Wpisy archiwalne w kategorii

Integracja BS

Dystans całkowity:3282.74 km (w terenie 295.50 km; 9.00%)
Czas w ruchu:02:10
Średnia prędkość:18.86 km/h
Suma podjazdów:16775 m
Liczba aktywności:54
Średnio na aktywność:60.79 km i 2h 10m
Więcej statystyk

niespodziewana integracja BS

Czwartek, 22 marca 2012 · Komentarze(10)
Jechałam właśnie w stronę Porąbki, gdy nagle w kieszeni kurtki rozdzwonił się telefon. Okazało się, że Janusz507 i Vanhelsing minęli właśnie Oświęcim i postanowili wpaść do Kobiernic. Przeliczyłam szybko dystanse, uwzględniłam średnie prędkości – szosową (ich) i bułczaną* (moją) i wyszło mi, że spotkamy się na rynku w Wilamowicach. Tak też się stało. Przyjechaliśmy razem do Kobiernic, porozmawiali chwilę przy herbatce, po czym oni wsiedli na rowery i zniknęli w mrokach nocy.

jaworzańska ekipa w Kobiernicach © niradhara


Januszu, Piotrze, było mi bardzo miło, że zechcieliście wpaść. Zapraszam znowu :-)
__________________________________________________
* - prędkość bułczana jest to maksymalna prędkość rozwijana przez starsze panie pędzące po bułki do sklepu ;-)

magneticlife.eu because life is magnetic

jurajska integracja

Niedziela, 2 października 2011 · Komentarze(12)
Wyjazd na Jurę planowaliśmy z Piotrkiem od dawna, czekaliśmy jednak, aż jesień przystroi ją bajecznymi kolorami. Wreszcie „nadejszła wiekopomna chwiła” i rozradowani błękitem nieba i cudownie grzejącym słońcem wyruszyliśmy na szlak jurajskich zamków.

zamek w Bobolicach już odbudowany © niradhara


Na Jurze wytyczonych jest mnóstwo ścieżek rowerowych. Część prowadzi bocznymi drogami asfaltowymi, część uroczymi szutrówkami, a część po piachu, na którym dobrze czułyby się chyba tylko wielbłądy. Wprawdzie upodabniam się do nich powoli, obrastając w tłuszcz (wielbłąd ma go w garbie, a ja w…., no nieistotne!), ale do całkowitej przemiany jeszcze nie doszło i stanowczo wolę poruszać się po czymś, w czym się nie zapadam.

wyruszamy z Podlesic © niradhara


prawie wydmy © niradhara


Jurajską klasykę zamków stanowi duet Bobolice-Mirów. Jeden odbudowany, drugi pozostający w ruinie. O ich historii napisał wyczerpująco Piotrek, mnie zatem pozostało tylko dodać romantyczną legendę.

pora zostawić rowery i zobaczyć zamek z bliska © niradhara


w obramowaniu © niradhara


Dawno, dawno temu właścicielami obu zamków byli dwaj bracia bliźniacy. Łączyła braci głęboka więź. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic i większość ważnych decyzji podejmowali wspólnie. Jeden dla drugiego w ogień by skoczył. W tajemnicy połączyli swe zamki podziemnym przejściem, w którym często się spotykali. Pewnego dnia weszli w posiadanie ogromnych skarbów i ukryli je w podziemnym przejściu, a na straży postawili straszliwą czarownicę.

zamek w wizjerze © niradhara


zamek od frontu © niradhara


Piotrek nawiqzuje znajomości © niradhara


Pewnego razu z jednej z wypraw wojennych, pan na Bobolicach przywiózł brankę, pannę z wysokiego rodu, w której zakochał się bez pamięci i zabrał ją z sobą do domu. Dziewczyna była niepospolitej urody. Gdy ją ujrzał brat bliźniak, też zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Właściciel Bobolic szybko zorientował się w sytuacji. Poczuł straszliwą zazdrość i postanowił ukryć dziewczynę, by mieć ją tylko dla siebie. Zamknął ja w podziemnym lochu i nakazał czarownicy, by jej bacznie strzegła. Zapomniał jednak o tym, że od czasu do czasu czarownica latała na miotle na sabaty na Łysej Górze. W tym czasie brat z Mirowa zakradał się do podziemi i z czasem zjednał sobie przychylność dziewczyny.

docieramy do Mirowa © niradhara


mury grożą zawaleniem © niradhara


Piotrek znów musi na mnie czekać © niradhara


a ja koniecznie chcę zobaczyc ruiny z góry © niradhara


Czarownica odlatując zostawiała na straży swego psa, czarnego wilczura bardziej przypominającego diabła niż przyjaciela człowieka. Otóż pies ten ujadał niestrudzenie za każdym razem, gdy brat z Mirowa odwiedzał ukochaną. Hałas musiał być wielki, skoro zaintrygowany brat z Bobolic udał się wreszcie któregoś dnia, by sprawdzić co się dzieje w podziemnym przejściu. Zastał parę kochanków w czułym uścisku. Wiedziony strasznym gniewem dobył miecza i ugodził nim śmiertelnie swego brata. W tej samej chwili z nieba spadł piorun i raził śmiertelnie bratobójcę.

kusi mnie ta ścieżka © niradhara


Nieszczęsna dziewczyna podobno wciąż przebywa w podziemiach, razem ze skarbami. Nadal pilnuje jej czarownica i pies. A gdy czarownica leci na sabat, na wieży zamkowej pojawia się postać kobiety w bieli, stojącej nieruchomo, zapatrzonej w dal...

w dali widać Bobolice © niradhara


Z Mirowa pojechaliśmy do Złotego Potoku, zobaczyć coś bliższego naszym czasom, czyli pałac Raczyńskich. Pałac ów zbudowano w stylu pseudoklasycystycznym z elementami neorenesansowymi. Dziś w pałacu znajduje się siedziba Zespołu Jurajskich Parków Krajobrazowych z wystawą przyrodniczą. Przed budynkiem znajduje się piękny staw o nazwie Irydion.

w Złotym Potoku © niradhara


pałac Raczyńskich © niradhara


wyglądają dostojnie © niradhara


Obok pałacu znajduje się klasyczny murowany dworek Krasińskich. W 1857 roku mieszkał i tworzył w nim Zygmunt Krasiński. Obecnie mieści się tu Muzeum Krasińskich jako siedziba Oddziału Muzeum Częstochowskiego z wystawą poświęconą poecie. Organizuje się tu także wystawy prac okolicznych artystów.

dworek Krasińskich © niradhara


ostatni rzut oka na pałac © niradhara


Obiad zjedliśmy w Janowie. Przydrożna pizzeria zaskoczyła nas dużym wyborem potraw. Dawno już nie jadłam tak pysznych pierogów. Piotrek, jak zwykle, zamówił coś bardziej konkretnego i też był zachwycony smakiem :)

Aleja Klonów © niradhara


Najważniejszym wydarzeniem dnia było, umówione wcześniej, spotkanie z Anwi i Krzarą. Na miejsce spotkania gospodarze wybrali uroczą Aleję Klonów w Złotym Potoku.

