Wpisy archiwalne w kategorii

Integracja BS

Dystans całkowity:3282.74 km (w terenie 295.50 km; 9.00%)
Czas w ruchu:02:10
Średnia prędkość:18.86 km/h
Suma podjazdów:16775 m
Liczba aktywności:54
Średnio na aktywność:60.79 km i 2h 10m
Więcej statystyk

Tour de Pologne

Piątek, 6 sierpnia 2010 · Komentarze(16)
Wczoraj zadzwonił do mnie Hose z propozycją spotkania w Oświęcimiu, na miejscu startu VI etapu Tour de Pologne. Nie trzeba mnie było długo namawiać.

my dziś nie startujemy © niradhara


Dziś rano pozałatwiałam więc najpilniejsze sprawy w pracy, po czym wpadłam do domu jak burza, ugotowałam domownikom obiad i wskoczyłam na rower. W Oświęcimiu byłam wystarczająco wcześnie, żeby zaobserwować przygotowania do startu. Najpierw przyjechały dziesiątki aut z rowerami, mechanikami i VIP-ami. Dopiero za nimi sunęły wielkie autobusy, z których wysiadali zawodnicy.

sprzęt już jedzie © niradhara


może ktoś mi taki kupi na imieniny © niradhara


są tu bardzo różni bikerzy © niradhara


Stałam na rynku i czekałam na Hosego, gdy wtem usłyszałam „cześć, jestem Dominik, czyli Webit”. No i tak udało mi się poznać osobiście kolejnego bikestatowicza :)

Webit po cywilnemu © niradhara


ze mną nikt nie chciał zrobić wywiadu :( © niradhara


podpisywanie listy startowej © niradhara


Zawodnicy powoli zaczęli udawać się na miejsce startu, a Hosego nadal nie było. W dodatku okazało się, że pamiętałam o naładowaniu baterii w aparacie fotograficznym, a o telefonicznej zapomniałam i padła w najmniej oczekiwanym momencie. Trudno, pomyślałam, może się jakoś znajdziemy, takiej chwili przegapić nie można i desperacko opuściłam posterunek.

ten z rózowymi rękawkami sie na mnie wypiął © niradhara


zaraz wystartują © niradhara


ruszyli © niradhara


strasznie ich dużo © niradhara


jada i jadą © niradhara


co on ma w dziobie? © niradhara


a ten ledwie ruszył już go siodełko uwiera © niradhara


chyba próbują się rozpędzić © niradhara


Zawodnicy odjechali w kierunku Brzezinki, a ja wróciłam na umówione miejsce pod „Skokiem Stefczyka”. No i doczekałam się :)

ten pan jest najważniejszy © niradhara


W nagrodę za cierpliwość dostałam mapę szlaków rowerowych :) Potem wspólnie podziwialiśmy wjazd kolarzy do Oświęcimia.

teraz jadą na miejsce ostrego startu © niradhara


jadą prosto na nas © niradhara


blisko coraz bliżej © niradhara




Kolarze odjechali, a na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury. Nie było na co czekać, popedałowaliśmy wspólnie do Rajska i tu nasze drogi się rozeszły. Niestety nie obeszło się bez przygód. Burza złapała mnie w szczerym polu. Nic to, że padał grad, najgorsze były bijące bardzo blisko pioruny. Po raz pierwszy w życiu widziałam słup ognia dosięgający ziemi. Prawdę mówiąc dawno już się tak nie bałam. Położyłam rower i przykucnęłam w przydrożnym rowie. Nie wiem jak długo to trwało, wydawało mi się, że wieki… Na szczęście nic mi się nie stało, a za nim dojechałam do domu, wyszło słońce, które litościwie mnie ogrzało i wysuszyło :)

kręgi w zbożu © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

litewska integracja Bikestats

Środa, 21 lipca 2010 · Komentarze(17)
Gdzie najłatwiej jest się spotkać mieszkańcom Beskidów i Szczecina? Oczywiście na Litwie!

Meak już od kilku dni krążył po Dzukijskim Parku Narodowym, postanowił jednak opuścić ostępy leśne, by się z nami spotkać. Miejsce spotkania wyznaczamy pod kościołem maleńkiej wioski Kabeliai. To 150 km od naszego campingu, pakujemy więc rowery na bagażnik i wyruszamy. Ukryty w samochodowej nawigacji Hołowczyc ma przestarzałe dane na temat drogi dojazdowej i na miejscu jesteśmy przed czasem. Znając dokładne współrzędne geograficzne noclegu Marka, Piotrek próbuje wytropić go w lesie. Mamy jednak do czynienia z prawdziwie rannym ptaszkiem i po obozowisku nie zostało już ani śladu. Jedziemy zatem na umówione miejsce.

