Wpisy archiwalne w kategorii

powyżej 100 km

Dystans całkowity:3812.84 km (w terenie 195.00 km; 5.11%)
Czas w ruchu:06:05
Średnia prędkość:17.72 km/h
Suma podjazdów:19937 m
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:115.54 km i 6h 05m
Więcej statystyk

sentymentalno-wspomnieniowa runda po Spiszu

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(14)
Dawno, dawno temu, gdy dzieci były małe, a my młodzi, spędzaliśmy kilkakrotnie wakacje na Słowacji. Pluskaliśmy się w basenach termalnych, chodziliśmy po górach i zwiedzaliśmy Postanowiliśmy z Piotrkiem tak zaplanować trasę, by odwiedzić znane i długo niewidziane miejsca.

pszczoły mylą mnie z polem rzepaku i usiłują zapylić © niradhara


Pierwszy na naszej drodze był Vrbów. Znajduje się tu kąpielisko termalne z siedmioma basenami z wodą o temperaturze od 26°C do 38°C. Woda w basenach ma liczne właściwości lecznicze i uważana jest za jedną z najlepszych pod tym względem w Środkowej Europie. Samo miasteczko jednak tylko z daleka wygląda malowniczo. Większość domów jest zdewastowana, a po ulicach snują się znudzeni Cyganie.

Vrbow jak na dłoni © niradhara


Dalej jedziemy do Spiskiego Czwartku. To jedna z niewielu miejscowości, w których wcześniej nie byliśmy, a naprawdę warto ją odwiedzić.

kościół z daleka przyciąga wzrok © niradhara


Spiski Czwartek to dawna osada słowiańska, która dzięki dogodnemu położeniu przekształciła się w miasteczko targowe. Wyraźną dominantę stanowi kościół św. Władysława z końca XIII wieku. Zbudowany jest w stylu gotyckim, z elementami stylu romańskiego i barokowego. W jego wnętrzu znajduje się cenna wczesnogotycka chrzcielnica. W 1473 roku kościół powiększono o gotycką kaplicę Zapolskich, uważaną za najpiękniejszą na Słowacji.

ambona i chrzcielnica © niradhara


kaplica Zapolskich © niradhara


kościelne witraże © niradhara


Kolejny etap to Lewocza. Mówi się o niej, że jest najjaśniejszym klejnotem w spiskiej koronie. Pierwszy raz wymieniono ją w dokumentach w 1249 r.

przed nami Lewocza © niradhara


Według legendy Lewocza zajmowała w przeszłości bardzo mały obszar. Mieszczanie udali się więc do króla Karola Roberta z deputacją o poszerzenie granic miejskich. Ten przyjął ich łaskawie i zarządził: „Niech krwi wójta Lewoczy będzie dana ziemię zyskująca siła.” Kiedyś wójt i podżupan polowali na swoich, sąsiadujących ze sobą, ziemiach. Gdy w czasie polowania ulubiony pies podżupana przebiegł na teren Lewoczy, wójt zastrzelił zwierzę. W odwecie podżupna postrzelił wójta. Polujący z wójtem, zamiast udzielić mu pomocy, przyszli na terytorium podżupna i nosili ciało dotąd, dopóki spływała z niego krew. Wyznaczona krwią wójta duża część terenu przypadła w ten sposób Lewoczy. Dopiero potem lewoczanie odwieźli martwego wójta do domu i pochowali bez prawej ręki, Tę bowiem, według saskich zwyczajów, odjęto zabalsamowano i szklanej skrzyni wystawiono w Sali ratusza. Miała tam pozostać do czasu, aż śmierć wójta będzie pomszczona. Dopiero wtedy ręka będzie pogrzebana obok ciała.

senna uliczka © niradhara


Dobrze prosperująca dzięki dogodnemu położeniu na szlaku handlowym Via Magna szybko rozrosła się w miasto z wieloma przywilejami, a z czasem stała się wolnym miastem królewskim. Dla sytuacji gospodarczej miasta największe znaczenie miało prawo składowania towarów. Pierwsze oznaki stagnacji Lewoczy zaczęły pojawiać się pod koniec XVI w. Było to związane przede wszystkim ze spadkiem znaczenia miast europejskich wywołanym przez wielkie odkryci geograficzne. Centrum Lewoczy jest rozległy prostokątny Plac Mistrza Pawła. Otacza go ponad 50 interesujących domów dawnych mieszczan i patrycjuszy.

rynek w Lewoczy © niradhara


Do najcenniejszych zabytków sakralnych na Słowacji należy kościół farny św. Jakuba. Zbudowano go w XIV w. w stylu gotyckim, na miejscu starszego kościoła z 1280 r. Niezwykle cenne jest wnętrze świątyni, które jest właściwie jedynym w swoim rodzaju miejscem średniowiecznej sztuki sakralnej. Późnogotycki ołtarz główny, o wysokości 18,6 metra, jest najwyższym tego typu ołtarzem na świecie. Wykonał go z drewna lipowego największy średniowieczny artysta Słowacji – mistrz Paweł z Lewoczy. Niestety, z powodu prac remontowych, kościół był zamknięty i tym razem nie nacieszyliśmy się widokiem ołtarza.

prace remontowe trwają © niradhara


Obok kościoła stoi pochodząca z XVI w. klatka hańby, służąca kiedyś do publicznego piętnowania winnych lżejszych wykroczeń.

to było skuteczne © niradhara


Historyczne centrum Lewoczy otaczają miejskie mury obronne. Najstarsze części obwarowań powstały już w XIII w, a całe miasto zamknięto murami do 1410 r. Obwarowanie tworzy wysoki mur wewnętrzny i zewnętrzny. Wokół była głęboka na dwa metry fosa, a mury były w wielu miejscach wzmocnione basztami i wieżami.

mury obronne © niradhara


Dalej kierujemy się w stronę Zamku Spiskiego, który swym ogromem sprawia naprawdę duże wrażenie. Ze swą powierzchnią ponad 4 hektary jest jednym z największych w Europie środkowej zrujnowanych zespołów zamkowych. Budowa średniowiecznego zamku na trawertynowym wzniesieniu datuje się na początek XII wieku. Początkowo pełnił on rolę twierdzy granicznej na północnej granicy wczesnofeudalnego państwa węgierskiego. Potem stał się na kilka stuleci siedzibą żupana spiskiego.

zamek widać z daleka © niradhara


W środku romańskiego zamku stała potężna okrągła wieża mieszkalna. W XII w. powiększono zamek o piętrowy pałac romański. Po najeździe tatarskim wzmocniono jego system obronny, a potem kilkakrotnie rozbudowywany. W 1780 roku zespół zamkowy strawił pożar i dumny Zamek Spiski zmienił się z czasem w ruinę.

