trasy © niradhara


trasa ustalona, wyruszamy © niradhara


Okolice Skoczowa są mocno pofałdowane, mnóstwo tu zjazdów i podjazdów, z drogi cały czas rozciąga się widok na Beskidy, co czyni jazdę bardzo atrakcyjną. Zatrzymywaliśmy się od czasu do czasu, by uwiecznić owe widoczki. Zmienna sytuacja na niebie była powodem ustawicznej zgadywanki – zmoczy nas, czy też nie?

czarne chmury ciągle straszą © niradhara


Piotrek foci krzyż katyński © niradhara


a co foci Robert? © niradhara


może to? © niradhara


Hasłem przewodnim wycieczki była architektura drewniana, a kolejnym celem kościół p.w. św. Rocha w Zamarskach. Jest to jeden z najstarszych zachowanych na Ziemi Cieszyńskiej drewnianych kościółków. Powstał w 1731 r. jako dobudówka do starszej, XVI-wiecznej wieży. Gdy do niego dojeżdżaliśmy rozległ się potężny głos dzwonu, poczuliśmy się odpowiednio przywitani i uhonorowani ;) Zrekompensowało to nieco fakt, że kościół był zamknięty i nie mogliśmy zobaczyć wnętrza.

kościółw Zamarskach © niradhara


jedziemy dalej © niradhara


Kościół w Kończycach Wielkich jest największym drewnianym kościołem na Śląsku Cieszyńskim. Oczywiste więc, że musieliśmy go zobaczyć. Swoją okazałą formę architektoniczną zawdzięcza niecodziennej metodzie jego budowy. Obecny kościół powstał na miejscu dawnej drewnianej świątyni, co jest typowym rozwiązaniem w poszukiwaniu miejsca lokalizacji pod nowe obiekty sakralne. Jednak w tym przypadku poprzedni budynek kościelny nie został rozebrany przed rozpoczęciem budowy nowego kościoła. W trakcie budowy poprzedni kościół znajdował się wewnątrz powstającej nowej, większej konstrukcji drewnianej. W starym budynku odbywały się nabożeństwa, aż do momentu rozbiórki po zadaszeniu nowego kościoła.


Budowę zakończono prawdopodobnie w 1777 roku, ale okazałą wieżę drewnianą ukończono w 1751 roku. Wieża kościelna jest najwyższą konstrukcją drewnianą na terenie Śląska Cieszyńskiego. W 1884 roku Kościół został poddany gruntownemu remontowi i przebudowie. Miedzy innymi zostały rozebrane soboty, a wnętrze świątyni przyozdobiono zachowaną do tej pory polichromią. Z tego samego okresu pochodzą ołtarze wykonane w stylu barokowym. Niestety, mieliśmy pecha i znów nie udało nam się zobaczyć wnętrza :(

kościół w Kończycach Wielkich © niradhara



W Kończycach Wielkich jest jeszcze jeden wart zobaczenia obiekt – pałac Thunów, który został wzniesiony przez marszałka Księstwa Cieszyńskiego barona Jerzego Fryderyka Wilczka pod koniec XVII wieku. Obecny barokowo-klasyczny francuski kostium pałac zyskał pod koniec XIX wieku. Od 1825 roku stał się rezydencją jednej z linii hrabiów Larischów von Monnichów. W pamięci mieszkańców ziemi cieszyńskiej zapisała się w szczególności ostatnia jego posiadaczka, zmarła w 1957 roku hrabina Gabriela von Thun und Hohenstein, wielka filantropka i fundatorka jednego z pawilonów Szpitala Śląskiego w Cieszynie. Była damą dworu cesarzowej, natomiast jej mąż, hrabia Ferdynand Thun – adiutantem cesarza Franciszka Józefa I. Obecnie w pałacu znajduje się Państwowy Dom Dziecka oraz niewielka izba muzealna poświęcona historii obiektu i rodzinie hrabiny Gabrieli Thun.

pałac Thunów © niradhara


Jazda i zwiedzanie nadwątliły nasze zapasy energetyczne, udaliśmy się zatem do restauracji w Kończycach Małych. W necie reklamuje się ona tak: „ …obiekt usytuowany w przepięknym zamku z przełomu XV/XVI w., położony nad malowniczym stawem w otoczeniu zieleni. Obsługa także w języku angielskim…” Fakt, obiekt położony pięknie, jedzenie smaczne, a obsługa dba o to, by goście mieli dostatecznie dużo czasu na konwersację, nie spieszy się więc nadmiernie z podawaniem potraw ;) Nam to akurat odpowiadało, mieliśmy sobie wiele do powiedzenia na różne rowerowe tematy :)


Robert szykuje aparat © niradhara


a Piotrek nas foci z daleka © niradhara


Po obiadku Ilona i Robert odprowadzili nas jeszcze kawałek i wkrótce przyszła smutna chwila rozstania. Z pewnością jednak nie był to nasz ostatni wspólny wypad :)

Pożegnaliśmy się w okolicach Drogomyśla. Na to tylko czekał nasz GPS. Do tej pory sprawował się super, ale teraz postanowił pokazać na co go stać. Najpierw, z niewiadomych powodów zaciągnął nas do Ochab i usiłował namówić na zrobienie jeszcze jednej rundki w okolicy Skoczowa. Wkurzony, że zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy, za karę wyprowadził nas w teren :D

tego nie planowałam © niradhara


ileż tu stawów! © niradhara


szlak rowerowy © niradhara


Nie odpuszczał nam już do końca, wynajdując różne urocze skróty. Zaoszczędziliśmy w ten sposób parę kilometrów, ale że przybyło podjazdów i wertepów, to czas przejazdu się nieco się wydłużył. Wróciliśmy do domu już po zachodzie słońca.