spotkanie na Litwie © niradhara


Tu następuje uroczyste powitanie i wręczenie naklejek Bikestats. Markowy ekwipunek robi na mnie kolosalne wrażenie. Sakwy na tylnym kole, na przednim, mapnik i plecaczek. Zastanawiam się, czy w ogóle udałoby mi się ruszyć z miejsca taki ciężar? Wyruszamy razem w drogę. Marek okazuje się być wielkim gentelmanem, rezygnuje z ulubionych przez siebie szutrów i piachów na rzecz asfaltowej drogi przez las. Droga jest pusta, dzięki czemu można jechać obok siebie i oddawać się rowerowym pogaduchom.

uzgadnianie trasy © niradhara


kabriolet i czołg © niradhara


Trasa wiedzie przez Dzukijski Park Narodowy (Dzūkijos nacionalinis parkas). Jest on największym obszarem chronionym na Litwie. Ma prawie 56 tys. hektarów, a ponad 90 proc. jego powierzchni porasta sosnowy las. Ciągnie się kilometrami, wydaje się nie mieć końca. Prawie płaski teren, poprzecinany tu i ówdzie wąwozami rzek, urozmaicają polodowcowe wydmy.

dwaj panowie z BS © niradhara


rzeka Merkys © niradhara


Nieliczne pozostałe tu wioski wyglądają jak małe skanseny. Podobno średnia wieku ich mieszkańców przekracza 50 lat! Nie chciałabym tu mieszkać na stałe, choć widok jest uroczy i wart uwiecznienia na zdjęciach.

Marek foci wioskę © niradhara


panowie poszli oglądać kościółek w Marcinkonys © niradhara


jeszcze jedna wioska © niradhara


Dojeżdżamy do Mereczu (Merkine). Miejscowość leży przy ujściu Mereczanki do Niemna u stóp stromej góry, zwanej „górą królowej Bony”, na której stał kiedyś litewski zamek, zwany przez Krzyżaków Merkenpille. Było to ulubione miejsce polowań wielkich książąt litewskich i polskich królów. Po zwycięskiej bitwie od Grunwaldem zamek stracił znaczenie i z czasem został opuszczony. Dziś nie ma już po nim śladu. W rynku, w miejscu dawnego ratusza, stoi pochodząca z 1868 roku cerkiew.

zabytkowa cerkiew © niradhara


Jest też wczesnobarokowy, z elementami gotyckimi, kościół Wniebowzięcia NMP. Ufundowany został przez Jagiełłę w I poł. XV wieku. Kościół jest zamknięty, nie udaje więc nam się zobaczyć otoczonego kultem XVI-wiecznego obrazu Madonny z Merecza. Szczerze mówiąc, nie rozpaczam zbytnio z tego powodu. Na Litwie zwiedziliśmy już tyle kościołów, że odczuwam przesyt.

kocie łby przed kościołem © niradhara


Zegarki na rękach i w żołądkach przypominają, że pora iść na obiad. Wielkiego wyboru nie ma. Restauracja w Mereczu jest jedyną w całej okolicy. Kelnerka, która dawno chyba nie widziała żadnych gości, na nasz widok uradowana woła, że mają kurczaka. Wolelibyśmy coś regionalnego i zamawiamy kołduny. Da się zrobić! Dziewczyna gdzieś pobiegła i za chwilę otrzymujemy zamówione danie. Hm, wg mnie najwyraźniej kupiła jakąś mrożonkę w sklepie, o czym dobitnie świadczy smak i wygląd. Potulnie jednak zjadamy, docenić przecież trzeba chęć spełnienia zachcianek klientów. Poza tym piwo jest zimne i smaczne, więc humory dopisują :)

Niemen © niradhara


Udajemy się do Liszkowa ( Liškiava) położonego malowniczo na lewym brzegu Niemna. Nad wsią błyszczy w słońcu kopuła barokowego kościoła pw. Trójcy Świętej. Kościół został wzniesiony w latach 1704-1741 na planie krzyża greckiego. Posiada rokokowe wnętrze. W jednym z bocznych ołtarzy znajduje się łaskami słynący obraz Matki Boskiej. Z kościołem łączy się budynek klasztoru zbudowany na początku XVIII w. Oczywiście wszystko pozamykane :(

wnętrza nie zobaczymy © niradhara


Jedziemy zatem do stóp Góry Zamkowej nad Niemnem. Znajduje się tu grodzisko z resztkami zamku. Grodzisko było zamieszkałe w okresie od III w. p.n.e. do IX w. n.e. W XI w. istniał tu ponoć gród - siedziba i miejsce koronacji księcia Mendoga. Książę Witold wzniósł tu murowany zamek, z którego do naszych czasów ocalało tylko przyziemie okrągłej baszty. Dziś warto wejść na górę tylko po to, by podziwiać piękny widok.

Niemen lśni w słońcu © niradhara


Pedałujemy razem w kierunku Druskiennik, po drodze zatrzymując się już tylko na lodzika. Przed wjazdem do miasta nadchodzi jednak smutna chwila pożegnania. Marek jedzie szukać noclegu, a my zwiedzać uzdrowisko.