Spiski Hrad © niradhara


W 1970 roku rozpoczęła się żmudna konserwacja obwarowań i pałaców, realnie zagrożonych przez niestabilność podłoża skalnego. W 1993 r. zamek wpisano na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Dzisiaj mieszczą się tu ekspozycje Muzeum Spiskiego, dotyczące dziejów zamku, średniowiecznej broni i sądownictwa feudalnego.

widok z murów © niradhara


Kolejny epizod na trasie chluby mi nie przynosi - w pobliżu miejscowości Żehra, wprowadzona w błąd tabliczką oznajmiającą koniec wsi, pomyliłam skrzyżowania i bez sensu nadrobiliśmy parę kilometrów :(

W końcu jednak dojechaliśmy do kolejnego celu na naszej trasie czyli Spiskich Vlachow. Średniowieczna historia miasteczka sięga połowy XIII wieku. Do XVIII wieku wydobywano na tutejszych terenach rudę miedzi, którą wożono do miejscowej huty. Kupcy i rzemieślnicy czerpali zyski z tranzytowego położenia miasta na szlaku z Gemeru do Polski.

Na rynku dominuje kościół św. Jana Chrzciciela. Dawnej budowli romańskiej zachowało się bardzo mało. W 1434 roku uszkodzona świątynię zburzono i odbudowano w stylu późnogotyckim. Z tego właśnie okresu pochodzi zabytkowa chrzcielnica. Innym cennym elementem wystroju kościoła jest krucyfiks z pracowni mistrza Pawła z Lewoczy. Niestety, kościół był zamknięty i krucyfiksu nie zobaczyliśmy :(

zrobiono ukradkiem © niradhara


We wszystkich spiskich miejscowościach jest wielu Romów, a Bystrany, które po drodze mijaliśmy, są zamieszkane przez nich w całości. Droga prowadziła pod górę, więc jechaliśmy wolno i mogliśmy się napatrzeć na smutną, wręcz przerażającą egzotykę. Widok taplających się w mętnej, powodziowej wodzie dzieci, dorosłych plączących się najwyraźniej bez celu, nędzy, domów zrujnowanych albo nigdy nie wykończonych, zbitych z blachy baraków, atmosfera beznadziejności zszokowały mnie strasznie. Aż trudno uwierzyć, że to środek Europy! W dodatku zaatakowały nas dwa wielkie, wściekle ujadające, najwyraźniej wygłodzone owczarkopodobne kundle. Na szczęście, udało mi się je przekonać, że młode mięsko jest smaczniejsze i powinny zapolować na kogoś innego ;P

slamsy w Bystranach © niradhara


Pokonując kolejne podjazdy i ciesząc zjazdami dotarliśmy do Markuszowców. Są one przez swoją koncentrację zabytków historycznych miejscowością niezwykłą – takie zdanie znaleźliśmy w przewodniku. Niestety, miasteczko jest straszliwie zaniedbane, w dodatku właśnie spustoszyła je powódź.

to nie jest rzeka, tylko park © niradhara


Markuszowice powstały na początku XII wieku jako osada strażnicza na północnej granicy Węgier. Ich pierwsi właściciele wybudowali kolejno zamek, kilka kaszteli i dworów.

zaniedbany i pusty © niradhara


Najbardziej reprezentatywnym obiektem w Markuszowcach jest zbudowany w 1643 r. pałac. Jego pierwotny kształt renesansowej warowni z okrągłymi wieżami w narożach zmieniła wielka przebudowa w stylu rokokowym, przeprowadzona w roku 1773.

pałacowa wieża © niradhara


Wkrótce potem, w związku z oczekiwanym przybyciem cesarza Józefa II, zbudowano w ogrodzie pałacu letni zameczek Dardanele. Gdy wizyta głowy państwa nie doszła do skutku, prace budowlane przerwano a boczne skrzydła ukończono dopiero w latach siedemdziesiątych XX w. W pałacowym parku jest maleńka knajpka. Niestety do jedzenia są wyłącznie lody. Posiliłam się choć w sposób symboliczny i pojechaliśmy.

Dardanele © niradhara


Wreszcie przed nami Spiska Nowa Wieś. Średniowieczne miasto na terasie rzecznej zaczęło się formować w XIII wieku. Do jego rozwoju w początkowym okresie przyczyniły się przywileje otrzymane od króla Stefana V w 1271 roku, rozszerzone później przez Karola Roberta. Z gospodarczego punktu widzenia najważniejszy był przywilej poszukiwania i wydobywania rud metali. W latach 1412 do 1772 Spiska Nowa Wieś należała do miejscowości oddanych w zastaw polskiemu królowi. Wybiła się wtedy na jedno z najważniejszych miast spiskich.

Spiska Nowa Wieś i Tatry w dali © niradhara


Historyczne jądro miasta tworzy Plac Ratuszowy, którego centralnym punktem jest kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Do interesujących obiektów należą również klasycystyczny ratusz oraz Reduta, która dziś jest siedzibą teatru. Wiele domów mieszczańskich przy placu pochodzi z XV w.

wzdłuż rynku jest ściezka rowerowa © niradhara


Przy rynku znaleźliśmy wreszcie restaurację, w której można było zjeść coś konkretnego. Zamówienie złożyłam w stylu: na co trafi palec w menu, to wybiorę. Miałam nawet szczęście – wycelowałam w makaron zapiekany w sosie serowym z szynką i brokułami :)

Teraz przed nami ostatni – powrotny odcinek drogi. Mozolny, bo stopniowo pnący się w górę, do podnóża Tatr i urozmaicony licznymi pagórkami. Przed nami jednak widok, który sprawia, że zapomina się o zmęczeniu :)

słonko chowa się za Tatrami © niradhara


Na zakończenie jeszcze, zaraz za Vrbowem, Garmin zrobił nam głupi dowcip i zawiesił się, przestając zapisywać trasę. W związku z powyższym suma podjazdów podana jest na podstawie jego wskazań oraz odczytywania mapy i prostych wyliczeń matematycznych.