Ilonko, Robercie – miło było poznać Was osobiście. Jesteście wspaniali. Dziękujemy za wspólne rowerowanie i mamy nadzieję na kolejne wycieczki. Bardzo, bardzo serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia :)

widoczek o zachodzie słońca © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

litewska integracja Bikestats

Środa, 21 lipca 2010 · Komentarze(17)
Gdzie najłatwiej jest się spotkać mieszkańcom Beskidów i Szczecina? Oczywiście na Litwie!

Meak już od kilku dni krążył po Dzukijskim Parku Narodowym, postanowił jednak opuścić ostępy leśne, by się z nami spotkać. Miejsce spotkania wyznaczamy pod kościołem maleńkiej wioski Kabeliai. To 150 km od naszego campingu, pakujemy więc rowery na bagażnik i wyruszamy. Ukryty w samochodowej nawigacji Hołowczyc ma przestarzałe dane na temat drogi dojazdowej i na miejscu jesteśmy przed czasem. Znając dokładne współrzędne geograficzne noclegu Marka, Piotrek próbuje wytropić go w lesie. Mamy jednak do czynienia z prawdziwie rannym ptaszkiem i po obozowisku nie zostało już ani śladu. Jedziemy zatem na umówione miejsce.

spotkanie na Litwie © niradhara


Tu następuje uroczyste powitanie i wręczenie naklejek Bikestats. Markowy ekwipunek robi na mnie kolosalne wrażenie. Sakwy na tylnym kole, na przednim, mapnik i plecaczek. Zastanawiam się, czy w ogóle udałoby mi się ruszyć z miejsca taki ciężar? Wyruszamy razem w drogę. Marek okazuje się być wielkim gentelmanem, rezygnuje z ulubionych przez siebie szutrów i piachów na rzecz asfaltowej drogi przez las. Droga jest pusta, dzięki czemu można jechać obok siebie i oddawać się rowerowym pogaduchom.

uzgadnianie trasy © niradhara


kabriolet i czołg © niradhara


Trasa wiedzie przez Dzukijski Park Narodowy (Dzūkijos nacionalinis parkas). Jest on największym obszarem chronionym na Litwie. Ma prawie 56 tys. hektarów, a ponad 90 proc. jego powierzchni porasta sosnowy las. Ciągnie się kilometrami, wydaje się nie mieć końca. Prawie płaski teren, poprzecinany tu i ówdzie wąwozami rzek, urozmaicają polodowcowe wydmy.

dwaj panowie z BS © niradhara


rzeka Merkys © niradhara


Nieliczne pozostałe tu wioski wyglądają jak małe skanseny. Podobno średnia wieku ich mieszkańców przekracza 50 lat! Nie chciałabym tu mieszkać na stałe, choć widok jest uroczy i wart uwiecznienia na zdjęciach.

Marek foci wioskę © niradhara


panowie poszli oglądać kościółek w Marcinkonys © niradhara


jeszcze jedna wioska © niradhara


Dojeżdżamy do Mereczu (Merkine). Miejscowość leży przy ujściu Mereczanki do Niemna u stóp stromej góry, zwanej „górą królowej Bony”, na której stał kiedyś litewski zamek, zwany przez Krzyżaków Merkenpille. Było to ulubione miejsce polowań wielkich książąt litewskich i polskich królów. Po zwycięskiej bitwie od Grunwaldem zamek stracił znaczenie i z czasem został opuszczony. Dziś nie ma już po nim śladu. W rynku, w miejscu dawnego ratusza, stoi pochodząca z 1868 roku cerkiew.

zabytkowa cerkiew © niradhara


Jest też wczesnobarokowy, z elementami gotyckimi, kościół Wniebowzięcia NMP. Ufundowany został przez Jagiełłę w I poł. XV wieku. Kościół jest zamknięty, nie udaje więc nam się zobaczyć otoczonego kultem XVI-wiecznego obrazu Madonny z Merecza. Szczerze mówiąc, nie rozpaczam zbytnio z tego powodu. Na Litwie zwiedziliśmy już tyle kościołów, że odczuwam przesyt.

kocie łby przed kościołem © niradhara


Zegarki na rękach i w żołądkach przypominają, że pora iść na obiad. Wielkiego wyboru nie ma. Restauracja w Mereczu jest jedyną w całej okolicy. Kelnerka, która dawno chyba nie widziała żadnych gości, na nasz widok uradowana woła, że mają kurczaka. Wolelibyśmy coś regionalnego i zamawiamy kołduny. Da się zrobić! Dziewczyna gdzieś pobiegła i za chwilę otrzymujemy zamówione danie. Hm, wg mnie najwyraźniej kupiła jakąś mrożonkę w sklepie, o czym dobitnie świadczy smak i wygląd. Potulnie jednak zjadamy, docenić przecież trzeba chęć spełnienia zachcianek klientów. Poza tym piwo jest zimne i smaczne, więc humory dopisują :)