Kajmna rozważa możliwość udania się na zabiegi © niradhara


Druskienniki są najbardziej na południe wysuniętym miastem Litwy, najstarszym uzdrowiskiem w kraju, słyną ze słonych źródeł, delikatnego i ciepłego mikroklimatu. Nazwa miejscowości wywodzi się od soli (lit. druska). Pierwsza wzmianka o Druskiennikach pochodzi z 1636 r. W 1789 roku, po zbadaniu składu wody w Druskiennikach zainteresowali się nimi uczestnicy odbywającego się w Grodnie Sejmu. Zachęcony przez nich, Druskienniki odwiedził sam Stanisław August Poniatowski, który swoim dekretem z 20 czerwca 1794 roku ogłosił je miejscowością leczniczą.

trochę się tu pokręciliśmy © niradhara


Druskienniki bardzo ucierpiały podczas I wojny światowej: zburzono prawie połowę miasteczka, spaliły się niektóre ważne budynki, między innymi Kurhauz, kilka will, uszkodzono źródła. Pomimo iż na wiosnę 1923 r. oficjalnie został otwarty pierwszy sezon uzdrowiskowy po wojnie, jednak uzdrowisko całkowicie zostało odbudowane dopiero w 1930 r.: wykonano kilka nowych odwiertów źródłowych, wybrukowano ulice, wybudowano nowe wille, a także odgałęzienie kolei żelaznej od Porzecza do Druskiennik.

na parkowych ścieżkach © niradhara


Uzdrowisko jest znacznie większe, niż odwiedzone przez nas wcześniej Birsztany. Jest tu piękny park, ścieżka rowerowa nad brzegiem Niemna, rozrzucone po parku sanatoria i wille. Nie widać jednak, by tętniły życiem. Być może zresztą mojemu odczuciu winna jest pora, o której większość kuracjuszy spożywało zapewne kolację w miejscach swojego zakwaterowania.

jest i staw © niradhara


Druskienniki to ostatni punkt naszej wycieczki. Kierując się w stronę auta znów przejeżdżamy przez Dzukijski Park Narodowy. Rozkoszujemy się zapachem olejku sosnowego i łagodnym ciepłem chylącego się powoli nad horyzont słońca.

przydrożne dzieła miejscowych rzeźbiarzy © niradhara


To był naprawdę piękny dzień! Serdecznie dziękujemy Ci, Marku, za wspólną jazdę i do zobaczenia :)


magneticlife.eu because life is magnetic

jedziemy na wojnę

Sobota, 19 czerwca 2010 · Komentarze(20)
Kategoria mixy, Integracja BS
Wszyscy faceci, duzi i mali, kochają ponoć militaria i wojnę, więc gdy tylko przeczytałam wiadomość od Ewci, że dziś w Wyrach będzie wielka bitwa, wiedziałam już, gdzie się z Piorkiem wybierzemy.

faceci lubią wojenkę © niradhara


Rano straszliwie lało, postanowiliśmy więc dojechać do Tychów autem i stamtąd, wraz z Ewcią, która była naszą przewodniczką, pojechać rowerami do Wyr. Po południu wypogodziło się i, ku naszemu zdziwieniu, leśnymi ścieżkami jechały wielkie tłumy rowerzystów, wszyscy oczywiście w jednym kierunku.

jesteśmy na placu boju © niradhara


Sześć lat temu członkowie Stowarzyszenia na Rzecz Zabytków Fortyfikacji „Pro Fortalicium” oraz przedstawiciele Urzędu Gminy Wyry postanowili wdrożyć w życie ideę przypomnienia szerszej grupie osób o historycznym wydarzeniu, jakim była Bitwa Wyrska.

bitwa się zaczyna © niradhara


coś się czai we wsi © niradhara


czołgi ruszyły © niradhara


no i było małe bum © niradhara


Bitwa Wyrska rozegrała się pomiędzy 1–3 września 1939 roku w rejonie miejscowości Wyry i Gostyń położonych pod Mikołowem. W okresie jej szczytowego nasilenia w walkach po obu stronach brało udział kilkanaście tysięcy żołnierzy. Dlatego śmiało można stwierdzić, że była to największa bitwa, jaka rozegrała się we wrześniu 1939 roku na Górnym Śląsku.

wojsko trzeba dopingować © niradhara


strzelcy nie maszerują tylko leżą i czekają © niradhara


ja się poświęcam i siedzę na płocie a Kajman zakosił mi lustrzankę :( © niradhara


sanitariuszki lubią cień © niradhara


Po zakończonej bitwie postanowiliśmy jeszcze zobaczyć bunkry. Był tylko jeden.

jedziemy bo bunkra © niradhara


schron bojowy © niradhara


Za to czekała nas niespodzianka – czyli przegląd wojsk.

w okopach © niradhara


dzielny wojak © niradhara


Jankesi chyba zawsze lubili fast foody © niradhara


ale siodło © niradhara


prekursorka komórki © niradhara


Jeszcze tylko wstąpiliśmy na małą przekąskę, poplotkowaliśmy trochę i nadeszła pora powrotu.