Uff, ale się namęczyłam z tym wpisem ;)

magneticlife.eu because life is magnetic

szlakiem architektury drewnianej i zrujnowanej

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(13)
Piotrek wyznaczył sobie kiedyś jako cel opisanie wszystkich drewnianych kościółków w okolicy. W deszczowe popołudnia analizowałam zatem mapy i lokalizowałam obiekty jeszcze przez nas nieodwiedzone. Blisko domu nie zostało już nic do zobaczenia, trzeba zatem jeździć coraz dalej. Gorzej, że w tym celu trzeba wcześnie wstawać w weekendy, a tego nie lubię :(

widać mnie z daleka © niradhara


Pustymi drogami pięknej Ziemi Oświęcimskiej jedziemy do kościoła w Woźnikach.

landszafcik © niradhara


Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny pochodzi z I. poł. XVI w. W 1959 r. na skutek podpalenia spłonęły dachy, uszkodzeniu uległy stropy i ściany, spaliła się wieża i część wyposażenia kościoła. Świątynia została odbudowana w latach 1962–1964. W pobliżu kościoła usytuowana jest drewniana dzwonnica.

widok ogólny © niradhara


Do najcenniejszych zabytków należy gotycki krucyfiks z XIV w. umieszczony na belce tęczowej. W ołtarzu głównym, obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem z XIX w. oraz organy w obudowie z XVIII w.

wnętrze kościoła © niradhara


Parapet chóru muzycznego pochodzi z 3. ćwierci XX w., wypleciony jest z wikliny.

a chórzystek brak © niradhara


Świątynia jest przykładem udanej rekonstrukcji konserwatorskiej po zniszczeniach.

malowidła © niradhara


Zadowoleni, że udało nam się zobaczyć wnętrze kościoła, udajemy się w dalszą drogę. W Zygodowicach zatrzymujemy się przy pomniku amerykańskich lotników.

We wrześniu 1944 r. z włoskiego lotniska Venossa wystartowała eskadra amerykańskich samolotów, celem zbombardowania hitlerowskich urządzeń przemysłowych w rejonie Oświęcimia i Trzebini. Boeing z załogą nr 64 został w okolicach Przeciszowa trafiony pociskiem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Płonący samolot eksplodował nad polami Zygodowic. Lotników pochowano w leśnej mogile na skraju wsi. Podczas eksplozji samolotu zginęła również, oblana płonącym paliwem, młoda mieszkanka Tłuczani.

Kajman kocha pomniki © niradhara


Kolejny nasz cel to prześliczna drewniana świątynia w Tłuczani, pochodząca z XVII wieku. Jest to budowla orientowana, o konstrukcji zrębowej. Znalazłam ją tylko dzięki mapie, w terenie nie ma żadnych drogowskazów.

taki piekny i nikt o niego nie dba © niradhara


Kościółęk niestety systematycznie niszczeje i narażony jest na ataki wandali i bandytów. W 1999 został splądrowany przez nieznanych sprawców. Zamknięty na głucho. Zdjęcie udało mi się zrobić przez szparę w drzwiach.

przykry widok © niradhara


Jedziemy dalej. W Łączanach przejeżdżamy na drugą stronę Wisły. Poziom wody wciąż jest bardzo wysoki, zaczynam się obawiać, że tu też zobaczymy ślady powodzi.

wody wciąż dużo © niradhara


Niestety, obawy były uzasadnione…

utrudnienia w ruchu © niradhara


Szczęśliwie jednak docieramy do Kamienia. Wieś jest malowniczo położona na obszarze Rudniańskiego Partu Krajobrazowego. Posiada zachowany dokument lokacyjny wystawiony 3 czerwca 1319 roku. Pierwotnie nazywała się Kamom lub Kamyk. Nazwa Kamień, zanotowana przez Jana Długosza, pojawia się po raz pierwszy w XV w. Wówczas to wieś zakupił zakon kanoników laterańskich, który wyznaczył prawnie jej granice.

izba regionalna dziś zamknięta © niradhara


W Kamieniu znajduje się bardzo ciekawy kompleks zabytkowy, który tworzą, zespół kościelno-parafialny z plebanią z drugiej połowy XIX w., lamus i drewniana studnia z przełomu XVIII-XIX wieku, będąca wspaniałym dziełem techniki i ciesiołki.

zabytkowa studnia © niradhara


plebania © niradhara


Istnieją też pozostałości parku oraz ogrodu włoskiego, na uwagę zasługuje również siedem kilkusetletnich lip wokół niego.

w dziuplach starych drzew mieszkają sowy © niradhara


Z Kamienia jedziemy Poręby Żegoty. Znajdują się tu ruiny pałacu należącego kolejno do Korycińskich, Szwarcenberg-Czernych oraz (do II wojny światowej) Szembeków. Pierwszy dwór powstał w tym miejscu w XVII stuleciu. Obecny pałac powstał w kilku etapach pomiędzy końcem XVII wieku, a początkiem XX wieku, kiedy przebudował go architekt Tadeusz Stryjeński. W pałacu spalonym w 1945 roku i częściowo rozebranym, znajdowała się cenna biblioteka oraz bogate zbiory sztuki. W ostatnim czasie podjęto prace zmierzające do odbudowy pałacu. Zostały one jednak przerwane ze względu na wycofanie się nowego właściciela.

prawdziwa ruina © niradhara


Żeby wrócić do domu, musimy wrócić na prawy brzeg Wisły. Zamierzamy skorzystać z przeprawy promowej, która znajduje się we wsi Przewóz. Źródła historyczne podają, że w tym miejscu prom pływał już od 1396 roku. Do niedawna…:(

niestety nie przepłyniemy © niradhara


prędko tego nie naprawią © niradhara


Musimy zmienić trasę i skorzystać z mostu w Jankowicach. Z daleka podziwiamy ruiny zamku Lipnik.