Niemen © niradhara


Udajemy się do Liszkowa ( Liškiava) położonego malowniczo na lewym brzegu Niemna. Nad wsią błyszczy w słońcu kopuła barokowego kościoła pw. Trójcy Świętej. Kościół został wzniesiony w latach 1704-1741 na planie krzyża greckiego. Posiada rokokowe wnętrze. W jednym z bocznych ołtarzy znajduje się łaskami słynący obraz Matki Boskiej. Z kościołem łączy się budynek klasztoru zbudowany na początku XVIII w. Oczywiście wszystko pozamykane :(

wnętrza nie zobaczymy © niradhara


Jedziemy zatem do stóp Góry Zamkowej nad Niemnem. Znajduje się tu grodzisko z resztkami zamku. Grodzisko było zamieszkałe w okresie od III w. p.n.e. do IX w. n.e. W XI w. istniał tu ponoć gród - siedziba i miejsce koronacji księcia Mendoga. Książę Witold wzniósł tu murowany zamek, z którego do naszych czasów ocalało tylko przyziemie okrągłej baszty. Dziś warto wejść na górę tylko po to, by podziwiać piękny widok.

Niemen lśni w słońcu © niradhara


Pedałujemy razem w kierunku Druskiennik, po drodze zatrzymując się już tylko na lodzika. Przed wjazdem do miasta nadchodzi jednak smutna chwila pożegnania. Marek jedzie szukać noclegu, a my zwiedzać uzdrowisko.

Kajmna rozważa możliwość udania się na zabiegi © niradhara


Druskienniki są najbardziej na południe wysuniętym miastem Litwy, najstarszym uzdrowiskiem w kraju, słyną ze słonych źródeł, delikatnego i ciepłego mikroklimatu. Nazwa miejscowości wywodzi się od soli (lit. druska). Pierwsza wzmianka o Druskiennikach pochodzi z 1636 r. W 1789 roku, po zbadaniu składu wody w Druskiennikach zainteresowali się nimi uczestnicy odbywającego się w Grodnie Sejmu. Zachęcony przez nich, Druskienniki odwiedził sam Stanisław August Poniatowski, który swoim dekretem z 20 czerwca 1794 roku ogłosił je miejscowością leczniczą.

trochę się tu pokręciliśmy © niradhara


Druskienniki bardzo ucierpiały podczas I wojny światowej: zburzono prawie połowę miasteczka, spaliły się niektóre ważne budynki, między innymi Kurhauz, kilka will, uszkodzono źródła. Pomimo iż na wiosnę 1923 r. oficjalnie został otwarty pierwszy sezon uzdrowiskowy po wojnie, jednak uzdrowisko całkowicie zostało odbudowane dopiero w 1930 r.: wykonano kilka nowych odwiertów źródłowych, wybrukowano ulice, wybudowano nowe wille, a także odgałęzienie kolei żelaznej od Porzecza do Druskiennik.

na parkowych ścieżkach © niradhara


Uzdrowisko jest znacznie większe, niż odwiedzone przez nas wcześniej Birsztany. Jest tu piękny park, ścieżka rowerowa nad brzegiem Niemna, rozrzucone po parku sanatoria i wille. Nie widać jednak, by tętniły życiem. Być może zresztą mojemu odczuciu winna jest pora, o której większość kuracjuszy spożywało zapewne kolację w miejscach swojego zakwaterowania.

jest i staw © niradhara


Druskienniki to ostatni punkt naszej wycieczki. Kierując się w stronę auta znów przejeżdżamy przez Dzukijski Park Narodowy. Rozkoszujemy się zapachem olejku sosnowego i łagodnym ciepłem chylącego się powoli nad horyzont słońca.

przydrożne dzieła miejscowych rzeźbiarzy © niradhara


To był naprawdę piękny dzień! Serdecznie dziękujemy Ci, Marku, za wspólną jazdę i do zobaczenia :)


magneticlife.eu because life is magnetic

nad Niemnem

Czwartek, 15 lipca 2010 · Komentarze(3)
Dawno, dawno temu, gdy chodziłam do liceum, „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej było lekturą obowiązkową. Dzieło to ma tę przedziwną własność, że najdalej po kilku stronach usypia nawet najbardziej zawziętego czytelnika. Środki nasenne, jak wiadomo, przedawkowane stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo, nie ryzykowałam zatem i nigdy go do końca nie przeczytałam, co kamieniem ciężkim leżało mi na sumieniu przez lat kilkadziesiąt. Teraz, w ramach ekspiacji, postanowiłam chociaż ów Niemen zobaczyć.

nad Niemnem © niradhara


Ranek powitał nas zachmurzony, ale ciepły. To cudowna pogoda na wycieczkę rowerową. Piotrek pakuje zatem nasze wierzchowce na bagażnik samochodu i jedziemy do położonych na brzegu Niemna Birsztan, gdzie rozpoczynamy rowerowe zwiedzanie kurortu.

w Birsztanach © niradhara


Uzdrowisko w Birsztanach utworzono w 1846 r. a już na przełomie XIX-XX w. przybywali tu chorzy nie tylko z Litwy, ale także z największych miast rosyjskich i polskich.

pusty park © niradhara


Dziś w Birsztanach znajdują się dwa specjalistyczne sanatoria rehabilitacyjno-wypoczynkowe. Są tu źródła wód mineralnych, głównie sodowych, siarczanowych i magnezowych. Miasteczko robi na mnie wrażenie sennego i nieco nudnego. Nie ma tu tłumów kuracjuszy, kafejek czy choćby straganów z pamiątkami.

sanatorium "Tulipan" © niradhara


Jedziemy do leśnego parku nad brzegiem Niemna.

pomnik Witolda © niradhara


W obrębie parku znajduje się grodzisko na Górze Witolda. W XIV w. istniał tu drewniany gród litewski, atakowany w 1382 r. przez Krzyżaków i wymieniany w kronice Wiganda z 1394 r. jako "Birstein". Po bitwie grunwaldzkiej wielki książę Witold wybudował tu zamek myśliwski. W zamku tym w 1473 r. spędził część zimy król Kazimierz Jagiellończyk wraz z żoną i synami. Grodzisko położone jest na stromym wzniesieniu stanowiącym punkt widokowy na płynący u jego podnóża Niemen.

widok ze wzgórza © niradhara


Przejeżdżamy jeszcze ścieżką pieszo-rowerową wzdłuż Niemna, po czym wracamy do miasteczka na poszukiwanie informacji turystycznej. Bingo! Wreszcie udaje nam się kupić mapy, których poszukiwaliśmy już od dawna. Niestety, z tym na Litwie (poza dużymi miastami, których plany z zaznaczonymi atrakcjami dostaje się za darmo) najlepiej nie jest.

zakole Niemna © niradhara


Dłużej nie ma tu co robić, pakujemy rowery na bagażnik i odcinek ruchliwej i obfitującej w tiry A16 przejeżdżamy autem. Dojeżdżamy do Jezna i wznawiamy rowerową część wycieczki.

Jezno (Jieznas) to dawna wieś królewska, która w 1633 r. trafiła w ręce Paców. W 1770 r. z okazji ślubu pisarza wielkiego litewskiego Antoniego Michała Paca z Teresą Radziwiłłówną wzniesiono wspaniałą rezydencję, uwiecznioną w powiedzeniu „wart Pac pałaca, a pałac Paca” . Było tu 12 sal głównych, 52 pokoje i 365 okien. Wnętrza były bogato wyposażone i ozdobione wspaniałymi freskami. Majątek jednak był niewłaściwie zarządzany, nastąpiła jego licytacja i rozgrabienie. Do dnia dzisiejszego zostały tylko ruiny. Do owych ruin nie ma żadnego drogowskazu. Wypytujemy miejscowych, zdziwionych wielce, że kogoś to interesuje.

wart Pac pałaca © niradhara


W Jeznie znajduje się piękny kościół Michała Archanioła i św. Jana Chrzciciela. Świątynia powstała z przebudowy dawnego zboru kalwińskiego, a na zlecenie Antoniego Paca dostawiono dwie wieże. Zbudowana jest w stylu baroku wileńskiego. Rokokowe wyposażenie pochodzi również z czasów Paca. Niestety kościół jest zamknięty, możemy popatrzeć tylko przez szybkę, ale jest ona zbyt brudna, by udało się zrobić fotkę :(

tu są chyba same kościoły © niradhara


Drogą nr 129 jedziemy w kierunku Rumszyszek. Chmury dawno gdzieś zniknęły, słońce praży niemiłosiernie, jest duszno i parno, najmniejszy powiew wiatru nie chłodzi spływających potem ciał. Widoczki też nie wynagradzają wysiłku. Mam takie chwile, że chciałabym zawrócić, wsiąść do auta i włączyć klimatyzację, ale to byłby straszny obciach!

widoczek z drogi © niradhara


w gnieździe już tłok © niradhara


Korzystając ze świeżo nabytej mapy zjeżdżamy do Kroni (Kruonis), by przyjechać drogą wzdłuż jeziora Kruonio i znaleźć jakieś kąpielisko. Mamy przecież ze sobą kostiumy kąpielowe. Niestety drogę rozkopano i musimy zrezygnować z kąpieli. Odnajdujemy za to smutne resztki zamku Ogińskiego. Jest tu jeszcze ciekawy renesansowy kościół Matki Boskiej Królowej Aniołów, ale że od kilku dni zwiedzamy głównie kościoły, to na ten tylko rzucam okiem i jadę dalej.

pałac Ogińskiego © niradhara


Wreszcie dojeżdżamy do Rumszyszek. Jest tu duży skansen o powierzchni 176 hektarów, a trasa zwiedzania ma długość 7 km. Jest już późno, jesteśmy bardzo głodni i zaczynamy od obiadu w karczmie żmudzkiej. Wybieramy miejscowy specjał, do złudzenia przypominający polskie placki po zbójnicku, czyli placki ziemniaczane z mięsem.