Kellysek był w mieście © niradhara


Dziękuję Ewuniu za informację i miłe towarzystwo. Do następnego razu! :)


magneticlife.eu because life is magnetic

spotkanie z Vanhelsingiem

Sobota, 12 czerwca 2010 · Komentarze(10)
Rano, korzystając z tego, że słońce jeszcze zbytnio nie prażyło, postanowiliśmy z Piotrkiem przejechać się trasą standardową. Gdy byliśmy w Malcu dostałam miłego sms-a od Vanhelsinga, że jedzie na Hrobaczą Łąkę i chciałby się z nami spotkać.

Zdążylismy wrócić do domu i już za chwilę Van zadzwonił, że Hrobacza zaliczona i dojeżdża do Porąbki. Wyjechałam mu na spotkanie i zaprosiłam do nas. Miło się rozmawiało siedząc w cieniu, niestety Van musiał wracać. Towarzyszyliśmy mu jakiś czas, by pokazać boczne, bezpieczne drogi, którymi można dojechać do Oświęcimia.

Dziękujemy za miłe spotkanie, mamy nadzieję na częstsze odwiedziny :)

witaj Piotrek © niradhara


Edit:

Tu Vanhelsing pokonuje rzeczkę wpław. Nie wiedziałam czy mogę wstawić fotkę, bo od kiedy weszliśmy do Unii to tyle różnych dziwactw nawymyślali jak np. zakaz całowania kobiet w rękę, haccp, zarządzanie ryzykiem czy ochrona wizerunku ;)

przeprawa przez rzeczkę © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

rezerwat "Żubrowisko"

Sobota, 8 maja 2010 · Komentarze(19)
Niedawne nieudane poszukiwania słonia sprawiły, że w głębi mej duszy ciągle tkwiła niezaspokojona, rozpaczliwa chęć spotkania z jakimś potężnym zwierzem. Największym, które można spotkać w naszej okolicy jest żubr – pojechaliśmy zatem z Piotrkiem na fotograficzne safari do rezerwatu „Żubrowisko” w Jankowicach.

pozowanie do zdjęcia © niradhara


z góry widać lepiej © niradhara


Hodowla żubrów w lasach jankowickich sięga 1865 roku. W tym roku wydzielono leśny rewir dla pierwszych 4 żubrów, które książę pszczyński Jan Henryk XI Hochberg uzyskał w zamian za 20 jeleni schwytanych w lasach pszczyńskich od cara Aleksandra II. Początkowo hodowla miała charakter półwolny, nie kontrolowano reprodukcji, a okresowo dokarmiano zwierzęta zimami.

świeża trawa smakuje wybornie © niradhara


Do 1936 roku żubry były własnością książąt pszczyńskich. W czasie wojny nadzór nad hodowlą przejęły władze okupacyjne. Po drugiej wojnie światowej ocalałe zwierzęta umieszczono w trzyhektarowym rezerwacie (1946), a następnie w zagrodzie o powierzchni 400 hektarów (1947). W 1948 dyrekcja Lasów Państwowych Okręgu Śląskiego zadecydowała o budowie siedmiuset hektarowego rezerwatu, gdzie żubry przebywają do dnia obecnego.

mniam, mniam © niradhara


Dziś można powiedzieć, że wywiezienie czterech żubrów z Puszczy Białowieskiej (tych które podarował Aleksander II Janowi Henrykowi)uchroniło gatunek przed całkowitym wyginięciem. W 1919 roku, gdy wytępiono ostatnie dziko żyjące żubry w Puszczy Białowieskiej, w hodowli pszczyńskiej znajdowały się 42 osobniki podgatunku nizinnego żubra europejskiego. Gdy w 1929 roku rozpoczęto odnowę gatunku w Białowieży, hodowla pszczyńska liczyła już tylko 7 osobników. Reszta stada nie przeżyła pierwszej wojny światowej i powstań śląskich.

rodzinka w komplecie © niradhara


Pszczyńskie stado z linii PL przyczyniło się do restytucji stada białowieskiego. Co więcej, geny żubrów jankowickich linii zasiliły także światową hodowlę tego gatunku. Wśród założycieli stada światowego żubrów nizinnych można wymienić między innymi następujące osobniki: Plavia, Planta, Plebejer, Placida, Plewna, Plutarcha, Plage.

może on się ze mna pobawi? © niradhara


Tutejsze żubry często były eksportowane. W sumie wywieziono 211 osobników i to zarówno do ośrodków w kraju jak i za granicę.

staruszek się chyba zmęczył © niradhara


Od trzech lat w ośrodku nie notowano zgonów naturalnych, kondycja stada oceniana jest na dobrą. W rezerwacie (powierzchnia prawie 800 ha)przebywa stado około 30 osobników. Planuje się prowadzenie hodowli w ten sposób by stanowiła ona wewnętrzną linię w stosunku do głównej białowieskiej. Poza tym chce się tu stworzyć zagrodę pokazową linii PL (takimi literami oznaczana jest pszczyńska "dynastia"), oraz Izbę Żubrową.

Piotrek też foci © niradhara


Drugim, ważnym celem dzisiejszego wyjazdy było spotkanie z Ewcią i przekazanie jej naklejek BS. Po nacieszeniu oczu widokiem żubrów popedałowaliśmy zatem do Świerczyńca, gdzie Ewcia wyznaczyła nam spotkanie, w słynnym na całą okolicę rowerowym barze „Skrzat”. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się tu coś zjeść, ale niestety do wyboru był tylko soczek albo piwo :(

bar rowerowy "Skrzat" © niradhara


Urocze spotkanie z Ewcią nie trwało jednak długo, albowiem niebo zaczęły zasnuwać paskudne czarne chmurzyska, a w dali słychać było odgłos grzmotów.

spotkanie z Ewcią © niradhara


To, co nas złapało w drodze początkowo było zwykłym deszczem, a po jakimś czasie stało się ulewą. Kurtka przeciwdeszczowa zdała egzamin, ale ochraniacze na buty po chwili nasiąknęły wodą jak gąbka.

przekąska na przystanku © niradhara


Zatrzymaliśmy się na chwilę na przystanku, by zjeść resztę zapasów, ale czekanie aż przestanie padać nie miało sensu, bo i tak byliśmy już przemoczeni i trzęśliśmy się z zimna.

ale leje © niradhara


Oczywiście, jak to w życiu bywa, deszcz ustał, gdy dojeżdżaliśmy już do domu…

nasza góra © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

Mały Wawel - zamek przyjazny rowerzystom

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(19)
Pomysł był Piotrka – spotkać się z Shemem i przekazać mu naklejki dla bikestatowiczów z Krakowa.

Mnie, jak zwykle, przypadło opracowanie trasy. Założenia zawsze są te same – zobaczyć coś ciekawego i trzymać się z daleka od głównych, ruchliwych dróg. Wymyśliłam zatem pętlę wokół wschodniej części Beskidu Małego.

toczę się po górkach © niradhara


W stronę Suchej Beskidzkiej, gdzie mieliśmy spotkać się z chłopakami, popedałowaliśmy najpierw wzdłuż kaskady Soły, a potem znaną już nam częściowo drogą przez Gilowice.

widok z Wierchu Koconia © niradhara


W Suchej umówiliśmy się obok pomnika konia, znajdującego się na rynku.

pomnik konia © niradhara


Stoi tu karczma „Rzym”, która stała się centralnym punktem wytyczonego w 2002 roku szlaku architektury drewnianej Małopolski. Karczma jest budowlą drewnianą, zrębową, pokrytą czterospadowym dachem, z charakterystyczną kalenicą oraz arkadowymi podcieniami od strony frontowej. Wzniesiona została w II poł. XVIII wieku, za przyzwoleniem byłych właścicieli miejscowości - Wielopolskich, kiedy Sucha zyskując przywileje oraz prawa m. in. do odbywania jarmarków, stała się osadą targową. W suskiej karczmie oprócz kupców, Mistrza Twardowskiego i podstępnego Mefistofelesa gościli również rozbójnicy beskidzcy na czele z babiogórskim harnasiem Józefem Baczyńskim. Karczma pełniła również rolę miejsca o szczególnej symbolice. Właśnie tam handlujący pieczętowali udane transakcje kupna i sprzedaży.

ta karczma "Rzym" się nazywaa © niradhara


Przemek, Mateusz i Hubert byli punktualni jak szwajcarskie zegarki.

już są © niradhara


Poplotkowaliśmy sobie o BS przy żurku i pierogach. Czas uciekał bardzo szybko, w końcu przyszła pora rozjechania się w różne strony.

portret zbiorowy © niradhara


Naszym głównym celem było zwiedzenie zamku w Suchej, zwanego Małym Wawelem. Pierwotnie wzniesiono go w latach 1554 – 1580,jako drewniano - kamienny dwór obronny Kaspra Suskiego herbu Saszor. Rozbudowany przez Piotra Komorowskiego w okazałą renesansową rezydencję magnacką w latach 1608 - 1614. W latach 1703 - 1708 Anna Wielopolska herbu Starykoń dokonała dalszej rozbudowy zamku wznosząc dwie wieże: południowo- wschodnią i południowo- zachodnią.

Mały Wawel - widok od strony drogi © niradhara


W 1843 roku Aleksander Branicki herbu Korczak, sprzedając swój paryski pałac, nabywa Suchą od Jana Kantego Wielopolskiego. Za rządów Branickich, przed rokiem 1867, rozebrano skrzydło wschodnie zamku z bramą wjazdową. W tym też czasie powstała neogotycka oranżeria oraz mur kamienny wokół parku.

Mały Wawel - dziedziniec © niradhara


W latach 1882 - 1887 Władysław Branicki podjął generalną restaurację zamku, zatrudniając architekta Tadeusza Stryjeńskiego. Prace budowlane prowadził niejaki Knaus z Płazy. W tym czasie powstały stiukowe obramienia okien elewacji parkowej i obu wież (dzieło włoskich sztukatorów) oraz wszystkie stropy o konstrukcji stalowej.

Mały Wawel © niradhara



Po pożarze w 1905 roku nastąpiła kolejna odbudowa zamku, którą również nadzorował Tadeusz Stryjeński. W roku 1922 Sucha i zamek jako wiano córki Władysława Branickiego przeszły w ręce rodziny Tarnowskich herbu Leliwa. W czasie II wojny światowej Zamek zajęli Niemcy, a później wojska radzieckie. Cenne zbiory biblioteczno - muzealne uległy rozproszeniu, rabunkom i dewastacji. Po wojnie w zamku mieściło się Liceum Ogóolnokształcące, internat oraz magazyny GS i prywatni lokatorzy. W latach 1968 - 1986 Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu rozpoczęły prace renowacyjne w celu przygotowania obiektu na cele muzealne. W roku 1996 kompleks zamkowy został przejęty przez samorząd lokalny.

może wystrzeli © niradhara


Obecnie w zamku prowadzi działalność Miejski Ośrodek Kultury - Zamek, Galeria Sztuki - Zamek gdzie cyklicznie organizowane są wystawy sztuki współczesnej i tradycyjnej, Suskie Stowarzyszenie Kultury i Sztuki - Klub Muzyczny "Stara Zbrojownia" a w przyziemiu znajduje się restauracja "Kasper Suski", natomiast w skrzydle oficynowym - hotel.

zamkowa kapliczka © niradhara


Zamek szczyci się tym, że jest przyjazny rowerzystom, czego mieliśmy przyjemność doświadczyć osobiście. Gdy fotografowałam dziedziniec, podeszła do nas pani przewodnik, zaprosiła do zamkowych wnętrz, proponując pozostawienie rowerów w bezpiecznym miejscu. Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i zwiedziliśmy muzeum zamkowe oraz wystawę malarstwa młodopolskiego malarza, rysownika i grafika – Wojciecha Weissa.

ta pani mu się chyba podoba © niradhara


Z Suchej Beskidzkiej droga wiodła nas na północ, w stronę Krzeszowa.

Stryszawka © niradhara


Podjazdom nie było widać końca. Na szczęście widoki rekompensowały wysiłek.

moja Golgota © niradhara


Górki Krzeszowskie © niradhara


Dotoczyliśmy się w końcu z trudem do Krzeszowa Górnego. Niestety Księża Studnia, dla której wybraliśmy drogę najeżoną podjazdami, mocno nas rozczarowała.

Księża Studnia © niradhara


Piotrek wozi ze sobą wprawdzie Garmina, ale dla mnie jedynym płynącym z niego pożytkiem jest znajomość sumy podjazdów. Kocham mapy i zawsze lubię wiedzieć gdzie jestem.

kocham mapy © niradhara


Następnym punktem zaplanowanej przeze mnie trasy był znajdujący się jeszcze w fazie budowy zbiornik wodny w Świnnej Porębie.

widok na zaporę © niradhara


Budowa zapory w Świnnej Porębie jest jednym z najdłużej powstających projektów hydrotechnicznych. Już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstał pierwszy projekt zagospodarowania terenu. Jej budowę rozpoczęto w 1986 roku, w latach 1988 - 1992 rozebrano linię kolejową Wadowice - Skawce (która przebiegała na większości terenów planowanych pod zalanie). Ze względu na kłopoty finansowe związane z przemianami gospodarczymi po 1989 roku, prace opóźniały się. Harmonogram prac przyjęty przez sejm w 2005 roku również nie jest realizowany. W związku z kryzysem finansowym prace nad budową zbiornika zostały wstrzymane.

to zostanie zalane © niradhara


Zbiornik powstanie na terenach gmin Mucharz, Stryszów i Zembrzyce. Zapora usytuowana jest na 26,6 km biegu rzeki Skawy, powierzchnia zlewni rzeki do przekroju zapory wynosi 802 km². Nie podjęto jeszcze decyzji co do nazwy zbiornika. Pojawiła się propozycja nazwania go Jeziorem Wadowickim, ale swój sprzeciw wyraziły niektóre gminy, na których terenie znajdzie się planowany zbiornik.

zapora w budowie © niradhara


Ostatnim ciekawym punktem wycieczki był znajdujący się w Gorzeniu Górnym dworek Emila Zegadłowicza.

dotarliśmy do dworku © niradhara


Dwór pochodzi z I poł. XIX w. i jest położony w pięknym parku.

pozowanie na pieńku © niradhara


Niestety przyjechaliśmy tu zbyt późno i muzeum było już zamknięte.

dworek w cłej krasie © niradhara


Na pierwszym podjeździe w drodze do Zawadki przeżyłam kryzys, nagle zbuntował się mój niedoleczony kręgosłup, przypominając bólem, że przecież rehabilitacja jeszcze się nie skończyła. Ukoił mnie dopiero malowniczy zachód słońca, bo tylko piękno i dobro mają prawdziwą moc uśmierzania bólu :)

malowniczy koniec pięknego dnia © niradhara


Dziękuję Ci Przemku, za zainspirowanie nas do pięknej wycieczki, a wszystkim Wam trzem za miłe chwile w Rzymie. No i oczywiście Tobie, Piotrek za kolejny fajny dzień :)


magneticlife.eu because life is magnetic

Starotyskie Mikołajki

Niedziela, 6 grudnia 2009 · Komentarze(13)
Kategoria Integracja BS, mixy
Dzięki uprzejmości Dynia dowiedzieliśmy się, że dziś organizowane były Starotyskie Mikołajki. Załadowaliśmy więc rowery na bagażnik i pojechaliśmy z Piotrkiem do Tychów.
Zaparkowaliśmy pod domem Ewci0706, przesiedliśmy się na rowery i wspólnie pojechaliśmy na miejsce zbiórki pod browarem. Tu spotkaliśmy jeszcze Hosego i Dynia.

miejsce zbiórki © niradhara


zaraz ruszamy © niradhara


Prawdziwe rozpoczęcie imprezy nastąpiło na rynku, gdzie czekał już na nas najważniejszy Mikołaj, aniołki i diabełki.

początek imprezy © niradhara


główny Mikołaj © niradhara


Z rynku wyruszyliśmy na objazd Tychów. Główny Mikołaj bryczką, a Mikołaje pomocniczy na wszelkiej maści rowerach.

Mikołaje na bicyklach © niradhara


główny Mikołaj jedzie bryczką © niradhara


najmłodszy Mikołaj © niradhara


Na półmetku był krótki postój przeznaczony na rozdawanie prezentów. Potem wróciliśmy na rynek.

Na całej trasie pozdrawiało nas mnóstwo ludzi, a na rynku zgromadzony był tłum czekający na rozstrzygnięcie konkursu na najlepszy mikołajowy strój. Organizatorom należą się wielkie brawa i podziękowania za perfekcyjne zorganizowanie przejazdu i cudowną atmosferę.

rynek © niradhara




Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie z Ewcią i trzeba wracać do domu...

z Ewcią © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

urocze spotkanie :)

Niedziela, 13 września 2009 · Komentarze(10)
Trasa: Kobiernice – Wilamowice – Jawiszowice – Gilowice – Bojszowy – Tychy – Bojszowy – Wola – Brzeszcze – Wilamowice – Kobiernice.

Ewa i Grzegorz kupili nam bilety na koncert Nohavicy, należało je tylko od nich odebrać, postanowiliśmy zatem wybrać się do Tychów. Ranek był ponury, więc najpierw spacer z psem i obserwowanie nieba. Ostatecznie, jak to starzy górale, ustaliliśmy, że pogoda bydzie pikno albo i nie bydzie, ale postanowiliśmy zaryzykować. Z Ewą i Grzesiem spotkaliśmy się w jednym z najbardziej charakterystycznych punktów miasta czyli pod piramidą. Stąd przez park, gdzie zrobiliśmy sobie zbiorową fotkę, do Ewci na pyszny kapuśniaczek.

pod żyrafą © niradhara


No a potem od browaru do browaru. Najpierw do nowego. Niestety muzeum jest w niedzielę zamknięte i nie dane nam było zapoznać się z nader interesującą historią warzenia piwa.

muzeum zamknięte © niradhara


Później do starego, od którego zaczęła się kariera tyskiego trunku.

stary browar © niradhara


Jako, że dzień już coraz krótszy, nie mogliśmy długo cieszyć się miłym towarzystwem. Jak widać przedmieścia Tychów są nieco rozkopane, ale to przecież problem tylko dla samochodów.

dla roweru zakaz wjazdu nie istnieje © niradhara


Powrót, dla urozmaicenia, zaplanowaliśmy nieco inną trasą i trafiliśmy dzięki temu na odpust w Woli. Muszę się tu publicznie poskarżyć, że Piotruś nie kupił mi ani petard ani nawet balonika :P

odpust w Woli © niradhara


Do domu dojechaliśmy już po ciemku, ale bardzo zadowoleni z wycieczki. Dziękujemy Ewo i Grzegorzu za miłe towarzystwo, kapuśniaczek i pokazanie miasta.

A teraz coś niezwiązanego z rowerami, dostałam przed chwilą w mailu od córki i nie mogę się oprzeć, żeby nie rozpowszechnić ;)

Power of punctuation
An English professor wrote the words:
"A woman without her man is nothing"
And asked his students to punctuate it correctly.
All of the males in the class wrote:
"A woman, without her man, is nothing."
All the females in the class wrote:
"A woman: without her, man is nothing."

magneticlife.eu because life is magnetic

nie ma wody na pustyni

Niedziela, 30 sierpnia 2009 · Komentarze(7)
Zbladły gwiazdy, wszyscy wstają
(nastał zlotu dzionek trzeci)
i upojne plany snują,
bo słońce na niebie świeci.