zamek w Babicach © niradhara


Po tej stronie Wisły witają nas swojskie widoczki, a odbijające się w stawach słońce uśmiecha się i mówi, że to był naprawdę fajny dzień :)

lubię takie widoki © niradhara


swojskie klimaty © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

do Szczyrbskiego Plesa

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(18)
Całonocny prysznic skończył się nad ranem. Na niebie nadal jednak wisiały ciężkie, czarne chmurzyska, skrzętnie ukrywające góry przez naszym wzrokiem. Wilgotność powietrza przypominała warunki panujące w dżungli amazońskiej. Powzięty wcześniej plan wycieczki do Szczyrbskiego Plesa mocno jednak utkwił w naszych głowach, więc z cichą nadzieją, że może jednak się przejaśni, wsiadamy na rowery. Przez Liptowski Mikulasz jedziemy w stronę Liptowskiego Hradka. Tu robimy sobie pierwszy krótki postój.

kanapkowy postój © niradhara


Znajduje się tu kamienny zamek wybudowany na początku XIV wieku. Należał do obiektów wojskowych strzegących szlaku handlowego wzdłuż Wagu. Legenda mówi o połączeniu zamku podziemnymi korytarzami z fortyfikacjami Liptowskiego Jana. Później zamek został przebudowany w stylu renesansowym i dobudowano renesansowy kasztel. Po pożarze w 1803 r. odbudowano tylko kasztel. Obecnie mieści się tu hotel.

zamek Hradok © niradhara


Jedziemy dalej. Mijamy skansen w Pribylinie, który zwiedzaliśmy już kiedyś. Na straganach nie ma nic interesującego, ale za to ceny europejskie.

co by tu kupić © niradhara


Jest stosunkowo ciepło, ale chmurzyska wciąż wiszą nad głową.

Niskie Tatry toną w chmurach © niradhara


Krywań chwilami prześwituje na horyzoncie, łudząc nas nadzieją, że jednak zobaczymy góry.

tam jest Krywań © niradhara


Dojeżdżamy do Podbańskiej. Tu zaczyna się piękny szlak rowerowy do Doliny Cichej, opisywany kiedyś przeze mnie na blogu. Do XIX wieku dzieje Podbańskiej były ściśle związane z górnictwem. Pierwsi górnicy docierali pod Krywań już w połowie XV wieku w poszukiwaniu złota. Złotych ziarenek w krzemowych żyłach granitów tatrzańskich nie było jednak na tyle, by przynajmniej pokryły koszty wydobycia w trudnych warunkach wysokogórskich. W poszukiwaniu rudy górnicy wspinali się wciąż w górę. Najwyżej położona sztolnia „Teresa” znajduje się zaledwie 50 m pod szczytem Krywania. Według ludowej legendy, liptowskich górników wystraszył w sztolniach wydobywający się z głębi Krywania głos. Duch Krywania zagroził im, że zatopi cały Liptów, jeśli nie przestaną zakłócać mu spokoju stukiem kilofów.

Podbańska © niradhara


Od Podbańskiej Droga Wolności (Cesta Svobody) coraz bardziej stromo pnie się w górę. Tempo jazdy znacząco maleje. W dodatku zaczyna padać deszcz. Temperatura spada, ale to akurat nie stanowi problemu – pedałowanie pod górę skutecznie nas rozgrzewa.

Droga Wolności © niradhara


Kilka lat temu lasy po słowackiej stronie Tatr zostały zniszczone przez potężny huragan. Do dziś trwa uprzątanie zwalonych drzew. Postępuje erozja gleby.

Wiatrołom © niradhara


Dojeżdżamy wreszcie do Szczyrbskiego Plesa. Jesteśmy w chmurach. Przestało wprawdzie padać, ale temperatura znacznie się obniżyła. Czasem na chwilę wszystko znika, czasem naszym oczom ukazują się ośnieżone szczyty gór.

chmury zostały gdzieś w dole © niradhara


Miejscowość Szczyrbskie Pleso jest najwyżej położoną osadą tatrzańską. Znajduje się nad jeziorem o tej samej nazwie na morenie, którą dawny lodowiec przyniósł do wylotu Doliny Młynickiej.

ładne hotele ale wolę nasz camping © niradhara


Szczyrbskie Jezioro – położone na wysokości 1346 m npm, na dziale wód Bałtyku i Morza Czarnego zalicza się do najładniejszych stawów tatrzańskich. Ma prawie 20 ha powierzchni i ok. 20 m głębokości. Powstało w wyniku topienia się lodowca.

pamiątkowa fotka © niradhara


Powoli jedziemy żwirową ścieżką okrążającą jezioro i podziwiamy zapierający dech w piersiach widok. Spowite chmurami góry wydają się groźne i tajemnicze.

wymarzony widok © niradhara


Nad jeziorem znajduje się ośrodek sportów zimowych „Areał Snów”. Najbardziej znanym obiektem są dwie skocznie narciarskie o punktach krytycznych 70 i 90 metrów.

skocznia wyłania się zza chmur © niradhara


Po nasyceniu oczu pora na nasycenie żołądków. W restauracji rozgrzewamy się gorącą herbatą. Zamawiam specjalność słowacką, moje ulubione bryndzowe pierogi.

uroki jeziora © niradhara


Powrót jest czystą przyjemnością – kilkadziesiąt kilometrów zjazdu – to nie zdarza się zbyt często :) Nie chce się nawet zatrzymywać na zrobienie fotek ;)

Bela - dopływ Wagu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Mały Wawel - zamek przyjazny rowerzystom

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(19)
Pomysł był Piotrka – spotkać się z Shemem i przekazać mu naklejki dla bikestatowiczów z Krakowa.

Mnie, jak zwykle, przypadło opracowanie trasy. Założenia zawsze są te same – zobaczyć coś ciekawego i trzymać się z daleka od głównych, ruchliwych dróg. Wymyśliłam zatem pętlę wokół wschodniej części Beskidu Małego.

toczę się po górkach © niradhara


W stronę Suchej Beskidzkiej, gdzie mieliśmy spotkać się z chłopakami, popedałowaliśmy najpierw wzdłuż kaskady Soły, a potem znaną już nam częściowo drogą przez Gilowice.

widok z Wierchu Koconia © niradhara


W Suchej umówiliśmy się obok pomnika konia, znajdującego się na rynku.