Krzysiek zawsze musi być pierwszy © niradhara


jestem wicemistrzem Polski, ale nie będę się chwalił :) © niradhara


dociera Iwonka © niradhara


Pomimo, iż Krzysiek desperacko pędzi z jednych zawodów na drugie, znaleźli wolne popołudnie, żeby pokazać nam jurajskie atrakcje i poprowadzić uroczymi leśnymi ścieżkami. Wspólnie zaglądaliśmy do tajemniczych jaskiń, podziwialiśmy skały o fantazyjnych kształtach, piliśmy krystaliczną wodę ze źródeł i słuchali miejscowych legend.

fajnie znów się spotkać © niradhara


no to jedziemy © niradhara


Dawno, dawno temu rycerz Bartosz Odrowąż zaprosił słynnego czarodzieja krakowskiego Pana Twardowskiego, aby ten przysporzył mu złota i skarbów. Jednym skinieniem Twardowskiego wypływający na zamku potok zaczął błyszczeć od grudek złota. Odrowąż nie krył zdziwienia i krzyknął - Złoty Potok. Stąd podobno wzięła się nazwa miejscowości. Za ten czyn Twardowski życzył sobie tyle wina ile zdoła wypić, ale że miał tęgą głowę na zamku zabrakło trunku. Postanowił tedy dokończyć uczty w pobliskiej czerwonej karczmie, która zwała się Rzymem. Na to tylko czekał diabeł z którym Twardowski podpisał cyrograf.

Krzysiu zaczekaj, tam może się czaić niedźwiedź jaskiniowy! © niradhara


wracamy na ścieżkę rowerową © niradhara


Kiedy Twardowski zorientował się jaki popełnił błąd, wybiegł z karczmy, chwycił koguta, mocą czarów go powiększył i zaczął na nim uciekać w kierunku Siedlca. Diabeł skoczył za nim wypatrując go miedzy skałami. W pewnym momencie był tak blisko, że przed Twardowskim otwarły się bramy piekła, a piekielny ogień wypalił kawałek ziemi zamieniając ją w pustynię. Tak powstała Pustynia Siedlecka, a miejsce przy skale na której stał diabeł nazwano Piekłem.

Żródło Spełnionych Marzeń © niradhara


źródła Elżbiety i Zygmunta © niradhara


Diabeł pewny zwycięstwa, obserwując przerażenie Twardowskiego, przysiadł na pobliskim wzniesieniu i cieszył się popierdując ze śmiechu. Tak też wypierdział dziurę w ziemi zwaną Jaskinią na Dupce, a pudla, który go obszczekiwał zamienił w skalny ostaniec. Twardowski zorientował się, że nie da rady ujść przeznaczeniu, spiął się ostrogami koguta, a ten odbijając się od jednej ze skał wybił w niej dziurę i poszybował na księżyc. Skała dlatego zwie się Bramą Twardowskiego, a na zwieńczeniu posiada trzy zagłębienia od pazurów koguta.

Brama Twardowskiego © niradhara


zobaczę bramę z bliska © niradhara


Diabeł zaś zaskoczony wspiął się na pobliską skałę, aby zobaczyć gdzie poszybował Twardowski, a że skała miała głębokie szczeliny, diabeł wpadł do środka i bardzo się potłukł. gdy wdrapał się ponownie, wyczarował na szczycie wiszące mosty, aby nie spaść z powrotem. Do dziś skały nazywają się Diabelskie Mosty i odstraszają swoim wyglądem.

a Piotrkowi zrobię fotkę © niradhara


czasem trzeba z buta © niradhara


Wściekły diabeł za niedotrzymanie umowy odebrał Twardowskiemu jego moc i w tym samym momencie, wyczarowane przez Twardowskiego w Złotym Potoku skarby i złoto zapadły sie pod ziemię razem ze złotodajnym źródłem i potokiem, obracając zamek ostrężnicki w ruinę. Od tego czasu Źródła zdarzeń miały wypływać tylko diabelską mocą w złych czasach, wróżąc nieszczęścia.
Złoty Potok aby ominąć diabelskie przekleństwo wypłynął w innym miejscu Źródłami Zygmunta i Elżbiety. Żeby zmylić diabła, wiercił między skałami i zmienił nazwę na Wiercicę.

kolejna jaskinia © niradhara

Miłe chwile uciekają zawsze zbyt szybko. Słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi i przyszła pora pożegnać się z naszymi uroczymi przewodnikami. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w Żarkach, żeby zobaczyć zabytkowy kirkut.

kirkut w Żarkach © niradhara


Iwonko, Krzysiu, serdecznie dziękujemy za wspólnie spędzone chwile i pokazanie nam mnóstwa atrakcji. Mam nadzieję na kolejne spotkanie. Jesień w górach jest piękna. Zapraszamy w Beskidy :)

już widać Górę Zborów © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

Kaskada z Januszem

Niedziela, 25 września 2011 · Komentarze(19)
W ubiegłym tygodniu, na zlocie caravaningowym poznaliśmy Janusza z Krakowa i omamiliśmy go do tego stopnia, że zapisał się na Bikestats pod dźwięcznie brzmiącym nickiem Jasiep46. Dziś znów mieliśmy okazję z nim pojeździć, tym razem po naszych okolicach. Czyżby intuicyjnie odgadł, ze chciałabym wypromować Kobiernice na centrum rowerowego świata? :)

w tym miejscu musi być zrobiona fotka © niradhara


Pomyśleliśmy z Piotrkiem, że Janusz powinien koniecznie zaliczyć Kaskadę i nie mam tu na myśli kobiernickiej knajpy o tej nazwie, a Kaskadę Soły, jako iż jest ona malownicza nadzwyczaj. W każdym razie nam się podoba.

dwaj panowie na rowerach © niradhara


sesja foto © niradhara


na zaporze w Porąbce © niradhara


Ci, którzy tu bywają, wiedzą, że zgodnie z ustalonym rytuałem zobaczyć trzeba koniecznie zaporę w Porąbce, przejechać przez most w Międzybrodziu Żywieckim, zrobić z niego fotkę, pogapić się na szybowce, a potem jechać na zaporę do Tresnej.

najczęściej fotografowany most na Sole © niradhara


rybom życzymy szczęścia w nierównej walce © niradhara


zapora w Tresnej © niradhara


podziwiają widoki, zamiast kupować pamiątki ;) © niradhara


łabądek jak żywy © niradhara


parostatkiem w piękny rejs © niradhara


Posiedzieliśmy chwilę w Tresnej i pojechaliśmy w stronę Zadziela, żeby popatrzeć na zaporę i Jezioro Żywieckie z innej perspektywy. W tak piękny dzień, jak dzisiaj, wszystko wydaje się człowiekowi piękne i nawet „Żywiec” smakuje prawie jak „Kasztelan” (ze szczególnym naciskiem na słowo prawie, bo jak wiadomo…)

a może jednak żaglówką? © niradhara


Janusz podziwia widoki © niradhara


mnie też się tu podoba © niradhara


W drodze powrotnej zjechaliśmy na chwilę nad Jezioro Międzybrodzkie, chcieliśmy bowiem zbadać, czy na którymś z tutejszym campingów dałoby się zorganizować zlot caravaningu. Na jednym i owszem tak, drugi został stworzony do wyższych celów, niż zarabianie kasy, więc odmówili.

gdzie tu się da rozpalić ognisko? © niradhara


Najfajniejszą rzeczą, która nam się w Międzybrodziu przydarzyła, było nieoczekiwane spotkanie z Krzychem60. Krzychu jechał ponoć za nami od Czernichowa, wprawiając Janusza w osłupienie, dlaczego facet na takiej rączej kolarce potulnie się za nami wlecze. Pointegrowaliśmy się chwilę nad jeziorem, po czym Krzychu pomknął gdzieś jak strzała, a my poturlaliśmy się do domu na namiastkę obiadu.