rowerem po skansenie © niradhara


Niradhara frasobliwa © niradhara


W skansenie jest miniaturowe miasteczko z rynkiem i kościołem. Wokół lekko nachylonego brukowanego placu stoją kolorowe domki. Jest miejska studnia i kapliczka, sklepiki, knajpka, warsztaty rzemieślnicze.

zwiedzanie miasteczka © niradhara


plac targowy © niradhara


PIotrek lubi drewniane kościoły © niradhara


Skansenowe miasteczko okalają cztery wsie oddzielone od siebie to polami, to lasem. W tych czterech wsiach zgromadzono budynki charakterystyczne dla czterech litewskich krain historycznych: Żmudzi (Žemajtija) Auksztoty, czyli Litwy właściwej (Aukštatija), Suwalszczyzny (Suvalkija) i Wileńszczyzny (Dzūkija). Najbogaciej prezentowane są Żmudź i Auksztota, skromniej prowincje położone blisko polskiej granicy.

Piotrek wjeżdża do wioski © niradhara


prawdziwa strzecha © niradhara


uliczka © niradhara


Skansen (Lietuvos liaudies buities muziejus) urządzono w 1974 roku. Najstarsze budynki pochodzą z XVIII wieku, najmłodsze z początków XX. Na rozległym terenie o bardzo zróżnicowanym ukształtowaniu posadowiono je tak, byśmy mieli wrażenie podróżowania od wsi do wsi. W ogródkach rosną kwiatki, w zagrodach spacerują zwierzęta domowe. Na rozstajach dróg stoją kapliczki.

jest i młyn © niradhara


studzienny żuraw © niradhara


jeszcze jden domek © niradhara


Na chwilę zjeżdżamy jeszcze na brzeg Morza Kowieńskiego, czyli sztucznego zbiornika wodnego, utworzonego na Niemnie w 1958 r. Właśnie przypłynął do brzegu statek z turystami. Słychać śmiech i muzykę.

koniec rejsu © niradhara


Morze Kowieńskie © niradhara


My jednak musimy wracać. Tu, na Litwie, z racji różnicy położenia geograficznego słońce zachodzi w lipcu dopiero około 22. Zachody słońca są bardzo malownicze, wydaje się, że całe niebo płonie. Powolne schładzanie się powietrza i cudowny spektakl na niebie sprawiają, że teraz jadę z przyjemnością drogą, która już nie wydaje mi się nudna. Wracamy do auta, a potem na camping.

słońce juz zaszło © niradhara


płonące niebo © niradhara


takie sobie drzewo © niradhara


Tu czeka nas niespodzianka. Wysoka na 3 metry brama jest zamknięta, dzwonimy wielokroć na stróża, wykonujemy kilka telefonów do recepcji. Nic z tego. Rozglądamy się trochę wzdłuż ogrodzenia, ale o samowolnym wejściu na teren campingu nie ma co myśleć, jest obwarowany lepiej niż niejeden średniowieczny zamek krzyżacki. Trąbić nie wypada, bo obudzilibyśmy wszystkich. Na szczęście zauważają nas dwaj sympatyczni Niemcy i organizują akcję ratunkową. Odnajdują recepcjonistkę i znanymi tylko sobie metodami zmuszają ją do otwarcia podwoi. Jesteśmy uratowani, nie musimy spać w aucie!

zamek w Trokach © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Litwa: podróż w czasie i przestrzeni

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · Komentarze(22)
Zaspaliśmy. Plany były ambitne, budzik nastawiony na 5 rano, niestety ani ja, ani Piotrek go nie usłyszeliśmy. Zanim wypiliśmy poranną kawę, słońce było już wysoko na niebie i niemiłosiernie prażyło ziemię. 35 stopni w cieniu. W takich warunkach nie da się jeździć, postanawiamy zatem pokręcić się tylko krótko po najbliższej okolicy. Kilka dni temu w informacji turystycznej otrzymaliśmy mapkę z miejscowymi atrakcjami. Spróbujemy je odnaleźć.

na nadmiar samochodów narzekać nie można © niradhara


Jedzie nam się świetnie drogą, po której z rzadka tylko przejeżdża jakiś samochód. Teren jest pagórkowaty, co chwila otwiera się widok na malownicze jezioro.

Jezioro Akmena © niradhara


jeszcze jeden widok na jezioro Akmena © niradhara


Pierwszą atrakcją, która zamierzamy odszukać jest grodzisko w Daniliszkach (Daniliskes). Wyobrażamy sobie coś na kształt naszego Biskupina. Wielkie drogowskazy podtrzymują to mniemanie. Droga, początkowo asfaltowa, wkrótce zmienia się w szuter.

taki duży drogowskaz - to musi być coś atrakcyjnego © niradhara


znów po szuterku © niradhara


Na kolejnym leśnym rozjeździe nie ma jednak żadnych wskazówek. Na szczęście tuż obok jest dom, którego mieszkańcy informują nas, że należy jechać wzdłuż linii energetycznej. Jechać jednak się nie da, trawa miejscami jest po pas, nasza prędkość podróżna spada niemal do zera, co wprawia w euforię miejscowe komary i inne latające paskudztwo. Na taką okazję czekały całe życie. Już one teraz upuszczą nam krwi!

widzi tu ktoś drogę? © niradhara


bank krwi © niradhara



Jakoś jednak przedzieramy się co celu. Tu widok ścina nas z nóg. Pagórek, tablica i to wszystko! Grodzisko to tu kiedyś było, ale teraz skutecznie zamaskowane jest lasem. Niestety, nie mamy ze sobą saperki, żeby pobawić się w archeologów.

grodzisko w Daniszkach robi wrażenie :P © niradhara


Z mocnym postanowieniem unikania na przyszłość wszelkich grodzisk udajemy się w drogę do Siemieliszek.

droga do Siemieliszek © niradhara


widoczek z drogi © niradhara


Zgodnie z turystyczną mapką główna atrakcją Siemieliszek jest zabytkowa zabudowa. Prawdę mówiąc jest dokładnie taka sama jak wszędzie. Tu, na Litwie, doprawdy trudno zobaczyć inne domy.

główna ulica w Siemieliszkach © niradhara


Czas mija, zaczynamy odczuwać głód. Zrobiłam wprawdzie kanapki, ale zapomnieliśmy ich zabrać. Kupujemy więc małe co nieco i uzupełniamy zapas wody. Na skwerku przy kościele robimy krótki postój. Kościół wygląda na opuszczony, ale tu właściwie wszystko tak wygląda.

kościół w Siemieliszkach © niradhara


kopuły błyszczą w słońcu © niradhara


Posileni, postanawiamy zobaczyć jeszcze Wysoki Dwór (Aukstadvaris), gdzie rośnie dąb, pod którym siadywał i pisał Mickiewicz. Przejeżdżając przez miejscowość trafiamy na opactwo dominikańskie. O dziwo, jest tablica informacyjna zawierająca również tekst w języku angielskim. Opactwo zostało wybudowane w latach 1629-35. Znajdowała się tu również szkoła podstawowa. Opactwo było dwa razy zburzone, raz częściowo spalone i sukcesywnie odbudowywane. W 1832 roku Rosjanie zlikwidowali opactwo i szkołę, a budynek przeznaczyli dla wojska. Później była tu również szkoła dla pań, restauracja, a obecnie jest siedziba wspólnoty religijnej.

opactwo w Wysokim Dworze © niradhara


opactwo © niradhara


Mapka, z którą szukamy dębu jest w takiej skali, że praktycznie służy wyłącznie w celu trafienia do określonej miejscowości. O dąb wypytujemy mieszkańców miasteczka. Jest za dworkiem, w którym Mickiewicz kiedyś gościł. Żeby go zobaczyć i sfocić musimy bohatersko stąpać po pokrzywach. Przypominają mi się słowa ballady „zbrodnia to niesłychana, pani zabija pana”. Pewnie skubaniec też nie kosił pokrzyw ;)

wtargnęlismy na teren prywatny © niradhara


pod dębem Mickiewicza © niradhara


Pora na obiad. W restauracji podają nam menu w języku angielskim, jeden kelner nawet włada tym językiem. Zamawiamy danie regionalne, wielką kluskę ziemniaczaną nadziewaną mięsem z przesmażoną cebulką i polaną sosem śmietanowym z szynką. Palce lizać!

Stąd mieliśmy już wracać na camping prowadzącą do Wilna drogą A16. Ruch nie jest wprawdzie duży, ale jeżdżą głownie tiry. Postanawiamy zatem nadłożyć trochę drogi, ale jechać w ciszy i spokoju.

A16 © niradhara


Przejeżdżamy przez Onuskis. Mapka informuje nas o zabytkowej zabudowie i wartym zobaczenia kościele. Na temat kościoła nie znajdujemy nigdzie żadnej informacji. Zapewne jednak jest to kościół katolicki, bo na placu kościelnym są groby księży o polskich nazwiskach.

kościól w Onuskis © niradhara


ślady polskości © niradhara


Obok kościoła jest duży, wybrukowany kocimi łbami plac. Pewnie odbywały się tu kiedyś targi. Wystarczy przymknąć oczy, by zobaczyć kramy i targujących się…

dziś targu nie ma © niradhara


Wracamy na camping. Na drodze 220 z Rudiskes do Trok ruch samochodowy jest nieco większy. Z przykrością zauważamy, że kierowcy nie są tu przychylnie nastawieni do rowerzystów, a może po prostu nie wiedzą jak się wobec nas zachować. Trąbienie i wymuszanie pierwszeństwa jest częste. Fakt, że przez ostatnich kilka dni nie widzieliśmy ani jednego bikera. Być może doświadczenia kierowców ograniczają się do babć pedałujących do sklepu i na widok jadącego auta szybko uciekających na pobocze.

Wreszcie camping. Jakoś tak mimo woli wyszła nam setka. Należy więc się teraz zimne piwo :)


magneticlife.eu because life is magnetic

upalna, samotna setka

Piątek, 2 lipca 2010 · Komentarze(24)
Opis i zdjęcia wkrótce. Najpierw należy mi się zimne piwo ;)

No to uzupełniam...

Tak naprawdę tytuł powinien brzmieć „uczymy się na błędach”, ale po powrocie z wycieczki byłam zmęczona i wpisałam na szybko inny. W założeniu służyć ona miała dalszemu testowaniu Oregona. Trasę zaplanowałam w MapSource. Miałam dojechać do zapory w Wapienicy, potem jechać niebieskim szlakiem rowerowym u stóp gór, zwiedzić kościół w Bielowicku, pogapić się na Jezioro Goczałkowickie i wrócić do domu, co uczynić miało 112 km. Testowanie jest ważne o tyle, że po zgraniu zaplanowanej za pomocą komputera trasy i naciśnięciu „jedź”, urządzenie przelicza ją na nowo i wprowadza drobne zmiany. Czasem korzystne, a czasem wręcz przeciwnie!

Błąd nr 1: Oregona.
W Kozach urządzenie sprowadza mnie na boczną drogę, po czym głupieje i co chwilę pokazuje co innego. Rezygnując chwilowo z jego usług wracam na znaną mi drogę przez Hałcnów.

Błąd nr 2: mój.
Jazda w kierunku Bielska między 6 a 7 rano to istny horror, bo w tym czasie tłumy ludzi udają się do pracy samochodami. Oddycham z ulgą dopiero w Mazańcowicach!

Błąd nr 3: mój.
Planując trasę zapomniałam o wjeździe na Trzy Lipki. Rozpościera się stamtąd wspaniała panorama Bielska. Przejeżdżam tuż obok górki. Coś jednak widać.

najładniej położone miasto w Polsce © niradhara


Element pozytywny nr 1.
Garmin świetnie przeprowadza mnie przez miasto rowerowym szlakiem Greenways.

Greenways © niradhara


Błąd nr 4: mój.
W Wapienicy Garmin ściąga mnie z drogi na prowadzącą terenem ścieżkę rowerową, prowadzącą wzdłuż rzeczki. W pewnym momencie piszczy i pokazuje, że jestem przy zaporze. Tymczasem zapory ani śladu. Teraz wiem, że nieopacznie nazwałam waypointy: „zapora” oraz „zapora i Tartaczna”. Na ekranie urządzenia owo „i Tartaczna” się nie zmieściło, więc wyciągam mylny wniosek, co do swego położenia. Przerywam nawigację, ścieżkami dojeżdżam do asfaltu, po czym nawigację wznowiam. Zapory jednak nie zobaczyłam. Cóż, będę musiała jechać tam jeszcze raz.

Wapienica © niradhara


wodospadzik © niradhara


Błędy nr 5, 6 i 7: dwa Oregona, jeden mój.
Zamiast prowadzić zgodnie z zaplanowaną trasą, z niewiadomych przyczyn urządzenie kieruje mnie w stronę centrum ulicą Karpacką. Znów przerywam nawigację, ustawiam prowadzenie do celu. Zamiast jednak wybrać niebieski szlak rowerowy, wybieram Grodziec. Początkowo Garmin prowadzi mnie na skróty, terenem, później jednak ciarki mnie przechodzą, gdy okazje się, że mam przejechać prawie 10 km makabrycznie ruchliwą ulicą Cieszyńską. Cóż robić, znów się wracam. W ten sposób przybywa nie tylko kilometrów, ale i podjazdów.

gdzieś w pobliżu bielskiego aeroklubu © niradhara


mieszkanki Bielska-Białej © niradhara


Element pozytywny nr 2.
Niebieski szlak rowerowy, prowadzący u stóp Beskidu jest uroczy, spokój, cisza, ładne widoki. Jadąc tędy można nabrać przekonania, że Polska to bardzo bogaty kraj. Wybudowano tu rezydencje bardziej przypominające małe pałace, niż zwykle domy. Jest ich naprawdę mnóstwo!

niebieski szlak rowerowy © niradhara


pusta droga i widok na górki © niradhara


Błąd nr 8: mój.
W przydrożnym sklepiku uzupełniam prowiant. Kupuję dwie butelki wody. Nie chce mi się wozić więcej, wychodzę z założenia, że przecież jak mi braknie, to sobie dokupię. To się później mści!

Błędy nr 9 i 10: mój i Oregona
Źle zaplanowany waipoint w Grodźcu powoduje, że Oregon prowadzi mnie w kółko obrzeżami Górek Wielkich, w dodatku nieocienionym terenem. Znów sporo podjazdów. Wody szybko ubywa…

w Górkach Wielkich © niradhara


Element pozytywny nr 3.
Po przedostaniu się na drugą stronę drogi szybkiego ruchu Garmin odzyskuje rozum. Prowadzi mnie bocznymi, malowniczymi drogami.

góry zostały za nami © niradhara


Bez problemów dojeżdżam do kościóła pw. św. Wawrzyńca w Bielowicku, który znajduje się na szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego.

przerwa na zwiedzanie © niradhara


Budowę obecnego kościoła zakończono w 1701 r. W tym samym roku dokonano jego poświęcenia. Od 1756 r., kiedy miał miejsce tragiczny w skutkach pożar Skoczowa, bielowicki kościół jest celem pielgrzymek mieszkańców miasta na coroczny odpust 10 sierpnia (św. Wawrzyniec jest patronem ochrony przed pożarami).