pomnik konia © niradhara


Stoi tu karczma „Rzym”, która stała się centralnym punktem wytyczonego w 2002 roku szlaku architektury drewnianej Małopolski. Karczma jest budowlą drewnianą, zrębową, pokrytą czterospadowym dachem, z charakterystyczną kalenicą oraz arkadowymi podcieniami od strony frontowej. Wzniesiona została w II poł. XVIII wieku, za przyzwoleniem byłych właścicieli miejscowości - Wielopolskich, kiedy Sucha zyskując przywileje oraz prawa m. in. do odbywania jarmarków, stała się osadą targową. W suskiej karczmie oprócz kupców, Mistrza Twardowskiego i podstępnego Mefistofelesa gościli również rozbójnicy beskidzcy na czele z babiogórskim harnasiem Józefem Baczyńskim. Karczma pełniła również rolę miejsca o szczególnej symbolice. Właśnie tam handlujący pieczętowali udane transakcje kupna i sprzedaży.

ta karczma "Rzym" się nazywaa © niradhara


Przemek, Mateusz i Hubert byli punktualni jak szwajcarskie zegarki.

już są © niradhara


Poplotkowaliśmy sobie o BS przy żurku i pierogach. Czas uciekał bardzo szybko, w końcu przyszła pora rozjechania się w różne strony.

portret zbiorowy © niradhara


Naszym głównym celem było zwiedzenie zamku w Suchej, zwanego Małym Wawelem. Pierwotnie wzniesiono go w latach 1554 – 1580,jako drewniano - kamienny dwór obronny Kaspra Suskiego herbu Saszor. Rozbudowany przez Piotra Komorowskiego w okazałą renesansową rezydencję magnacką w latach 1608 - 1614. W latach 1703 - 1708 Anna Wielopolska herbu Starykoń dokonała dalszej rozbudowy zamku wznosząc dwie wieże: południowo- wschodnią i południowo- zachodnią.

Mały Wawel - widok od strony drogi © niradhara


W 1843 roku Aleksander Branicki herbu Korczak, sprzedając swój paryski pałac, nabywa Suchą od Jana Kantego Wielopolskiego. Za rządów Branickich, przed rokiem 1867, rozebrano skrzydło wschodnie zamku z bramą wjazdową. W tym też czasie powstała neogotycka oranżeria oraz mur kamienny wokół parku.

Mały Wawel - dziedziniec © niradhara


W latach 1882 - 1887 Władysław Branicki podjął generalną restaurację zamku, zatrudniając architekta Tadeusza Stryjeńskiego. Prace budowlane prowadził niejaki Knaus z Płazy. W tym czasie powstały stiukowe obramienia okien elewacji parkowej i obu wież (dzieło włoskich sztukatorów) oraz wszystkie stropy o konstrukcji stalowej.

Mały Wawel © niradhara



Po pożarze w 1905 roku nastąpiła kolejna odbudowa zamku, którą również nadzorował Tadeusz Stryjeński. W roku 1922 Sucha i zamek jako wiano córki Władysława Branickiego przeszły w ręce rodziny Tarnowskich herbu Leliwa. W czasie II wojny światowej Zamek zajęli Niemcy, a później wojska radzieckie. Cenne zbiory biblioteczno - muzealne uległy rozproszeniu, rabunkom i dewastacji. Po wojnie w zamku mieściło się Liceum Ogóolnokształcące, internat oraz magazyny GS i prywatni lokatorzy. W latach 1968 - 1986 Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu rozpoczęły prace renowacyjne w celu przygotowania obiektu na cele muzealne. W roku 1996 kompleks zamkowy został przejęty przez samorząd lokalny.

może wystrzeli © niradhara


Obecnie w zamku prowadzi działalność Miejski Ośrodek Kultury - Zamek, Galeria Sztuki - Zamek gdzie cyklicznie organizowane są wystawy sztuki współczesnej i tradycyjnej, Suskie Stowarzyszenie Kultury i Sztuki - Klub Muzyczny "Stara Zbrojownia" a w przyziemiu znajduje się restauracja "Kasper Suski", natomiast w skrzydle oficynowym - hotel.

zamkowa kapliczka © niradhara


Zamek szczyci się tym, że jest przyjazny rowerzystom, czego mieliśmy przyjemność doświadczyć osobiście. Gdy fotografowałam dziedziniec, podeszła do nas pani przewodnik, zaprosiła do zamkowych wnętrz, proponując pozostawienie rowerów w bezpiecznym miejscu. Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i zwiedziliśmy muzeum zamkowe oraz wystawę malarstwa młodopolskiego malarza, rysownika i grafika – Wojciecha Weissa.

ta pani mu się chyba podoba © niradhara


Z Suchej Beskidzkiej droga wiodła nas na północ, w stronę Krzeszowa.

Stryszawka © niradhara


Podjazdom nie było widać końca. Na szczęście widoki rekompensowały wysiłek.

moja Golgota © niradhara


Górki Krzeszowskie © niradhara


Dotoczyliśmy się w końcu z trudem do Krzeszowa Górnego. Niestety Księża Studnia, dla której wybraliśmy drogę najeżoną podjazdami, mocno nas rozczarowała.

Księża Studnia © niradhara


Piotrek wozi ze sobą wprawdzie Garmina, ale dla mnie jedynym płynącym z niego pożytkiem jest znajomość sumy podjazdów. Kocham mapy i zawsze lubię wiedzieć gdzie jestem.

kocham mapy © niradhara


Następnym punktem zaplanowanej przeze mnie trasy był znajdujący się jeszcze w fazie budowy zbiornik wodny w Świnnej Porębie.

widok na zaporę © niradhara


Budowa zapory w Świnnej Porębie jest jednym z najdłużej powstających projektów hydrotechnicznych. Już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstał pierwszy projekt zagospodarowania terenu. Jej budowę rozpoczęto w 1986 roku, w latach 1988 - 1992 rozebrano linię kolejową Wadowice - Skawce (która przebiegała na większości terenów planowanych pod zalanie). Ze względu na kłopoty finansowe związane z przemianami gospodarczymi po 1989 roku, prace opóźniały się. Harmonogram prac przyjęty przez sejm w 2005 roku również nie jest realizowany. W związku z kryzysem finansowym prace nad budową zbiornika zostały wstrzymane.

to zostanie zalane © niradhara


Zbiornik powstanie na terenach gmin Mucharz, Stryszów i Zembrzyce. Zapora usytuowana jest na 26,6 km biegu rzeki Skawy, powierzchnia zlewni rzeki do przekroju zapory wynosi 802 km². Nie podjęto jeszcze decyzji co do nazwy zbiornika. Pojawiła się propozycja nazwania go Jeziorem Wadowickim, ale swój sprzeciw wyraziły niektóre gminy, na których terenie znajdzie się planowany zbiornik.