Nikt nie mówi „będzie łatwo”
- to wyzwanie, nie igraszka,
gdy rozochocona Kosma
woła „Piotrek, pokaż ptaszka!”

ptaszek © niradhara


Ach, ileż się rzeczy dzieje,
lecz ekipa już gotowa,
aby pod przywództwem Kosmy
ruszyć w podróż do Błędowa.

zwarty szyk © niradhara


Jadą szybko zwartym szykiem,
nikt się z tyłu nie telepie.
W okolicy grozą wieje
- znów wykupią wszystko w sklepie!

na pustyni © niradhara


sesja zdjęciowa © niradhara


Na pustynię dojechali
i tu, rzecz to niesłychana,
Monice odrosły włosy.
Nie!!! To fatamorgana!

fatamorgana © niradhara


Jadą dalej polem, lasem
mijają Niegowonice
i na skałki się wspinają,
by podziwiać okolicę.

jedziemy lasem © niradhara



Po powrocie pyszne jadło
w bazie już na stole czeka.
Dwa anioły to sprawiły
- Dominika i Aneta.

Choć serca boleść rozrywa,
choć się każdy przed tym wzbrania,
to nadeszła nieuchronnie
tragiczna chwila rozstania.

podziwianie okolicy © niradhara


Chociaż w cztery świata strony
rozjechali się bikerzy,
że początek to przyjaźni
każdy z nich najszczerzej wierzy.

na slałkach © niradhara


Tu się kończy moja rola
wierszoklety-grafomana.
DZIĘKUJEMY CI ZA WSZYSTKO
MONIKO NASZA KOCHANA! :)))

magneticlife.eu because life is magnetic

kosmiczny rajd na orientację

Sobota, 29 sierpnia 2009 · Komentarze(11)
Północ mija. Senność oczy
posklejała nawet sowom,
gdy mistrzyni ceremonii
kończy wreszcie grę planszową.



Spać się kładą dzielni gracze,
lecz nie wszystkim spokój dany,
Monia, Darek oraz Ela
na przejażdżkę mają plany.

komitet powitalny © niradhara


Choć mrok jeszcze skrywa ziemię
pędzi trójca zawadiacka
przez Łośnia ulice puste,
by odebrać z dworca Jacka.

witaj Jacku © niradhara


Jest, wysiada już z pociągu
i pośród radosnych krzyków
na peronie jest witany
dzielny król maratończyków.

Wreszcie nastał dzionek drugi.
Po niewielu snu godzinach
przy śniadaniu i kawusi
nowa gra się rozpoczyna.

Teraz Kosma im przewodzi
w tajemnej grze wyobraźni.
Wyprawa po oko diabła
będzie próbą ich przyjaźni.

Sprawdzili się wszyscy w walce!
Kosma tak się z tego cieszy,
że ogłasza wszem i wobec
rowerowy rajd i pieszy.

no i gdzie ta śliwka © niradhara


Dziesięć punktów w okolicy
do zdobycia ma drużyna,
więc szukanie z mapą w dłoni
jak najszybciej rozpoczyna.

dwójka zdobyta © niradhara


Początkowo trasa łatwa
asfaltową wiedzie drogą,
lecz wkrótce wjeżdżają w teren,
co nietknięty ludzka nogą.

z Jackiem przy czwórce © niradhara


Nic im jednak nie jest straszne,
więc nie tracąc ani chwili,
nie bacząc na deszcz rzęsisty,
pierwszych sześć punktów zdobyli.

piątka jest już nasza © niradhara


Zmierzch już blisko, nastał zatem
czas powrotu dla młodzieży,
lecz radość panuje w sercach,
bo Tomalos ku nim bieży.

Choć już ciemno, choć już chłodno,
to przecież w jedności siła,
więc wzmocniona tak drużyna
i resztę punktów zdobyła.

więcej światła! © niradhara


Dumnie wracają do bazy,
a tu niespodzianka czeka
Dariusz, Ggrzybek oraz Ewcia
przybyli do nich z daleka.

Zaczyna się nowa uczta,
śmiech wokoło brzmi szalony,
wszystkim uczestnikom rajdu
daje Monika dyplomy.

Nagle wokół się rozchodzi
wieść co jest jako wiatr szybka:
czyha gdzieś niebezpieczeństwo
- UFO nam porwało Ggrzybka!

Bilans musi wyjść na zero,
kosmici wszak słyną z tego,
w miejsce porwanego Ggrzybka
oddali zatem Hosego.

I znów noc kolejna daje
śmiechu i radości wiele.
Ciekawe, co los zgotuje
rajdowiczom na niedzielę...

TU BE CONTINUED...

magneticlife.eu because life is magnetic