na szlaku architektury drewnianej © niradhara


Jest to świątynia orientowana, o konstrukcji zrębowej postawiona na kamiennej podmurówce, oszalowana gontem. Wieża słupowa jest kwadratowa, zwieńczona niewielką kopułą obitą gontem i wyciętymi koronkowo okapnikami. Cały kościół otaczają obite deskami soboty (wyższe po zachodniej stronie, gdzie są osłonięte pulpitowym, gontowym dachem). Dachy są dwuspadowe, pokryte gontem.

we wnętrzu © niradhara


Najcennieszym elementem wyposażenia jest tryptyk ołtarzowy, w centralnej części którego znajduje się scena tzw. Santa Conversazione (święta rozmowa), z przedstawieniem Maryi w towarzystwie św. Piotra i św. Wawrzyńca, natomiast na skrzydłach umieszczono wizerunki św. Katarzyny i św. Barbary. Równie cenna jest barokowa ambona z 1701 r. z ornamentem i rzeźbionymi wizerunkami czterech ewangelistów, przykryta baldachimem z figurkami aniołów w zwieńczeniu.

króluje prostota © niradhara


Element pozytywny nr 4.
Bocznymi drogami, dziurawymi, ale na szczęście w większości zacienionymi dojeżdżam nad Jezioro Goczałkowickie. Od strony południowej jest ono obwałowane. Wchodzę na ów wał, robię fotkę i wracam.

duże lecz niezbyt piękne © niradhara


Błąd nr 11: diabli wiedzą czyj.
Droga z Chybia w stronę Landku to istny koszmar z powodu niesamowitej wręcz ilości pędzących tirów. Wierzyć mi się nie chce, że ktoś poprowadził tędy szlak rowerowy, a jednak zamieszczone na drzewach i słupach znaki są ewidentnym dowodem czyjegoś braku wyobraźni.

Element pozytywny nr 5.
Po odbiciu w stronę Bronowa znów robi się miło. Jadę pustą drogą między stawami, słychać kumkanie żab i śpiew ptaków. Ból tylko, że nigdzie nie ma sklepu spożywczego, w wody mam coraz mniej, zaczynam jej oszczędzać.

nad stawem © niradhara


wchodzenie do wody © niradhara


Błąd nr 12: mój.
Nie wiedzieć czemu na drodze pojawia się tablica: Mazańcowice. Tak naprawdę jestem w Czechowicach, ale o tym nie wiem. W przekonaniu, że Garminowi coś się pomieszało, przerywam nawigację i wklepuję „prowadź do domu”. Kończą się zabudowania, przed sobą widzę szuter. Prawdopodobieństwo znalezienia sklepu jest znikome, upał nadal jest straszny, a nie mam już co pić i zaczyna mi się kręcić w głowie. Zatrzymuję się i w desperacji proszę podlewającego ogródek pana, by nalał mi trochę wody z kranu do bidonu. Pan okazuje się być uroczy, wynosi mi olbrzymią butlę zimnej wody mineralnej. Piję do upojenia i napełniam bidon. W trakcie rozmowy okazuje się, że mój dobroczyńca pochodzi z Kobiernic :)

krzyż z czaszką do kolekcji Kajmana © niradhara


Błąd nr 13: Oregona.
Tym razem stanowczo przesadził! Wyprowadził mnie szuterkiem na drogę szybkiego ruchu i kazał nią jechać w kierunku Bielska. Nie da się przedostać na drugą stronę, bo nie ma ani skrzyżowania, ani przejścia dla pieszych, a środkiem drogi ciągnie się metalowa barierka. Wracam i trochę na azytymut, trochę na domysł, dojeżdżam do miejsca, gdzie jest normalne skrzyżowanie. Uff, co za ulga!

Błąd nr 14: mój.
Już po drugiej stronie czteropasmówki Garmin wprowadza mnie na wąską, kamienistą dróżkę. Nie chce mi się trząść, więc wracam do głównej drogi z Czechowic w kierunku Bielska. Zapominam, że o tej godzinie ludzie wracają z pracy. Znów jadę w strasznym ruchu. Nie brak tez tirów.

Element pozytywny nr 6.
Przez Osiedle Komorowickie Oregon przeprowadza mnie częściowo boczną drogą. To wprawdzie znów teren, ale przynajmniej odpoczywam od ruchu. Do domu już niedaleko. Jestem zmęczona upałem. Marzę o zimnym prysznicu.

znów po szutrze © niradhara


Podsumowanie.
Przy planowaniu trasy należy zwracać uwagę na nazwy waypointów, tak, by się potem, w razie zmiany decyzji, nie myliły. Dobrze jest wydrukować ją, wtedy łatwiej jest śledzić, gdzie jesteśmy. Sądzę, że lepiej jest trzymać się zaplanowanej trasy, niż zmieniać decyzję w trakcie jazdy. Koniecznie zabrać ze sobą znaczny zapas jedzenia i picia. A najlepiej mieć ze sobą tradycyjną, ukochaną, papierową mapę i jak nam się coś w zachowaniu Garmina nie spodoba, to po prostu go wyłączyć ;)



Suma kilometrów w terenie podana trochę "na oko".

magneticlife.eu because life is magnetic