zapora w budowie © niradhara


Ostatnim ciekawym punktem wycieczki był znajdujący się w Gorzeniu Górnym dworek Emila Zegadłowicza.

dotarliśmy do dworku © niradhara


Dwór pochodzi z I poł. XIX w. i jest położony w pięknym parku.

pozowanie na pieńku © niradhara


Niestety przyjechaliśmy tu zbyt późno i muzeum było już zamknięte.

dworek w cłej krasie © niradhara


Na pierwszym podjeździe w drodze do Zawadki przeżyłam kryzys, nagle zbuntował się mój niedoleczony kręgosłup, przypominając bólem, że przecież rehabilitacja jeszcze się nie skończyła. Ukoił mnie dopiero malowniczy zachód słońca, bo tylko piękno i dobro mają prawdziwą moc uśmierzania bólu :)

malowniczy koniec pięknego dnia © niradhara


Dziękuję Ci Przemku, za zainspirowanie nas do pięknej wycieczki, a wszystkim Wam trzem za miłe chwile w Rzymie. No i oczywiście Tobie, Piotrek za kolejny fajny dzień :)


magneticlife.eu because life is magnetic

szlakami rowerowymi Ziemi Oświęcimskiej

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(16)
Dzisiejszym naszym celem był Bieruń. Nie zaplanowałam wcześniej dokładnej trasy przejazdu, wychodząc z założenia, że czasem trzeba trochę poimprowizować.

Pierwszą z atrakcji turystycznych miał być zaznaczony na mapie w pobliżu miejscowości Góra użytek ekologiczny - torfowisko. Na miejscu nie znaleźliśmy jednak żadnej informacji, a jego widok bardzo nas rozczarował.

torfowisko © niradhara


Na pocieszenie sfociłam znajdujący się po drugiej stronie drogi staw.

staw z wysepkami © niradhara


Na Ziemi Oświęcimskiej jest bardzo wiele szlaków rowerowych, biegnących bocznymi drogami asfaltowymi lub terenem. Wszystkie są doskonale oznaczone. Jazda pachnącym olejkiem sosnowym lasem, jest nie tylko przyjemnością, ale też kojąco wpływa na drogi oddechowe.

szlak rowerowy © niradhara


Największą atrakcją Bierunia jest drewniany cmentarny kościółek św. Walentego z przełomu XVI/XVII wieku. Zwany przez mieszkańców Bierunia, „Walencinkiem”, należy do parafii św. Bartłomieja w Bieruniu Starym. Dnia 14 października 1929 kościółek został uznany za zabytek, posiada relikwie św. Walentego, których autentyczność potwierdzona jest dokumentem z 28 lutego 1961.

Walencinek © niradhara


13 lutego 2004, w wigilię odpustu św. Walentego, miasto ogłosiło tego świętego swoim patronem. Kościół znajduje się na szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego.

brama na dziedziniec © niradhara


Kościółek był niestety zamknięty, zatem wnętrze mogliśmy zobaczyć jedynie przez szybkę w drzwiach.

widziane przez szybkę © niradhara


Ciekawy jest również rynek. Niestety, nie było tu ani jednej lodziarni. Zgroza! Ja tak kocham lody i nastawiałam się na nie przez 30 kilometrów!

rynek w Bieruniu © niradhara


Stoi tu za to fontanna, na której zamieszkał bieruński utopiec. Znajduje się ona na miejscu studni z 1927 roku. Teraz znajdują się tu dwie pompy, które kształtem nawiązują do wyglądu pomp z końca lat 20. ubiegłego wieku. Autorem projektu jest artysta plastyk Roman Nyga. Rzeźbę wykonał Stanisław Chochół z Goczałkowic.

z utopcem © niradhara


Utopiec ma około metra wzrostu i powstał z brązu. Ma przypominać mieszkańcom, że Bieruń i okolice nazywano kiedyś "żabim krajem". Miasto otaczają rzeki: Wisła, Gostynka oraz Mleczna. W okolicy pełno było też jezior, stawów i bagien, a w nich ponoć aż roiło się od utopców, czyli niedobrych duchów. Dawniej wierzono, że wciągały ludzi pod wodę. Przybierały różne postacie - na przykład ryb, żab albo dziwnych ludzików. Na ich temat do dziś krąży wiele legend. Najbardziej znany jest utopiec spod bieruńskiego kopca. W mieście mówi się, że lepiej go nie drażnić, bo może przynieść nieszczęście. Ci, którzy go widzieli, opowiadają, że jest strasznie brzydki. Ma żabią twarz i zielony kubraczek.

mały utopiec © niradhara


fontanna - detal © niradhara


Z Bierunia wracaliśmy znanymi nam już i opisanymi wcześniej na BS drogami. Wprawdzie jazda po w miarę płaskim terenie jest niezbyt męcząca, ale za to widoki nie mogą się równać z górskimi.

nareszcie znów góry © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

pełna integracja z rowerem czyli pierwsze gleby od czasów przedszkola

Sobota, 26 września 2009 · Komentarze(19)
Trasa: Kobiernice – Kęty – Nidek – Wieprz – Tomice – Witanowice – Marcyporęba – Paszkówka – Sosnowice – Brzeźnica – Zator – Gierałtowice – Nidek – Kęty – Kobiernice.

Kolejna wycieczka szlakiem architektury drewnianej, a pierwsza na nowym Kellysku i w SPD.