integracja nadjeziorna © niradhara


Przełknęliśmy go szybko, żeby nie spóźnić się na pokazy ratownictwa drogowego i medycznego w wykonaniu strażaków OSP Kobiernice. Nasi strażacy są przedmiotem powszechnej dumy mieszkańców. Jest to jedna z najlepszych drużyn w województwie, o czym dobitnie świadczy wygrywanie przez nich licznych konkursów sprawnościowych. Dzisiejszy pokaz to tylko zabawa, ale Kobiernice leżą przy bardzo ruchliwej drodze do Żywca i niejeden kierowca zawdzięcza zdrowie, a może i życie takim szybkim i sprawnym działaniom.


dogaszanie auta © niradhara


na pomoc kierowcy © niradhara


trzeba go przytrzymać, żeby nie przeszkadzał © niradhara


w przeróbce auta na kabriolet © niradhara


nadciąga pomoc medyczna © niradhara


pacjent unieruchomiony i zawinięty w sreberko © niradhara


można ładować © niradhara


są też inne atrakcje © niradhara


Po pokazie pojechaliśmy jeszcze nad Jezioro Czanieckie, żeby zaliczyć kaskadę w całości.


magneticlife.eu because life is magnetic

my Cyganie, co pędzimy z wiatrem

Poniedziałek, 19 września 2011 · Komentarze(18)
Któż nie zna tej piosenki? W każdym z nas chyba tkwi tęsknota do wolności, nieodkrytych dróg, śpiewów przy ognisku… Dlatego od wielu, wielu lat, zamiast korzystać z usług ekskluzywnych biur podróży, które wywożą turystów do pięciogwiazdkowych hoteli w Egipcie, zapewniają im rozrywkę w postaci zjadania i wypijania all, co tylko jest inclusive, spacerów dookoła hotelowego basenu, rewii mody przy każdym posiłku, a na zakończenie niespodziankę w postaci nieopłaconych biletów powrotnych na samolot, wybieramy podróże z ciasnym, ale własnym domkiem.

będziemy się integrować © niradhara


Innymi słowy, jesteśmy z Piotrkiem fanatycznymi wielbicielami caravaningu. Dotychczas byliśmy fanatykami niezorganizowanymi, ostatnio wszakże poczuliśmy gwałtowną potrzebę zamanifestowania przynależności do grupy podobnych nam włóczykijów i powsinogów oraz pełnego zintegrowania się z wyżej wymienionymi. Udaliśmy się zatem na zlot caravaningowy nad Zalew Brodzki. Opowiedzieć bym o tym nie mogła, bo straciłam głos od śpiewania przez dwie noce przy ognisku, ale napisać mogę – było super!

Zalew Brodzki © niradhara


Statystycznie rzecz biorąc w każdym zbiorowisku ludzkim powinien się trafić pewien procent rowerzystów. Procenty owe stanowiliśmy my oraz Janusz z Krakowa. Na wieść o tym, że prowadzimy blogi rowerowe omal nas nie wycałował. Omal, bo jak mi się przyjrzał, to zaraz wytrzeźwiał i zrezygnował. Zintegrowaliśmy się jednak rowerowo, w czasie wspólnej wycieczki do Wąchocka.

miejscowość niemal kultowa © niradhara


na rynku w Wąchocku © niradhara


klasztor cystersów © niradhara


Wąchock i jego sołtys od lat są obiektami żartów. Wszystko to są straszliwe kalumnie. Ot, na przykład taka:
„Dlaczego w nocy do Wąchocka nie można niczym dojechać?
- Bo zwijają asfalt na noc.
- Dlaczego sołtys zwija asfalt na noc?
- Żeby kury nie rozdziobały...”
A przecież sołtys zwinął asfalt na dobre, nie tylko na noc i nie z powodu kur, a rowerzystów, żeby im ładne trasy w terenie porobić!

sołtys się stara © niradhara


więc wystawili mu pomnik © niradhara


Prawda, że piękna trasa? Urocze jeziorko, szumiący las… i wcale nie trzeba cały czas jechać po szutrze. Są też fragmenty drogi brukowane różnorodnych kształtów kamieniami, zapewniającymi radosne podrygiwanie w czasie jazdy. Jest miękki piach, zachęcający, by choć na chwilę zejść z roweru, odnaleźć w sobie dziecko, którym kiedyś byliśmy i radośnie stawiać babki z piasku.

ścieżka rowerowa nad jeziorkiem w Mostkach © niradhara


jeziorko małe ale romantyczne © niradhara


szlak rowerowy w terenie © niradhara


Tam, gdzie kończy się władztwo wąchockiego sołtysa, kończy się też piękno i romantyzm bliskiego kontaktu z naturą, a zaczyna proza życia, czyli asfalt. Nie mogliśmy jednak nim wzgardzić, jakoś trzeba było wrócić na camping ;)

szlak rowerowy asfaltowy © niradhara


przestrzeń i wiatr © niradhara


prawdziwa wieś © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

deszczowa integracja

Piątek, 15 lipca 2011 · Komentarze(10)
Nie wiem czy to lejący całą noc deszcz zniechęcił naszych campingowych sąsiadów, czy też skończył im się urlop, w każdym razie gdy wstałam rano kończyli już zwijać namiot. Oznajmili, że jadą do Krakowa, a stamtąd pociągiem do swego rodzinnego Gdańska. Pożegnaliśmy się serdecznie i świeżo upieczona bikestatowiczka Czarna oraz kandydat na bikestatowicza Marek ruszyli w drogę.

koniec urlopu :( © niradhara


pożegnanie © niradhara


Deszcz nie odpuszczał. Koło południa pogoda postanowiła jednak spłatać figla. Rozpogodziło się, temperatura wzrosła. Właśnie zastanawialiśmy się jak tu najlepiej ową nagłą odmianę wykorzystać, gdy zadzwonił Robin oznajmiając, że właśnie pakuje rowery na auto i wraz z Tadziem będą za godzinę w Ojcowie. Super! Wsiadamy na rowery i jedziemy.

chwilowo nie pada © niradhara


Wkrótce niebo znów się zachmurzyło i zrobiło się zimno. Kajman w koszulce z krótkim rękawkiem udawał, że nie zamarza. Ugryzłam się w język i darowałam sobie uwagi w rodzaju „gdybyś jeździł na Kellysku, tak jak ja, miałbyś bagażnik i komplet ciuchów na każdą okazję”. Do Ojcowa dotarliśmy pierwsi. Czas oczekiwania na Roberta i Tadzia wykorzystaliśmy na zwiedzanie zamku. Pierwsza zmiana: ja zwiedzam, Piotrek pilnuje rowerów.

zamek widziany z parkingu © niradhara


Powstanie zamku w Ojcowie jest związane z działalnością fortyfikacyjną króla Kazimierza Wielkiego w 2 poł. XIV w. Zamek zabezpieczał Kraków przed Luksemburczykami, posiadał załogę złożoną ze stu ludzi, którą dowodził starosta. Król nazwał zamek Ociec u Skały, upamiętniając w ten sposób tułaczkę swego ojca, Władysława Łokietka. Nazwa ta podawana przez kroniki w różnej formie przetrwała do dziś jako Ojców.

brama wjazdowa do zamku a za nią oczywiście kasa © niradhara


Za Jagiellonów zamek ojcowski wraz z kilkoma wsiami stał się starostwem niezależnym od starostwa krakowskiego. W połowie XVII w. zamek ojcowski był dobrze ufortyfikowaną rezydencją, którą mimo przygotowanej obrony w 1655 r. zdobyli Szwedzi doszczętnie ją rabując i częściowo paląc. Po zakończeniu wojen szwedzkich ówczesny właściciel zamku - Koryciński przystąpił do odbudowy.

na dziedzińcu zamkowym © niradhara


Zamek zmieniał kilkakrotnie właścicieli. Po III rozbiorze Polski zaczął się proces szybkiej dewastacji. W rozebrano nawet zamkowe mury. Pozostawiono jedynie bramę wjazdową, ośmioboczną wieżę i mury obronne.

niewiele z tego zostało © niradhara


Z dawnej budowli zamkowej pozostało do dziś tylko malownicze ruiny, na które składają się resztki murów obronnych i części mieszkalnych, wieża i brama wjazdowa. Z ruin zamku można podziwiać panoramę Doliny Prądnika.

Dolina Prądnika widziana z ruin zamku © niradhara


tam na dole został Kajman © niradhara


znowu leje, trzeba szybko schować rowery © niradhara


on też idzie zwiedzać zamek © niradhara


Wróciłam na parking, dając zmianę Piotrkowi. Jeszcze trochę czekania (z tym, że ja nie marzłam) i niemal równocześnie pojawiło się auto z dwoma rowerami na dachu i wracający z zamku Piotrek. Uroczyste spotkanie postanowiła uczcić dodatkowymi atrakcjami matka natura, zmywając świat kolejnymi hektolitrami świeżej wody, przy akompaniamencie przetaczających się nad doliną grzmotów. Wzięliśmy ją na przeczekanie i gdy kurek został nieco przykręcony, popedałowaliśmy do Pieskowej Skały.

pod drzewkiem © niradhara


Tadzio na czele peletonu © niradhara


charakterystyczny element krajobrazu © niradhara


Ledwo dotarliśmy na camping, z nieba lunęła kolejna porcja wody! Nie dało się nawet przejść 20 metrów dzielących nas od restauracji. Siedzieliśmy więc w przyczepie, piliśmy gorącą herbatę i plotkowaliśmy na rowerowe tematy, a brzuszkach nam burczało. W końcu jednak los się nad nami ulitował, w chmurach powstała niewielka dziura i mogliśmy posilić się pierożkami. Po czym Robert z Tadziem wskoczyli na siodełka i pomknęli w kierunku auta. Mam nadzieję, że udało im się dojechać bez kolejnego prysznica!

w garażu robi się ciasno ;) © niradhara


Robercie, Tadziu – bardzo dziękuję za odwiedziny, cudownie było się spotkać :)

wreszcie gorąca herbata © niradhara

magneticlife.eu because life is magnetic

szlakiem małopolskich zamków i dworków

Niedziela, 10 lipca 2011 · Komentarze(20)
Ranek rozpoczął się wspaniałą niespodzianką, czyli wizytą Tomka. No, może nie dla wszystkich była to niespodzianka - Piotrek wiedział, nie powiedział, a to było tak: zostałam przyłapana w piżamie i bez makijażu! Biednemu Tomkowi ten koszmarny widok śnić się teraz będzie po nocach :(

witaj Tomku :) © niradhara


Nieszczęścia chodzą parami, okazało się, że nie bez przyczyny źle się Tomkowi do nas jechało. Miał pękniętą szprychę. To akurat nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu – wymiany dokonał w czasie 1 minuta i 6 sekund :)

Tomek wszystko potrafi © niradhara


co za precyzja ruchów :) © niradhara


Posiedzieliśmy chwilę przy kawie, po czym Tomek pomknął jak strzała, by odwiedzić swego brata, a my wyruszyliśmy tropem małopolskich dworków. Początkowo jechaliśmy Doliną Prądnika, delektując się widokami wszechobecnych skał. Na wysokości Bramy Krakowskiej rozpoczyna się czarny szlak rowerowy w stronę Giebułtowa. Jest cudny! Dziś były tu tłumy ludzi i nie chciałam blokować ruchu, zatrzymując się co chwilę, w celu zrobienia kolejnej fotki. Wpadniemy tu jeszcze raz w środku tygodnia. Mam nadzieję, że wtedy będzie nieco luźniej.

czarny szlak rowerowy © niradhara


rower poziomy przemknął jak strzała © niradhara


ach, te skałki © niradhara


Część historyczną wycieczki zaczęliśmy od zamku w Korzkwi. Jak podaje Wikipedia, historia zamku sięga XIV wieku. W 1352 roku Jan z Syrokomli zakupił wzgórze Korzkiew i wybudował na nim wieżę, pełniącą funkcję obronną i mieszkalną. Pod koniec XV wieku, w XVI wieku oraz 1720 roku budowla była przebudowywana. W XIX wieku zamek popadł w ruinę. Od 1997 jego właścicielem jest architekt Jerzy Donimirski, który podjął się odnowienia i odbudowania zamku. Znajdująca się tu obecnie restauracja wygląda zachęcająco :)

zamek w Korzkwi - odsłona 1 © niradhara


zamek w Korzkwi - odsłona 2 © niradhara


zamek w Korzkwi - odsłona 3 © niradhara


zamek w Korzkwi - odsłona 4 © niradhara


Kolejny ciekawy obiekt to dwór Dobieckich w Cianowicach Dużych. Został wybudowany około 1892 roku, a zaprojektował go słynny architekt Teodor Talowski. Fundatorem dworu był Artur Dobiecki, późniejszy poseł na sejm II kadencji i senator II Rzeczypospolitej, który odziedziczył majątek, w tym i Cianowice, po zmarłym ojcu. Po 1945 roku Dobieccy wyjechali wraz z synem Eustachym do Francji, ich majątek został rozparcelowany, a przejęty przez skarb państwa dwór zaadaptowany na potrzeby szkoły. Od wielu lat dwór stoi pusty i niszczeje. Niestety stanu rzeczy nie zmienił nawet fakt, że na mocy wyroku krakowskiego sądu, od 2006 roku, właścicielem dworu i 11 hektarów działki stał się spadkobierca przedwojennych właścicieli.

dwór Dobieckich - 1 © niradhara


dwór Dobieckich - 2 © niradhara


Właśnie miałam pstryknąć tę fotkę, gdy z piskiem opon zatrzymało się obok mnie auto, a siedzący w nim młody człowiek kategorycznym tonem zażądał zaprzestania owej zdrożnej czynności. Podyskutowaliśmy chwilę na temat ochrony danych osobowych, wizerunku itp. W końcu, nieco skruszony, oświadczył, że został zatrudniony przez właściciela do ochrony obiektu, a często się zdarza iż wpadają tu różni młodzi ludzie, robią imprezki i dewastują co się da. Niezwykle podniesiona na duchu faktem pomylenia mnie z młodą osobą, szczerze życzyłam mu miłego dnia i rozstaliśmy się niemal w przyjaźni :)

dwór Dobieckich - 3 © niradhara


Tereny otaczające Doliną Prądnika to niewielkie, rozciągające się we wszystkie strony wzgórza. Sporo tu zjazdów i podjazdów, ale dzięki rozległości przestrzeni, nawet w tak parny i duszny dzień można liczyć na odrobinę wiaterku.

widok z drogi © niradhara


Wreszcie Rzeplin. Znajduje się tu dworek z połowy XIX w.Niestety nie udało mi się odnaleźć więcej informacji na temat tego obiektu.

dwór w Rzeplinie © niradhara


Cieszy, że wiele zabytkowych obiektów zostało pieczołowicie odrestaurowanych. Należy do nich również dwór w Minodze, który powstał po roku 1859 w wyniku przebudowy starszego dworu, z inicjatywy Teofila Wężyka. Rezydencję w stylu włoskiej, letniej willi podmiejskiej, zaprojektował krakowski architekt - Filipa Pokutyński. Obecnie znajduje się tu centrum hotelowo- konferencyjne.

dwór w Minodze © niradhara


Do Tarnawy GPS prowadzi nas leśną drogą. Wreszcie trochę cienia, ale za to rzuca się na mnie armia krwiopijców. Ciekawe czemu Piotrka nic nie chce ugryźć?

trochę terenu © niradhara


Drogi, którymi teraz się poruszamy są ciche i puste. W sennych wioskach nie ma nawet sklepu spożywczego. Zapasy powerade’a, choć uzupełniane po drodze, znów są na wykończeniu, a słońce nie odpuszcza. Na szczęście na świecie są jeszcze dobrzy ludzie. W Tarnawie przemiły pan, zapytany czy mógłby nas poratować zwykłą wodą z kranu, wynosi z domu olbrzymią butelkę zimnej wody mineralnej i wspaniałomyślnie nam ją darowuje. Jeszcze raz dziękujemy :)

drogi nie są tu nadmiernie zatłoczone © niradhara


architektura drewniana przez wszystkich zapomniana © niradhara


No właśnie –Tarnawa. Jest tu dwór, który zbudowany został w 1784 r. W skład zespołu dworsko-parkowego wchodzą oprócz klasycystycznego dworu, oficyna i budynki gospodarcze, całość otoczona jest rozległym parkiem. Północną oś parku zamyka staw, w którego zwierciadle odbija się dwór. Obecną formę dwór i park uzyskał w latach międzywojennych, zmodernizowany przez właściciela architekta Zygmunta Novăka, późniejszego inicjatora utworzenie Jurajskich Parków Krajobrazowych, a także współorganizatora Ojcowskiego Parku Narodowego.

dwór w Tarnawie © niradhara


Nie przejechaliśmy wielu kilometrów, ale za to widzieliśmy wiele ciekawych rzeczy, a to dla nas liczy się najbardziej. Było dużo pozytywnych wrażeń, a na campingu czeka na nas zimne piwo. Pora wracać :)

Kajman lubi jazdę po lesie © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

MuNK - drugi dzień meetingu

Niedziela, 5 czerwca 2011 · Komentarze(28)
Jak by tu rozpocząć opis tego dnia? Czy tym, że harce i swawole przy ognisku skończyły się o drugiej w nocy, czy też tym, że niezmordowana ekipa już od wczesnego ranka gotowa była do działania, a może od podziękowania Kubie i Michałowi za pomoc w przygotowaniu twarożku? Tak czy inaczej nastała niedziela, słonko grzeje, a my po śniadaniu wyruszamy w drogę.

na zaporze w Porąbce © niradhara


po jednej stronie Soła © niradhara


po drugiej Jezioro Międzybrodzkie © niradhara


Pierwszy postój robimy na zaporze w Porąbce. Widoki, dla mnie tak powszednie, podobają się chyba wszystkim, bo zapamiętale je uwieczniają. Po raz kolejny doceniam, jakie to szczęście mieszkać w takim miejscu :)

sesja fotograficzna © niradhara


Przemek © niradhara


Iwona i Krzysiu © niradhara


Mariusz © niradhara


Na specjalne życzenie naszych gości zmieniamy nieco plan dnia. Pierwszym celem stają się ruiny słynnego w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ośrodka wypoczynkowego w Kozubniku. Dziś można byłoby tu kręcić filmy wojenne. Wielu wielbicieli paintballa zna i ceni sobie to miejsce.

wjeżdżamy do Kozubnika © niradhara


najbardziej znana współczesna ruina w Polsce południowej © niradhara


Robert jedzie spokojnie © niradhara


Krzyśka uwiera siodełko © niradhara


Część ekipy wykruszyła się już wcześniej z różnych przyczyn – konieczność stawienia się w pracy, imprezy rodzinne itp. W Porąbce żegnamy wyjeżdżającego w Alpy (tym, którzy tam nie byli wyjaśniam, że są to góry niemal tak ładne jak Beskid Mały :P ) Marusię i w okrojonym składzie wjeżdżamy do Wielkiej Puszczy. Dzień staje się coraz gorętszy. Na szczęście droga pnie się w górę bardzo łagodnie i jest częściowo zacieniona.

zbieranie sił © niradhara


zaczynamy podjazd © niradhara


Wesoło zaczyna się robić dopiero przy stromym podjeździe na Beskidek (inna nazwa to Przełęcz Targanicka). Jestem jedyną osobą na trekingu, który w tych okolicznościach przyrody nie jest najlepszym środkiem transportu. Ostatnie metry pokonuję z buta, pchając mój ukochany, ale nieco przyciężki wehikuł.

Krzysiu zdobywa Beskidek © niradhara


na Beskidku © niradhara


Z przełęczy, aż do Andrychowa, prowadzi długi zjazd. Do Kaskady Rzyczanki dojeżdżamy więc szybko. Szukającym tego miejsca na mapie muszę dodać, że potok nosi też drugą nazwę Wieprzówka, a na drogowskazie do skalnego przełomu widnieje nazwa Łupki Wierzchowskie.

docieramy do Kaskady Rzyczanki © niradhara


Jest to naprawdę piękne miejsce, nic więc dziwnego, że na skałach nad wodą zalegają tłumy ludzi. Jest też uroczy psiak. Łagodnie, niemal czule patrzy na nas, leżąc u nóg swoich państwa. Jego czujność budzi dopiero przejeżdżający obok Krzara. Wstaje, zaczyna go podejrzliwie obwąchiwać. Czyżby przeszedł szkolenie w wykrywaniu dopalaczy?

wydaje się, że odpoczywa, a jednak zachował czujność © niradhara


Krzysiek na wszelki wypadek woli się oddalić © niradhara


może chce się rzucić do wody © niradhara


Iwonka jest gotowa to uwiecznić © niradhara


Zaczynają się żarty na temat źródeł nadludzkiej kondycji Krzyśka :P Po chwili jednak zwyciężają uroki krajobrazu i opalających się panienek i ekipa rozpoczyna prawdziwą orgię fotograficzną ;)

focenie - 1 © niradhara


focenie - 2 © niradhara


focenie - 3 © niradhara


focenie - 4 © niradhara


focenie - 5 © niradhara


Zauroczony miejscem Jacek pyta mnie, jak daleko ciągną się te formacje skalne. Nie wiem – odpowiadam – nigdy nie dojechaliśmy dalej, bo za każdym razem, gdy tu jesteśmy łapie nas burza. I w tym momencie, niczym w starannie wyreżyserowanym filmie grozy, rozlega się potężny huk gromu. Błyskawicznie decydujemy o rezygnacji z okrążania malowniczego Zagórnika i powrocie do domu. Wskakujemy na rowery i ruszamy. Prowadzę sześcioosobową grupę. Druga jedzie z Piotrkiem. Zatrzymuję się na rozjeździe, żeby na nich zaczekać. Czarne chmury kłębią się jednak coraz groźniej, zaczyna padać, burza potężnieje i czekanie w otwartym polu nie wydaje się dobrym rozwiązaniem. Szybko docieramy do najbliższego przystanku.

znów nadciągają czarne chmury © niradhara


Zabezpieczeni nieco przed deszczem martwimy się o pozostałych. Próbujemy nawiązać z nimi kontakt, niestety sieć padła i telefony milczą jak zaklęte. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że oni też znaleźli jakiś daszek nad głową.

no i zaczęło się © niradhara


Pioruny biją coraz bliżej, ulewny deszcz przechodzi chwilami w siekący grad. Ulicą płyną strugi wody. Co kilka minut Jacek z nadzieją w głosie oznajmia: „chyba już się przejaśnia”. Niestety, czas upływa, grad i deszcz zmieniają tylko kąt padania, zmuszając nas do wejścia na ławkę. Po godzinie zaczyna nam już być wszystko jedno. Ogarnia nas głupawka i żeby nie zamarznąć zaczynamy tańczyć na ławce, śpiewać, machać kierowcom, dla których stanowimy niebywałą atrakcję. Niektórzy zatrzymują się, żeby nam zrobić zdjęcie. Pozujemy z wdziękiem ;)



Niespodziewanie obok naszego przystanku zatrzymuje się jadący samochodem Marcin. To Piotrkowi udało się jakoś do niego dodzwonić. Marcin musi podrzucić do Kobiernic Ilonę i Roberta, bo inaczej Ilona nie zdążyłaby do pracy.

W końcu ulewa nieco się uspokaja, wsiadamy więc na rowery i już po chwili spotykamy ekipę Piotrka, która przeczekiwała burzę tuż za rogiem. Początkowo ogarnia nas radość, ale już po chwili zmienia się w przerażenie. Brakuje Iwony! Nasza grupa myślała, że jest z nimi, a oni że jest z nami. Krótka narada wojenna i zapada decyzja: ja prowadzę grupę do Kobiernic, a Piotrek z Krzyśkiem wyruszają na poszukiwania.

w drodze powrotnej © niradhara


W Czańcu czeka nas jednak radosna niespodzianka – na przystanku siedzi suchutka Iwona. Dzielna dziewczyna trafiła tu sama, a że z samochodu była widziana przez Roberta, więc ekipa poszukiwawcza została odwołana. Czujemy niewypowiedziana ulgę i radość. Nie przeszkadza nam nawet, że znów zaczyna padać i słychać odgłosy kolejnej, zbliżającej się burzy. Oczyma duszy widzę się już w przytulnym domu. Nie jest to jednak koniec przygód na dziś :(
Na stromym i zasypanym jakąś śliską roślinnością zakręcie wpadam w poślizg i zaliczam spektakularny ślizg po asfalcie. Jadący za mną Angelino nie ma szans na wyhamowanie. Oboje leżymy na środku drogi. Wtedy okazuje się, że żadna ekipa ratunkowa nie jest tak szybka i sprawna jak bikestatowa. Jedni zatrzymują ruch, inni uprzątają z jezdni nas i rowery. Jesteśmy mocno potłuczeni, ale w jednym kawałku, możemy o własnych siłach wrócić do domu.

pierwsza pomoc © niradhara


Ach, home, sweet home, gdzie czeka na nas bigosik :)

pożegnalny bigos © niradhara


Powoli impreza się kończy. Mam nadzieję, że nasi goście ocenią ją jako udaną. Mnie najbardziej przemówiły do serca słowa Andrzeja „przeżyłem z wami więcej w dwa dni niż z innymi ludźmi przez całe życie”.
Kochani, serdecznie dziękuję Wam wszystkim za przybycie, urocze towarzystwo i świetną zabawę. Krzysiek przypisał temu meetingowi numer pierwszy, ustalając w ten sposób stanowczo i nieodwołalnie, że muszą być kolejne. A zatem - do zobaczenia :)


magneticlife.eu because life is magnetic

MuNK - meetingu dzień pierwszy

Sobota, 4 czerwca 2011 · Komentarze(18)
Wypada chyba zacząć relację od rozszyfrowania nazwy MuNK – czyli „Meeting u Niezależnych Krokodyli”. Krokodyl – wiadomo, kojarzy się z Kajmanem czyli z Piotrkiem, natomiast mój nick Niradhara to hinduskie imię tłumaczone jako Niezależna, a że zamiast zlot napisaliśmy meeting – to efekt takiej śmiesznej mody, która każe ludziom na czymś, co dawniej zwało się swojsko sklepem, umieszczać szyldy typu „Polski market” lub „Rzeźnik shop” :P

ekipa BS na górze Żar © niradhara


Przygotowania do imprezy trwały kilka dni, parafrazując bowiem słowa, które Lis wypowiedział do Małego Księcia, można rzec: „jesteś odpowiedzialny za to, co organizujesz”. Piotrek kosił trawę i załatwiał wstęp do wnętrza góry Żar, ja zajmowałam się planowaniem pozostałych atrakcji, gastronomią i wykonaniem pamiątkowych medali.

pierwsi goście dotarli © niradhara


W końcu, w słoneczny sobotni poranek zaczęli się zjeżdżać goście czyli: Angelino, Anwi, Autochton, Czecho, Funio z synem, Ilona, Janusz507, Krzara, Krzysio32, Marusia, ProjektKamczatka (czyli mój syn Marcin), Rafaello, Robd, Shem, Yacek i Kuba, kumpel Autochtona, mający status kandydata na Bikestatowicza.

witamy kolejnych © niradhara


parking się zapełnia © niradhara



niektórzy docierają na rowerze © niradhara


W przedsionku przyczepy zorganizowany był bufet. Wzmocnieni kawą goście zabrali się do rozbijania namiotów. Tuż przed jedenastą wyruszyliśmy w stronę Międzybrodzia. Wstęp do wnętrza elektrowni zarezerwowany był na godzinę 12, nie było więc czasu na zatrzymywanie się i robienie fotek.

robi się tłoczno © niradhara


przy zaporze w Porąbce © niradhara


jedziemy zwarta grupą © niradhara


Elektrownia Porąbka-Żar to druga co do wielkości elektrownia szczytowo-pompowa w Polsce. Uruchomiono ją w 1979. Jako zbiornik dolny wykorzystano zaporowe Jezioro Międzybrodzkie. Górny, sztuczny zbiornik wybudowany jest na szczycie góry Żar. Sama elektrownia (sztolnie wodne, transportowe, pomocnicze, komora maszynowni) mieści się w wydrążonym wnętrzu tej góry. Jest częściowo udostępniona do zwiedzania, ale trzeba wcześniej zebrać grupę chętnych i zarezerwować termin.

przy wejściu do elektrowni © niradhara


do wnętrza góry nie da się wjechać rowerami © niradhara


Ekipa zniknęła w mrocznych czeluściach góry, a ja pojechałam dalej. Musiałam być pierwsza w miejscu, gdzie rozchodzą się drogi na szczyt Żaru i Kiczerę Międzybrodzką, z tej ostatniej bowiem świetnie widać górny zbiornik na Żarze i część ekipy chciała ucieszyć oczy tym widokiem. Tuż przed rozjazdem dogonił mnie Marcin i razem czekaliśmy na resztę.

zbiornik na górze Żar © niradhara


czekamy na ekipę zwiedzającą elektrownię © niradhara


Zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami jako pierwszy pokonał podjazd Krzysiek. Jego zamiłowanie do wszelkiego typu wyścigów jest powszechnie znane. Tym razem cel był podwójny – nie tylko być pierwszym, ale pobić rekord podjazdu Kuby, czyli 31min i 15 sekund (licząc od kościoła do zbiornika). Nie udało się, ale czas został przekroczony tylko o 2 minuty co, przy bardzo wysokiej temperaturze powietrza i wilgotności jak w dżungli, jest nie lada wyczynem!

pierwszy oczywiście podjechał Krzysiek © niradhara


Jedni szybciej, inni wolniej, w końcu cała ekipa dotarła na szczyt Żaru. Tu czekała na nich drobna niespodzianka – wszyscy bez wyjątku zostali udekorowani pamiątkowymi medalami. Byli tylko trochę rozczarowani faktem, że są one srebrne, a nie złote i nie bardzo przemawiało do nich moje nieśmiałe tłumaczenie, że w zamyśle domorosłej artystki (czyli moim) medal miał przypominać tylne koło roweru: w środku symbol Bikestats - koło zębate czyli tylnia przerzutka, napis układający się jak szprychy i srebrna obręcz.

pamiątkowy medal dla zdobywców Żaru © niradhara


Krzysiek cieszy się ze zdobytego medalu © niradhara


Tak na prawdę medale dostaliśmy wszyscy:) © Kajman


Po pierwszych uniesieniach wywołanych podziwianiem widoków i uwiecznieniem na fotkach gór, jezior, rzeki i siebie wzajemnie, przyszła pora na małą przekąskę. Nasz pobyt na Żarze nie trwał jednak tak długo, jak byśmy chcieli. Czarne chmury zaczęły przysłaniać niebo a odgłosy przetaczających się po górach grzmotów zmusiły nas do ewakuacji. Czterech śmiałków postanowiło zjechać „na łeb na szyję” – w tych dwóch dosłownie, reszta zjechała asfaltem.

focą bez opamiętania © niradhara


Marusia © Kajman


zaczyna się chmurzyć © niradhara


gleba zaliczona © niradhara


Wobec zagrożenia, jakie stanowi burza, zmuszeni byliśmy zrezygnować z planowanych wcześniej wyścigów rowerów wodnych :( Tego dnia natura jednak postanowiła nas tylko nieco postraszyć i zanim wróciliśmy do bazy, rozpogodziło się. Po wzmocnieniu się bigosem większość ekipy pojechała jeszcze na wzgórze Wołek, zobaczyć ruiny zamku Skrzyńskich.

Gero chciałby się zapisać na BS © niradhara


Powoli zbliżał się wieczór, a wraz z nim kolejna atrakcja czyli integracyjne ognisko z pieczeniem kiełbasek. Gwiazdą wieczoru okazał się Krzysiek, który wydrukował limitowaną serię śpiewników okolicznościowych, przepięknie grał na gitarze i śpiewał oraz prowadził rozmaite zabawy sprawnościowe typu skok przez wiosło (konkretnie pagaj), okrążanie ogniska przez stonogę itp.

Krzysiek zadbał o część artystyczną © niradhara


stonoga okrąża ognisko © niradhara


skok przez wiosło © niradhara


Naprawdę należała mu się za to ekstra porcja bigosu :)))

jest bigos, jest impreza :) © niradhara


Było super, a kto nie przyjechał, niech teraz żałuje!

magneticlife.eu because life is magnetic

spotkanie z Kubą

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(15)
Zaczęło się od kary boskiej, która spotkała mnie za to, że chciałam jechać sama, bez szanownego małżonka mego - Kajmana. Miałam zaplanowaną setkę, a on, jako że dopiero dochodzi do siebie po długotrwałym przeziębieniu, wolał krótszą wycieczkę. Z samego rana wsiadłam na rower, a po przejechaniu kilkuset metrów uświadomiłam sobie, że zapomniałam naładować baterię w aparacie i jak niepyszna wróciłam do domu. Wsadziłam nieszczęsną baterię do ładowarki, położyłam uszy po sobie i nieśmiało zaproponowałam, że może za godzinę pojedziemy gdzieś razem. Piotrek wspaniałomyślnie się zgodził :)

droga przez Targanice © niradhara


Wycieczka miała być krótka, zaproponowałam więc jako cel pałac w Inwałdzie. Wybraliśmy drogę przez Targanice, żeby trochę nacieszyć się podjazdami i widokami. Jechaliśmy u podnóża gór, podziwiając panoramę Andrychowa. No i oczywiście pomyśleliśmy o mieszkającym tu Kubie. Jeden telefon i już byliśmy umówieniu :)

widok na Andrychów © niradhara


Miejscem spotkania były ulubione przez nas Łupki Wierchowskie, zwane tez Kaskadą Rzyczanki, która na mapach nazywana jest Wieprzówką. Istne pomieszanie z poplątaniem!

witaj Kuba :) © niradhara


lubię to miejsce © niradhara


Panowie jechali i plotkowali, a ja cieszyłam się krajobrazami. Słońce i przestrzeń sprawiają zawsze, że czuję się lekko i radośnie :)

jadą i plotkują o Bikestats © niradhara


w dali Inwałd © niradhara


przestrzeń © niradhara


wiatraki © niradhara


I tak dojechaliśmy do pałacu w Inwałdzie. Został on wybudowany na początku w. XIX przez Konstantego hr. Bobrowskiego, na miejscu wcześniejszego parterowego XVII-wiecznego dworu. W poł. w. XIX Inwałd i pałac przeszły w ręce Romerów i stały się ich siedzibą. Później, po otrzymaniu przez Romera posady starosty w Wiedniu, cała rodzina przeniosła się tam na stałe, Inwałd natomiast pozostał ich wakacyjną rezydencją do czasów II wojny światowej. Na początku wojny Niemcy zajęli pałac. Hr. Romer został wywieziony przez Niemców do obozu koncentracyjnego w Dachau po odmowie podpisania volkslisty, a pozostali członkowie rodziny zostali zmuszeni do opuszczenia pałacu. Obecnie pałac ma nowego właściciela, jest ogrodzony, nie można go zwiedzać i nawet trudno zrobić mu fotkę :(

pałac w Inwałdzie © niradhara


Skoro nie udało się zobaczyć pałacu, podjechaliśmy pod późnobarokowy Kościół Narodzenia NPM. Został wzniesiony w latach 1747-1750 przez ówczesnego dziedzica wsi Franciszka Szwarcenberga Czernego.

kościół p.w. Narodzenie NMP © niradhara


W barokowym ołtarzu głównym umieszczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Inwałdzkiej z Dzieciątkiem. Pochodzi ze Skandynawii, według tradycji został ofiarowany dla tutejszego kościoła na początku XVII w. przez grasujących w okolicy zbójników. Otoczony był kultem jako lokalne miejsce pielgrzymkowe jeszcze przed rozbiorami Polski w XVIII w. Niestety kościół był zamknięty i obrazu nie zobaczyliśmy.

śródziemnomorskie klimaty © niradhara


Po okolicy jeździmy już od dość dawna i obejrzeliśmy już i obfotografowaliśmy wszystkie kościółki leżące na szlaku architektury drewnianej. Jako cel na ten rok wyznaczyłam sobie zatem wyszukiwanie w okolicy pałaców i dworów. Zamek wybudowany w Inwałdzie obok piramidy Cheopsa jest budowlą całkiem świeżą i jako taka rysu historycznego i szczegółowego opisu nie wymaga ;)

Park Miniatur a zamek całkiem duży © niradhara


ups, kapeć © niradhara


W Gierałtowicach chcieliśmy znaleźć dwór wybudowany w XVIII w. na miejscu starej obronnej wieży. W necie znalazłam zachęcający opis. Okazał się on jednak niedokładny. Kluczyliśmy między stawami i nic. W końcu okazało się, że dwór znajduje się przy głównej drodze. Wygląda jak zwykły dom i rozczarował mnie tak bardzo, że zapomniałam go sfocić.

brama dworu w Gierałtowicach © niradhara


Miejscowi, których wypytywaliśmy o jakiś ciekawy dwór skierowali nas do zespołu dworsko-parkowego w Gierałtowiczkach. Powstał on w latach 1855-1880. Wokół znajdują się pozostałości dawnego parku krajobrazowego. Wiek drzew szacowany jest w przedziale od 100 do 250 lat. Oprócz buków rosną tu: graby, lipy i dęby, a 14 starych drzew ma status pomników przyrody.

zespół dworsko-pałacowy w Gierałtowiczkach © niradhara


jest rusztowanie, więc sie nie zawali © niradhara


stare i nowe © niradhara


czyżby zabudowania gospodarcze? © niradhara


Niewątpliwie najciekawszym miejscem, do którego dziś trafiliśmy były Głębowice. Są tu ruiny dworu wybudowanego pod koniec w. XVI przez rodzinę Gierałtowskich h. Saszor.

dwór w Głębowicach © niradhara


Z początkiem w. XVII przez krótki czas Głębowice należały do Komorowskich, przed r. 1646 dobra te przeszły na spokrewnionych z nimi Pisarzewskich h. Stary Koń. Dwór został rozbudowany w r. 1773 przez Adama Pisarzewskiego. Przyczynę modernizacji dotychczasowego budynku było drugie małżeństwo Adama Pisarzewskiego z Apolonię Wilkońskę. Po śmierci Apolonii w r. 1826, syn jej Jan sprzedaje pałac i folwark Ludwikowi Duninowi h. Łabędź .

herb Duninów © niradhara


wnętrze pałacu © niradhara


wnętrza pałacu © niradhara


Od tej chwili aż do II wojny światowej Duninowie pozostaję właścicielami majątku. W latach 1922 - 24 przeprowadzono ostatni większy remont pałacu. W r. 1937, na mocy orzeczenia Urzędu Wojewódzkiego, obiekt uznano za zabytkowy.

Kuba zwiedza ruiny © niradhara


amfilada © niradhara


W r. 1945 majątek rozparcelowano i pałac przeszedł na własność Skarbu Państwa. Użytkownikiem parteru stał się Państwowy Ośrodek Hodowli Zarodowej w Osieku, który wykorzystywał obiekt jako magazyn zboża, owoców i warzyw, jak również na wylęgarnię drobiu. W r. 1969 spłonął dach i pierwsze piętro budynku. Z czasem niezabezpieczony budynek uległ dewastacji i kompletnej ruinie.

wszystko kiedyś zakryje ziemia © niradhara


Z Kubą jechaliśmy jeszcze razem do Nidka, tu przyszła pora na rozjechanie się w różne strony. Dziękujemy Ci Kuba za wspólnie przejechane kilometry. Miło było się spotkać :)

pora wracać © niradhara



magneticlife.eu because life is magnetic

improwizowana integracja w puszczy

Sobota, 25 września 2010 · Komentarze(19)
W górach rozszalał się halny. Osoby ważące mniej niż worek ziemniaków nie powinny ryzykować jazdy rowerem, albowiem boczny podmuch może wynieść na przeciwny pas ruchu. Już się martwiłam, że w związku z powyższym przyjdzie mi spędzić sobotę w domu, gdy Piotrek wpadł na genialny pomysł: jedziemy do Puszczy Niepołomickiej, tam nie wieje! Szybki telefon do Robina i jesteśmy umówieni w Niepołomicach. Załadowaliśmy rowery na bagażnik i w drogę! Na miejsce zajechaliśmy pierwsi, rowerową część wycieczki zaczęliśmy więc sami od Kopca Grunwaldzkiego.

Kopiec Grunwaldzki © niradhara


Na mapie jest on oznaczony jako punkt widokowy, widok jednak z niego niecudny! Mocno się rozczarowałam.

widok z kopca © niradhara


W nadziei na coś ciekawszego popedałowaliśmy do zamku królewskiego. Ten obszerny zamek nazywany jest "drugim Wawelem". Został wybudowany z rozkazu króla Kazimierza Wielkiego na skarpie pradoliny Wisły. Miał pełnić również funkcje obronne. Wyruszały z niego wyprawy myśliwskie do pobliskiej Puszczy Niepołomickiej.

Kazimierz Wielki © niradhara


Już w drodze spotykaliśmy wiele dziwnie ubranych osób. Nagle przed nami pojawił się wojak z epoki napoleońskiej.

spotkanie z wojakiem © niradhara


Zagadka wyjaśniła się na zamku, gdzie dostałam ulotkę z programem imprezy „Pola Chwały 2010”. My to mamy szczęście – nieplanowany wyjazd, a trafiamy na takie atrakcje!

zamkowy dziedzinec © niradhara


Na zamkowym dziedzińcu szlachta zabawiała się wszelakimi grami. Wokół zamku rozłożone były obozy wojskowe z kilku epok historycznych – od starożytności do II wojny światowej.

szlachta się bawi © niradhara


Kajman postanowił wstąpić do szkoły rycerskiej © niradhara


żołnierze szykują się do bitwy © niradhara


siostrzyczka będzie ich ratować © niradhara


cięższe przypadki odwożone są do szpitala © niradhara


są też inne wojska © niradhara


prawie Bohun © niradhara


dumny Rzymianin ze swoją machiną wojenną © niradhara


Po dokonaniu przeglądu oddziałów udaliśmy się do kawiarni, gdzie delektując się wspaniałymi lodami owocowymi czekaliśmy na Robina i Tadzia.

Robin i Tadzio przybyli na spotkanie © niradhara


Panowie, pełniący honory gospodarzy terenu, zaproponowali przejażdżkę Drogą Królewską.

fotka zbiorowa © niradhara


Gdy tak sobie jechaliśmy i plotkowali o Bikestats, spotkała nas przesympatyczna niespodzianka, czyli spotkanie z Gibsonem. Do kaplicy Huberta dojechaliśmy wszyscy razem. Robert i Tadzio musieli wracać, a Hubert pojechał z nami jeszcze kawałek w kierunku Zabierzowa.

pod dębem króla Augusta II Sasa © niradhara


w komplecie © niradhara


Po dzikich leśnych ostępach jeździliśmy już sami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się jeździć po czymś, co byłoby tak cudownie płaskie ;)

Kajmana ciągnie do puszczy © niradhara


nawet w puszczy Polacy inspirują świat © niradhara


Puszcza Niepołomicka wygląda mniej więcej tak jak Nowy Jork, to znaczy wszystkie poprowadzone przez nią drogi przecinają się pod kątem prostym. Jedyna różnica w tym, że zamiast drapaczy chmur rosną drzewa.

czasem warto spojrzeć z góry © niradhara


droga przez puszczę © niradhara


Jest tu mnóstwo bajorek, strumyczków i rowów z wodą, co niewątpliwie doceniają komary, zamieszkujące te tereny. Biedactwa jakieś wygłodniałe były, bo rzuciły się na nas i gryzły nawet przez ubrania.

oczko wodne © niradhara


Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy postanowiliśmy opuścić leśną głuszę i wrócić do Niepołomic, by popatrzeć jeszcze na inscenizacje bitewne 8 pułku ułanów z Niepołomic oraz rycerzy z epoki bitwy pod Grunwaldem. Niestety było już zbyt ciemno i nie udało nam się zrobić dobrych fotek :(

szarża ułanów © niradhara


uwaga, zakręt © niradhara


rycerze szykują się do boju © niradhara


To był cudowny dzień. Robercie, Hubercie, Tadziu – dziękujemy za wspólną jazdę :)


magneticlife.eu because life is magnetic