Pierwszą glebę zaliczyłam w Kętach, bo gdy musiałam się nagle zatrzymać, wypięłam lewą nogę, a chciałam podeprzeć się prawą. Miny ludzi, którzy na to patrzyli – bezcenne! Na kolanie został skrupulatnie udokumentowany ślad.

oj boli © niradhara


Dalej jechało się świetnie. Przesiadka z Pancernika Potiomkina na Kellyska jest porównywalna do przesiadki z poloneza do mercedesa. SPD znakomicie sprawdza się na podjazdach. Naprawdę pedałuje się dużo lżej. Dzień był cudny, widoczki piękne i życie wydawało się słodkie.

pola już zaorane © niradhara


widoczek © niradhara


Tak dojechaliśmy do Marcyporęby, gdzie znajduje się zbudowany w 1670 roku drewniany kościół pod wezwaniem św. Marcina.

kościół w Marcyporębie © niradhara


kościół w Marcyporębie © niradhara


Następnie pojechaliśmy zobaczyć pałac w Paszkówce – siedzibę Bractwa Kawalerów Wawelskiego Dzwonu Spiżowego. Obecnie mieści się tu ekskluzywny hotel.

pałac w Paszkówce © niradhara


rzut oka na mapę © niradhara


Kolejny punkt na szlaku architektury drewnianej to kościół im. Najświętszej Marii Panny w Sosnowicach, zbudowany w II połowie XVI wieku.

kościół w Sosnowicach © niradhara


Do domu postanowiliśmy wrócić głównymi, szybszymi nieco drogami, żeby skrócić do minimum jazdę po ciemku. Dla mnie, z racji słabego wzroku, wypatrywanie dziur w drodze jest niezwykle stresujące i męczące. Być może dlatego na skrzyżowaniu w Nidku zaliczyłam drugą glebę. Po przejechaniu wszystkich skrzyżowań w Kętach odetchnęłam z ulgą.

500 metrów od domu zobaczyłam jednak nagle, że Piotrka zatrzymali jacyś podejrzani ludzie... Wystraszyłam się, nacisnęłam na hamulce i upadając ... usłyszałam tylko rechot Piotrka, Marcina i jego kolegi Krzyśka...

Oczywiście wszystkiemu winien jest czarny kot, który przebiegł mi rano drogę. Nie wierzcie, gdy ktoś doradza wam splunięcie trzy razy przez lewe ramię – to wcale nie odczynia uroku! :P

magneticlife.eu because life is magnetic

Opactwo Benedyktynów w Tyńcu

Niedziela, 20 września 2009 · Komentarze(9)
Kobiernice – Nidek – Radocza – Tomice – Witanowice – Brzeźnica – Skawina – Tyniec – powrót tą samą trasą.

Zachęceni zdjęciami na blogu Robina i piękną pogodą, postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę do Tyńca. Początkowo jechaliśmy znanymi sobie drogami. Pierwszą wartą sfotografowania budowlą okazał się kościół w Tomicach – z dość nietypowym dachem.

kościól w Tomicach © niradhara


Jako, że oboje bardzo lubimy architekturę drewnianą, zboczyliśmy zobaczyć zabytkowy kościół w Radoczy.

kościól w Radoczy © niradhara


Podjazd do Witanowic jest dość długi, ale za to można nacieszyć oczy pięknymi widoczkami :)

widoczek © niradhara


Wreszcie Opactwo Benedyktynów w Tyńcu. Tłumy ludzi, w tym i rowerzystów.

Opactwo Benedyktynów w Tyńcu © niradhara


Opactwo Benedyktynów w Tyńcu © niradhara


Po posileniu się kiełbaską i zapiekanką wyruszyliśmy w drogę powrotną.

widok na Beskid Mały © niradhara


I tak do zachodu słońca jechało się przyjemnie.

nawet najpiękniejszy dzien kiedyś się kończy © niradhara


A potem niestety już mniej przyjemnie, bo ciemno...

magneticlife.eu because life is magnetic

urocze spotkanie :)

Niedziela, 13 września 2009 · Komentarze(10)
Trasa: Kobiernice – Wilamowice – Jawiszowice – Gilowice – Bojszowy – Tychy – Bojszowy – Wola – Brzeszcze – Wilamowice – Kobiernice.

Ewa i Grzegorz kupili nam bilety na koncert Nohavicy, należało je tylko od nich odebrać, postanowiliśmy zatem wybrać się do Tychów. Ranek był ponury, więc najpierw spacer z psem i obserwowanie nieba. Ostatecznie, jak to starzy górale, ustaliliśmy, że pogoda bydzie pikno albo i nie bydzie, ale postanowiliśmy zaryzykować. Z Ewą i Grzesiem spotkaliśmy się w jednym z najbardziej charakterystycznych punktów miasta czyli pod piramidą. Stąd przez park, gdzie zrobiliśmy sobie zbiorową fotkę, do Ewci na pyszny kapuśniaczek.

pod żyrafą © niradhara


No a potem od browaru do browaru. Najpierw do nowego. Niestety muzeum jest w niedzielę zamknięte i nie dane nam było zapoznać się z nader interesującą historią warzenia piwa.

muzeum zamknięte © niradhara


Później do starego, od którego zaczęła się kariera tyskiego trunku.

stary browar © niradhara


Jako, że dzień już coraz krótszy, nie mogliśmy długo cieszyć się miłym towarzystwem. Jak widać przedmieścia Tychów są nieco rozkopane, ale to przecież problem tylko dla samochodów.

dla roweru zakaz wjazdu nie istnieje © niradhara


Powrót, dla urozmaicenia, zaplanowaliśmy nieco inną trasą i trafiliśmy dzięki temu na odpust w Woli. Muszę się tu publicznie poskarżyć, że Piotruś nie kupił mi ani petard ani nawet balonika :P

odpust w Woli © niradhara


Do domu dojechaliśmy już po ciemku, ale bardzo zadowoleni z wycieczki. Dziękujemy Ewo i Grzegorzu za miłe towarzystwo, kapuśniaczek i pokazanie miasta.

A teraz coś niezwiązanego z rowerami, dostałam przed chwilą w mailu od córki i nie mogę się oprzeć, żeby nie rozpowszechnić ;)

Power of punctuation
An English professor wrote the words:
"A woman without her man is nothing"
And asked his students to punctuate it correctly.
All of the males in the class wrote:
"A woman, without her man, is nothing."
All the females in the class wrote:
"A woman: without her, man is nothing."

magneticlife.eu because life is magnetic

Zamek Lipnik i skansen w Wygiełzowie

Niedziela, 9 sierpnia 2009 · Komentarze(6)
Trasa: Kobiernice – Kęty – Nidek – Zator – Wygiełzów – Mętków – Bobrek – Oświęcim – Skidzyn – Wilamowice – Kobiernice

Piękny słoneczny dzień z lekkim wiaterkiem wręcz zachęcał do wycieczki. Postanowiliśmy zatem pojechać do Wygiełzowa. Po drodze leży Zator, gdzie niedawno otworzono cieszący już sławą w okolicy Dinozatorland. Są tam ruszające się modele dinozaurów w skali 1:1. Już w okolicach Zatora ruch samochodowy wydał nam się podejrzanie duży, a gdy zobaczyliśmy setki aut na parkingach i kolejkę do kasy postanowiliśmy sobie odpuścić, pocieszając się, że w zasadzie jest to atrakcja przeznaczona dla dzieci.

ale tłum © niradhara


Na rynku w Zatorze zrobiliśmy sobie krótką przerwę na konsumpcję bananów i tu poznaliśmy dwóch sympatycznych bikerów, którzy dziś właśnie rozpoczęli rowerową wyprawę na Chorwację. Namawialiśmy ich, by po powrocie zarejestrowali się na BS i zamieścili opis wyprawy i zdjęcia.

rynek z Zatorze © niradhara


Kierując się w stronę Wygiełzowa przejechaliśmy przez most na Wiśle.

królowa polskich rzek © niradhara


Już w Babicach zauważyliśmy, że na zamek Lipnik kierują się tłumy ludzi. Okazało się, że urządzono tam dziś turniej dla rycerzy i białogłów.

turniej na zamku © niradhara


zamek Lipnik © niradhara


zamek Lipnik © niradhara


Po zwiedzeniu zamku udaliśmy się na obiad do karczmy przy skansenie. Tu przeżyłam chwilę straszliwego zawodu, gdy dowiedziałam się, że moje ukochane pierogi „wyszły”.

Zwiedzanie skansenu rozpoczęliśmy od studni, która spełnia dowolne życzenie, jeśli wrzuci się do niej grosik (zobaczymy, czy to prawda). Później oglądaliśmy zabytkowe chaty. Duże to one nie były, ale za to ich lokatorzy nie mieli zbyt wiele sprzątania.

studnia życzeń © niradhara


z pszczołami © niradhara


w skansenie © niradhara


wnętrze plebanii © niradhara


chatki © niradhara


wnętrze chaty © niradhara


w skansenie © niradhara


W drodze powrotnej zboczyliśmy jeszcze by zobaczyć modrzewiowy kościół w Mętkowie, w którym kiedyś Jan Paweł II był wikarym.

kościół w Mętkowie © niradhara


Od kiedy Piotrek dwa tygodnie temu kupił sobie mapnik, rozpoczęła się nowa era w historii naszego małżeństwa. Wcześniej planowanie tras i prowadzenie po nich należało do mnie, teraz Piotruś zarekwirował mapy i postanowił pełnić funkcję przewodnika. Gdy pokazał mi na mapie, którędy chce dojechać do Oświęcimia oznajmiłam nieśmiało, że ja tu żadnej drogi nie widzę. Dowiedziałam się jednak, że to dlatego, iż nie zabrałam ze sobą lupy (fakt, że na rowerku jeżdżę w soczewkach kontaktowych, które są dostosowane do patrzenia w dal). Pojechaliśmy więc. Zgodnie z moimi przewidywaniami była to ścieżka, którą sarenki chadzają do wodopoju. Pokłuły mnie gałęzie, poparzyły pokrzywy, na szczęście jednak Piotrek zrobił mi tylko zdjęcie, a nie nagrał filmiku, jak wrzeszczę na całe pustkowie, że mam rower a nie snopowiązałkę.

w chaszczach © niradhara


Po dotarciu do cywilizacji – czyli na asfalt – dalsza część wycieczki potoczyła się już spokojnie i szczęśliwie wróciliśmy do domu.

magneticlife.eu because life is magnetic

Karyntia - dzień 15

Piątek, 31 lipca 2009 · Komentarze(1)
Urok Karyntii to nie tylko góry, ale i jeziora. Dziś postanowiliśmy zobaczyć otoczone alpejskimi szczytami Weissensee. Początkowo jechaliśmy wzdłuż brzegu Millstatter See do Seeboden, a stamtąd znaną nam już drogą do Spittal. Tu znów wyruszyliśmy słynną R1 czyli Drauweg.

widok z Drauweg © niradhara


Dzień był ciepły, ale pochmurny i nie było nam dane podziwianie alpejskich szczytów w całej ich krasie.

Alpy w chmurach © niradhara


Jechaliśmy w górę rzeki i dolina Drawy znacznie się zwężała, a trasa prowadziła bocznymi drogami przez urocze miasteczka.

Mollbrucke - naprawdę urocze miasteczko © niradhara


jadę przez Lind © niradhara


Wody Drawy są nieprzezroczyste i mają srebrzysto zielony kolor, natomiast woda wpadających do niej strumieni jest krystalicznie czysta i przezroczysta.

mieszanie wód © niradhara


Gdzie nie spojrzeć – cudowne widoczki.

Alpy w chmurach © niradhara


Od R1 odchodzą liczne lokalne ścieżki rowerowe – wszystkie znakomicie oznaczone i opisane.

drogowskazy muszą być skonfrontowane z mapą © niradhara


Tylko krótki odcinek trasy prowadzi po szuterku.

widok z Drauweg © niradhara


Im głębiej wjeżdżamy w Alpy, tym bardziej urozmaicona droga, w dalszym ciągu prowadzona przez małe miasteczka i wioski.

widok z Drauweg © niradhara


W Pobersach skręcamy na drogę do Weissensee, a jest to prawdziwa droga przez mękę – 6 km czegoś takiego...

droga do Weissensee © niradhara


droga do Weissensee © niradhara


droga do Weissensee © niradhara


Pot zalewał mi oczy, serce waliło jak głupie i ostatni odcinek przebyłam czołgając się oparta o rower. No cóż, jeziorko leży na wysokości 970 m npm. Kiedy wreszcie pojawiło się przed nami odczułam naprawdę wielką ulgę.

cel tuż tuż © niradhara


Weissensee leży daleko od głównych dróg, jest więc tu stosunkowo mało turystów. Leżący za jego brzegu Oberdorf jest bazą wypadową na wycieczki górskie.

Weissensee czyli Białe Jezioro © niradhara


Robimy sobie jeszcze krótki odpoczynek połączony z pałaszowaniem kanapek i wracamy. Jakimś cudem udało mi się zjechać i nie zabić przy tym. Poziom adrenaliny opadł dopiero na widok kojących wód Drawy.

kojące wody Drawy © niradhara


Powrót tą samą drogą, z krótki przerwami na popas i podziwianie widoków.

chwila zadumy © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic